BĘDZIEMY ZBIERALI PO
KAWAŁKU TO, CO JEST JEDNO I NIEPODZIELNE…
(Obchody 62. rocznicy tragicznej śmierci
Brunona Schulza w Drohobyczu)
Tradycyjnie już
się złożyło, że 19 listopada każdego roku jest
dla Drohobycza znamiennym dniem – dla tego Drohobycza, który stał się
dla Wielkiego Brunona miastem jedynym na świecie. To o tym mieście z
wielką wzniosłością poetycką powiedział w
opowiadaniu Republika marzeń,
że jest niezwykłą magiczną krainą, jest krainą
wybraną: „Tam, gdzie mapa kraju staje się już bardzo
południowa, płowa od słońca, pociemniała i spalona od
pogód lata, jak gruszka dojrzała – tam leży ona, jak kot w
słońcu – ta wybrana kraina, ta prowincja osobliwa, to miasto jedyne
na świecie. Daremnie mówić o tym profanom! Daremnie
tłumaczyć, że tym długim falistym językiem ziemi,
którym dyszy ten kraj w skwarze lata, tym kanikularnym przylądkiem ku Południowi,
tą odnogą wsuniętą samotnie między smagłe
węgierskie winnice – oddziela się ten partykularz od zespołu
krainy i idzie samopas, w pojedynkę, nie wypróbowaną drogą,
próbuje na własną rękę być światem. Miasto to i
kraina zamknęły się w samowystarczalny mikrokosmos,
zainstalowały się na własne ryzyko na samym brzegu
wieczności”.
Drohobycz
samowystarczalny i wielokulturowy, który w ostatnich latach – w
większości dzięki Brunonowi Schulzowi – przyciąga do siebie
tak skupioną i szczególną uwagę świata, potwierdza
swoją wielokulturowość, swój wizerunek filozofii dialogu.
Sami Drohobyczanie –
niech nawet jest to niewielka garstka inteligentów – coraz aktywniej
poszukują dróg do tej Schulzowskiej „genialnej epoki”, zwłaszcza, gdy
już od kilku lat wspólnie modlą się w miejscu zagłady
Wielkiego Artysty, który stał się jedną z najstraszniejszych i
najbardziej przerażających ofiar holokaustu. Drohobyccy
Ukraińcy, Polacy, Żydzi oraz goście miasta 19 listopada b.r.
jeszcze raz – poprzez modlitwę, milczenie i jakiś osobliwy stan
chwilowego dotknięcia tajemnicy – myśleli nad tym, czy jednak
zdarzyła się Genialna Epoka Artysty dla każdego z nich? I tak, i
nie – podobno, jak na to pytanie odpowiadał Bruno Schulz: „Więc czy
genialna epoka zdarzyła się, czy nie zdarzyła? Trudno
odpowiedzieć. I tak, i nie. Bo są rzeczy, które się
całkiem, do końca, nie mogą zdarzyć. Są za wielkie,
ażeby się zmieścić w zdarzeniu, i za wspaniałe”. Tak,
Wielki Bruno podobno jest za wielki, ażeby pojął jego i
przyjął jak Wielkiego każdy współczesny Drohobyczanin.
Najważniejszym
jednak jest to, że są w Drohobyczu ci, którzy wiedzą i
pamiętają, i że w 62. rocznicę tragicznej śmierci
Mistrza o godz. 13.00. zebrało się ponad pięćdziesiąt
osób, żeby modlić się wspólnie za Jego duszę. W akcji tej,
już od lat przeprowadzanej w tym właśnie dniu i w tym miejscu w
Drohobyczu (do stworzenia tej tradycji w dużym stopniu przyczynił
się już nieżyjący rabin drohobycki Maurycy Weiss, jak
też były Konsul Generalny RP we Lwowie Krzysztof Sawicki, o jej
zachowanie troszczy się Polonistyczne Centrum Naukowo-Informacyjne
Uniwersytetu w Drohobyczu), nigdy nie chodzi o poszukiwanie jakiejś jednej
dominanty religijnej, narodowej bądź kulturowej, nie chodzi tym
bardziej o ograniczanie się do pewnego określonego rytuału,
ponieważ najważniejszym jest uszanowanie pamięci Wielkiego Bruno
– człowieka, który stał się postacią symboliczną
będącą znakiem Drohobycza wielokulturowego na całym
świecie. Tym razem kadysz odmówił Prezes Judejskiej Gminy Religijnej
w Drohobyczu Józef Karpin, o. Bruno Neumann z Zakonu Bonifratrów w
Drohobyczu odmówił psalm 44 De
profundis oraz Ojcze Nasz w
językach polskim i ukraińskim. Na murku, obok miejsca egzekucji,
płonęły świece; z powiększonego autoportretu
patrzył na wszystkich modlących się sam Bruno, będąc
umieszczony niby w potłuczone zwierciadło, którego ułamki
zbierał każdy obecny we właściwym miejscu i we
właściwy czas. Wśród tam obecnych niby szeptem brzmiały
słowa Mistrza: „Zachodzi tu zjawisko reprezentacji i zastępczego
bytu. Jakieś zdarzenie może być co do swej proweniencji i swoich
własnych środków małe i ubogie, a jednak, zbliżone do oka,
może otwierać w swoim wnętrzu nieskończoną i
promienną perspektywę dzięki temu, że wyższy byt
usiłuje w nim się wyrazić i gwałtownie w nim błyszczy.
Tak tedy
będziemy zbierali te aluzje, te ziemskie przybliżenia, te stacje i
etapy po drogach naszego życia, jak ułamki potłuczonego
zwierciadła. Będziemy zbierali po kawałku to, co jest jedno i
niepodzielne, naszą wielką epokę, genialną epokę
naszego życia”.
Po wspólnej
modlitwie wszyscy wyruszyli do wstępnej wersji Muzeum Brunona Schulza,
ażeby tam złożyć kwiaty – wiązankę z czerwonych i
żółtych róż – do popiersia Wielkiego Bruno. W pamięci
ożywiła się sytuacja, kiedy to On dwa lata temu, w 60.
rocznicę tej ostatniej sceny w Jego Teatrze Życia i Śmierci,
otrzymał ponad sześćset róż o białych i purpurowych
barwach – zostały one złożone na cmentarzu żydowskim w
Drohobyczu, w miejscu, gdzie mógł zostać pochowany. Działo
się to na zakończenie Międzynarodowej Konferencji Schulzowskiej,
która odbyła się w Drohobyczu w dniach 19 – 21 listopada 2002 r.
Dzień 19
listopada 2004 r. – to rocznica otwarcia wstępnej wersji Muzeum Brunona
Schulza w Drohobyczu, które powstało w dawnym gabinecie profesorskim
Mistrza, obok pracowni rysunku i robót ręcznych, gdzie prowadził
zajęcia w byłym Gimnazjum imienia Króla Władysława
Jagiełły. Pomysłodawcą i założycielem tego
pierwszego zalążka większego ośrodka pamięci Wielkiego
Bruno wystąpiło Polonistyczne Centrum Naukowo-Informacyjne
Uniwersytetu w Drohobyczu. Patronat Honorowy nad Muzeum objął Jerzy
Ficowski, Przewodniczącym po stronie polskiej Międzynarodowej Rady
Muzeum, która została powołana podczas jego otwarcia, został
prof. dr hab. Władysław Panas, do składu Rady weszli m.in. prof.
dr hab. Jerzy Jarzębski, prof. dr hab. Aleksander Fiut. Organizatorzy
Muzeum zmierzają do tego, ażeby te pierwsze poczynania owocowały
poprzez uzyskanie w przyszłości postaci szerszego ośrodka
badań nad twórczością Brunona Schulza oraz nad wielokulturowością
Drohobycza. Wyrazem takich dążeń stało się pismo Rady,
wystosowane 13 lipca 2004 r. podczas Pierwszego Festiwalu Brunona Schulza w
Drohobyczu i adresowane do różnych instytucji państwowych zarówno w Polsce,
jak i na Ukrainie.
W dniu obchodów 62.
rocznicy śmierci Wielkiego Drohobyczanina odbyły się otwarcia
dwóch wystaw artystycznych w Muzeum „Drohobyczczyzna”, które zostały
zorganizowane przez Polonistyczne Centrum Naukowo-Informacyjne Uniwersytetu w
Drohobyczu.
O godz. 12.00.
została otwarta wystawa Lwa Skopa
i jego uczniów z Lwowskiej Akademii Sztuk. Wystawa miała tytuł „My w
Drohobyczu. Kaktus-2” („Kaktus” – to nazwa grupy młodych artystów
skupionych wokół Lwa Skopa).
Lew Skop – znany
malarz, konserwator, historyk sztuki. Jest Lwowianinem, który od dawna już
czuje się również (a może przede wszystkim?) Drohobyczaninem, do
czego sam się przyznaje. Autor ponad 20 wystaw personalnych (m.in. w
Drohobyczu w latach 1988, 1990, 1996, 1999; we Lwowie – 1992, 1994, 1997, 1999,
2002; w Kijowie – 1993, 1996, 2000, 2001; w Kielcach – 2002), jemu należy
kilka personalnych katalogów, seria portretów Brunona Schulza. Malarskie prace
Lwa Skopa znajdują się w muzeach i zbiorach prywatnych na Ukrainie
oraz poza jej granicami. Pracuje jako konserwator w Muzeum „Drohobyczczyzna” –
jego zasługą jest wysoko profesjonalne konserwowanie ikon i
malowideł ściennych w zabytkowych drewnianych cerkwiach Drohobycza
św. Jura i św. Krzyża. Prowadzi wykłady z
ikonografii we Lwowskiej Akademii Sztuk. Jest autorem szeregu ikon
znajdujących się w cerkwiach Ukrainy Zachodniej. Oprócz malarstwa
aktywnie zajmuje się działalnością naukowo-badawczą i
edytorską w zakresie sztuki sakralnej.
Uczniowie Lwa Skopa
w tym dniu pamięci Schulza zaprezentowali swoje inspiracje na tematy
sakralne, swoje indywidualne podejścia do pisania ikon, do
współczesnej sztuki ikonograficznej. We wszystkich pracach uczniów
Lubomira Tymkiwa, Natalii Sacyk, Natalii Ruseckiej, Nadii Jamnycz, Oleny Smagi,
Nadii Iwaneć (obecnie siostry zakonnej Damiany) – każdy raz
indywidualnych i nacechowanych własnymi inspiracjami – czuła się
jednak szkoła nauczyciela, jego profesjonalna, chociaż nadzwyczaj
subtelna ręka. Gdy artysta mówił przy otwarciu wystawy, widać
było, jak jego uczniowie są w nim zamiłowani i jak w niego
są zapatrzeni – to właśnie jest prawdziwym znakiem prawdziwego
dialogu między mistrzem i jego uczniami, a więc znakiem szkoły
malarskiej – nie ważne mniej czy bardziej znanej.
To była druga
wspólna wystawa Lwa Skopa z jego uczniami, których ostatnio pragnie
promować przede wszystkim – na ich prezentowaniu jemu zależy
bardziej, niż na własnych wystawach personalnych.
Niektórzy z uczniów
Skopa już są samodzielnymi artystami: Lubomir Tymkiw jest absolwentem
Lwowskiej Akademii Sztuk, obecnie jest doktorantem, zajmuje się
konserwacją, grafiką, malarstwem i teorią sztuki, pracuje jako
malarz-konserwator we Lwowskim Muzeum Narodowym; siostra Damiana również
jest absolwentką Lwowskiej Akademii Sztuk, na wystawie zaprezentowała
ciekawe inspiracje malarskie w pracach „Kaktus”, „Ja”, „Trawy pochylone” i in.
Natomiast Natalia Sacyk, Natalia Rusecka, Nadija Jamnycz, Olena Smaga
studiują na trzecim roku we Lwowskiej Akademii Sztuk przy Zakładzie
Sztuki Sakralnej. Każdy z uczestników „Kaktusa” już wielokrotnie
uczestniczył w różnych wystawach zbiorowych.
W tym samym dniu o
godz. 16.00. została otwarta wystawa prac Mariana Ołeksiaka – Drohobyczanina, artysty znanego na
Ukrainie oraz poza granicami kraju. Jego twórczość jest jak gdyby
potwierdzeniem obecności żywiołu twórczego ducha Brunona Schulza
w jego mieście rodzinnym. Wcale nie przypadkowym było
poświęcenie Mariana Ołeksiaka dla Schulza, które
współczesny artysta drohobycki zrobił w ramach Pierwszego Festiwalu
Brunona Schulza w Drohobyczu. 16 lipca 2004 r. odbyło się otwarcie
zaskakującej swoją głębią symboliczną i
jakimś zadziwiającym dotknięciem materii schulzowskiej
instalacji Mariana Ołeksiaka zatytułowanej I deszcz zaczyna kapać. Instalacja ta już na zawsze
została we wstępnej wersji Muzeum Brunona Schulza, gdzie była
zaprezentowana i gdzie znalazła swe miejsce właściwe. Takie
kontynuacje, inspiracje, dedykacje, refleksje schulzowskie prezentowane przez
współczesnych twórców drohobyckich są niesamowicie ważne, a jeszcze
i przekonujące dla tych, którzy nie wiedzą lub nie chcą
wiedzieć (chociaż, oczywiście, nie chodzi tu o żadne
przekonanie z natury pozytywistycznej).
Marian Ołeksiak
jest absolwentem Użhorodskiej Szkoły Sztuki Użytkowej
im. A. Erdeliego oraz Lwowskiej Akademii Sztuk. Zajmuje się
malarstwem, grafiką, instalacją. Uczestniczył w ponad 50
wystawach indywidualnych i zbiorowych.
Jego droga twórcza,
gdy studiował w Akademii, zaczynała się w kontekście
burzliwych wydarzeń w życiu społeczno-kulturalnym Ukrainy, kiedy
to rozpadło się imperium sowieckie, stała się katastrofa w
Czarnobylu. Wówczas młodzi artyści bardzo szybko przekraczali ramy
sztuki hermetycznej i odzyskiwali utraconą różnorodność
wyobraźni oraz form jej realizacji. Połowa lat 90. już
świadczyła o przynależności artystów ukraińskich do
ogólnoeuropejskiego fenomenu postmodernistycznego. Marian Ołeksiak,
którego rozwój twórczości na te akurat czasy się składa,
należy do artystów-kreatorów nie mieszczących się w ramach
ogólnie ustalonych norm artystycznych. On jest aktywnym eksperymentatorem, jego
twórczość jest zawsze pełna niespodzianek i zawsze jest oparta
na wyobraźni żyjącej w zgodzie z własnymi przekonaniami
artysty. W swoich poszukiwaniach twórczych Marian Ołeksiak kontynuuje
jedną z najważniejszych linii rozwoju sztuki XX wieku, określaną
jako popart, kolaż czy instalacja. Zawsze jest bardzo czujny na wszystko,
co nowe, co pojawia się w poszukiwaniach sztuki. Jest człowiekiem
niezwykle skromnym, nie pragnie rozgłosu, mimo to jego dzieła weszły
już do wielu prestiżowych katalogów międzynarodowych, jego
nazwisko jest znane w annałach współczesnej sztuki ukraińskiej i
europejskiej.
19 listopada b.r.
wszyscy obecni na otwarciu wystawy Mariana Ołeksiaka mieli
ekskluzywną okazję być świadkami premiery cyklu instalacji
artysty pt. Zimne serce – obecnie
dzieło to jest dylogią, chociaż, jak zwierzył się
autor, jego „zimne serce” ma szerszą perspektywę do realizacji. Dla
widzów dzieło stało się naprawdę zaskakującym,
wywołało całą gamę skojarzeń i refleksji,
nawiązań do własnych przeżyć i najogólniejszych
archetypów. W Zimne serce został
jak gdyby wpisany cały rodowód artysty, cały zaplątany rój jego
myśli i wspomnień, rozegrała się w tym utworze jakaś
przedziwna historia autentyczna przedstawiona niby gra z odbiorcą, niby
szyfry i tajemnicze kody, których symbolikę nie da się
zinterpretować jednoznacznie lub odczytać w sposób linearny.
Drugą
dylogią Mariana Ołeksiaka – również po raz pierwszy
zaprezentowaną na wystawie – było dzieło fotografii artystycznej
zatytułowane Wewnętrzne –
zewnętrzne, które stało się potwierdzeniem aktywności
autora w różnych dziedzinach sztuki, jak też odzwierciedleniem jego
niezwykle głębokiej wyobraźni, jego indywidualnej symboliki jak
gdyby otwartej na świat i zarówno zamkniętej we własnym
świecie. Artystyczne zdjęcia zaniedbanych, zarośniętych
pajęczyną okien, przemieniających się w różne barwy i
niby zamykających się w jakimś przedziwnym, własnym
świecie – świecie nieznanym, niewidzialnym, trochę nawet
odstraszającym, lecz tak olśniewającym dla naszych najbardziej
ukrytych zakątków psychiki i myśli. Czy świat ten jest
zamknięty, czy otwarty, czy on istnieje naprawdę, czy jest
jakąś inną prawdą istnienia, której nie da się
określić ani wypowiedzieć za pomocą zwykłych
słów? Takie skojarzenia i takie pytania wywołuje dzieło artysty.
Twórczość
Mariana Ołeksiaka – to zawsze zaproszenie do mentalnej dyskusji, do
wewnętrznego dialogu z samym sobą, do czasem nieoczekiwanej
weryfikacji naszych więzi z własną przeszłością,
z naszą mitologią indywidualną. Sztuka artysty jest zarówno
intelektualna, jak i niezwykle uczuciowa, tkana z jakiejś bardzo subtelnej
materii napięć myślowych i przewidzeń mitotwórczych.
Chronologia
„zbierania po kawałku tego, co jest jedno i niepodzielne” w 62.
rocznicę zagłady Wielkiego Bruno została poprzedzona
prezentacją książki Zbigniewa
Milczarka Archeologia wiosennej
kosmogonii, która obyła się 13 listopada 2004 r. w Drohobyczu.
Organizatorami prezentacji wystąpiły Polonistyczne Centrum
Naukowo-Informacyjne Uniwersytetu w Drohobyczu oraz Studencki Klub Artystyczny
Wydziału Filozofii tegoż Uniwersytetu.
Prezentacja ta
była zaskoczeniem dla wszystkich, którzy zebrali się w małej
salce głównego gmachu Uniwersytetu Pedagogicznego w Drohobyczu – dawnym
Gimnazjum im. Króla Władysława Jagiełły. Nie było
tam ludzi przypadkowych, panowała kameralność i niezwykła
atmosfera rodzinna. Zbigniew Milczarek połączył wszystkich
obecnych, przedstawicieli różnych pokoleń – od najstarszego (Pan
Alfred Schreyer, uczeń Brunona Schulza) do najmłodszego (studenci
Polonistyki z Wydziału Filologii, studenci z Wydziału Filozofii oraz
uczestnicy Studenckiego Teatru „ALTER”, który działa przy Polonistycznym
Centrum Naukowo-Informacyjnym Uniwersytetu w Drohobyczu i 16 lipca 2004 r.
zadebiutował w ramach Pierwszego Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu
spektaklem wg twórczości Brunona Schulza Demiurgos plus).
Impreza nie miała zwykłego charakteru
oficjalnego. Był to wnikliwy monolog autora książki, jego
swoista spowiedź wiosenna w dniu jesiennym, który jednak – wbrew przepisom
naturalnej chronologii – wyglądał na wiosenny. Zbigniew mówił
szczerze i otwarcie, odkrył dla wszystkich swoją autentyczną
przygodę z Schulzem, opowiedział o symbolicznej swej drodze do miasta
Mistrza. Czytał fragmenty tekstów, od których zaczynały się jego
refleksje nad twórczością Schulza, czytał również jeszcze
jeden tekst – proroczy i olśniewający, który powstał w nocy z 12
na 13 listopada, przed prezentacją.
Książka
Zbigniewa Milczarka opowiada o Horoskopie Wiosny Schulza – nie astrologicznym,
lecz czarodziejskim: „W magicznych opowieściach Schulza horoskopy
(szczególnie wiosenne!) wyznaczają, tzn. przepowiadają, zaistnienie
jakiegoś faktu w rzeczywistości. Są czarodziejskim (a nie
astrologicznym!) zaklęciem powołującym świat do progresji;
statuują dymensję ducha i materii; projektują polifoniczny tekst
księgi formowania…”, o teurgii słów Mistrza – zaklinacza słów i
marzeń: „Bruno Schulz – zaklinacz marzeń i słów – swą
heretycką kosmogonię rozpoczyna od zstąpienia, a
właściwie wycofania się (czyżby była to aluzja do
Boskiego cimcum, poprzedzającego
w kabale luriańskij kreację świata?) w etymologię, do
Hadesu tego, co jeszcze nienazwane, gdzie: rzeczywistość
jest cieniem słowa…”, o kabalistycznej symbolice Jego twórczości
(w tej, jak i w innych swych podstawowych myślach autor pozostaje na
zawsze wiernym swemu Nauczycielowi – Profesorowi Władysławowi
Panasowi).
Mówił też Zbigniew
o mocach uzdrowicielskich i ocalających, które posiada Schulz. Moce te
sprawdziły się już w jego życiu prywatnym, i on wierzy,
że sprawdzą się jeszcze nie raz w sposób cudowny.
Koniec „archeologii”
Z. Milczarka (ta wiosenna kosmogonia chyba zdarzyła się już
w jego życiu lub niewątpliwie jeszcze się zdarzy) staje się
początkiem – czysta kartka na końcu tej wspaniałej
bibliofilskiej książki (podobne wydanie trudno dzisiaj spotkać!)
i na tej kartce napisana litera „bet”: świat zaczyna się od „bet” –
nic się nie kończy, każdy koniec staje się początkiem.
Rozpoczyna
swoją książkę autor „od teurgicznej insynuacji, ukrytej w
dwóch zdaniach”, zapisanej w Lublinie 19 listopada 2002 roku, w 60.
rocznicę śmierci Brunona Schulza (w odwołaniu na s. 6 Archeologii wiosennej kosmogonii mylnie
zamiast 60. rocznicy została wpisana 110. rocznica – czy może to nie
pomyłka, lecz jakieś ukryte kosmogoniczne zamiary autora?). Dopiero
później – jak mówi autor – „przejdę do głównego stenogramu”. W
zapisywaniu tego „głównego stenogramu”, w okładce książki,
w którą wpisana jest WIOSNA, w każdym egzemplarzu (nie ma
żadnego identycznego), w symbolicznej grafice kabalistycznej na stronie
trzynastej (obecnej poprzez nieobecność) zawarta jest tajemnica
autora, która kontynuuje niezgłębioną tajemnicę Wielkiego
Brunona.
Igor Meniok,
Kierownik Polonistycznego Centrum
Naukowo-Informacyjnego Uniwersytetu w
Drohobyczu