Санаторій Під Клепсидрою:

ß Мій батько вступає в пожежну команду

 Мертвий сезон à 

 

 

 

 

 

Druga jesień [1]

 

 

 

Друга осінь [2]

 

Wśród wielu prac naukowych, podejmowanych przez mego ojca w rzadkich chwilach spokoju i uciszenia wewnętrznego, pomiędzy ciosami klęsk i katastrof, w jakie obfitowało to życie awanturnicze i burzliwe – najbliższe jego sercu były studia nad meteorologią porównawczą, a zwłaszcza nad specyficznym klimatem naszej prowincji, pełnym jedynych w swoim rodzaju osobliwości. On to właśnie, mój ojciec, położył podstawy pod umiejętną analizę formacyj klimatycznych. Jego „Zarys ogólnej systematyki jesieni” wyjaśnił raz na zawsze istotę tej pory roku, która w naszym klimacie prowincjonalnym przybiera tę przewlekłą, rozgałęzioną, pasośytniczo rozrosłą formę, która pod nazwą „chińskiego lata” przeciąga się daleko w głąb naszych zim kolorowych. Cóż powiedzieć? On pierwszy wyjażnił wtórny, pochodny charakter tej później formacji, nie będącej niczym innym, jak pewnego rodzaju zatruciem klimatu miazmatami przejrzałej i wyradzającej się sztuki barokowej, stłoczonej w naszych muzeach. Ta rozkładająca się w nudzie i zapomnieniu sztuka muzealna przecukrza się, zamknięta bez odpływu, jak stare konfitury, przesładza nasz klimat i jest przyczyną tej pięknej, malarycznej febry, tych kolorowych deliriów, którymi agonizuje ta przewlekła jesień. Piękno jest bowiem chorobą, uczył mój ojciec, jest pewnego rodzaju dreszczem tajemniczej infekcji, ciemną zapowiedzią rozkładu, wstającą z głębi doskonałości i witaną przez doskonałość westchnieniem najgłębszego szczęścia.

Серед численних наукових праць, за які брався мій батько у рідкісні хвилини внутрішнього спокою і втишення, поміж ударами поразок і катастроф, на які щедре було те авантурне і бурхливе життя, – найближчі його серцю були студії над порівняльною метеорологією, а зокрема, над специфічним кліматом нашої провінції, повним єдиних у своєму роді особливостей. То саме він, мій батько, заклав підстави кваліфікованої аналізи кліматичних формацій. Його „Нарис загальної систематики осені“ раз і назавжди вияснив сутність цієї пори року, яка в нашому провінційному кліматі набуває тої длявої, розгалуженої, паразитично розрослої форми, яка під назвою „китайського літа“ протягається далеко у глиб наших кольорових зим. Що ж ісказати? Він перший вияснив вторинний, похідний характер цієї пізньої формації, що була не чим іншим як певного роду затруєнням клімату міязмами перезрілого і звироднілого бароккового мистецтва, яким набиті наші музеї. Те музейне мистецтво, що розкладається в нудьзі і забутті, перецукрюється, замкнуте без відпливу, як старі конфітури, пересолоджує наш клімат і стає причиною тої гарної, малярійної лихоманки, тих кольорових деліріїв, якими агонізує та проволікла осінь. Адже краса є хворобою, учив мій батько, певного роду дрожем таємничої інфекції, темною заповіддю розкладу, яка встає з глибин досконалости і яку досконалість вітає зідханням найглибшого щастя.

Kilka rzeczowych uwag o naszym muzeum prowincjonalnym niechaj w tym miejscu posłuży do lepszego zrozumienia sprawy... Początek jego sięga XVIII wieku i wiąże się z godnym podziwu zapałem kolekcjonerskim oo.bazylianów, którzy obdarzyli miasto tą pasożytniczą naroślą, obciążającą budżet miejski nadmiernym i nieproduktywnym wydatkiem. Przez szereg lat skarb Republiki, odkupiwszy za bezcen te zbiory od zubożałego zakonu, rujnował się wielkodusznie na to mecenasostwo, godne jakiejś królewskiej rezydencji. Ale następna już generacja ojców miasta, bardziej praktycznie zorientowana i nie zamykająca oczu na konieczności gospodarcze, po bezskutecznych pertraktacjach z kuratorią arcyksiążęncych zbiorów, której usiłowała to muzeum sprzedać - zamknęła je, zlikwidowała zarząd, wyznaczywszy dla ostatniego kustosza dożywotnią emeryturę. W czasie tych pertraktacyj stwierdzone zostało ponad wszelką wątpliwość, że wartość tych zbiorów była grubo przeceniana przez patriotów lokalnych. Poczciwi ojcowie nabyli w chwalebnym zapale niejeden falsyfikat. Muzeum to nie zawierało ani jednego obrazu pierwszorzędnego mistrza, ale za to całe kolekcje trzecio- i czwartorzędnych, całe szkoły prowincjonalne, tylko fachowcom znane, zapomniane, ślepe uliczki historii sztuki.

Кілька суттєвих зауваг про наш провінційний музей нехай у цьому місці послужить для кращого розуміння справи... Початки його сягають XVIII віку і пов’язані з подивугідним колекціонерським запалом оо. Василіян, які обдарували місто цим паразитичним наростом, що обтяжує міський бюджет надмірними й непродуктивними видатками. Впродовж кількох років казна Республіки, за безцінь відкупивши ці зібрання від зубожілого чину, великодушно руйнувалася на це меценатство, гідне якоїсь королівської резиденції. Але вже наступна ґенерація батьків міста, більш практично зорієнтована і не закриваюча очей на економічну необхідність, після безрезультатних переговорів з кураторією архикняжих зібрань, якій намагалася продати той музей – замкнула його, ліквідувала керівництво, визначивши останньому хранителеві дожиттєву пенсію. Під час тих переговорів знавцями справи було поза будь-якими сумнівами встановлено, що вартість тих зібрань грубо переоцінювалась місцевими патріотами. Поштиві отці набули у похвальному запалі не один фальсифікат. Той музей не містив ані одної картини першорядного митця, зате – цілі колекції третьо- і четверторядних, цілі провінційні школи, відомі тільки фахівцям, забуті, сліпі вулички історії мистецтва.

Rzecz dziwna: poczciwi mnisi mieli upodobania militarne, większa część obrazów była treści batalistycznej. Spalony złoty mrok ciemniał na tych zetlałych od starości płótnach, na których floty galer i karaweli, stare zapomniane armady butwiały w zatokach bez odpływu, kołysząc na wzdętych żaglach majestat dawno zaginionych republik. Spod zadymionych i pociemniałych werniksów majaczyły ledwo widoczne zarysy konnych potyczek. Przez pustkę spalonych Kampanij, pod niebem ciemnym i tragicznym przeciągały w groźnej ciszy skłębione kawalkady, ujęte z obu stron w spiętrzenia i wykwity artyleryjskiego ognia.

Дивна річ: поштиві ченці мали мілітарні уподобання, більша частина картин була баталістичного змісту. Спалений золотий морок темнів на тих зотлілих від старости полотнах, на яких фльоти ґалер і каравел, старі забуті армади чевріли у затоках без відпливу, гойдаючи на стрімких щоглах велич давно загиблих республік. З-під задимлених і потемнілих верніксів маячили ледь видні обриси кінних сутичок. Крізь пустку спалених кампаній, під темним і трагічним небом у грізній тиші тяглися склубочені кавалькади, угорнені зобабіч у скопичення і вицвіти артилерійського вогню.

Na obrazach neapolitańskiej szkoły starzeje się bez końca popołudnie smagłe i wędzone, jakby widziane przez ciemną butelkę. Pociemniałe słońce zdaje się więdnąć w oczach w tych straconych krajobrazach, jak w przeddzień kosmicznej katastrofy. I dlatego tak błahe są uśmiechy i gesty złotych rybaczek, sprzedających z manierycznym wdziękiem wiązki ryb wędrownym komediantom. Cały ten świat jest dawno osądzony i dawno zamierzchły. Stąd ta słodycz bezgraniczna ostatniego gestu, który sam jeden jeszcze trwa – sobie samemu daleki i zgubiony, wciąż na nowo powtarzany już niezmienny.

На картинах неаполітанської школи без кінця старіється смаглий і вуджений пополудень, бачений мов би крізь темну пляшку. На тих страчених краєвидах потемніле сонце, здається, в’яне на очах, як у переддень космічної катастрофи. І тому такі марнотні усміхи і жести золотих рибачок, які манірно-чарівливо продають в’язанки риби мандрівним комедіянтам. Увесь той світ – давно засуджений і давно посутенілий. Звідси та безмежна солодкість останнього жесту, який, сам-один, ще триває – для себе самого далекий і згублений, знову й знову повторюваний, вже незмінний.

 A dalej jeszcze w głębi tego kraju, zamieszkałego przez beztroski lud wesołków, arlekinów i ptaszników z klatkami, w tym kraju bez powagi i bez rzeczywistości wyplaskują małe Turczynki pulchnymi rękami miodowe placki ułożone na deskach, dwaj chłopcy w neapolitańskich kapeluszach noszą kosz pełen gwarnych gołębi na kiju, który ugina się lekko pod tym gruchającym skrzydlatym ciężarem. A jeszcze głębiej, na samej krawędzi wieczoru, na ostatnim skrawku ziemi, gdzie na granicy mętnozłotej nicości chwieje się więdnący pęk akantu – toczy się jeszcze wciąż partia kart, ostatnia stawka ludzka przed wielką nocą, która nadciąga.

 

А ще далі в глибині того краю, населеного безтурботним людом веселунців, арлекінів і пташників з клітками, в тому краї без поваги і без дійсности, маленькі туркені тлустими руками приплескують медові пляцки, розкладені на дошках, два хлопці в неаполітанських капелюшах носять на києві кошик, повен гомінких голубів, і кий ледь угинається під цим туркотливим крилатим тягарем. А ще глибше, на самому прузі вечора, на останньому краєчку землі, де на межі мутнозолотого небуття хитається в’янучий пучок аканту – все ще точиться партія карт, остання людська ставка перед великою ніччю, що насувається.

 Całą tę rupieciarnię starego piękna poddano bolesnej destylacji pod ciśnieniem lat całych nudy.

Всю оту лахмітню старовинної краси було піддано безжальній дестиляції під тиском цілих років нудьги.

– Czy potraficie zrozumieć – pytał mój ojciec – co oznacza rozpacz tego skazanego piękna, jego dni i noce. Ciągle na nowo porywa się ono do złudnych licytacyj, inscenizuje udane wyprzedaże, hałaśliwe i tłumne aukcje, pasjonuje się dzikim hazardem, gra na baissę, rozrzuca gestem utracjusza, marnotrawi swe bogactwo, ażeby trzeźwiejąc, spostrzec, że wszystko to jest daremne, że nie wyprowadza poza zamknięty krąg skazanej na siebie doskonałości i nie może ulżyć bolesnemu nadmiarowi. Nic dziwnego, że ta niecierpliwość, ta bezradność piękna musiała się w końcu wzwierciedlić w nasze niebo, rozgorzeć łuną nad naszym horyzontem, wyrodzić się w te kuglarstwa atmosferyczne, w te arrangementy obłoczne, ogromne i fantastyczne, które nazywam naszą drugą, naszą pseudojesienią. Ta druga jesień naszej prowincji nie jest niczym innym, jak chorą fatamorganą, wypromieniowaną w wyolbrzymionej projekcji na nasze niebo przez umierające zamknięte piękno naszych muzeów. Jesień ta jest wielkim, wędrownym teatrem kłamiącym poezją, ogromną kolorową cebulą łuszczącą się płatek po płatku coraz nową panoramą. Nigdy nie dotrzeć do żadnego sedna. Za każdą kulisą, gdy zwiędnie i zwinie się z szelestem, ukaże się nowy i promienny prospekt, przez chwilę żywy i prawdziwy, zanim, gasnąc, nie zdradzi natury papieru. I wszystkie perspektywy są malowane i wszystkie panoramy z tektury i tylko zapach jest prawdziwy, zapach więdnących kulis, zapach wielkiej garderoby, pełen szminki i kadzidła. A o zmierzchu ten wielki nieporządek i gmatwanina kulis, ten zamęt porzuconych kostiumów, wśród których brodzi się bez końca, jak wśród szeleszczących zwiędłych liści. I jest wielkie bezhołowie, i każdy ciągnie za sznury kurtyn, i niebo, wielkie jesienne niebo wisi w strzępach prospektów i pełne jest skrzypienia bloków. I ta pośpieszna gorączka, ten zdyszany i późny karnawał, ta panika nadrannych sal balowych i wieża Babel masek, które nie mogą trafić do swych szat prawdziwych.

Чи можете ви зрозуміти, – питав мій батько, – розпач цієї засудженої краси, її дні і ночі? Знову і знову поривається вона до злудних ліцитацій, інсценізує вдалі розпродажі, галасливі й людні авкціони, упоюється диким газардом, грає a la baisse, розкидається жестом марнотратника, цвиндрить своє багатство, щоб тверезіючи спостерегти, що все це марнота, яка не виводить із замкнутого кола приреченої на себе досконалости і не може заспокоїти болісний надмір. Нічого дивного, що ця нетерплячість, ця безпорадність краси мусіла врешті-решт удзеркалитися в наше небо, розгорітися загравою над нашим горизонтом, виродитися в ці атмосферні штукарства, в ці аранжементи хмар, величезні й фантастичні, які я називаю нашою другою, нашою псевдо-осінню. Ця друга осінь нашої провінціїніщо інше як хвора фата морґана, випромінена у вивелетненій проєкції на наше небо вмираючою, замкнутою красою наших музеїв. Ця осінь – великий мандрівний театр, що бреше поезією, величезна кольорова цибуля, що лушпина за лушпиною лущиться щораз новою панорамою. Ніколи не добуватися до жодної суті. За кожною кулісою, коли вона з шелестом зівяне і згорнеться, явиться новий і промінний проспект, впродовж хвилини живий і справжній, а потім, гаснучи, не зрадить природи паперу. І всі перспективимальовані, і всі панорамиз тектури, і тільки запахістинний, запах вянучих куліс, запах великої ґардероби, повен ґриму і кадила. А на смерканнітой великий непорядок і плутанина лаштунків, те сумяття покинутих костюмів, серед яких бродиш без кінця, як серед шелесливого зівялого листя. Триває велике безголівя, і кожен тягне за шнури завіс, і небо, велике осіннє небо, висить у стріпках проспектів і повне скрипіння бльоків. І та поспішна гарячка, той задиханий і пізній карнавал, та паніка надранніх бальних залів і Вавилонська вежа масок, які не можуть потрапити у свої справжні шати.

 – Jesień, jesień, aleksandryjska epoka roku, gromadząca w swych ogromnych bibliotekach jałową mądrość 365 dni obiegu słonecznego. O, te poranki starcze, żółte jak pergamin, słodkie od mądrości, jak późne wieczory! Te przedpołudnia uśmiechnięte chytrze, jak mądre palimpsesty, wielowarstwowe jak stare pożółkłe księgi! Ach, dzień jesienny, ten stary filut-bibliotekarz, łażący w spełzłym szlafroku po drabinach i kosztujący z konfitur wszystkich wieków i kultur! Każdy krajobraz jest mu jak wstęp do starego romansu. Jakże się świetnie bawi, wypuszczając bohaterów dawnych powieści na spacer pod to zadymione i miodne niebo, w tę mętną i smutną, późną słodycz światła! Jakich nowych przygód dozna Don Kichot w Soplicowie? Jak ułoży się życie Robinsonowi po powrocie do rodzinnego Bolechowa?

Осене, осене, александрійська епохо року, що громадиш у своїх величезних бібліотеках ялову мудрість 365 днів сонячного обігу! О, ті старечі ранки, жовті, як пергамен, солодкі від мудрости, як пізні вечори! Ті передполудні, хитро усміхнені, як мудрі палімпсести, багатошарові, як старі пожовклі книги! Ах, осінній день, той старий хитрун-бібліотекар, що лазить у сповзлому шляфроці по драбинах і куштує конфітури всіх віків і культур! Кожний краєвид – це для нього як вступ до старого роману. Як же ж гарно він бавиться, випускаючи героїв давніх оповідей погуляти під те задимлене і медове небо, в ту мутну і смутну, пізню солодкість світла! Яких нових пригод зазнає Дон Кіхот у Сопліцові? Як складеться життя Робінзона після повернення до рідного Болехова?

 W duszne nieruchome wieczory, złote od zórz, odczytywał nam ojciec wyjątki ze swego manuskryptu. Porywający lot idei pozwalał mu chwilami zapomnieć o groźnej obecności Adeli.

В душні, непорушні вечори, золоті від зір, мій батько прочитував нам уривки зо свого манускрипту. Захопливий лет ідей дозволяв йому іноді забути про грізну присутність Аделі.

 Przyszły ciepłe wiatry mołdawskie, nadciągnęła ta ogromna żółta monotonia, to słodkie, jałowe wianie z Południa. Jesień nie chciała się skończyć. Jak bańki mydlane, wstawały dni coraz piękniejsze i eteryczniejsze i każdy wydawał się tak do ostatnich granic wyszlachetniony, że każda chwila trwania była cudem przedłużonym nad miarę i niemal bolesnym.

Прийшли теплі молдавські вітри, насунула та величезна жовта монотонність, те солодке, безживне віяння з півдня. Осінь не хотіла скінчитися. Мов мильні бульбашки, дні ставали щораз гарніші і етеричніші, і кожен видавався так до останніх меж облагородженим, що кожна хвилина тривання була чудом, продовженим над міру і майже болісним.

 W ciszy tych dni głębokich i pięknych zmieniała się niepostrzeżenie materia listowia, aż pewnego dnia stały drzewa w słomianym ogniu całkiem zdematerializowanych liści, w krasie lekkiej, jak wykwit plewy, jak nalot kolorowych confetti – wspaniałe pawie i feniksy, które wstrząsnąć się tylko muszą i zatrzepotać, ażeby strącić to świetne, lżejsze od bibułki, wylinione i niepotrzebne już pierze.

 

У тиші цих глибоких і гарних днів непомітно змінювалася матерія листя, аж одного дня дерева стояли в соломяному вогні зовсім дематеріялізованого листя, у красі, легкій, як цвіт плевел, як наліт кольорових конфеттіпрекрасні пави й фенікси, які мусять тільки здригнутися й затріпотіти, щоб струтити з себе те пишносяйне, легше від бібулки, вилиняле і вже непотрібне піря.

 

 

Переклав з польської Андрій Шкраб’юк

 



[1] Opowiadania. Wybór esejów i listów / Bruno Schulz; opracował Jerzy Jarzębski, wydanie drugie przejrzane i uzupełnione, Wrocław ; Kraków : Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1998, CXL, 498 s. : il., portr.; 17 cm (Biblioteka narodowa : Ser. 1; nr 264)

[2] http://www.ji.lviv.ua/ji-library/schulz/knyha95.htm