E  LISTY BRUNONA SCHULZA

 

Do Marii Kasprowiczowej

 

 

 

Wielce Szanowna Pani!

 

Zmuszony do przyśpieszonego wyjazdu, opuszczałem Zakopane z żalem, że nie było mi dane wejść głębiej w porozumienie zadzierzgające się tak dla mnie ciekawie. Nic prawie z rzeczy istotnych, cisnących się na usta nie zostało powiedziane. Na przykład to, że wbrew oczekiwaniom, dezorientując nastawienie pielgrzyma – była to – nie aura zgęszczonej i najwyborniejszej historii, nie drogocenność koronnych klejnotów skupionych na głowie Dziedziczki, nie to było czarem Harendy…

W cieniu Przeszłości kwitło tam nieujarzmione przez historię, własne i rewolucyjne życie…

Albo to, że wyrosło w rozmowie jakieś torso problemu, które nie miało czasu się rozwinąć i dojrzeć. Ale wystarczyło go, by pochwycić wątek, poczuć strukturę umysłu, być zaintrygowanym fakturą jego utkania.

Mówiła Pani o fizjonomiach.

Musiało to ujrzenie rzeczy być preferowane we mnie, potencjalnie napięte, skoro od razu gotowe wyskoczyło na spotkanie sformułowania Pani. Jakże chętnie byłbym je chciał w całej rozciągłości skonfrontować z Panią, aby doświadczyć, jak daleko sięgała ta kongruencja. Rozwijając już potem tę koncepcję Pani, myślałem, że ten, który wymyślił „Człowieka”, statuę grecką, Hermesa – był geniuszem kłamstwa. Samo słowo „człowiek” jest genialną fikcją, przesłaniającą pięknym i pocieszającym kłamstwem te przepaści i światy, te kosmosy bez odpływu, jakimi są indywidua.

Nie ma człowieka – są tylko nieskończenie odległe od siebie i suwerenne sposoby bycia, nie mieszczące się w żadnej jednolitej formule, nie sprowadzalne do wspólnego mianownika. Od człowieka do człowieka jest skok większy niż od robaka do najwyższego kręgowca. Przechodząc od jednej twarzy do drugiej musimy przestawić się i przebudować do gruntu, musimy zmienić wszystkie miary i założenia. Nic z tych kategorii, które przydatne były, gdy chodziło o jednego człowieka – nie pozostanie nam, gdy staniemy przed innym. Pani powiedziała o indywidualnościach: żywioły… Ja powiedziałbym: filozofowie, systemy, plany świata, recepty na świat… Tym są ludzie.

Według każdej z tych recept mógłby być stworzony świat cały. Gdy przystępuję do nowego człowieka, wszystkie doświadczenia dotychczasowe, antycypacje, z góry ułożone taktyki stają się nieprzydatne. Między mną a każdym nowym człowiekiem zaczyna się świat na nowo, jak gdyby nic jeszcze nie było dotychczas ustalone i zadecydowane. Jakże naiwna i tępa jest szkolna, akademicka fizjonomika, widząca w wyrazie twarzy osad, nawarstwienie wielokrotnych ruchów mimicznych – skurczów mięśni.

Tak jakby twarzom trzeba było dopiero wygniatać wyraz, jakby były one czym innym, jak właśnie samym wyrazem, ekspresją, wnikliwym mówieniem, żarliwym mruganiem do naszej domyślności. Aż dziw, że te rzeczy są nieme, niewymowne, ledwo bełkocące niejasno. Powiedzieć fizjonomię słowami, wyrazić ją bez reszty, wyczerpać świat w niej zawarty – oto, co mnie pociąga: twarz ludzka jako punkt wyjścia powieści! Czy jeszcze jestem wciąż na gruncie koncepcji Pani?

Proszę wybaczyć, że wziąłem sobie prawo niepokojenia Pani tym listem: to porzucone torso rozmowy nie chciało się uspokoić, chciało rozgałęzić się i żyć…

 

Łączę wyrazy najgłębszego szacunku

 

Bruno Schulz

 

Drohobycz, 25 stycznia 1934

Floriańska 10

 

[Onet.pl – Polityka – czytelnia]

------------

www.brunoschulz.prv.pl