Wierze i Igorowi
i nie tylko
kiedy umiera ojciec matka
niebo zabija się deskami dziura
ozonowa jest wtedy mniej widoczna
pająki zaczesują paroksyzmy
nici suche liście liżą jeże
kiedy umiera przyjaciel
kochanka czas staje okrakiem
miast szybciej zginać
przeguby starając się o resztę
bordowe kreski strugają
drewno i porastają altanki
ładnie piszą o tym poeci
a gdy umiera mąż żona
(Aleksandra Zińczuk)
Wszystko zależy od perspektywy widzenia,
najlepiej tej ptasiej perspektywy [1],
którą widać w prozie oraz rysunkach Bruno Schulza, z jakiej Władysław Panas
oraz Igor Meniok widzieli dwa oryginalne miasta: Lublin i Drohobycz. Jeżeli
przyjmiemy jednocześnie, że Schulz był jednak zaznajomiony z fizyką kwantową i
teorią względności Einsteina [2],
wszystko układa się zgodnie z ich prawem. Pomnażając liczbę światów, rośnie
ilość bohaterów. Nie ma w tym nic nienaturalnego, bo tak naprawdę było ich
czterech – tak jak muszkieterów. A wszystko zaczęło się od postaci będącej
innym bytem i przynależącej do innego wymiaru. Był nią prestidigitator z
opowiadania Wiosna. Władysław Panas kończąc swój wykład 19 listopada
2003 roku na otwarciu Muzeum im. Brunona Schulza w Drohobyczu, podał cały
fragment dotyczący maga. Po raz kolejny oddał głos mistrzowi słowa, co więcej –
samemu obrazowi przezeń wykreowanemu, znajdując w tym niezależnym bycie
niekończącą się, ale bynajmniej nie ostateczną, wypowiedź:
Nie mam lepszej hipotezy niż hipotezę o intrydze
Nieskończoności. Nie mam lepszego obrazu, któryby tę sprawę nieco bardziej
poglądowo objaśnił, niż obraz wyjęty z Wiosny
[3]
Po tych słowach następuje
przytoczenie całości odnoszącej się do przedstawienia Schulzowskiego
prestidigitatora. Właściwie prestidigitatorów było więcej. Tym samym, co z
powyższego opowiadania, a może już innym, był ojciec czyniący rzeczywistość
wznioślejszą, bardziej zagatkową i niejednoznaczną. Jego metamorfozy mają
zawsze utajony sens. Często niejasny i początkowo niewyczuwalny po to, by mogła
ujawnić się magia.
Schulz był wirtuozem słów nazywających nie
tylko entropię, lecz przede wszystkim rzeczywistość jeszcze drzemiącą, jakby
dopiero przed chwilą odkrytą. Panas był wnikliwym czytelnikiem tych słów
magicznych oraz ich braku. Najbardziej adekwatnym tego przykładem jest
pożegnanie Panasa przez księdza Romualda Jakuba Wekslera-Waszkinela i profesora
Jerzego Święcha, którzy nazwali go Widzącym Lublin [4]
oraz Panasem od Schulza [5].
Rzeczywiście: czy Schulz od Mesjasza skoro dzieło o nim nie ukazało się?
Kolejna poprawka – ukazało się jego "opracowanie". Czyżby zatem Panas
od Mesjasza? Więc hipoteza o intrydze nieśmiertelności sprawdziłaby się w
inkarnacji Widzącego. Humor oparty o prawidłowości logiczne był zawsze bliski
Profesorowi. Weźmy jego szkice: semiotyczny lub traumatyczno-estetyczny
poświęcone lubelskiemu poecie, Józefowi Czechowiczowi, z okazji rocznicy jego
urodzin:
Spadł w samym środku miasta, a tu – tyle co nic. Zero
magii, zero cudowności. Ani grama poezji. Chociaż, jeżeli się dobrze zastanowić
i przyjrzeć się dokładnie swoim własnym notatkom… że też tego wcześniej nie
zauważyłem. Chyba jednak mamy pewien trop prowadzący do krainy i baśni, i
magii, i poezji [6]
albo:
[…] powtarzam te informacje niczym jakąś magiczną formułę:
w niedzielę 15 marca 1903 roku o godz. 9.30 na ulicy Kapucyńskiej 3m. 8 – w
suterenie oficyny. Nikogo nie powinna dziwić ta moja monotonna mantra, która
jest także i Twoją, czyli naszą wspólną […] Nie ma rady – trzeba wyobrazić
sobie tę suterenę [7]
Jego teksty pisane zdawałoby się prostym
językiem, opisującym złożone zjawiska „rytmu porodu” [8],
pełnego śmiałych określeń oraz potoczności, ale tej, która jest nośnikiem
myśli, a nie jej utraty. Z jednej strony napisał Księgę blasku i Bruno
od Mesjasza, z drugiej niezwykle cenioną rozprawę doktorską W kręgu metody
semiotycznej. Gdyby jeszcze pomnożyć wcielenie Władysława Panasa, to pod
tym względem można by porównać go do człowieka Renesansu bądź XVII-wiecznego
krytyka, Francesca Patriziego, który bez najmniejszego problem łączył cudowność
ze ścisłą analizą, żeby nie powiedzieć – z chłodną kalkulacją. Wprawdzie
Profesor nie byłby małostkowy, aby używać statystycznej metody podczas liczenia
odautorskich wypowiedzi w homeryckich eposach, jak zrobił to włoski uczony.
Miał jednak tę nieprzeciętną jasność widzenia, ale i cenną wrażliwość na magię
miejsca, a także imienia i liczby. Jego wiara nigdy nie straciła na uczoności,
kiedy opisywał trójkowy układ ekslibrisów Schuzowskich, trójkątne położenie:
Bramy Grodzkiej, Placu Świętego Michała i Placu Widzącego z Lublina [9],
znaczenie daty urodzenia Bruno Schulza dla jego imienia [10],
czy zamierzony przez niego układ opowiadań. Wszędzie dopatrywał się
prawidłowości.
Pomimo swojej choroby musiał ciągle
wierzyć w holistyczną kolej rzeczy. Kiedy po śmierci Igora jego żona, Wiera,
powiedziała, że w religii prawosławnych ważny jest dziewiąty i czterdziesty
dzień po śmierci osoby [11],
i że Igor dokładnie odszedł w czterdziestym dniu śmierci Profesora, pomyślałam,
że to, co obydwaj robili zostało uwieńczone tak symbolicznie, że lepiej by
sobie tego Profesor nie wyobraził. Dodajmy jeszcze, że urodziny Igora wypadają
w czterdzieści dni po kalendarzowych urodzinach Profesora. I niewiarygodne, ile
ten człowiek miał pokory, żeby postawić również siebie na miejscu chasydzkiego
ucznia, któremu nie godzi się słuchać historii o siódmym żebraku.
Zarówno Profesora, jak Igora, łączyło nie
tylko wspólne zamiłowanie do prozy autora Sklepów cynamonowych, ale
przede wszystkim do miasta, w którym żył, tworzył i zmarł. Obydwaj byli
ujmująco przebojowi i równocześnie pozostający na uboczu. Dwaj przyjaciele
umacniali pieczołowicie pamięć o pisarzu oraz urokliwości trochę większych
prowincjonalnych miasteczek. Igor był dodatkowo związany z teatrem. Prowadził
własny w Drohobyczu, który powstał z
inspiracji Schulzowskich. Teatr to również inna rzeczywistość, a sztuka
aktorska zbliża nas do magiczności. Przede wszystkim jednak Igor Meniok był
człowiekiem niezwykle obecnym. Był urodzonym animatorem, społecznikiem i
organizatorem. Swoją otwartością zjednywał ludzi. Schulz by się zdziwił, ale
miał poniekąd, i wciąż ma, w tym młodym Drohobyczaninie, osobistego menadżera.
Igor miał charakterystyczne
spojrzenie. Mianowicie rzadko patrzył w oczy rozmówcy, tylko gdzieś głębiej.
Wyglądało to, jakby patrzył na czyjeś czoło lub prosto w niebo. Kiedyś zapytany
o to, czy to spojrzenie wymijające, powiedział, że to dla niego nic nie znaczy.
Nie uważał tego za manierę. Szybko można było się spostrzec, że chociaż nie
patrzył w konkretne miejsce – przeciwnie - wszystko obejmował wzrokiem. Swoją
szczerą wiarą w ludzi bardzo przypominał podejście Profesora Panasa do drugiego
człowieka.
Któryś z pisarzy stwierdził, że na prowincji
wszystko toczy się znacznie wolniej. W istocie czas posiada w tych osobliwych
miastach swój własny rytm. Nie bez znaczenia są tu: historia miasta, jego
architektura oraz ludzie, którzy pielęgnują pamięć o Schulzu czy Jaszy Mazurze,
o żydowskiej ludności, Szoah, ale i tańcu chasydów. Na straży tej
pamięci stoi przede wszystkim w Lublinie Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN” [12],
którego twórcy obrali od początku za swojego duchowego patrona Profesora
Panasa. Przedstawicielami po drugiej stronie, w Drohobyczu są Państwo
Meniokowie, którzy zresztą współpracują z Ośrodkiem, a sami również orzekli, że
Profesor Panas stał się tym "początkowym celem wyprawy" w świat
Schulza, do jego Istoty i do Pamięci o nim. Stał się tym, kto nigdy nie pozwoli
nam zabłądzić w przestrzeni Schulzowskiej [13].
Jednak wystarczyło dostrzec magię ukazaną przez jednego człowieka, aby wielu w
nią uwierzyło. Wystarczyło odbicie w czterech oczach, jak chciał tego Schulz w
liście do Tadeusza Brezy.
Przestrzeń miasta miała zarówno dla Brunona
Schulza, Władysława Panasa, jak i Igora Menioka charakter uniwersalny, wręcz
archetypiczny: Drohobycz staje się dla artysty jednym z pierwotnych źródeł jego
prywatnej mitologii [14].
To, co Panas widział jako uniwersum, ikonostas i perpetuum mobile. Jest to nie
tylko widoczne w tekście, lecz w rysunkach pisarza. Większość grafik, a także
jedyny zachowany obraz olejny Spotkanie, ukazują człowieka na tle
miasta. Zarysy budynków są pokazane w dalszej perspektywie. Na pierwszym planie
znajdują się, oprócz cielesności kobiecej, postaci o zbyt dużych głowach, jakby
artysta widział je z góry lub one z góry wyobrażały siebie w tekście. Może to
świat w oczach Mesjasza. Przykładem jest Edzio na szczudłach lub emeryt
ulatujący z wiatrem. Innymi literackimi przykładami są metamorfozy ojca.
Zdeformowane w tradycyjnej płaszczyźnie widzenia są metaforą dzieciństwa,
intelektu, ale i wyobraźni. Te twarze uformowały się na tle miasta – archetypu,
a więc podłoża kultury i społeczności, ale także tego konkretnego wymiaru przestrzeni
i czasowości, konkretu chociażby drohobyckiego, lubelskiego czy choćby
wileńskiego. Miasto na rysunkach Schulza jest ledwo zarysowane, nieuchwytne w
całości, jego budowle są rozmazane i posiadają nieostre kontury. Dlatego trudno
definitywnie przyjąć tezę najwybitniejszych zresztą Schuzologów, że rysunki te
prezentują jedynie erotyczne fascynacje i obsesje pisarza. Tym bardziej, że w
liście do Stanisława Ignacego Witkiewicza Schulz wyraźnie pisze o pisarstwie i
rysunku jako dwóch różnych sposobach na wyrażenie tego samego. Poza tym co z
rysunkami, które ukazują księgę na tle miasta i schodów? Obsesje były by tylko
pierwszym planem, a przecież warto wsłuchać się w głos pisarza, który mówi, aby
przyjrzeć się temu, co nie na powierzchni. Wejrzeć w istotę rzeczy:
Ale nie tu koniec jeszcze, zstępujemy głębiej. Tylko bez
strachu. Proszę mi podać rękę […] i jesteśmy u korzeni […] Jesteśmy po drugiej
stronie, jesteśmy u podszewki rzeczy, w ciemności fastrygowanej plączącą się
fosforescencją (s. 163)
Jak bardzo powyższy fragment koresponduje z przesłaniem Nocy
lipcowej, w której obrzeża miasta, dokładnie jak z rysunków, wyjawiają
tajemnicę:
Wreszcie na końcu miasta noc rezygnuje ze swych igraszek,
zrzuca zasłonę, odsłania swą poważną i wieczną twarz. Już nie zabudowuje nas w
złudnym labiryncie halucynacyj i majaków, otwiera przed nami gwiaździstą swą
wieczność (s. 215)
Tego rodzaju przywołań jest więcej w tekście. Najważniejszy
przede wszystkim jest tutaj potencjał miasta nieskończonego o fenomenie
polegającym na tym, jak opisuje to Igor Meniok, który widział Drohobycz jako
miasto trzech kultur, trzech religii już w ich przedhistorycznym połączeniu:
[…] największą aktualność miasto posiada w przeszłości oraz
przyszłości. Teraźniejszość nie uaktywniona przeszłością nie otrzymuje warunków
dla jej przetrwania w przyszłości. Miasto jest wyrazem pamięci, która składa
się na prawdziwy sens życia. Drohobycz w powieściach B. Schulza jest nośnikiem
własnej egzystencji, która jest niewątpliwie silniejsza od egzystencji każdego
mieszkańca [15]
Władysław Panas i Igor Meniok szli śladem
Schulzowskiej pamięci wrażeń, zjawisk, ulotności. Ważne jest to, (z całym
szacunkiem dla Profesora, ale nie używając chiazmy jako figury retorycznej) że
udało im się utrwalić utrwalanie stwarzania miasta. Bardziej zatem przemawia
wizja Panasa. Wraz z Igorem traktowali dwa miasta jako ziemię ciągle jeszcze
nie odkrytą definitywnie. Obydwaj skonkretyzowali miasto w tekstach Schulza,
które przeważnie traktuje się jako prozę odrealnioną. Tymczasem przez to, że
Drohobycz, mityczne i magiczne miasto […] gdzie ciągle stoi w rynku rodzinny
dom pisarza i gdzie jego ojciec dzięki rozmaitym wybiegom i manipulacjom nigdy
ostatecznie nie umiera [16],
istnieje poprzez architekturę pamięci i pisarz, i wszystko, co z im i miastem
związane. Sam narrator Sanatorium pod klepsydrą nie uznaje
przypadkowości zjawienia się panoptikum na placu św. Trójcy. Panas opisując
przewrotnie pustą przestrzeń w Genialnej epoce, odnosi się do budynków
wypełniających ją namacalną rzeczywistością:
Pusty i czysty plac Świętej Trójcy – zresztą miejsca
najzupełniej realne w drohobyckiej przestrzeni – przekształca się w
kosmogoniczną „pustkę” świata „na początku” [17]
Architekturę wypełnia inna logika,
która nie zna typowych kategorii czasu i przestrzeni, dlatego jak długo będzie
istnieć miasto lub pamięć po nim, tak długo będzie ono istnieć:
[…] uwalnianie przestrzeni przekształca się w uwalnianie
czasu. „Pusta przestrzeń” objawia się bowiem jako „pusty czas”, który jest
oczekiwaniem na wypełnienie [18]
Pustka opisanego
przez Schulza miasta nosi podstawową cechę kresowości, specyficznej
skończoności zjawisk widoczne głównie na odosobnionych obszarach. W mieście
pisarza koniec świata przydarza się na każdym kroku, dzięki czemu zyskuje ono
niepowtarzalny urok, o czym mowa jest w opowiadaniu pt. Pan:
W kącie między tylnymi ścianami szop i przybudówek był
zaułek podwórza, najdalsza, ostatnia odnoga, zamknięta między komorę, wychodek
i tylną ścianę kurnika – głucha zatoka, poza którą nie było już wyjścia […] najdalszy
przylądek […] ostateczna ściana tego świata [19]
Kiedy dwa lat temu przyjechaliśmy jako
studenci filologii polskiej UMCS na przysłowiowy koniec świata, odbyło się w
Drohobyczu nasze pierwsze spotkanie seminaryjne poświęcone twórczości Henryka
Grynberga. Jednym z gości był Alfred Schreyer, którego poproszono na spotkanie
z nami. Siedzieliśmy w kameralnym gronie w oczekiwaniu na ucznia Schulza,
któremu kilka dni wcześniej zmarła żona. Pomimo to przyszedł. Zaczął
sformułowaniem, że przybył przekazać młodym ludziom coś o Schulzu. Mówił do
nas. Nie muszę dodawać, że byliśmy wzruszeni, a pan Schreyer przede wszystkim.
Po jego opowieściach po raz pierwszy zrozumiałam, że Schulz umarł, ale
jednocześnie tak bardzo jest. Może było to odczucie na zbliżonej zasadzie, co
Jerzy Ficowski pisał o śmierci Juliana Tuwima. Tego nie wiem. Nie wiem też,
kiedy dotrze świadomość o odejściu dwóch admiratorów prozy mężczyzny wzrostu
takiego sobie, o trójkątnej głowie i
odstających uszach [20].
Aleksandra Zińczuk
Artykuł wygłoszony na konferencji naukowej
„Lublin-Drohobycz. Miasta magiczne w interpretacji Władysława Panasa i Igora
Menioka” w Drohobyczu w październiku 2005 r. Wiersz dołączony do druku artykułu
w „Egerii”
(nr 3, 2006), a odczytany 9 maja 2006r. w Drohobyczu z okazji rocznicy urodzin
Igora Menioka.
[1] Schulz B., Opowiadania,
Warszawa 1994, s. 312. Oznaczenia w nawiasie pochodzą zdanego wydania
[2] Lindenbaum S., Lektury
Schulza [w:] „Midrasz” 2003, nr 3
[3] Panas W., Bruno Schulz
albo intryga Nieskończoności, Lublin 2003, s. 9
[4] Weksler – Waszkinel J., Widzący
Lublin [w:] „Akcent” 2005, nr 1, s. 28
[5] Święch J., Panas od
Schulza [w:] „Akcent”…, s. 32
[6] Panas W., Kapucyńska 3:
dwa obrazki [w:] „Gazeta Wyborcza” 2002, nr 63, s. II Dodatek „Na urodziny
poety”
[7]Panas W., „tu mnie
skrzydłem uderzyła trwoga” [w:] „ Gazeta wyborcza” 2003, nr 63, s. 2
Dodatek „Na urodziny poety”
[8] Panas W., Księga blasku.
Traktat o kabale w prozie Brunona Schulza, Lublin 1997, s. 58
[9] Panas W., Brama [w:]
Brama, Lublin 1997, s. 2 -10
[10]Panas W., Bruno Schulz
albo intryga…, s. 5
[11] Zadziwiająca analogia z wierzeniami
buddystów, dla których właśnie w dziewiątym dniu po śmierci zmarły przechodzi
do innego świata
[12] Ośrodek w zakresie praktyk
teatralnych dla młodzieży poświęcił konferencje obejmujące tematykę poświęconą
Schulzowi
[13] Fragment tekstu
pożegnalnego z 25.01.2005 r. zamieszczonego na stronie internetowej:
www.pater.kul.lublin.pl
[14] Meniok I.,
Kulturowo-filozoficzny fenomen miasta w rosyjskiej i polskiej tradycji
literackiej: literackiej. N. Gogol – M. Bułhakow – B.
Schulz [w:] Problemy nauczania języka
rosyjskiego, literatury i kultury Rosji u progu XXI wieku, Kielce 1999, s.
185-193
[15] Tamże
[16] Panas W., Bruno od
Mesjasza, Lublin 2001, s. 28
[17] Panas W., Księga blasku…
s. 76
[18] Tamże, s. 78
[19] Schulz B., Sklepy
cynamonowe, Kraków 1957, s. 74
[20] Józefczuk G., Fotopocztówkowa
podróż do Drohobycza [w:] „Gazeta Grodzka” 2004, nr 6, s. 7