(1947-2005)
|
"...jak pusty jest dziś
świat..."
(Bruno Schulz, Genialna
epoka)
Dzisiaj
o szóstej nad ranem otrzymałem tragiczną wiadomość.
Około czwartej nad ranem zmarł Profesor. Dzwoniła do mnie córka
Profesora.
Miesiąc temu (23 grudnia) byliśmy z Anią u Profesora. To
było fantastyczne spotkanie! Rozmawialiśmy 1.5 godziny. Nic nie
zapowiadało, że to będzie nasze ostatnie spotkanie. Przynajmniej
ja tego nie czułem.
Ta Wiosna, która trwała u nas przez pierwszych kilkanaście dni
stycznia, była na pewno prezentem Schulza dla Profesora.
Świat już tak bardzo się zużył... Odchodzą Ci,
którzy zbierali ułamki potłuczonego zwierciadła, i
przy pomocy iskier własnej pasji nadawali im sens.
Zbigniew Milczarek
Zmarł nie tyłko wybitny znawca prozy Brunona Schulza, ale
także człowiek wielkiego serca i szlachetnej pasji, która
przenikała jego życie i działalność naukową. Dla
mnie osobiście to bardzo bolesna strata. Bardzo mi będzie Ciebie,
Władku, brakować...
Aleksander Fiut
Jako student znałem Profesora wyłącznie z wykładów.
Wspaniałych wykładów. W tych legendarnych dotyczących
metodologii, a w szczególności semiotyki, nie miałem szansy
uczestniczyć, bo mnie jeszcze wtedy po prostu na KUL-u nie było. Ale
za to udało mi się wysłuchać wykładów o Schulzu.
O kabale u Schulza. Był to czas, kiedy książki Scholema nie
były jeszcze tłumaczone na polski. Podczytywane po angielsku
budziły pewne skojarzenia i niejasne przeczucia, lecz swój blask
zyskiwały dopiero w sali 110, gdzie wykładał
Profesor. Kiedy studiowałem nie marzyłem nawet, że
mógłbym pisać doktorat i pracować pod Jego kierunkiem. Tak
się jakoś złożyło. I teraz mogę powiedzieć,
że był nie tylko doskonałym wykładowcą
i subtelnym interpretatorem, ale że przede wszystkim był
człowiekiem wielkiej dobroci, a także wspaniałym szefem:
wyrozumiałym, troskliwym, przewidującym. Dziś – jak trafnie
zauważył kolega z katedry – skończyła się dla nas,
pracowników Katedry Teorii Literatury KUL, pewna epoka, genialna epoka...
Wiadomość o śmierci Władka zbudziła mnie przed
świtem – telefonowała Marta, jego córka. Wiedziałam, jak
poważna jest sytuacja, rozmawiałam z Władkiem przed
świętami, ale co innego stanąć oko w oko
z definitywną wiadomością... Zabraknie kogoś bardzo
ważnego – na Uniwersytecie, w Mieście, które kochał, w
schulzologii, gdzie był niezastąpiony ze swoimi
wizjonerskimi interpretacjami. Poczytuję sobie za zaszczyt, że
mogłam z Nim razem pracować.
Małgorzata Kitowska
Smutek, żal, niedowierzanie – tak się stało, tak miało
być. Pozostaną książki, wspaniałe eseje o Schulzu i
żydowskim Lublinie, ślad po badaczu. To jakieś pocieszenie po
śmierci śp. Władysława Panasa. Pozostanie pamięć
o człowieku, ważnej i barwnej postaci Lublina. Ale pozostaje też
żal, że śmierć przyszła tu za wcześnie, pospieszyła
się, tak jakby nie mogła przystanąć w szalonym swym biegu,
poczekać, bo przecież wiemy, jakie to teksty mogły nas jeszcze
radować.
Odszedł przyjacieł. Jeden z najbardziej oddanych badaczy
dzieła Brunona Schulza. Jego osiągnięcia zostaną z
nami.
Wielki Przyjaciel Bruno Schulza odszedł na spotkanie z Artystą
który Go tak pięknie fascynował. Teraz już razem, na
zawsze, będą przy nas w Wielkim Teatrze Ducha. Świat
dzięki Wam stał się mądrzejszym i ciekawszym, nasza
miłość jest z Wami.
Zmarł za wcześnie jeden z największych znawców i badaczy
dzieł Brunona Schulza. Nigdy nie poznałem go osobiście, wysoko
jednak ceniłem i poważałem jego prace, które przybliżały
czytelnikom postać mego stryjecznego dziadka. Postać
zawsze wymykającą się i pełną tajemnic.
Władysław Panas wykształcił tysiące młodych ludzi
w miłości do literatury polskiej. Teraz to oni mają za zadanie
kontynuować jego dzieło, jego zafascynowanie Schulzem i jego
oddanie historii Lublina.
Zajęcia uniwersyteckie z Profesorem były dla mnie zawsze
niezwykłym przeżyciem. Ich magiczny charakter odcisnął
się silnie w pamięci – właśnie "magiczny", to
najlepsze chyba słowo na określenie tej niezwykłej aury,
jaką roztaczał wokół siebie Profesor Panas. Umiał
wyczarować z najbardziej suchego i nużącego tekstu naukowego
problematykę, która fascynowała, urzekała migotliwością,
subtelnością myśli, ledwie rysującymi się, przepastnymi
obszarami NIEZNANEGO. Nazywaliśmy go po prostu – "Czarodziejem".
Profesor nauczył nas, że nauka może być celebracją
Tajemnicy. Jeżeli tyle z Jego Osoby zdołamy zatrzymać w
pamięci, to bardzo dużo.
Dariusz Skórczewski
Władysława Panasa poznałem przed kilkunastu laty na
konferencji w Kazimierzu, gdzie miałem szczęście
usłyszeć fragment Jego pierwszej książki
Schulzowskiej. Ta próbka interpretacji tekstu czytana niespiesznie, z
powagą, wszystkim wydała się olśniewająca.
Nie pamiętam dyskusji, ale zapamiętałem, że mówił
niewiele, jakby niechętnie, raczej wymownie milczał, nie
przestając uważnie słuchać. Dlatego bardzo się
zdziwiłem, gdy ostatniego dnia włączył się do rozmowy
po mojej interpretacji Przesłania Pana Cogito Herberta. Zanim
powiedział kilka słów zrobił dziwnie brzmiące
zastrzeżenie: „Jestem jak kamień, ale czasem kamienie wydają
głos”.
Ostatni raz spotkaliśmy się przed dwoma laty w Katowicach.
Władek recenzował wtedy doktorat Stanisława Zająca o
Haupcie. Jego recenzja była uderzająco prosta, rzeczowa, nawet
trochę surowa, choć sprawiedliwa. Jego głos brzmiał
skromnie, bez cienia kokieterii. Wtedy pomyślałem, że
rzeczywiście jest jak kamień – szlachetny, twardy i piękny,
dyskretnie emanujący mineralnym blaskiem. I dziś znowu mi się to
przypomniało. Pamiętam z jaką pasją opowiadał
kiedyś o pobożnych chasydach pielgrzymujących na grób cadyka i
układających na macewie kamyki wraz z modlitwami. Nadzwyczaj
głęboko odczuwał tę bliskość kamienia i
słowa. Spróbuję poszukać takiego kamienia, żeby z
wdzięcznym sercem położyć go na Jego grobie.
Aleksander Nawarecki
Powiedziałbym dzisiaj, że Schulz
rósł w nim, zajmował coraz ważniejsze miejsce, stawał
się centrum świata. I jeśli swą książkę
zatytułował: "Bruno od Mesjasza", to sam stawał
się zarazem "Władkiem od Brunona", coraz wybitniejszym
znawcą życia pisarza, jego dzieła i rozlicznych tego dzieła
kontekstów – wreszcie całego żydowskiego świata, z którego Bruno
wysnuł swe inspiracje. Narastała ta wiedza organicznie, wokół
pewnych najważniejszych, jak Kabała, tematów; obejmowała
zarówno teksty, jak i rysunki czy ekslibrisy, szukała sobie
uzasadnień w odkrywanych na nowo nieznanych szczegółach biografii
autora. Ale może nawet niekoniecznie te zasługi czysto badawcze,
którym zawdzięczał profesurę swego Uniwersytetu, pozostają
mi w pamięci, kiedy go wspominam. Władek Panas był bowiem
kimś więcej niż uczonym: był charyzmatycznym
wykładowcą, wielkim magiem sztuki tajemnej polegającej na
zjednywaniu sobie słuchaczy, porywaniu ich w regiony poezji i czystej emocji.
Nikt tak jak on nie umiał mówić o Schulzowskich tajemnicach! Rzec
można, stawał się w takich chwilach kimś na
podobieństwo starego Jakuba uwodzącego Adelę i szwaczki
heretyckim "Traktatem o manekinach", głos jego schodził o
oktawę głębiej, a gestykulacja "nabierała ezoterycznej
solenności". Byłożby to zamiłowanie do pustego efektu?
Nic z tych rzeczy! Dla Władka sprawa Schulza była z
pewnością jedną z najważniejszych spraw świata; poświęcił
jej bez reszty schyłek swego życia, organizując na KUL-u wspaniałą
jubileuszową konferencję, wydając coraz to nowe
książki, kierując Radą Naukową przy powstałym w
Drohobyczu Muzeum Schulza. W ostatnich latach walczył już
dzielnie z chorobą, nie osłabiało to jednak jego
aktywności. W pamięci zostanie mi – uchwycony w kadrze podczas
lipcowego Festiwalu Schulza w Drohobyczu, w jasnym garniturze i kapeluszu,
elegancki i wymowny, ukrywający starannie swe cierpienia, gotów za
to stale do walki o tę najważniejszą dla siebie
Sprawę: zorganizowanie stałej ekspozycji i ośrodka studiów
poświęconych Schulzowi w jego rodzinnym mieście.
Nie dorównamy Władkowi – to pewne. Ten rodzaj
napięcia duchowego i organizacji fizycznej – wspaniałego głosu i
gestu nie da się powtórzyć. Możemy tylko podjąć
starania o kontynuację jego dzieła, ze świadomością,
że i on czuwa nad nią z zaświatów – i że żadnego
zaniedbania nam nie przepuści. Dzięki za wszystko – i do zobaczenia,
Władku!
Jerzy Jarzębski
Władysława Panasa poznałem trzydzieści lat temu,
na konferencji teoretycznoliterackiej w Puławach. Od kilku lat był
już związany z KUL-em, na który przeniósł się – po
strajkach studenckich 1968 r. – z Poznania. Od pierwszego spotkania okazał
się wspaniałym kompanem – jak żywe srebro, nieustannie skory do
dowcipów i śmiechu, a równocześnie niezwykle głęboki i
poważny we wszystkich sprawach naukowych. I taki był zawsze,
ilekroć go spotykałem. Bardzo szybko mogłem się
przekonać, że był jednym z najwybitniejszych literaturoznawców
swego pokolenia. Wielki erudyta, o imponującej skali zainteresowań,
nie publikował dużo, ale jednak wszystko, co napisał było w
najwyższym stopniu oryginalne. Dwie jego ostatnie książki o
twórczości Bruno Schulza są już dziś pozycjami klasycznymi
– stworzyły nową dyscyplinę, nauczyły nas myśleć
o jego ukochanym pisarzu w nowy sposób.
Zadzwonił do mnie kilka tygodni
temu – pracował jeszcze nad artykułem, o który go
prosiłem i pytał o konferencję, którą mieliśmy
wkrótce wspólnie zorganizować. Był jeszcze dobrej myśli, wierzył,
że pokona chorobę. Ja też. Kiedy nad ranem 24 stycznia
dowiedziałem się od jego córki, Marty, że właśnie
zmarł, nie mogłem uwierzyć. Patrzę teraz na jego
zdjęcie, które zrobiłem, gdy oprowadzał po Lublinie Gustawa
Herlinga-Grudzińskiego. Zaczarował wtedy wszystkich swoimi
opowieściami o „widzącym z Lublina”. Tak Cię zapamiętam,
Władku.
Włodzimierz Bolecki