www.brunoschulz.org

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

SANATORIJUM POD KLEPSIDROM

ß DRUGA JESEN

SANATORIJUM POD KLEPSIDROM à

La morte-saison | Holtszezon | Мертвий сезон | The Dead Season

 

 

 

 

 

 

BRUNO SCHULZ

 

BRUNO ŠULC

 

MARTWY SEZON

 

MRTVA SEZONA

 

I

 

I

 

O piątej godzinie rano – rano jaskrawe od wczesnego słońca, dom nasz kąpał się już od dawna w żarliwym i cichym blasku porannym. O tej solennej godzinie, nie podglądany przez nikogo, wchodził on cały po cichu – podczas gdy przez pokoje w półmroku spuszczonych storów szedł jeszcze solidarnie zgodliwy oddech śpiących – w fasadę płonącą w słońcu, w ciszę wczesnego żaru, jakby był ulepiony na całej powierzchni z błogo uśpionych powiek. Tak, korzystając z ciszy tych uroczystych godzin, chłonął najpierwszy ogień poranka twarzą uśpioną błogo, mdlejącą w blasku, lineaturą rysów drgających lekko przez sen od marzeń tej natężonej godziny. Cień akacji przed domem, falujący jaskrawo na tych gorących powiekach, powtarzał na ich powierzchni, jak na fortepianie, wciąż na nowo ten sam połyskliwy swój frazes, spłukiwany przez powiew – próbując nadaremnie wniknąć w głąb tego snu złotego. Płócienne story chłonęły poranny pożar, porcja za porcją, i opalały się smagło, omdlewając w bezbrzeżnym blasku.

U pet sati ujutro – jutro bleštavo od ranog sunca, naš dom se već odavno kupao u vrelom i tihom jutarnjem sjaju. Tog svečanog sata, neposmatran ni od koga, on je ceo tiho ulazio – dok je kroz sobe u polumraku spuštenih zavesa još solidarno išlo složeno disanje spavača u fasadu obasjanu suncem, u tišinu rane žege, kao da mu je cela površina bila izlepljena od blago usnulih kapaka. Tako, koristeći se tišinom tih svečanih sati, udisao je prvu vatru jutra slatko uspavanim licem koje je malaksavalo u sjaju, crtama koje su lako podrhtavale kroz san od maštanja tog napetog sata. Senka bagrema pred kućom, koja se bleštavo talasala na tim vrelim kapcima, ponavljala je na njihovoj površini, kao na klaviru, iznova i iznova tu svoju svetlucavu frazu, koju je spirao povetarac – uzalud pokušavajući da prodre u taj zlatni san. Platnene zavese su gutale jutarnji požar, porciju za porcijom, i crnele od sunca, gubeći svest u beskrajnom sjaju.

O tej wczesnej godzinie ojciec mój, nie mogąc już znaleźć snu, schodził ze schodów, obładowany księgami, ażeby otworzyć sklep znajdujący się w parterze kamienicy. Przez chwilę stał w bramie nieruchomy, wytrzymując z przymkniętymi oczyma potężny atak ognia słonecznego. Osłoneczniona ściana domu wciągała go słodko w swą płaskość zniwelowaną błogo, wygładzoną do zaniku. Na chwilę stawał się ojcem płaskim, wrośniętym w fasadę, i czuł, jak ręce rozgałęzione, drżące i ciepłe zabliźniają się płasko wśród złotych sztukateryj fasady. (Iluż ojców wrosło już tak na zawsze w fasadę domu o piątej godzinie rano, w chwili gdy zstępowali z ostatniego stopnia schodów. Iluż ojców stało się w ten sposób na zawsze odźwiernymi własnej bramy, płasko rzeźbionymi na framudze, z ręką na klamce i z twarzą rozwiązaną w same równoległe i błogie bruzdy, po których potem wodzą miłośnie palce synów, szukając ostatnich śladów ojcowskich, wtopionych już na zawsze w uniwersalny uśmiech fasady.) Ale potem odrywał się ostatkiem woli, odzyskiwał trzeci wymiar, i znów uczłowieczony, uwalniał okute drzwi sklepu od kłódek i sztab żelaznych.

U taj rani sat moj otac, koji više nije mogao da spava, silazio je sa stepenica, natovaren knjigama, da bi otvorio radnju koja se nalazila u parteru zgrade. Na trenutak bi zastao u kapiji nepomičan, izdržavajući, zažmirivši očima, moćni napad sunčanog ognja. Sunčani zid kuće ga je slatko uvlačio u svoju ravan blago nivelisanu, sasvim izglađenu. Otac je na trenutak postajao pljosnat, urastao u fasadu, i osećao kako mu raširene ruke, drhtave i tople, pljosnato zarastaju između zlatne štukature fasade. (Koliko očeva je već tako zauvek uraslo u fasadu kuće u pet sati ujutro, u trenutku kad su silazili sa poslednje stepenice. Koliko očeva je na taj način postalo zauvek vratarima sopstvene kapije, pljosnato izrezanih u udubljenju, sa rukom na bravi i lica razvezana u same paralelne i blage brazde, po kojima posle klize zaljubljeni prsti sinova, tražeći poslednje tragove očeva, utonulih zauvek u univerzalni osmeh fasade). Ali se posle toga otkidao poslednjim ostatkom volje, povraćao svoju treću dimenziju i ponovo očovečen, oslobađao okovana vrata od reze i železnih šipaka.

Gdy otwierał to ciężkie, okute żelazem skrzydło drzwi sklepowych, mrukliwy mrok cofał się o krok od wejścia, osuwał się o piędź w głąb sklepu, przemieszczał się i układał leniwie w głębi. Dymiąc niewidzialnie z chłodnych jeszcze płyt chodnika, świeżość poranna stawała nieśmiało na progu nikłą, drgającą strugą powietrza. W głębi leżała ciemność wielu poprzednich dni i nocy w nie napoczętych balach sukna, ułożona warstwami, biegnąca szpalerami w głąb, w stłumionych pochodach i wędrówkach, aż ustawała bezsilnie w samym sednie sklepu, w ciemnym magazynie, gdzie rozwiązywała się, już niezróżniczkowana i nasycona sobą, w głuchą majaczącą pramaterię sukienną.

Kad bi otvarao to teško, železom okovano krilo dućanskih vrata, gunđavi mrak se povlačio na korak od ulaza, odmicao se za pedalj u unutrašnjost radnje, premeštao se i lenjo smeštao u dubini. Dimeći se nevidljivo iz još hladnih ploča trotoara jutarnja svežina je plašljivo zastajala na pragu slabom, drhtavom strujom vazduha. U dubini je ležao mrak mnogih ranijih dana i noći u nenačetim balama sukna, poređan u slojevima, jureći u špalirima u dubinu u prigušenim pohodima i putovanjima, dok ne bi nemoćno prestao u samom jezgru radnje, u tamnom magacinu, gde se razilazio već neraščlanjen i zasićen samim sobom, u gluhu nejasnu suknenu pramateriju.

Ojciec szedł wzdłuż tej wysokiej ściany szewiotów i kortów, wodząc ręką po sztorcach bali sukiennych jak po rozporach sukien kobiecych. Pod jego dotknięciem uspokajały się te rzędy ślepych kadłubów, zawsze gotowe do popłochu, do przełamania ordynku, umacniały się w swych sukiennych hierarchiach i porządkach.

Otac je išao duž tog visokog zida ševiota i rebrastog somota, prevlačeći rukom hrbata suknenih bala kao preko šliceva ženskih haljina. Pod njegovim dodirom ti nizovi slepih trupova, uvek spremnih na paniku i da poremete red, umirivali su se, učvršćivali u svojim suknenim hijerarhijama i redu.

Dla ojca mego był sklep nasz miejscem wiecznych udręczeń i zgryzot. Ten twór jego rąk nie od dziś zaczynał – dorastając – napierać nań z dnia na dzień coraz natarczywiej, przerastać go groźnie i niezrozumiale. Był on dla niego nadmiernym zadaniem, zadaniem nad siły, zadaniem wzniosłym i nieobjętym. Ogrom tej pretensji przerażał go. Z grozą wpatrzony w jej wielkość, której całym swym życiem rzuconym na tę jedną kartę nie mógł zadośćuczynić – widział z rozpaczą lekkomyślność subiektów, płochy, beztroski optymizm, figlarne i bezmyślne ich manipulacje, przebiegające na marginesie tej wielkiej sprawy. Z gorzką ironią badał tę galerię twarzy nie zmąconych żadną troską, czół nie zaatakowanych żadną ideą, gruntował do dna te oczy, których niewinnej ufności nie mącił najlżejszy cień podejrzenia. Cóż mogła mu pomóc matka z całą swą lojalnością i oddaniem? Refleks tej rzeczy nadmiernej nie dosięgał jej duszy prostej i niezagrożanej. Nie była stworzona do zadań heroicznych. Czyż nie widział, jak poza jego plecami porozumiewała się prędkim spojrzeniem z subiektami rada z każdej chwili nienadzorowanej, w której mogła brać udział w ich bezmyślnych błazeństwach?

Za moga oca naša radnja je bila mesto velikih briga i nevolja. To delo njegovih ruku nije od danas počinjalo – rastući – da ga napada sve upornije, da ga strašno i nevidljivo prerasta. Ono je za njega bio prevelik zadatak, zadatak koji je prelazio njegove snage, uzvišen i neobuhvatan zadatak. Veličina te pretenzije ga je plašila. Prestrašeno zagledan u njenu veličinu, koju celim svojim životom bačenim na tu jednu kartu nije mogao da zadovolji – sa očajanjem je video lakomislenost pomoćnika, njihove nestašne i besmislene manipulacije, koje su vršene na margini te velike stvari. S gorkom ironijom je proučavao tu galeriju lica nepomućenih nikakvom brigom, čela nenapadnutih nikakvom idejom, ispitivao je do dna te oči čije nevino poverenje nije mutila ni najmanja senka podozrivosti. Šta mu je mogla pomoći majka sa celom njenom lojalnošću i vernošću? Refleks te ogromne stvari nije dopirao do njene proste i bezbedne duše. Nije bila stvorena za herojska dela. Zar nije video kako se iza njegovih leđa brzim pogledom sporazumevala sa pomoćnicima, radujući se svakom trenutku bez nadzora, u kome je mogla učestvovati u njihovim besmislenim lakrdijama.

Od tego świata lekkomyślnej beztroski odgraniczał się ojciec coraz bardziej, uciekał w twardą regułę swego zakonu. Przerażony rozwiązłością szerzącą się wokoło, zamykał się w samotnej służbie wysokiego ideału. Nigdy ręka jego nie popuszczała zaciągniętych cugli, nigdy nie pozwalał sobie na zwolnienie rygoru, na wygodną łatwiznę.

Otac se sve više odvajao od tog sveta lakomislene bezbrižnosti, bežao u surova pravila svoga reda. Preplašen razbludnošću koja se širila unaokolo, zatvarao se u samotnu službu visokog ideala. Njegova ruka nikada nije popuštala zategnute dizgine, nikada sebi nije dozvoljavala popuštanje strogosti, udobnu lakoću.

Na to mógł sobie pozwolić Bałanda i Ska i ci inni dyletanci branży, którym obcy był głód doskonałości, asceza wysokiego mistrzostwa. Ojciec patrzył z boleścią na upadek branży. Kto z dzisiejszej generacji kupców bławatnych znał jeszcze dobre tradycje dawnej sztuki, kto z nich wiedział jeszcze na przykład, że kolumna bali sukiennych, ułożona w półkach szafy w myśl zasad sztuki kupieckiej, musiała pod zjeżdżającym z góry na dół palcem wydać ton jak gama klawiszy? Komu z dzisiejszych dostępne były ostatnie finezje stylu w wymianie not, memorandów i listów? Kto znał jeszcze cały urok dyplomacji kupieckiej, dyplomacji dobrej starej szkoły, cały ten pełen napięcia przebieg negocjacyj, od nieprzejednanej sztywności, od zamkniętej rezerwy przy pojawieniu się pełnomocnego ministra zagranicznej firmy poprzez powolne tajanie pod wpływem niezmordowanych zabiegań i umizgów dyplomaty aż do wspólnej kolacji, z winem, podanej na biurku, na papierach, w podniosłym nastroju, wśród szczypania pośladków usługującej Adeli i wśród pieprznej i swobodnej rozmowy, jak między panami, którzy wiedzą, co winni są chwili i okoliczności – a zakończonej obustronnie korzystnym interesem?

To je sebi mogao dozvoliti Balanda i komp., i ostali diletanti branše, kojima je bila strana glad za savršenošću, asketizam visokog majstorstva. Otac je s bolom gledao na pad branše. Ko je danas od trgovaca tekstilne robe još znao tradiciju davne umetnosti, ko je od njih još na primer znao da stub suknenih bala, složen prema trgovačkoj veštini, mora kad se prevuče prstom odozgo na dole da pusti zvuk kao gama klavirskih dirki? Kome su od današnjih bile pristupačne poslednje finese stila u izmeni nota, memoranduma i pisama? Ko je još znao svu čar trgovačke diplomatije, diplomatije dobre stare škole, ceo taj tok pregovora pun napetosti, od neumoljive ukočenosti, od zakopčane rezervisanosti prilikom pojave opunomoćenog ministra inostrane firme preko laganog kravljenja pod uticajem neumornih napora i umiljavanja diplomate pa sve do zajedničke večere, s vinom, posluženim za pisaćim stolom, na dokumentima, u uzvišenom raspoloženju, uz štipanje stegna Adele koja ih služi i paprenog i slobodnog razgovora, kao među gospodom koja znaju šta duguju trenutku i okolnosti – a završenog na obostranu korist?

W ciszy tych godzin porannych, podczas których skwar dojrzewał, ojciec mój spodziewał się znaleźć szczęśliwy i natchniony chwyt, którego potrzebował, by zakończyć list do panów Chrystiana Seipla i Synów, przędzalnie i tkalnie mechaniczne. Była to cięta odprawa dana nieuzasadnionym roszczeniom tych panów, replika urwana właśnie w decydującym miejscu, gdzie styl listu miał podnieść się do mocnej i dowcipnej pointy szczytowej, w momencie której następowało to spięcie elektryczne, wyczuwalne lekkim dreszczem wewnętrznym, a po którym już tylko opaść mógł zwrotem zrobionym z rozmachem, z elegancją, i już zamykającym i definitywnym. Czuł kształt tej pointy, która mu się od dni wymykała, miał ją nieomal między palcami, wciąż nieuchwytną. Brakło mu tej chwili szczęśliwego humoru, momentu szczęśliwej werwy, ażeby wziąć szturmem przeszkodę, o którą za każdym razem się rozbijał. Wciąż na nowo sięgał po czysty arkusz, ażeby z świeżego rozpędu sforsować trudność urągającą jego wysiłkom.

U tišini tih jutarnjih sati, za koje vreme je sazrevala žega, moj otac se nadao da će naći srećnu i nadahnutu frazu, koja mu je bila potrebna, da bi završio pismo gospodi Kristijanu Zajplu i Sinovima, mehaničke predionice i tkaonice. Bio je to oštar odgovor dat neopravdanim pretenzijama te gospode, replika prekinuta upravo na odlučnom mestu, gde je stil pisma trebalo da se podigne do moćne i duhovite kulminacione poente, u kom trenutku je nastupao taj električni spoj, osećan lakim unutrašnjim drhtajem, a posle koga se moglo spustiti obrtom napravljenim s razmahom, s elegancijom, i završnim i definitivnim. Osećao je oblik te poente, koja mu se već danima izmicala, imao ju je skoro među prstima, stalno neulovljivu. Nedostajao mu je taj trenutak srećnog raspoloženja, moment srećnog nadahnuća da bi na juriš zauzeo prepreku na kojoj se svaki put razbijao. Stalno je iznova dohvatao čist list, da bi iz svežeg zaleta prešao teškoću koja se ruga njegovim naporima.

Tymczasem sklep zaludniał się stopniowo subiektami. Wchodzili czerwoni od wczesnego żaru, omijając z daleka biurko ojca, ku któremu zerkali trwożliwie pełni złego sumienia.

Za to vreme se radnja postepeno punila pomoćnicima. Ulazili su crveni od rane vrućine, daleko obilazeći očev pisaći sto prema kome su plašljivo pogledali puni nečiste savesti.

Pełni zmazy i słabości, czuli na sobie ciężar jego milczącej dezaprobaty, której nic przeciwstawić nie mogli. Nic nie mogło przebłagać tego zamkniętego w swych troskach szefa, żadną gorliwością nie można go było udobruchać, zaczajonego jak skorpion za biurkiem, znad którego błyszczał jadowicie szkłami okularów, szeleszcząc jak mysz wśród papierów. Podniecenie jego rosło, nieokreślona pasja wzmagała się, w miarę jak żar słońca nasilał się coraz bardziej. Czworobok blasku na podłodze pałał. Metaliczne i lśniące muchy polne przecinały błyskawicami wejście do sklepu, stawały na chwilę na szpaletach drzwi jakby wydmuchane ze szkła metalicznego – bańki szklane wytchnięte z gorącej fajeczki słońca, z huty szklanej tego dnia płomiennego, stawały z rozszrzonymi skrzydełkami, pełne lotu i chyżości, i wymieniały swe miejsca w wściekłych gzygzakach. W jasnym czworoboku drzwi omdlewały w blasku dalekie lipy parku miejskiego, odległa sygnaturka kościoła majaczyła całkiem blisko w tym przejrzystym i drgającym powietrzu jak w soczewce lunety. Blaszane dachy pałały. Nad światem wzdymała się ogromna, złota bania upału.

Puni mana i slabosti, osećali su na sebi teret njegovog ćutljivog neodobravanja, kome ništa nisu mogli da suprotstave. Ništa nije moglo da ubedi tog šefa zatvorenog u svoje brige, nikakvom vrednoćom nije bilo moguće odobrovoljiti ga, dok je kao škorpija vrebao za pisaćim stolom, iznad koga je otrovno svetleo staklima svojih naočara, šušteći kao miš u hartiji. Njegovo uzbuđenje je raslo, neodređen bes se dizao, kao što je i sunčeva žega postajala sve veća. Sjajni četvorokut je goreo na podu. Metalne i sjajne poljske muve su munjevito presecale ulaz u radnju, za trenutak padale na vrata, kao izduvane od metalnog stakla – stakleni mehurovi izašli iz vrele sunčeve lulice, iz staklene topionice tog vatrenog dana, stajale su raširenih krila, pune leta i hitrosti, i menjale svoja mesta u besnim cik-cak linijama. U svetlom kvadratu malaksavale su u sjaju daleke lipe gradskog parka, udaljeno crkveno zvonce se naziralo sasvim blizu u tom prozirnom i treperavom vazduhu kao u sočivu durbina. Metalni krovovi su goreli. Nad svetom se nadimao ogromni, zlatni mehur žege.

Rozdrażnienie ojca rosło. Rozglądał się bezradnie, skurczony boleśnie, wycieńczony diareą. W ustach miał smak bardziej gorzki od piołunu.

Očeva razdraženost je rasla. Osvrtao se izgubljeno, bolno zgrčen, oslabljen dijarejom. U ustima je imao ukus gorčine od pelena.

Upał wzmagał się, wyostrzał wściekłość much, wyiskrzał świetliste punkty na ich metalicznych odwłokach. Czworobok światła doszedł do biurka i papiery płonęły jak Apokalipsa. Oczy oświetlone nadmiarem światła nie mogły już utrzymać jego białej jednolitości. Przez swe grube szkła chromatyczne widzi ojciec wszystkie przedmioty obrzeżane purpurą, w fioletowo–zielonych obwódkach, i ogarnia go rozpacz nad tą eksplozją kolorów, nad tą anarchią barw, szalejącą nad światem w świetlanych orgiach. Ręce jego drżą. Podniebienie jest gorzkie i suche jak przed atakiem. W szparach zmarszczek zaczajone oczy śledzą z uwagą rozwój wypadków w głębi.

Vrućina je rasla, izoštravala bes muva, pravila sjajne tačke na njihovim metalnim trbusima. Četvorougao svetla je došao do pisaćeg stola i hartije su gorele kao Apokalipsa. Oči osvetljene sa previše svetla nisu više mogle da izdrže njegovu belu monolitnost. Kroz svoja debela hromatična stakla otac vidi sve predmete opervažene purpurom, u ljubičasto zelenim okvirima, i hvata ga očajanje zbog te eksplozije boja, zbog te anarhije farbi, koja u sjajnim orgijama luduje nad svetom. Njegove ruke drhte. Podneblje je gorko i suvo kao pred napad. U pukotinama bora pritajene oči pažljivo prate razvoj događaja u dubini.

 

 

II

 

II

 

Gdy w południowej godzinie ojciec, już na granicy obłędu, bezradny z upału, drżąc z bezprzedmiotowego wzburzenia, wycofywał się do górnych pokoi i pułapy piętra trzaskały w ciszy to tu, to tam pod jego zaczajonym przykucnięciem, w sklepie nastawała chwila pauzy i odprężenia – przychodziła godzina sjesty południowej.

Kad bi se u podne otac, već na granici ludila, nemoćan od vrućine, drhteći od bespredmetnog ogorčenja, povlačio u gornje sobe i kad bi tamo tavanice pucketale čas ovde čas pod njegovim pritajenim čučnjom, u radnji je nastupao trenutak pauze i popuštanja – dolazilo je vreme popodnevne sijeste.

Subiekci koziołkowali na balach sukna, rozbijali na półkach sukienne namioty, zwieszali huśtawki z draperii. Odwijali głuche bale, wypuszczali na wolność puszystą, stokrotnie zwiniętą, stuletnią ciemność. Zleżały od lat, pilśniowy mrok wypuszczony na wolność napełniał górne przestrzenie wonią innego czasu, zapachem dni przeszłych, ułożonych cierpliwie niezliczonymi warstwami za dawnych, chłodnych jesieni. Ślepe mole wysypywały się w zmroczniałym powietrzu, puszki pierza i wełny krążyły po całym sklepie z tym wysiewem ciemności i zapach apretury, głęboki i jesienny, napełniał to ciemne obozowisko sukna i aksamitu. Biwakując wśród tego obozowiska, myśleli subiekci o figlach i kawałach. Dawali się kolegom zawijać ciasno aż po uszy w ciemne, chłodne sukno i leżeli tak rzędem, błogo znieruchomieni pod stosem bali – żywe postawy, mumie sukienne, toczące oczyma z udanym przerażeniem nad swą nieruchomością. Albo dawali się bujać i podrzucać aż pod sufit na ogromnych rozpostartych obrusach sukna. Głuchy łopot tych płacht i wianie wachlowanego powietrza wprawiało ich w nieprzytomny zachwyt. Zdawało się, że cały sklep zrywa się do lotu, sukna wstawały natchnione, subiekci wzlatywali z rozwianymi połami, jak prorocy, w krótkotrwałych wniebowstąpieniach. Matka patrzyła przez palce na te figle, rozluźnienie tych godzin sjesty usprawiedliwiało w jej oczach najgorsze wybryki.

Pomoćnici su se premetali na balama sukna, podizali na policama suknene šatore, vešali ljuljaške od draperija. Razvijali su gluve bale, puštali na slobodu mek, stotinama puta zavijen, stogodišnji mrak. Ustajao od dugih godina, filcani mrak pušten na slobodu ispunjavao je gornje predele mirisom drugog vremena, zapahom minulih dana složenih strpljivo u bezbrojnim slojevima za vreme davnih, hladnih jeseni. Slepi moljci su ispadali iz zamračenog vazduha, paperje i komadići vune su kružili po celoj radnji sa tim semenjem mraka i miris apreture, dubok i jesenji, ispunjavao je to tamno logorište sukna i somota. Bivakujući u tom logorištu, pomoćnici su mislili o nestašlucima i šalama. Puštali su kolege da ih dobro, do ušiju uviju u tamno, hladno sukno i tako su ležali, slatko nepomični ispod gomile bala – žive prilike, suknene mumije, koje su sa tobožnjim strahom prevrtali očima nad svojom nepomičnošću. Ili su puštali da ih ljuljaju na ogromnim raširenim čaršavima sukna i bacaju čak pod tavanicu. Potmulo pucketanje tih čaršava i vetar uznemiravanog vazduha bacali su ih u besvesno oduševljenje. Izgledalo je da se radnja diže u let, sukno se dizalo nadahnuto, pomoćnici su uzletali sa raširenim skutovima, kao proroci, u kratkotrajnim uspenjima. Majka je gledala kroz prste na te nestašluke, popuštanje tih sati sijeste opravdalo je u njenim očima najgore istupe.

Latem zarastał sklep dziko i niechlujnie zielskiem. Od strony podwórza, od magazynu, okno zieleniało całe od chwastów i pokrzyw, podwodne i migotliwe od lśnień listnych, od falujących refleksów. Jak na dnie starej zielonej butelki bzykały w nim muchy w półmroku długich, letnich popołudni w nieuleczalnej melancholii – chore i monstrualne okazy wyhodowane na słodkim winie ojca, kosmaci samotnicy, opłakujący dzień cały swój los przeklęty, w długich monotonnych epopejach. Ta zwyrodniała rasa much sklepowych, skłonna do dzikich i niespodzianych mutacyj, obfitowała w osobniki zdziwaczałe, płody kazirodczych skrzyżowań, wyradzała się w jakąś nadrasę ociężałych olbrzymów, weteranów o głębokim i żałobnym timbrze, dzikich i posępnych druidów własnego cierpienia. Ku końcowi lata wylęgli się wreszcie ci samotni pogrobowcy, już ostatni z rodu, podobni do wielkich niebieskich żuków, niemi już i bez głosu, ze zmarniałymi skrzydłami, i dokonywali smutnego żywota, zbiegając bez końca zielone szyby w niezmordowanych i błędnych wędrówkach.

Leti je radnja divlje i neuredno zarastala u korov. Sa strane dvorišta, od magacina, prozor se ceo zeleneo od korova i kopriva, podvodno i treptavo od sjaja i lišća, od talasavih refleksa. Kao na dnu stare zelene boce zujale su u njemu muve u polumraku dugih, letnjih popodneva sa neizlečivom melanholijom – bolesni i monstruozni primerci odnegovani na slatkom očevom vinu, kosmati usamljenici koji su po ceo dan oplakivali svu svoju prokletu sudbinu, u dugim monotonim epopejama. Ta degenerisana rasa dućanskih muva, sklona divljim i neočekivanim mutacijama, obilovala je čudnim primercima, plodom rodoskrvnih ukrštanja, izrođavala se u neku nadrasu teških džinova, veterana sa dubokim i žalosnim tembrom, divljih i mračnih druida vlastite patnje. Pred kraj leta izlegla su se najzad ta usamljena posmrčad, poslednji u rodu, nalik na velike nebeske bube, već nemi i bez glasa, upropašćenih krila, dotrajavajući svoj tužni život, obletajući bez kraja zelena okna u neumornim i sumanutim putovanjima.

Drzwi rzadko otwierane zarastały pajęczyną. Matka spała za biurkiem, w hamaku z sukna zawieszonego między półkami. Subiekci, trapieni przez muchy, drgali, pełni grymasów, rzucając się w niespokojnym śnie letnim. Na podwórzu tymczasem rozrastało się zielsko. Pod dziką spieką słońca plenił się śmietnik generacjami ogromnych pokrzyw i ślazów.

Retko otvarana vrata zarastala su u paučinu. Majka je spavala iza pisaćeg stola u ljuljašci napravljenoj od sukna obešenog između polica. Pomoćnici, kojima su muve dosađivale, podrhtavali su, puni grimasa, bacajući se u nemirnom letnjem snu. U dvorištu je za to vreme bujao korov. Pod divljom žegom sunca smetilište se razmnožavalo generacijama ogromnih kopriva i slezova.

Z zetknięcia słońca i odrobiny wody gruntowej zaczyniała się na tym kawałku ziemi zjadliwa substancja zielska, swarliwy odwar, jadowity derywat chlorofilu. Tam warzył się ten febryczny ferment w słońcu i bujał w lekkie formacje listne, wielokrotne, ząbkowane i pomarszczone, powtarzane tysiąckrotnie według jednego wzoru, według utajonej w nich jedynej idei. Dorwawszy się swojej chwili, ta zaraźliwa koncepcja, ta płomienna i dzika idea szerzyła się jak ogień – zażegnięta słońcem rosła pod oknem pustą, bibulastą paplaniną zielonych pleonazmów, lichota zielna rozmnożona stokrotnie w niewybredne, wierutne brednie – papierowa tandetna łatanina, tapetująca ścianę magazynu coraz większymi szelestnymi płatami, pachnącymi włochato, tapeta na tapecie. Subiekci budzili się z przelotnej drzemki z wypiekami na twarzy. Dziwnie podnieceni, podnosili się z posłania pełni gorączkowej przedsiębiorczości, imaginując heroiczne bufonady. Trawieni nudą, kołysali się na wysokich półkach i bębnili nogami, wypatrywali nadaremnie pustą przestrzeń rynku, wymiecioną skwarem, za jakąkolwiek przygodą.

Iz dodira sunca i malo vode iz zemlje začinjala se na tom komadiću zemlje zlobna supstanca zelja, svadljivi odvar, otrovni derivat hlorofila. Tamo se vario taj febrilni ferment na suncu i bujao u lake formacije lišća, mnogostruko izreckane i smežurane, hiljadama puta ponovljene prema jednom uzoru, prema jedinoj ideji pritajenoj u njima. Dokopavši se svoga trenutka, ta zarazna koncepcija, ta vatrena i divlja ideja se širila kao vatra – užežena suncem rasla je pod prozorom praznim, papirnatim brbljanjem zelenih pleonazama, zelena ubogost razmnožena stokratno i neprobirački, sušta lupetanja – jevtino papirno krpljenje, koje je tapaciralo dućan sve većim šuštavim komađem, koje je raslo dlakavo, tapeta na tapetu. Pomoćnici su se budili iz prolaznog dremeža sa crvenim pečatima na licu. Čudno uzbuđeni, dizali su se sa ležaja puni grozničave preduzimljivosti, zamišljajući herojske bufonade. Mučeni dosadom, njihali su se na visokim policama i dobovali nogama, uzalud su na pustom prostranstvu trga, očišćenim žegom, izgledali bilo kakav događaj.

Zdarzało się wtedy, że kmiotek ze wsi, bosy i zgrzebny, przystawał we drzwiach sklepu z wahaniem, nieśmiało zaglądając do środka. Dla znudzonych subiektów była to gratka nie lada. Błyskawicznie spuszczali się z drabin, jak pająki na widok muchy, i wnet otoczony, ciągniony i popychany, zasypywany tysiącem pytań odcinał się chłopek z zawstydzonym uśmiechem indagacjom natrętów. Skrobał się w głowę, uśmiechał się, patrzył z nieufnością na przymilnych lowelasów. A więc o tytoń chodziło? Ale jaki? Czy najprzedniejszy, macedoński, bursztynowozłoty? Nie? Wystarczał zwykły, fajkowy? Machorka? Tylko bliżej, bliżej proszę. Bez obawy. Subiekci dyrygowali go wśród komplementów lekkimi szturchańcami w głąb sklepu, ku bocznej ladzie przy ścianie. Subiekt Leon, wszedłszy za kontuar, usiłował wysunąć fikcyjną szufladę. O, jakże męczył się biedny, jak przygryzał wargi z daremnego wysiłku. Nie! Należało walić w brzuch lady pięściami z rozmachem, z całej siły. Kmiotek, zachęcony przez subiektów, czynił to z przejęciem, pełen uwagi i skupienia. Wreszcie, gdy to nie pomagało, wylazł na stół, tupając bosymi nogami, zgarbiony i siwiutki. Zanosiliśmy się od śmiechu.

Tada se dešavalo da neki seljak, bos i u sargiji zastane u vratima dućana dvoumeći se i plašljivo zavirujući unutra. Za umorne pomoćnike bilo je to lepo iznenađenje. Munjevito su se spuštali sa lestvica, kao pauci kad ugledaju muvu, i odmah opkoljen, vučen i guran, zasipan hiljadama pitanja, seljak je sa stidljivim osmehom odvraćao na pitanja bezobraznika. Češkao se po glavi, smeškao, nepoverljivo gledao na lavlejse koji su mu se umiljavali. Dakle, u pitanju je bio duvan? Ali kakav? Da li najbolji makedonski, ćilibarsko-zlatan? Ne? Hoće li biti dobar i običan lulaš? Krdža? Samo bliže, izvolite bliže. Bez straha. Pomoćnici su ga uz komplimente lako gurkali u unutrašnjost radnje prema bočnoj tezgi kraj zida. Pomoćnik Leon, zašavši za kontoar, pokušavao je da izvuče tobožnju fioku. O, kako se jadnik mučio, kako je grizao usne od uzaludnog napora. Ne! Trebalo je pesnicama udarati u gornji deo fioke zamahujući iz sve snage. Seljak, ohrabren od pomoćnika, činio je to ozbiljno, pun pažnje i usredsređen. Najzad, kad to nije pomoglo, on se penjao na sto lupajući bosim nogama, pogrbljen i siv. Mi smo se zanosili od smeha.

Wtedy to zaszedł ten godny pożałowania incydent, który nas wszystkich napełnił smutkiem i wstydem. Nikt z nas nie był bez winy, jakkolwiek nie działaliśmy w złej woli. Była to raczej nasza lekkomyślność, brak powagi i zrozumienia dla wszystkich trosk ojca, była to raczej nasza nieopatrzność, która przy nieobliczalnej, zagrożonej, skłonnej do ostateczności naturze ojca doprowadziła do tych następstw prawdziwie fatalnych.

Tada se dogodio taj žalosni incident, koji nas je sve ispunio tugom i stidom. Niko od nas nije bio bez krivice, iako nismo to činili u zloj nameri. To je pre bila naša lakomislenost, nedostatak ozbiljnosti i shvatanja visokih očevih briga, to je pre bila naša neopreznost, koja je pri neuračunljivoj, ugroženoj, krajnostima sklonoj očevoj prirodi dovela do tih doista fatalnih posledica.

Podczas gdy stojąc w półkolu bawiliśmy się w najlepsze, ojciec wsunął się cicho do sklepu.

Dok smo se mi stojeći u polukrugu naveliko zabavljali, otac se tiho uvukao u radnju.

Przeoczyliśmy moment jego wejścia. Spostrzegliśmy go dopiero, gdy nagłe zrozumienie związku rzeczy przeszyło go błyskawicą i wykrzywiło jego twarz dzikim paroksyzmem zgrozy. Matka przybiegła przerażona: – Co ci jest, Jakubie? – zawołała bez tchu. Chciała go, zrozpaczona, uderzyć w plecy jak kogoś, kto się zadławił. Ale już było za późno. Ojciec zjeżył się cały i nasrożył, twarz jego rozkładała się pośpiesznie na symetryczne człony przerażenia, przepoczwarczała się niewstrzymanie w oczach – pod ciężarem nieobjętej klęski. Nim zdołaliśmy zrozumieć, co się stało, zawibrował gwałtownie, zabzyczał i wionął nam przed oczyma monstrualną, buczącą, kosmatą muchą stalowobłękitną, obijającą się w oszalałym locie o wszystkie ściany sklepu. Przejęci do głębi, słuchaliśmy beznadziejnego lamentu, głuchej skargi modulowanej wymownie, przebiegającej w dół i w górę przez wszystkie rejestry niezgłębionego bólu, nieutulonego cierpienia, pod ciemnym sufitem sklepu.

Prevideli smo trenutak njegovog ulaska. Opazili smo ga tek kad ga je naglo shvatanje povezanosti stvari probilo munjom i iskrivilo njegovo lice grčem užasa. Majka je dotrčala preplašena: »Šta ti je, Jakube?«  povikala je bez daha. Htela je u očajanju da ga potapše po leđima kao nekog ko se zadavio. Ali je već bilo prekasno. Otac se sav bio naježio i narogušio, njegovo lice se žurno rastvaralo na simetrične članke preneraženja, naočigled se nezadrživo menjalo u čauru – pod teretom neobuhvatnog kraha. Pre no što smo uspeli da shvatimo šta se desilo, naglo se zavrteo, zazujao i pred očima nam poleteo kao monstruozna, zujava, kosmata, čelična, plava muva, koja je u ludačkom letu udarala o sve zidove radnje. Duboko uzbuđeni, slušali smo beznadežnu jadikovku, gluvu tužaljku rečito modulisanu, koja išla dole-gore kroz sve registre neispitanog bola, neutešne patnje, pod tamnom tavanicom radnje.

Staliśmy skonsternowani, głęboko zawstydzeni tym żałosnym faktem, unikając nawzajem naszych spojrzeń. W głębi serca czuliśmy pewną ulgę, że w chwili krytycznej znalazł jednak to wyjście z głębokiego blamażu. Podziwialiśmy bezkompromisowy heroizm, z jakim bez opamiętania rzucił się w tę ślepą uliczkę desperacji, z której, zdawało się, nie było już powrotu. Należało zresztą ten krok ojca wziąć cum grano salis. Był to raczej gest wewnętrzny, demonstracja gwałtowna i rozpaczliwa, operująca jednak minimalną dozą rzeczywistości. Nie trzeba zapominać: większość tego, co tu opowiadamy, położyć można na karb tych aberracji letnich, tej kanikularnej półrzeczywistości, tych nieodpowiedzialnych marginaliów, przebiegających bez żadnej gwarancji na rubieżach martwego sezonu.

Stajali smo zbunjeni, duboko zastiđeni tom žalosnom činjenicom, uzajamno izbegavajući svoje poglede. U dnu srca smo osećali neko olakšanje, što je u kritičnom trenutku ipak pronašao taj izlaz iz teške sramote. Divili smo se beskompromisnom heroizmu, sa kojim se bez svesti bacio u taj ćorsokak očajanja, iz koga, izgledalo je, više nije bilo povratka. Uostalom, taj očev korak trebalo je primiti cum grano salis. Bio je to pre unutrašnji gest, nagla i očajnička demonstracija koja je ipak operisala minimalnom dozom stvarnosti. Ne treba zaboravljati, veći deo onoga što ovde pričamo može se pripisati tim letnjim aberacijama, toj vreloj polustvarnosti, tim neodgovornim marginalijama koje su se bez ikakvih garancija dešavale na ivicama mrtve sezone.

Nasłuchiwaliśmy w milczeniu. Była to wyrafinowana zemsta ojca, odwet jego na naszych sumieniach. Byliśmy odtąd na zawsze skazani słyszeć to żałosne niskie buczenie, skarżące się coraz natarczywiej, coraz boleśniej, i raptem milknące. Przez chwilę wykosztowywaliśmy z ulgą tę ciszę, tę dobroczynną pauzę, podczas której budziła się w nas nieśmiała nadzieja. Lecz po chwili powracało nieukojone, coraz bardziej płaczliwe i rozdrażniane, i rozumieliśmy, że dla tego bezbrzeżnego bólu, dla tej buczącej klątwy skazanej na bezdomne obijanie się o wszystkie ściany – nie było mety ani wyzwolenia. Ten głuchy na wszystkie perswazje, płaczliwy monolog i te pauzy, podczas których zdawał się na chwilę zapominać o sobie, ażeby potem obudzić się z tym głośniejszym i gniewnym płaczem, jak gdyby odwoływał z rozpaczą poprzednią chwilę ukojenia – rozdrażniały nas do głębi. Cierpienie, któremu nie ma kresu, cierpienie z uporem zamknięte w kręgu swej manii, cierpienie z zapamiętaniem, z zaciekłością samo siebie biczujące – staje się w końcu nieznośne dla bezradnych świadków nieszczęścia. Ten nieustanny, gniewny apel do naszej litości zawierał w sobie zbyt wyraźny wyrzut, zbyt jaskrawe oskarżenie naszego własnego błogostanu, ażeby nie budzić sprzeciwu. Replikowaliśmy wszyscy w duchu, pełni wściekłości zamiast skruchy. Czy już naprawdę nie było dlań innego wyjścia, jak rzucić się na oślep w ten stan żałosny i beznadziejny, i czy, popadłszy weń, z swojej czy naszej winy, nie mógł znaleźć więcej hartu ducha, więcej godności, ażeby go znieść bez skargi? Matka tylko z trudnością hamowała gniew. Subiekci, siedząc na drabinach w tępym osłupieniu, marzyli krwawo, gonili w myśli z plackiem skórzanym po półkach i oczy zachodziły im czerwono. Markiza płócienna nad portalem falowała jaskrawo w upale, popołudniowy skwar pędził milami jasnej równiny, pustosząc daleki świat pod sobą, a w półmroku sklepu, pod ciemnym sufitem krążył mój ojciec zaplątany bez wyjścia w pętlice swego lotu, oszalały, sam siebie motający w desperackich gzygzakach swej gonitwy.

Osluškivali smo ćutke. Bila je to rafinirana očeva osveta, njegova odmazda nad našim savestima. Otada smo zauvek bili osuđeni da slušamo to žalosno, duboko zujanje, koje se sve upornije, sve bolnije žalilo i naglo prestajalo. Trenutak smo sa olakšanjem uživali u toj tišini, u toj dobrotvornoj pauzi, za vreme koje se u nama budila nesmela nada. Ali se trenutak kasnije vraćalo neutešno, sve plačnije i razdraženo, i mi smo shvatili da za taj beskrajni bol, za tu zujavu kletvu osuđenu na beskućničko udaranje o sve zidove – nije bilo ni cilja ni oslobođenja. Taj, gluv za sva ubeđivanja, plačni monolog i te pauze, za vreme kojih je izgledalo da je zaboravio na sebe, da bi se posle njih probudio sa još glasnijim i gnevnijim plačem, kao da je u očajanju poricao raniji trenutak smirenja – razdraživao nas je do dna srca. Patnja, koja nema granica, patnja tvrdoglavo zatvorena u krug svoje manije, patnja sa zaboravom, koja besno bičuje samu sebe – na kraju postaje nesnosna za nemoćne svedoke nesreće. Taj neprestani, ljutiti apel na našu samilost sadržavao je u sebi isuviše jasan prekor, isuviše jasnu optužbu našeg sopstvenog blaženog stanja, da ne bi budio protivljenje. U sebi smo mu svi odgovarali, puni besa mesto skušenosti. Zar zaista za njega nije bilo drugog izlaza nego da se kao slep baci u to beznadežno i žalosno stanje, i zar, pavši u njega, svojom ili našom krivicom, nije mogao naći u sebi više čvrstine duha, više dostojanstva, da ga podnese bez kuknjave? Majka je samo s naporom savlađivala gnev. Pomoćnici, sedeći na lestvicama u tupom zaprepašćenju, krvavo su maštali, u mislima su jurili sa kožnom lepinjom po policama a oči su im postajale zakrvavljene. Platnena zavesa iznad portala bleštavo se talasala na vrućini, popodnevna žega je miljama jurila po svetloj ravnici, pustošeći daleki svet pred sobom, a u polumraku radnje, pod tamnom tavanicom kružio je moj otac zapleten bez izlaska u petlju svoga leta, pobesneo bacajući samog sebe u očajničkim cik-cak putanjama svoje jurnjave.

 

 

III

III

 

Jak małe w gruncie rzeczy znaczenie wbrew wszelkim pozorom mają takie epizody, wynika z faktu, że jeszcze tego samego dnia wieczorem siedział mój ojciec jak zwykle nad swymi papierami – incydent zdawał się być dawno zapomniany, głęboki uraz przezwyciężony i zatarty. Naturalnie, że wstrzymywaliśmy się od wszelkich aluzyj. Patrzyliśmy z zadowoleniem, jak w zupełnej pozornie równowadze ducha, w pogodnej jakoby kontemplacji zapisywał skrzętnie stronica za stronicą swym kaligraficznym, równym pismem. Tym trudniej za to dawały się zatrzeć ślady kompromitującej osobistości biednego kmiotka – wiadomo, jak uporczywie zakorzeniają się tego rodzaju pozostałości na pewnych podłożach. Przeoczaliśmy go umyślnie w ciągu tych pustych tygodni, tańczącego w tym ciemnym kącie na ladzie, z dnia na dzień mniejszego, z dnia na dzień bardziej szarego. Niemal już niedostrzegalny, podrygiwał jeszcze wciąż w tym samym miejscu na swoim posterunku, uśmiechnięty dobrodusznie, zgarbiony nad ladą, pukał niezmordowanie uważnie nasłuchując, mówił coś po cichu do siebie. Pukanie stało się właściwym jego powołaniem, w którym zatracał się bezpowrotnie. Nie odwoływaliśmy go. Zbyt daleko już był zaszedł, ażeby go jeszcze można było dosięgnąć.

Kako u stvari, i pored svih izgleda, mali značaj imaju takve epizode, proizilazi iz činjenice da je moj otac još iste večeri kao obično sedeo nad svojim hartijama – izgledalo je kao da je incident davno zaboravljen, duboka uvreda pobeđena i izbrisana. Naravno da smo se uzdržavali od bilo kakvih aluzija. Sa zadovoljstvom smo gledali kako, u naizgled punoj duhovnoj ravnoteži, u tobožnjoj kontemplaciji, vredno ispisuje stranicu za stranicom svojim kaligrafskim, ravnim rukopisom. Utoliko su se teže zato dali izbrisati tragovi kompromitujuće ličnosti sirotog seljaka – poznato je kako se uporno ukorenjuju ostaci te vrste na izvesnim podlogama. Namerno smo ga previđali u toku tih praznih sedmica, razigranog u tom tamnom kutu na tezgi, iz dana u dan sve manjeg, iz dana u dan sve sivljeg. Skoro već neprimetan, još uvek je cupkao na tom istom mestu, na svom položaju, dobrodušno nasmejan, pogrbljen nad tezgom, neumorno je kucao, osluškujući pažljivo, nešto je tiho govorio samom sebi. Kucanje je bilo postalo njegov pravi poziv, u kome se nepovratno gubio. Nismo ga odvraćali. Isuviše je već bio daleko otišao da bi ga još bilo moguće dosegnuti.

Dni letnie nie mają zmierzchu. Nim obejrzeliśmy się, była już noc w sklepie, zapalono wielką lampę naftową i sprawa sklepowa toczyła się dalej. W te krótkie noce letnie nie opłacało się wracać do domu. Podczas gdy godziny nocy płynęły, siedział ojciec w pozornym skupieniu i znaczył marginesy listów dotknięciami pióra w czarne latające gwiazdki, diabliki atramentu, puszki kosmate, wirujące błędnie w polu widzenia, atomy ciemności oderwane od wielkiej nocy letniej za drzwiami. Ta noc za drzwiami prószyła jak purchawka, wysiewał się w cieniu umbry ten czarny mikrokosmos ciemności, zaraźliwa wysypka nocy letnich. Okulary oślepiały go, lampa naftowa wisiała za nimi jak pożar otoczony gmatwaniną błyskawic. Ojciec czekał, czekał niecierpliwie, i nasłuchiwał wpatrzony w jaskrawą biel papieru, przez którą płynęły te ciemne galaktyki czarnych gwiazd i pyłów. Poza plecami ojca, niejako bez jego udziału, toczyła się wielka rozgrywka o sprawę sklepu, toczyła się, rzecz dziwna, na obrazie wiszącym za jego głową, między registraturą a lustrem, w jasnym świetle lampy naftowej. Był to obraz-talizman, obraz niedocieczony, obraz-zagadka, interpretowany bez końca, wędrujący z generacji w generację. Cóż przedstawiał? Była to nieskończona dysputa tocząca się od wieków, nigdy nie dokończony proces między dwiema rozbieżnymi zasadami. Stali tam naprzeciw siebie dwaj kupcy, dwie antytezy, dwa światy. – Ja sprzedawałem na kredyt – krzyczał chudy, obdarty i osłupiały, i głos załamywał mu się z rozpaczy. – Ja sprzedawałem za gotówkę – odpowiadał gruby w fotelu, przekładając nogę przez nogę i kręcąc kciukami splecionych na brzuchu dłoni. Jakże nienawidził ojciec grubego. Znał ich od dziecka. Już na szkolnej ławie napełniał go wstrętem ten opasły egoista pożerający nieskończoną ilość bułek z masłem na pauzach. Ale nie solidaryzował się i z chudym. Ze zdumieniem patrzył, jak cała inicjatywa wymykała mu się z rąk, zagarnięta przez tych dwóch dysputujących. Z zapartym oddechem, z znieruchomiałym zezem zza przesuniętych okularów oczekiwał ojciec wyniku, zjeżony i do głębi przejęty.

Letnji dani nemaju sumraka. Pre no što smo uspeli da se okrenemo u radnji je već bio mrak, paljena je velika gasna lampa i dućanski posao je tekao dalje. Za vreme tih kratkih letnjih noći nije se isplaćivalo vraćati se kući. Dok su noćni sati tekli, otac je sedeo prividno koncentrisan i dodirom pera crtao po marginama pisama crne leteće zvezdice, đavolčiće mastila, kosmato paperje koje se sumanuto vrti u vidnom polju, atome mraka otrgnute od velike letnje noći iza vrata. Ta noć iza vrata je prašila kao puhara, u senci abažura se sejao taj crni mikrokosmos mraka, zarazna ospa letnjih noći. Naočare su ga zaslepljivale, gasna lampa je visila za njima kao požar opkoljen haosom munja. Otac je čekao, čekao je nestrpljivo, i osluškivao zagledan u bleštavu belinu hartije preko koje su prelazile te tamne galaksije crnih zvezda i praha. Iza očevih leđa, nekako bez njegova učešća, vodila se velika igra o problem radnje, vodila se čudna stvar, na slici što je visila iznad njegove glave, između registrature i ogledala, u beloj svetlosti gasne lampe. Bila je to slika – talisman, slika neispitana, slika zagonetka, tumačena bez kraja, koja je putovala od generacije generaciji. Šta je predstavljala? Bila je to beskrajna diskusija koja se vodila već vekovima, nikada nezavršen proces između dva oprečna načela. Tamo su stajala jedan prema drugom dva trgovca, dve antiteze, dva sveta.  »Ja sam prodavao na kredit«, vikao je mršavi, pocepani i ukočeni, a glas mu se lomio u očajanju.  »Ja sam prodavao za gotovo«, odgovarao je debeli u fotelji, prebacujući nogu preko noge i vrteći palčeve skrštene na dlanu. Kako je otac mrzeo debelog. Poznavao ih je od malena. Još u školskoj klupi ispunjavao ga je odvratnošću taj debeli egoista koji je za vreme odmora žderao bezbrojne količine zemičaka s buterom. Ali se nije solidarisao ni sa mršavim. Sa zaprepašćenjem je gledao kako mu se cela inicijativa izmiče iz ruku, preuzeta od te dvojice diskutanata. Sa pritajenim disanjem, nepokretnog pogleda preko smaknutih naočara otac je očekivao rezultat, naježen i duboko uzbuđen.

Sklep, sklep był niezgłębiony. Był on metą wszystkich myśli, nocnych dociekań, przerażonych zadumań ojca. Niedocieczony i bez granic stał on poza wszystkim, co się działo, mroczny i uniwersalny. W dzień leżały te sukienne generacje, pełne patriarchalnej powagi, ułożone podług starszeństwa, uszeregowane podług pokoleń i descendencji. Ale nocą wyłamywała się buntownicza, sukienna czarność i szturmowała niebo w pantomimicznych tyradach, w lucyferycznych improwizacjach. Jesienią szumiał sklep, wypływał ze siebie wezbrany ciemnym sortymentem zimowego towaru, jak gdyby całe hektary lasów ruszyły z miejsca wielkim, szumiącym krajobrazem. W lecie, w martwym sezonie, mroczniał i cofał się do swych ciemnych rezerwatów, niedostępny i mrukliwy w swym sukiennym mateczniku. Subiekci walili po nocach drewnianymi łokciami, jak cepami, w głuchą ścianę bali, nasłuchując, jak ryczał boleśnie w głębi, zamurowany w niedźwiedzim jądrze sukiennym.

Radnja, radnja je bila neispitana. Ona je bila meta svih misli, noćnih istraživanja, prestrašenih očevih zamišljenosti. Neispitana i bez granica stajala je ona iza svega što se dešavalo, mračna i univerzalna. Danju su te suknene generacije ležale pune patrijarhalne ozbiljnosti, složene prema starešinstvu, poređane prema pokolenjima i poreklu. Ali se noću otimalo buntovno, sukneno crnilo i jurišalo u pantomimičnim tiradama, u luciferičnim improvizacijama. Ujesen je radnja šumela, isplivavala iz sebe nadošla tamnim asortimanom zimske robe, kao da su čitavi hektari šume krenuli s mesta velikim šumnim predelom. Leti, za vreme mrtve sezone, tamnela je i povlačila se u svoje tamne rezervate, nepristupačna i mumlava u svom suknenom matičnjaku. Pomoćnici su noću udarali drvenim laktovima, kao mlatilicama, u gluvi zid bala, osluškujući kako u unutrašnjosti bolno riče, zatvorena u medveđe sukneno jezgro.

Po tych głuchych stopniach pilśni ojciec zstępował w głąb genealogii, na dno czasów. Był ostatnim z rodu, był Atlasem, na którego barkach spoczywał ciężar ogromnego testamentu. Dniami i nocami ojciec rozmyślał nad tezą tego testamentu, usiłował w nagłym błysku zrozumieć jego meritum. Nieraz patrzył pytająco, pełen oczekiwania, na subiektów. Sam bez znaków w swej duszy, bez lśnień, bez dyrektyw oczekiwał, że tym młodym i naiwnym, dopiero co przepoczwarczonym, objawi się nagle sens sklepu, który się przed nim zatajał. Przypierał ich do ściany uporczywym mruganiem, ale oni, tępi i bełkocący, uchylali się od jego spojrzenia, uciekali wzrokiem, plotąc w zmieszaniu wierutne nonsensy. Rankami, wsparty na wysokiej lasce, wędrował ojciec, jak pasterz, wśród tej ślepej wełnianej trzody, tych tłumnych zatorów, tych falujących kadłubów beczących, bez głowy, przy wodopoju. Jeszcze czekał, odwlekał jeszcze tę chwilę, kiedy podźwignie cały swój lud i ruszy w zgiełkliwą noc tym objuczonym, mrowiącym się, stokrotnym Izraelem...

Po tim gluvim stepenicama filca otac je silazio u dubinu genealogije, na dno vremena. Bio je poslednji u rodu, bio je Atlas, na čijim plećima je počivao teret ogromnog testamenta. Danima i noćima otac je razmišljao o tezi tog testamenta, upinjao se da u iznenadnom blesku razume njegov meritum. Često je upitno gledao pomoćnike, pun iščekivanja. Sam bez znakova u duši, bez sjaja, bez direktiva, očekivao je da se tim mladim i naivnim, tek iščaurenim, iznenada otkrije smisao radnje, koji se pred njim sakrivao. Pritiskao ih je uza zid upornim namigivanjem, ali oni, tupi i mucavi, izbegavali su njegov pogled, bežali očima, zbunjeno brbljajući očite besmislice. Ujutru, oslonjen na visoki štap, otac je kao pastir putovao kroz taj slepi vuneni čopor, kroz te brojne zatvore, te talasave blejave trupove bez glave, na vodopoju. Još je čekao, još odgađao taj trenutak kad će dići ceo svoj narod i krenuti u bučnu noć sa tim natovarenim uzavrelim, stokratnim Izraelom...

Noc za drzwiami była jak z ołowiu – bez przestrzeni, bez powiewu, bez drogi. Po paru krokach kończyła się ślepo. Dreptało się, jak w półśnie, w miejscu u tej prędkiej granicy i podczas gdy nogi więzły, wyczerpawszy skąpą przestrzeń, myśl biegła dalej, bez końca, indagowana nieustannie, brana na spytki, prowadzona przez wszystkie manowce tej czarnej dialektyki. Dyferencjalna analiza nocy toczyła się z siebie samej. Aż w końcu nogi ustawały zupełnie w tym głuchym zaułku bez odpływu. Stało się tam po ciemku, w najintymniejszym zakątku nocy, jakby przed pisuarem, w głuchej ciszy całymi godzinami, z uczuciem błogiego blamażu. Tylko myśl, pozostawiona sobie, odkręcała się z wolna, zawiła anatomia mózgu odwijała się jak z kłębka i wśród zjadliwej dialektyki toczył się bez końca abstrakcyjny traktat nocy letniej, przekoziołkowywał się wśród logicznych łamańców, z obu stron podtrzymywany przez niestrudzone i cierpliwe indagacje, sofistyczne pytania, na które nie było odpowiedzi. Tak przefilozofowywał się z trudem przez spekulatywne przestrzenie tej nocy i wchodził, już bezcielesny, w ostateczną głuszę.

Noć iza vrata je bila kao olovo – bez prostranstva, bez povetarca, bez puta. Posle nekoliko koraka svršavala se slepo. Tapkalo se kao u polusnu, u mestu kraj te brze granice i dok su noge upadale, iscrpvši škrto prostranstvo, misao je jurila dalje, bez kraja, ispitavana neprestano, bacana na muke, vođena preko svih stranputica te crne dijalektike. Diferencijalna analiza noći izlazila je iz same sebe. Dok najzad, na kraju, noge nisu potpuno prestajale u tom zabačenom ćorsokaku bez oticanja. Stajalo se tamo u mraku, u najintimnijem zakutku noći, kao pred pisoarom, u gluvoj tišini, čitave sate, sa osećanjem slatke blamaže. Samo se misao, prepuštena samoj sebi, lagano odvrtala, zamršena anatomija mozga se odvijala kao sa klupčeta i usred zajedljive dijalektike tekao je bez kraja apstraktni traktat letnje noći, prevrtao se usred logičkih vratolomija, podržavan s obe strane od neumornih i strpljivih ispitivanja, sofistička pitanja, na koja nije bilo odgovora. Tako se s mukom prefilozofirao kroz spekulativna prostranstva te noći i ulazio, bestelesan, u krajnju pustoš.

Było już głęboko po północy, gdy ojciec mój podniósł raptownie głowę znad papierów. Powstał pełen ważności, z rozszerzonymi oczyma, cały w słuch zamieniony. – Idzie – rzekł z rozpromienioną twarzą – otwórzcie. – Nim starszy subiekt Teodor podbiegł do szklanych drzwi, zatarasowanych nocą, już przecisnął się przez nie obładowany tobołami, czarnobrody, świetny i uśmiechnięty – gość dawno oczekiwany. Pan Jakub do głębi wzruszony wybiegł naprzeciw, kłaniając się, i wyciągnął obie ręce. Objęli się. Przez chwilę zdawało się, że czarna, niska, błyszcząca lokomotywa pociągu zajechała bezgłośnie pod same drzwi sklepu. Bagażowy w kolejowej czapce wniósł na plecach ogromny kufer.

Bila je već odavno prošla ponoć kad je moj otac naglo podigao glavu iznad hartije. Ustao je pun ozbiljnosti, raširenih očiju, pretvorivši se sav u uho.  »Ide«,  rekao je ozarena lica,  »otvorite«. Pre no što je stariji pomoćnik Teodor stigao do staklenih vrata, pregrađenih noću, kroz njih se već bio ugurao natovaren zavežljajima, crnobradi, sjajan i nasmejan – davno očekivani gost. Gospodin Jakub duboko uzbuđen istrčao mu je u susret, klanjajući se i pružajući mu ruke. Zagrlili su se. Trenutak je izgledalo da je crna, niska, sjajna lokomotiva voza tiho došla do samih vrata radnje. Nosač u železničkoj kapi unese na leđima ogroman kofer.

Nie dowiedzieliśmy się nigdy, kim był naprawdę ten gość znakomity. Starszy subiekt Teodor utrzymywał niezłomnie, że był to w własnej osobie Chrystian Seipel i Synowie (przędzalnie i tkalnie mechaniczne). Niewiele przemawiało za tym, matka nie taiła zastrzeżeń co do tej koncepcji. Jakkolwiek jednak rzecz się miała, nie było wątpliwości, że musiał to być potężny demon, jeden z filarów Krajowego Związku Kredytorów. Czarna aromatyczna broda okalała jego twarz tłustą, błyszczącą i pełną dostojeństwa. Otoczony przez ojca ramieniem, szedł wśród ukłonów do biurka.

Nikada nismo saznali ko je zapravo bio taj znameniti gost. Stariji pomoćnik Teodor je čvrsto verovao da je to bio lično Kristijan Zajpel i Sinovi, mehaničke predionice i tkaonice. Malo je govorilo tome u prilog, majka nije skrivala svoje sumnje na račun te koncepcije. Kako god da je stvar stajala, nije bilo sumnje da je to morao biti moćan demon, jedan od stubova Zemaljskog saveza kreditora. Crna mirisna brada uokvirila je njegovo debelo lice, sjajno i puno dostojanstva. Obgrljen očevom rukom, klanjajući se, išao je prema pisaćem stolu.

Nie rozumiejąc cudzoziemskiej mowy, słuchaliśmy z respektem tej ceremonialnej konwersacji pełnej uśmiechów, przymykania oczu, delikatnego i pełnego czułości klepania się po plecach. Po wymianie tych wstępnych grzeczności panowie przeszli do rzeczy właściwej. Rozłożono księgi i papiery na biurku, odkorkowano butelkę białego wina. Korzenne cygara w kątach ust, z twarzą ściągniętą w grymas opryskliwego ukontentowania wymieniani panowie krótkie parole, jednozgłoskowe znaki porozumiewawcze, palcem przytrzymując kurczowo właściwą pozycję księgi, z filuternym błyskiem augurów w spojrzeniu. Z wolna dyskusja stawała się gorętsza, znać było z trudem hamowane wzburzenie. Zakąsywali wargi, cygara wisiały gorzkie i wygasłe, z twarzy nagle zawiedzionych i pełnych niechęci. Drżeli z wewnętrznego wzburzenia. Ojciec mój oddychał przez nos. z wypiekami pod oczyma, włosy zjeżyły mu się nad spoconym czołem. Sytuacja zaogniała się. Była chwila, iż obaj panowie zerwali się ze swych miejsc i stali nieprzytomni, sapiąc ciężko i błyszcząc ślepo szkłami okularów. Przerażona matka błagalnie zaczęła klepać ojca po plecach, chcąc zapobiec katastrofie. Na widok damy obaj panowie oprzytomnieli, przypomnieli sobie kodeks towarzyski, ukłonili się sobie z uśmiechem i zasiedli do dalszej pracy.

Ne razumevajući stran jezik, s poštovanjem smo slušali tu ceremonijalnu konverzaciju punu osmeha, žmirkanja očiju, delikatnog i punog nežnosti uzajamnog tapšanja po plećima. Posle izmene tih uvodnih učtivosti gospoda su prešla na pravu stvar. Knjige i hartije su raširene po pisaćem stolu i otvorena boca belog vina. Jake cigare u uglovima usta, s licem skupljenim u grimasu ljutitog zadovoljstva gospoda su izmenjivala kratke reči, jednosložne znake sporazumevanja, grčevito pridržavajući prstom odgovarajuću poziciju u knjizi, s nestašnim bleskom augura u pogledu. Lagano diskusija je postajala sve vatrenija, videlo se da se s mukom uzdržavaju od gneva. Grizli su usne, cigare su im visile, gorke i ugašene, sa lica iznenada razočaranih i punih neprijateljstva. Drhtali su od unutrašnjeg uzbuđenja. Moj otac je duvao kroz nos, s crvenim pečatima ispod očiju, kosa mu se nakostrešila iznad oznojenog čela. Situacija se zaoštravala. Bio je trenutak kad su oba gospodina skočila sa svojih mesta i stala nepomično, dišući teško i sevajući staklima naočara. Prestrašena majka je molećivo počela da tapše oca po plećima, u nameri da spreči katastrofu. Ugledavši damu, oba gospodina dođoše sebi, prisetiše se društvenog kodeksa, pokloniše se i sa osmehom sedoše da nastave posao.

Około drugiej po północy ojciec zatrzasnął wreszcie ciężką okładkę księgi głównej. Z niepokojem śledziliśmy w twarzach obu rozmówców, na czyją stronę przechylało się zwycięstwo. Humor ojca wydawał się nam sztuczny i wymuszony, natomiast czarnobrody rozpierał się w fotelu ze skrzyżowanymi nogami i oddychał cały życzliwością i optymizmem. Z ostentacyjną hojnością rozdzielał napiwki między subiektów.

Oko dva sata posle ponoći otac najzad zalupi teške korice glavne knjige. Uznemireni pokušavali smo da po licima oba sabesednika pročitamo na čijoj strani je bila pobeda. Očevo raspoloženje nam je izgledalo izveštačeno i usiljeno, dok se crnobradi širio u fotelji prekrštenih nogu i sav odisao prijaznošću i optimizmom. Sa razmetljivom darežljivošću delio je napojnice pomoćnicima.

Złożywszy papiery i rachunki, panowie podnosili się znad biurka. Ich miny były nader obiecujące. Mrugając do subiektów porozumiewawczo, dawali do poznania, że pełni są przedsiębiorczości. Markowali ochotę na tęgą birbantkę za plecami matki. Były to czcze przechwałki. Subiekci wiedzieli, co o tym myśleć. Ta noc nie prowadziła nigdzie. Kończyła się nad rynsztokiem, w wiadomym miejscu, ślepą ścianą nicości i wstydliwego blamażu. Wszystkie ścieżki w nią prowadzące wracały do sklepu z powrotem. Wszystkie eskapady w głąb jej przestworów przedsięwzięte miały od początku złamane skrzydła. Subiekci odmrugiwali z grzeczności.

Složivši hartije i račune, gospoda su se dizala od stola. Njihovi izrazi lica bili su preterano obećavajući. Namigujući na pomoćnike, davali su na znanje da su puni preduzimljivosti. Pokazivali su volju za dobru pijanku iza majčinih leđa. To su bila prazna hvalisanja. Pomoćnici su znali šta da misle o tome. Ta noć nije vodila nikuda. Završavala se u jarku, na poznatom mestu, slepim zidom ništavila i stidljive blamaže. Sve staze koje su vodile u nju vraćale su se natrag u radnju. Sve eskapade preuzete u unutrašnjost njenih prostranstava imale su od početka slomljena krila. Pomoćnici su im odgovarali migovima iz učtivosti.

Czarnobrody i ojciec, ująwszy się pod ramię, wyszli ze sklepu pełni ochoczości, odprowadzani pobłażliwymi spojrzeniami subiektów. Tuż za drzwiami gilotyna nocy ucięła im jednym zamachem głowy, plusnęli w noc jak w czarną wodę.

Crnobradi i otac, uhvativši se pod ruke, izašli su iz radnje puni veselja, praćeni snishodljivim pogledima pomoćnika. Tik iza vrata giljotina noći im je jednim zamahom odsekla glave, pljusnuli su u noć kao u crnu vodu.

Kto zbadał bezdeń nocy lipcowej, kto przemierzył, ile sążni w głąb leci się w próżnię, w której się nic nie dzieje? Przeleciawszy całą tę czarną nieskończoność, stali znowu przed drzwiami sklepu, jak gdyby dopiero co wyszli, odzyskując stracone głowy z wczorajszym jeszcze słowem nie zużytym na ustach. Stojąc tak, nie wiedzieć jak długo, gawędzili monotonnie, niby to wracając z dalekiej wyprawy, związani koleżeństwem rzekomych przygód i awantur nocnych. Zesuwali wstecz kapelusze gestem podchmielonych, zataczali się na miękkich nogach.

Ko je ispitao bezdanu julsku noć, ko je izmerio koliko se hvatova leti u prazninu u kojoj se ništa ne dešava? Preletevši ceo taj crni beskraj, ponovo su stali pred dućanska vrata, kao da su tek maločas izašli, povraćajući izgubljene glave sa još jučerašnjom rečju neistrošenom u ustima. Stojeći tako, ko zna koliko dugo, monotono su ćaskali, tobož vraćajući se sa dalekog pohoda, vezani drugarstvom tobožnjih doživljaja i noćnih avantura. Zabacivali su unazad šešire gestom podnapitih, teturali su se na nesigurnim nogama.

Omijając oświetlony portal sklepu, weszli chyłkiem w bramę domu i zaczęli cichaczem przeprawiać się przez skrzypiące schody piętra. Tak przedostali się na tylny ganek przed okno Adeli i usiłowali zaglądnąć do śpiącej. Nie mogli jej dostrzec, leżała w cieniu z rozchylonymi udami, spazmując bezprzytomnie w objęciach snu, z głową wstecz odrzuconą i płonącą, fanatycznie snom zaprzysięgła. Dzwonili w czarne szyby, śpiewali sprośne kuplety. Ale ona, z letargicznym uśmiechem na rozchylonych ustach, wędrowała drętwa i kataleptyczna na swych dalekich drogach, o mile oddalona i niedosięgła.

Obilazeći osvetljeni portal radnje, krijući se ušli su u kućnu kapiju i počeli se tiho penjati uz škripave stepenice na sprat. Tako su ušli na zadnji hodnik pred Adelin prozor i pokušavali da zavire k njoj. Nisu mogli da je vide, ležala je u senci raširenih udova, grčeći se besvesno u zagrljaju sna, zabačene i vrele glave, fanatički verna snu. Dobovali su u crna okna, pevali prostačke kuplete. Ali ona, sa letargičnim osmehom na otvorenim usnama putovala je ukočena i kataleptična svojim dalekim putevima, miljama udaljena i nedohvatna.

Wtedy, rozwaleni na poręczach balkonu, ziewali szeroko i głośno, już zrezygnowani, i bębnili nogami w deski balustrady. O jakiejś późnej i niewiadomej godzinie nocy znajdowali swe ciała, nie wiadomo jakim sposobem, na dwóch wąskich łóżeczkach, unoszone na wysoko spiętrzonej pościeli. Płynęli równolegle, śpiąc na wyścigi, wyprzedzając się na przemian pracowitym galopem chrapania.

Tada su, rašireni na ogradi balkona, široko i glasno zevali, već rezignirani, i dobovali nogama u daske balustrade. U neki kasni i neznatni sat noći nalazili su svoja tela, ko zna na koji način, na dva krevetića, nošena na visoko uzdignutoj postelji. Plovili su paralelno, takmičeći se u spavanju, prestižući se naizmenično vrednim galopom hrkanja.

Na którymś kilometrze snu – czy nurt senny złączył ich ciała, czy sny ich niepostrzeżenie zeszły się w jedno? – uczuli w jakimś punkcie tej czarnej bezprzestrzeni, że leżąc sobie w objęciach walczą ze sobą ciężkim bezprzytomnym zmaganiem. Dyszeli sobie w twarz wśród jałowych wysiłków. Czarnobrody leżał na ojcu jak Anioł na Jakubie. Ale ojciec ścisnął go ze wszystkich sił kolanami i odpływając drętwo w głuchą nieobecność, kradł jeszcze po kryjomu krótką posilną drzemkę między jedną rundą a drugą. Tak walczyli, o co? o imię? o Boga? o kontrakt? – zmagali się w śmiertelnym pocie, dobywając z siebie ostatniej siły, podczas gdy nurt snu unosił ich w coraz dalsze i dziwniejsze okolice nocy.

Na jednom dalekom kilometru sna – da li je tok sna sastavio njihova tela, ili su se njihovi snovi neprimetno sjedinili? – na nekoj tački tog crnog neprostora osetili su da se ležeći jedan drugom u zagrljaju bore teškim nesvesnim rvanjem. Disali su jedan drugom u lice usred jalovih napora. Crnobradi je ležao na ocu kao anđeo na Jakovu. Ali ga je otac iz sve snage stisnuo kolenima i ploveći besvesno u gluvu odsutnost, potajno je još krao kratki oporavljajući dremež između jedne i druge runde. Tako su borili, za šta? za ime? za Boga? za ugovor? – rvali su se u samrtnom znoju, izvlačeći iz sebe poslednju snagu, dok ih je matica sna odnosila u sve dalje i sve čudnije predele noći.

 

 

IV

 

IV

 

Nazajutrz ojciec kulał lekko na jedną nogę. Twarz jego promieniała. O samym świcie znalazł gotową i olśniewającą pointę listu, o którą walczył daremnie tyle dni i nocy. Czarnobrodego nie ujrzeliśmy więcej. Wyjechał nad ranem z kufrem i tobołami, nie żegnając się z nikim. Była to ostatnia noc martwego sezonu. Od tej nocy letniej licząc, zaczęło się dla sklepu siedem długich lat urodzaju.

Sutradan je otac lako hramao na jednu nogu. Njegovo lice je sijalo. U sam osvit našao je gotovu i zasenjujuću poentu pisma, za koju se uzalud borio već toliko dana i noći. Crnobradog više nismo videli. Otputovao je u zoru s koferom i torbama, ne praštajući se ni sa kim. Bila je to poslednja noć mrtve sezone. Računajući od te letnje noći, za radnju su počele sedam dugih plodnih godina.

 

 

 

 

 

Pierwodruki:

 

Martwy sezon / Bruno Schulz. – Wiadomości Literackie (Warszawa), 1936 (27. XII), nr 53-54; s. 6.

 

>> SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ / Bruno Schulz. – Warszawa: Towarzystwo Wydawnicze "Rój", 1937. – 262 p. 33 ill.

 

Izvor:

 

 

PRODAVNICE CIMETOVE BOJE – pripovetke / Bruno Šulc. Prevod s poljskog i predgovor dr Stojan Subotin. – Beograd: Nolit, 1961. – 264 str. Tvrd povez, tiraž 3000. (Biblioteka Nolit)

 

 

F

www.brunoschulz.org