La morte-saison | Holtszezon | Мертвий
сезон | The Dead Season
BRUNO SCHULZ
|
BRUNO ŠULC
|
MARTWY
SEZON
|
MRTVA
SEZONA
|
I |
I |
O piątej godzinie rano – rano jaskrawe od
wczesnego słońca, dom nasz kąpał się już od dawna w żarliwym i cichym blasku
porannym. O tej solennej godzinie, nie podglądany przez nikogo, wchodził on cały
po cichu – podczas gdy przez pokoje w półmroku spuszczonych storów szedł
jeszcze solidarnie zgodliwy oddech śpiących – w fasadę płonącą w słońcu, w
ciszę wczesnego żaru, jakby był ulepiony na całej powierzchni z błogo
uśpionych powiek. Tak, korzystając z ciszy tych uroczystych godzin, chłonął
najpierwszy ogień poranka twarzą uśpioną błogo, mdlejącą w blasku, lineaturą
rysów drgających lekko przez sen od marzeń tej natężonej godziny. Cień akacji
przed domem, falujący jaskrawo na tych gorących powiekach, powtarzał na ich
powierzchni, jak na fortepianie, wciąż na nowo ten sam połyskliwy swój
frazes, spłukiwany przez powiew – próbując nadaremnie wniknąć w głąb tego snu
złotego. Płócienne story chłonęły poranny pożar, porcja za porcją, i opalały
się smagło, omdlewając w bezbrzeżnym blasku. |
U pet sati ujutro – jutro bleštavo od ranog
sunca, naš dom se već odavno kupao u vrelom i tihom jutarnjem sjaju. Tog
svečanog sata, neposmatran ni od koga, on je ceo tiho ulazio – dok je kroz
sobe u polumraku spuštenih zavesa još solidarno išlo složeno disanje spavača
u fasadu obasjanu suncem, u tišinu rane žege, kao da mu je cela površina bila
izlepljena od blago usnulih kapaka. Tako, koristeći se tišinom tih svečanih
sati, udisao je prvu vatru jutra slatko uspavanim licem koje je malaksavalo u
sjaju, crtama koje su lako podrhtavale kroz san od maštanja tog napetog sata.
Senka bagrema pred kućom, koja se bleštavo talasala na tim vrelim kapcima,
ponavljala je na njihovoj površini, kao na klaviru, iznova i iznova tu svoju
svetlucavu frazu, koju je spirao povetarac – uzalud pokušavajući da prodre u
taj zlatni san. Platnene zavese su gutale jutarnji požar, porciju za
porcijom, i crnele od sunca, gubeći svest u beskrajnom sjaju. |
O tej wczesnej godzinie ojciec mój, nie mogąc już
znaleźć snu, schodził ze schodów, obładowany księgami, ażeby otworzyć sklep
znajdujący się w parterze kamienicy. Przez chwilę stał w bramie nieruchomy,
wytrzymując z przymkniętymi oczyma potężny atak ognia słonecznego.
Osłoneczniona ściana domu wciągała go słodko w swą płaskość zniwelowaną
błogo, wygładzoną do zaniku. Na chwilę stawał się ojcem płaskim, wrośniętym w
fasadę, i czuł, jak ręce rozgałęzione, drżące i ciepłe zabliźniają się płasko
wśród złotych sztukateryj fasady. (Iluż ojców wrosło już tak na zawsze w
fasadę domu o piątej godzinie rano, w chwili gdy zstępowali z ostatniego
stopnia schodów. Iluż ojców stało się w ten sposób na zawsze odźwiernymi
własnej bramy, płasko rzeźbionymi na framudze, z ręką na klamce i z twarzą
rozwiązaną w same równoległe i błogie bruzdy, po których potem wodzą miłośnie
palce synów, szukając ostatnich śladów ojcowskich, wtopionych już na zawsze w
uniwersalny uśmiech fasady.) Ale potem odrywał się ostatkiem woli, odzyskiwał
trzeci wymiar, i znów uczłowieczony, uwalniał okute drzwi sklepu od kłódek i
sztab żelaznych. |
U taj rani sat moj otac, koji
više nije mogao da spava, silazio je sa stepenica, natovaren knjigama, da bi
otvorio radnju koja se nalazila u parteru zgrade. Na trenutak bi zastao u
kapiji nepomičan, izdržavajući, zažmirivši očima, moćni napad sunčanog ognja.
Sunčani zid kuće ga je slatko uvlačio u svoju ravan blago nivelisanu, sasvim
izglađenu. Otac je na trenutak postajao pljosnat, urastao u fasadu, i osećao
kako mu raširene ruke, drhtave i tople, pljosnato zarastaju između zlatne
štukature fasade. (Koliko očeva je već tako zauvek uraslo u fasadu kuće u pet
sati ujutro, u trenutku kad su silazili sa poslednje stepenice. Koliko očeva
je na taj način postalo zauvek vratarima sopstvene kapije, pljosnato izrezanih
u udubljenju, sa rukom na bravi i lica razvezana u same paralelne i blage
brazde, po kojima posle klize zaljubljeni prsti sinova, tražeći poslednje
tragove očeva, utonulih zauvek u univerzalni osmeh fasade). Ali se posle toga
otkidao poslednjim ostatkom volje, povraćao svoju treću dimenziju i ponovo
očovečen, oslobađao okovana vrata od reze i železnih šipaka. |
Gdy otwierał to ciężkie, okute żelazem skrzydło
drzwi sklepowych, mrukliwy mrok cofał się o krok od wejścia, osuwał się o
piędź w głąb sklepu, przemieszczał się i układał leniwie w głębi. Dymiąc
niewidzialnie z chłodnych jeszcze płyt chodnika, świeżość poranna stawała
nieśmiało na progu nikłą, drgającą strugą powietrza. W głębi leżała ciemność
wielu poprzednich dni i nocy w nie napoczętych balach sukna, ułożona
warstwami, biegnąca szpalerami w głąb, w stłumionych pochodach i wędrówkach,
aż ustawała bezsilnie w samym sednie sklepu, w ciemnym magazynie, gdzie
rozwiązywała się, już niezróżniczkowana i nasycona sobą, w głuchą majaczącą
pramaterię sukienną. |
Kad
bi otvarao to teško, železom okovano krilo dućanskih vrata, gunđavi mrak se
povlačio na korak od ulaza, odmicao se za pedalj u unutrašnjost radnje,
premeštao se i lenjo smeštao u dubini. Dimeći se nevidljivo iz još hladnih
ploča trotoara jutarnja svežina je plašljivo zastajala na pragu slabom,
drhtavom strujom vazduha. U dubini je ležao mrak mnogih ranijih dana i noći u
nenačetim balama sukna, poređan u slojevima, jureći u špalirima u dubinu u
prigušenim pohodima i putovanjima, dok ne bi nemoćno prestao u samom jezgru
radnje, u tamnom magacinu, gde se razilazio već neraščlanjen i zasićen samim
sobom, u gluhu nejasnu suknenu pramateriju. |
Ojciec szedł wzdłuż tej wysokiej ściany
szewiotów i kortów, wodząc ręką po sztorcach bali sukiennych jak po rozporach
sukien kobiecych. Pod jego dotknięciem uspokajały się te rzędy ślepych
kadłubów, zawsze gotowe do popłochu, do przełamania ordynku, umacniały się w
swych sukiennych hierarchiach i porządkach. |
Otac je
išao duž tog visokog zida ševiota i rebrastog somota, prevlačeći rukom hrbata
suknenih bala kao preko šliceva ženskih haljina. Pod njegovim dodirom ti
nizovi slepih trupova, uvek spremnih na paniku i da poremete red, umirivali
su se, učvršćivali u svojim suknenim hijerarhijama i redu. |
Dla ojca mego był sklep nasz miejscem wiecznych
udręczeń i zgryzot. Ten twór jego rąk nie od dziś zaczynał – dorastając –
napierać nań z dnia na dzień coraz natarczywiej, przerastać go groźnie i
niezrozumiale. Był on dla niego nadmiernym zadaniem, zadaniem nad siły,
zadaniem wzniosłym i nieobjętym. Ogrom tej pretensji przerażał go. Z grozą
wpatrzony w jej wielkość, której całym swym życiem rzuconym na tę jedną kartę
nie mógł zadośćuczynić – widział z rozpaczą lekkomyślność subiektów, płochy,
beztroski optymizm, figlarne i bezmyślne ich manipulacje, przebiegające na
marginesie tej wielkiej sprawy. Z gorzką ironią badał tę galerię twarzy nie
zmąconych żadną troską, czół nie zaatakowanych żadną ideą, gruntował do dna
te oczy, których niewinnej ufności nie mącił najlżejszy cień podejrzenia. Cóż
mogła mu pomóc matka z całą swą lojalnością i oddaniem? Refleks tej rzeczy
nadmiernej nie dosięgał jej duszy prostej i niezagrożanej. Nie była stworzona
do zadań heroicznych. Czyż nie widział, jak poza jego plecami porozumiewała
się prędkim spojrzeniem z subiektami rada z każdej chwili nienadzorowanej, w
której mogła brać udział w ich bezmyślnych błazeństwach? |
Za
moga oca naša radnja je bila mesto velikih briga i nevolja. To delo njegovih
ruku nije od danas počinjalo – rastući – da ga napada sve upornije, da ga
strašno i nevidljivo prerasta. Ono je za njega bio prevelik zadatak, zadatak
koji je prelazio njegove snage, uzvišen i neobuhvatan zadatak. Veličina te
pretenzije ga je plašila. Prestrašeno zagledan u njenu veličinu, koju celim
svojim životom bačenim na tu jednu kartu nije mogao da zadovolji – sa
očajanjem je video lakomislenost pomoćnika, njihove nestašne i besmislene
manipulacije, koje su vršene na margini te velike stvari. S gorkom ironijom
je proučavao tu galeriju lica nepomućenih nikakvom brigom, čela nenapadnutih
nikakvom idejom, ispitivao je do dna te oči čije nevino poverenje nije mutila
ni najmanja senka podozrivosti. Šta mu je mogla pomoći majka
sa celom njenom lojalnošću i vernošću? Refleks te ogromne stvari nije dopirao
do njene proste i bezbedne duše. Nije bila stvorena za herojska dela. Zar
nije video kako se iza njegovih leđa brzim pogledom sporazumevala sa
pomoćnicima, radujući se svakom trenutku bez nadzora, u kome je mogla
učestvovati u njihovim besmislenim lakrdijama. |
Od tego świata lekkomyślnej beztroski
odgraniczał się ojciec coraz bardziej, uciekał w twardą regułę swego zakonu.
Przerażony rozwiązłością szerzącą się wokoło, zamykał się w samotnej służbie
wysokiego ideału. Nigdy ręka jego nie popuszczała zaciągniętych cugli, nigdy
nie pozwalał sobie na zwolnienie rygoru, na wygodną łatwiznę. |
Otac
se sve više odvajao od tog sveta lakomislene bezbrižnosti, bežao u surova pravila
svoga reda. Preplašen razbludnošću koja se širila unaokolo, zatvarao se u
samotnu službu visokog ideala. Njegova ruka nikada nije popuštala zategnute
dizgine, nikada sebi nije dozvoljavala popuštanje strogosti, udobnu lakoću. |
Na to mógł sobie pozwolić Bałanda i Ska i ci
inni dyletanci branży, którym obcy był głód doskonałości, asceza wysokiego
mistrzostwa. Ojciec patrzył z boleścią na upadek branży. Kto z dzisiejszej
generacji kupców bławatnych znał jeszcze dobre tradycje dawnej sztuki, kto z nich
wiedział jeszcze na przykład, że kolumna bali sukiennych, ułożona w półkach
szafy w myśl zasad sztuki kupieckiej, musiała pod zjeżdżającym z góry na dół
palcem wydać ton jak gama klawiszy? Komu z dzisiejszych dostępne były
ostatnie finezje stylu w wymianie not, memorandów i listów? Kto znał jeszcze
cały urok dyplomacji kupieckiej, dyplomacji dobrej starej szkoły, cały ten
pełen napięcia przebieg negocjacyj, od nieprzejednanej sztywności, od
zamkniętej rezerwy przy pojawieniu się pełnomocnego ministra zagranicznej
firmy poprzez powolne tajanie pod wpływem niezmordowanych zabiegań i umizgów
dyplomaty aż do wspólnej kolacji, z winem, podanej na biurku, na papierach, w
podniosłym nastroju, wśród szczypania pośladków usługującej Adeli i wśród
pieprznej i swobodnej rozmowy, jak między panami, którzy wiedzą, co winni są
chwili i okoliczności – a zakończonej obustronnie korzystnym interesem? |
To je
sebi mogao dozvoliti Balanda i komp., i ostali diletanti branše,
kojima je bila strana glad za savršenošću, asketizam visokog majstorstva.
Otac je s bolom gledao na pad branše. Ko je danas od trgovaca tekstilne robe još znao tradiciju davne
umetnosti, ko je od njih još na primer znao da stub suknenih bala, složen
prema trgovačkoj veštini, mora kad se prevuče prstom odozgo na dole da pusti
zvuk kao gama klavirskih dirki? Kome su od današnjih bile pristupačne
poslednje finese stila u izmeni nota, memoranduma i pisama? Ko je još znao svu čar trgovačke diplomatije, diplomatije dobre
stare škole, ceo taj tok pregovora pun napetosti, od neumoljive ukočenosti,
od zakopčane rezervisanosti prilikom pojave opunomoćenog ministra inostrane
firme preko laganog kravljenja pod uticajem neumornih napora i umiljavanja
diplomate pa sve do zajedničke večere, s vinom, posluženim za pisaćim stolom,
na dokumentima, u uzvišenom raspoloženju, uz štipanje stegna Adele koja ih
služi i paprenog i slobodnog razgovora, kao među gospodom koja znaju šta
duguju trenutku i okolnosti – a završenog na obostranu korist? |
W ciszy tych godzin porannych, podczas których
skwar dojrzewał, ojciec mój spodziewał się znaleźć szczęśliwy i natchniony
chwyt, którego potrzebował, by zakończyć list do panów Chrystiana Seipla i
Synów, przędzalnie i tkalnie mechaniczne. Była to cięta odprawa dana
nieuzasadnionym roszczeniom tych panów, replika urwana właśnie w decydującym
miejscu, gdzie styl listu miał podnieść się do mocnej i dowcipnej pointy
szczytowej, w momencie której następowało to spięcie elektryczne, wyczuwalne
lekkim dreszczem wewnętrznym, a po którym już tylko opaść mógł zwrotem
zrobionym z rozmachem, z elegancją, i już zamykającym i definitywnym. Czuł
kształt tej pointy, która mu się od dni wymykała, miał ją nieomal między
palcami, wciąż nieuchwytną. Brakło mu tej chwili szczęśliwego humoru, momentu
szczęśliwej werwy, ażeby wziąć szturmem przeszkodę, o którą za każdym razem
się rozbijał. Wciąż na nowo sięgał po czysty arkusz, ażeby z świeżego rozpędu
sforsować trudność urągającą jego wysiłkom. |
U
tišini tih jutarnjih sati, za koje vreme je sazrevala žega, moj otac se nadao
da će naći srećnu i nadahnutu frazu, koja mu je bila potrebna, da bi završio
pismo gospodi Kristijanu Zajplu i Sinovima, mehaničke predionice i tkaonice.
Bio je to oštar odgovor dat neopravdanim pretenzijama te gospode, replika
prekinuta upravo na odlučnom mestu, gde je stil pisma trebalo da se podigne
do moćne i duhovite kulminacione poente, u kom trenutku je nastupao taj
električni spoj, osećan lakim unutrašnjim drhtajem, a posle koga se moglo
spustiti obrtom napravljenim s razmahom, s elegancijom, i završnim i
definitivnim. Osećao je oblik te poente, koja mu se već danima izmicala, imao
ju je skoro među prstima, stalno neulovljivu. Nedostajao mu je taj trenutak
srećnog raspoloženja, moment srećnog nadahnuća da bi na juriš zauzeo prepreku
na kojoj se svaki put razbijao. Stalno je iznova dohvatao čist list, da bi iz
svežeg zaleta prešao teškoću koja se ruga njegovim naporima. |
Tymczasem sklep zaludniał się stopniowo
subiektami. Wchodzili czerwoni od wczesnego żaru, omijając z daleka biurko ojca,
ku któremu zerkali trwożliwie pełni złego sumienia. |
Za to
vreme se radnja postepeno punila pomoćnicima. Ulazili su crveni od rane
vrućine, daleko obilazeći očev pisaći sto prema kome su plašljivo pogledali
puni nečiste savesti. |
Pełni zmazy i słabości, czuli na sobie ciężar
jego milczącej dezaprobaty, której nic przeciwstawić nie mogli. Nic nie mogło
przebłagać tego zamkniętego w swych troskach szefa, żadną gorliwością nie
można go było udobruchać, zaczajonego jak skorpion za biurkiem, znad którego
błyszczał jadowicie szkłami okularów, szeleszcząc jak mysz wśród papierów.
Podniecenie jego rosło, nieokreślona pasja wzmagała się, w miarę jak żar
słońca nasilał się coraz bardziej. Czworobok blasku na podłodze pałał.
Metaliczne i lśniące muchy polne przecinały błyskawicami wejście do sklepu,
stawały na chwilę na szpaletach drzwi jakby wydmuchane ze szkła metalicznego
– bańki szklane wytchnięte z gorącej fajeczki słońca, z huty szklanej tego
dnia płomiennego, stawały z rozszrzonymi skrzydełkami, pełne lotu i chyżości,
i wymieniały swe miejsca w wściekłych gzygzakach. W jasnym czworoboku drzwi
omdlewały w blasku dalekie lipy parku miejskiego, odległa sygnaturka kościoła
majaczyła całkiem blisko w tym przejrzystym i drgającym powietrzu jak w
soczewce lunety. Blaszane dachy pałały. Nad światem wzdymała się ogromna,
złota bania upału. |
Puni
mana i slabosti, osećali su na sebi teret njegovog ćutljivog neodobravanja,
kome ništa nisu mogli da suprotstave. Ništa nije moglo da ubedi tog šefa
zatvorenog u svoje brige, nikakvom vrednoćom nije bilo moguće odobrovoljiti
ga, dok je kao škorpija vrebao za pisaćim stolom, iznad koga je otrovno
svetleo staklima svojih naočara, šušteći kao miš u hartiji. Njegovo uzbuđenje
je raslo, neodređen bes se dizao, kao što je i sunčeva žega postajala sve
veća. Sjajni četvorokut je goreo na podu. Metalne i sjajne poljske muve su
munjevito presecale ulaz u radnju, za trenutak padale na vrata, kao izduvane
od metalnog stakla – stakleni mehurovi izašli iz vrele sunčeve lulice, iz
staklene topionice tog vatrenog dana, stajale su raširenih krila, pune leta i
hitrosti, i menjale svoja mesta u besnim cik-cak linijama. U svetlom kvadratu
malaksavale su u sjaju daleke lipe gradskog parka, udaljeno crkveno zvonce se
naziralo sasvim blizu u tom prozirnom i treperavom vazduhu kao u sočivu
durbina. Metalni krovovi su goreli. Nad svetom se nadimao ogromni, zlatni
mehur žege. |
Rozdrażnienie ojca rosło. Rozglądał się
bezradnie, skurczony boleśnie, wycieńczony diareą. W ustach miał smak bardziej
gorzki od piołunu. |
Očeva
razdraženost je rasla. Osvrtao se izgubljeno, bolno zgrčen, oslabljen
dijarejom. U ustima je imao ukus gorčine od pelena. |
Upał wzmagał się, wyostrzał wściekłość much,
wyiskrzał świetliste punkty na ich metalicznych odwłokach. Czworobok światła
doszedł do biurka i papiery płonęły jak Apokalipsa. Oczy oświetlone nadmiarem
światła nie mogły już utrzymać jego białej jednolitości. Przez swe grube
szkła chromatyczne widzi ojciec wszystkie przedmioty obrzeżane purpurą, w fioletowo–zielonych
obwódkach, i ogarnia go rozpacz nad tą eksplozją kolorów, nad tą anarchią
barw, szalejącą nad światem w świetlanych orgiach. Ręce jego drżą.
Podniebienie jest gorzkie i suche jak przed atakiem. W szparach zmarszczek
zaczajone oczy śledzą z uwagą rozwój wypadków w głębi. |
Vrućina
je rasla, izoštravala bes muva, pravila sjajne tačke na njihovim metalnim
trbusima. Četvorougao svetla je došao do pisaćeg stola i hartije su gorele
kao Apokalipsa. Oči osvetljene sa previše svetla nisu više mogle da izdrže
njegovu belu monolitnost. Kroz svoja debela hromatična stakla otac vidi sve
predmete opervažene purpurom, u ljubičasto zelenim okvirima, i hvata ga
očajanje zbog te eksplozije boja, zbog te anarhije farbi, koja u sjajnim
orgijama luduje nad svetom. Njegove ruke drhte. Podneblje je gorko i suvo kao
pred napad. U pukotinama bora pritajene oči pažljivo prate
razvoj događaja u dubini. |
|
|
II |
II |
Gdy w południowej godzinie ojciec, już na granicy
obłędu, bezradny z upału, drżąc z bezprzedmiotowego wzburzenia, wycofywał się
do górnych pokoi i pułapy piętra trzaskały w ciszy to tu, to tam pod jego
zaczajonym przykucnięciem, w sklepie nastawała chwila pauzy i odprężenia –
przychodziła godzina sjesty południowej. |
Kad
bi se u podne otac, već na granici ludila, nemoćan od vrućine, drhteći od
bespredmetnog ogorčenja, povlačio u gornje sobe i kad bi tamo tavanice
pucketale čas ovde čas pod njegovim pritajenim čučnjom, u radnji je nastupao
trenutak pauze i popuštanja – dolazilo je vreme popodnevne sijeste. |
Subiekci koziołkowali na balach sukna, rozbijali
na półkach sukienne namioty, zwieszali huśtawki z draperii. Odwijali głuche
bale, wypuszczali na wolność puszystą, stokrotnie zwiniętą, stuletnią
ciemność. Zleżały od lat, pilśniowy mrok wypuszczony na wolność napełniał
górne przestrzenie wonią innego czasu, zapachem dni przeszłych, ułożonych
cierpliwie niezliczonymi warstwami za dawnych, chłodnych jesieni. Ślepe mole
wysypywały się w zmroczniałym powietrzu, puszki pierza i wełny krążyły po
całym sklepie z tym wysiewem ciemności i zapach apretury, głęboki i jesienny,
napełniał to ciemne obozowisko sukna i aksamitu. Biwakując wśród tego
obozowiska, myśleli subiekci o figlach i kawałach. Dawali się kolegom zawijać
ciasno aż po uszy w ciemne, chłodne sukno i leżeli tak rzędem, błogo
znieruchomieni pod stosem bali – żywe postawy, mumie sukienne, toczące oczyma
z udanym przerażeniem nad swą nieruchomością. Albo dawali się bujać i
podrzucać aż pod sufit na ogromnych rozpostartych obrusach sukna. Głuchy
łopot tych płacht i wianie wachlowanego powietrza wprawiało ich w
nieprzytomny zachwyt. Zdawało się, że cały sklep zrywa się do lotu, sukna
wstawały natchnione, subiekci wzlatywali z rozwianymi połami, jak prorocy, w
krótkotrwałych wniebowstąpieniach. Matka patrzyła przez palce na te figle,
rozluźnienie tych godzin sjesty usprawiedliwiało w jej oczach najgorsze
wybryki. |
Pomoćnici
su se premetali na balama sukna, podizali na policama suknene šatore, vešali
ljuljaške od draperija. Razvijali su gluve bale, puštali na slobodu mek,
stotinama puta zavijen, stogodišnji mrak. Ustajao od dugih godina, filcani
mrak pušten na slobodu ispunjavao je gornje predele mirisom drugog vremena,
zapahom minulih dana složenih strpljivo u bezbrojnim slojevima za vreme
davnih, hladnih jeseni. Slepi moljci su ispadali iz zamračenog vazduha,
paperje i komadići vune su kružili po celoj radnji sa tim semenjem mraka i
miris apreture, dubok i jesenji, ispunjavao je to tamno logorište sukna i
somota. Bivakujući u tom logorištu, pomoćnici su mislili o nestašlucima i
šalama. Puštali su kolege da ih dobro, do
ušiju uviju u tamno, hladno sukno i tako su ležali, slatko nepomični ispod
gomile bala – žive prilike, suknene mumije, koje su sa tobožnjim strahom
prevrtali očima nad svojom
nepomičnošću. Ili su puštali da ih ljuljaju na ogromnim raširenim čaršavima
sukna i bacaju čak pod tavanicu. Potmulo pucketanje tih čaršava i vetar
uznemiravanog vazduha bacali su ih u besvesno oduševljenje. Izgledalo je da
se radnja diže u let, sukno se dizalo nadahnuto, pomoćnici su uzletali sa
raširenim skutovima, kao proroci, u kratkotrajnim uspenjima. Majka je gledala
kroz prste na te nestašluke, popuštanje tih sati sijeste opravdalo je u
njenim očima najgore istupe. |
Latem zarastał sklep dziko i niechlujnie
zielskiem. Od strony podwórza, od magazynu, okno zieleniało całe od chwastów
i pokrzyw, podwodne i migotliwe od lśnień listnych, od falujących refleksów. Jak
na dnie starej zielonej butelki bzykały w nim muchy w półmroku długich,
letnich popołudni w nieuleczalnej melancholii – chore i monstrualne okazy
wyhodowane na słodkim winie ojca, kosmaci samotnicy, opłakujący dzień cały
swój los przeklęty, w długich monotonnych epopejach. Ta zwyrodniała rasa much
sklepowych, skłonna do dzikich i niespodzianych mutacyj, obfitowała w
osobniki zdziwaczałe, płody kazirodczych skrzyżowań, wyradzała się w jakąś
nadrasę ociężałych olbrzymów, weteranów o głębokim i żałobnym timbrze,
dzikich i posępnych druidów własnego cierpienia. Ku końcowi lata wylęgli się
wreszcie ci samotni pogrobowcy, już ostatni z rodu, podobni do wielkich
niebieskich żuków, niemi już i bez głosu, ze zmarniałymi skrzydłami, i
dokonywali smutnego żywota, zbiegając bez końca zielone szyby w
niezmordowanych i błędnych wędrówkach. |
Leti
je radnja divlje i neuredno zarastala u korov. Sa strane dvorišta, od
magacina, prozor se ceo zeleneo od korova i kopriva, podvodno i treptavo od
sjaja i lišća, od talasavih refleksa. Kao na dnu stare zelene boce zujale su
u njemu muve u polumraku dugih, letnjih popodneva sa neizlečivom melanholijom
– bolesni i monstruozni primerci odnegovani na slatkom očevom vinu, kosmati usamljenici koji su po ceo dan
oplakivali svu svoju prokletu sudbinu, u dugim monotonim epopejama. Ta
degenerisana rasa dućanskih muva, sklona divljim i neočekivanim mutacijama,
obilovala je čudnim primercima, plodom rodoskrvnih ukrštanja, izrođavala se u
neku nadrasu teških džinova, veterana sa dubokim i žalosnim tembrom, divljih
i mračnih druida vlastite patnje. Pred kraj leta izlegla su se najzad ta
usamljena posmrčad, poslednji u rodu, nalik na velike nebeske bube, već nemi
i bez glasa, upropašćenih krila, dotrajavajući svoj tužni život, obletajući
bez kraja zelena okna u neumornim i sumanutim putovanjima. |
Drzwi rzadko otwierane zarastały pajęczyną.
Matka spała za biurkiem, w hamaku z sukna zawieszonego między półkami.
Subiekci, trapieni przez muchy, drgali, pełni grymasów, rzucając się w
niespokojnym śnie letnim. Na podwórzu tymczasem rozrastało się zielsko. Pod
dziką spieką słońca plenił się śmietnik generacjami ogromnych pokrzyw i
ślazów. |
Retko
otvarana vrata zarastala su u paučinu. Majka je spavala iza pisaćeg stola u
ljuljašci napravljenoj od sukna obešenog između polica. Pomoćnici, kojima su
muve dosađivale, podrhtavali su, puni grimasa, bacajući se u nemirnom letnjem
snu. U dvorištu je za to vreme bujao korov. Pod divljom žegom sunca
smetilište se razmnožavalo generacijama ogromnih kopriva i slezova. |
Z zetknięcia słońca i odrobiny wody gruntowej
zaczyniała się na tym kawałku ziemi zjadliwa substancja zielska, swarliwy
odwar, jadowity derywat chlorofilu. Tam warzył się ten febryczny ferment w słońcu
i bujał w lekkie formacje listne, wielokrotne, ząbkowane i pomarszczone,
powtarzane tysiąckrotnie według jednego wzoru, według utajonej w nich jedynej
idei. Dorwawszy się swojej chwili, ta zaraźliwa koncepcja, ta płomienna i
dzika idea szerzyła się jak ogień – zażegnięta słońcem rosła pod oknem pustą,
bibulastą paplaniną zielonych pleonazmów, lichota zielna rozmnożona
stokrotnie w niewybredne, wierutne brednie – papierowa tandetna łatanina,
tapetująca ścianę magazynu coraz większymi szelestnymi płatami, pachnącymi
włochato, tapeta na tapecie. Subiekci budzili się z przelotnej drzemki z
wypiekami na twarzy. Dziwnie podnieceni, podnosili się z posłania pełni
gorączkowej przedsiębiorczości, imaginując heroiczne bufonady. Trawieni nudą,
kołysali się na wysokich półkach i bębnili nogami, wypatrywali nadaremnie
pustą przestrzeń rynku, wymiecioną skwarem, za jakąkolwiek przygodą. |
Iz
dodira sunca i malo vode iz zemlje začinjala se na tom komadiću zemlje zlobna
supstanca zelja, svadljivi odvar, otrovni derivat hlorofila. Tamo se vario
taj febrilni ferment na suncu i bujao u lake formacije lišća, mnogostruko
izreckane i smežurane, hiljadama puta ponovljene prema jednom uzoru, prema
jedinoj ideji pritajenoj u njima. Dokopavši se svoga trenutka, ta zarazna
koncepcija, ta vatrena i divlja ideja se širila kao vatra – užežena suncem
rasla je pod prozorom praznim, papirnatim brbljanjem zelenih pleonazama,
zelena ubogost razmnožena stokratno i neprobirački, sušta lupetanja – jevtino
papirno krpljenje, koje je tapaciralo dućan sve većim šuštavim komađem, koje
je raslo dlakavo, tapeta na tapetu. Pomoćnici su se budili iz prolaznog
dremeža sa crvenim pečatima na licu. Čudno uzbuđeni, dizali su se sa ležaja
puni grozničave preduzimljivosti, zamišljajući herojske bufonade. Mučeni
dosadom, njihali su se na visokim policama i dobovali nogama, uzalud su na
pustom prostranstvu trga, očišćenim žegom, izgledali bilo kakav događaj. |
Zdarzało się wtedy, że kmiotek ze wsi, bosy i
zgrzebny, przystawał we drzwiach sklepu z wahaniem, nieśmiało zaglądając do
środka. Dla znudzonych subiektów była to gratka nie lada. Błyskawicznie
spuszczali się z drabin, jak pająki na widok muchy, i wnet otoczony,
ciągniony i popychany, zasypywany tysiącem pytań odcinał się chłopek z
zawstydzonym uśmiechem indagacjom natrętów. Skrobał się w głowę, uśmiechał
się, patrzył z nieufnością na przymilnych lowelasów. A więc o tytoń chodziło?
Ale jaki? Czy najprzedniejszy, macedoński, bursztynowozłoty? Nie? Wystarczał
zwykły, fajkowy? Machorka? Tylko bliżej, bliżej proszę. Bez obawy. Subiekci
dyrygowali go wśród komplementów lekkimi szturchańcami w głąb sklepu, ku
bocznej ladzie przy ścianie. Subiekt Leon, wszedłszy za kontuar, usiłował
wysunąć fikcyjną szufladę. O, jakże męczył się biedny, jak przygryzał wargi z
daremnego wysiłku. Nie! Należało walić w brzuch lady pięściami z rozmachem, z
całej siły. Kmiotek, zachęcony przez subiektów, czynił to z przejęciem, pełen
uwagi i skupienia. Wreszcie, gdy to nie pomagało, wylazł na stół, tupając
bosymi nogami, zgarbiony i siwiutki. Zanosiliśmy się od śmiechu. |
Tada
se dešavalo da neki seljak, bos i u sargiji zastane u vratima dućana dvoumeći
se i plašljivo zavirujući unutra. Za umorne pomoćnike bilo je to lepo
iznenađenje. Munjevito su se spuštali sa lestvica, kao pauci kad ugledaju
muvu, i odmah opkoljen, vučen i guran, zasipan hiljadama pitanja, seljak je
sa stidljivim osmehom odvraćao na pitanja bezobraznika. Češkao se po glavi,
smeškao, nepoverljivo gledao na lavlejse koji su mu se
umiljavali. Dakle, u pitanju je bio duvan? Ali kakav? Da li najbolji
makedonski, ćilibarsko-zlatan? Ne? Hoće li biti dobar i običan lulaš? Krdža?
Samo bliže, izvolite bliže. Bez straha. Pomoćnici su ga uz komplimente lako
gurkali u unutrašnjost radnje prema bočnoj tezgi kraj zida. Pomoćnik Leon,
zašavši za kontoar, pokušavao je da izvuče tobožnju fioku. O, kako se jadnik
mučio, kako je grizao usne od uzaludnog napora. Ne! Trebalo je pesnicama
udarati u gornji deo fioke zamahujući iz sve snage. Seljak, ohrabren od
pomoćnika, činio je to ozbiljno, pun pažnje i usredsređen. Najzad, kad to
nije pomoglo, on se penjao na sto lupajući bosim nogama, pogrbljen i siv. Mi
smo se zanosili od smeha. |
Wtedy to zaszedł ten godny pożałowania incydent,
który nas wszystkich napełnił smutkiem i wstydem. Nikt z nas nie był bez
winy, jakkolwiek nie działaliśmy w złej woli. Była to raczej nasza
lekkomyślność, brak powagi i zrozumienia dla wszystkich trosk ojca, była to
raczej nasza nieopatrzność, która przy nieobliczalnej, zagrożonej, skłonnej
do ostateczności naturze ojca doprowadziła do tych następstw prawdziwie
fatalnych. |
Tada
se dogodio taj žalosni incident, koji nas je sve ispunio tugom i stidom. Niko
od nas nije bio bez krivice, iako nismo to činili u zloj nameri. To je pre
bila naša lakomislenost, nedostatak ozbiljnosti i shvatanja visokih očevih
briga, to je pre bila naša neopreznost, koja je pri neuračunljivoj,
ugroženoj, krajnostima sklonoj očevoj prirodi dovela do tih doista fatalnih
posledica. |
Podczas gdy stojąc w półkolu bawiliśmy się w
najlepsze, ojciec wsunął się cicho do sklepu. |
Dok
smo se mi stojeći u polukrugu naveliko zabavljali, otac se tiho uvukao u
radnju. |
Przeoczyliśmy moment jego wejścia.
Spostrzegliśmy go dopiero, gdy nagłe zrozumienie związku rzeczy przeszyło go
błyskawicą i wykrzywiło jego twarz dzikim paroksyzmem zgrozy. Matka
przybiegła przerażona: – Co ci jest, Jakubie? – zawołała bez tchu. Chciała
go, zrozpaczona, uderzyć w plecy jak kogoś, kto się zadławił. Ale już było za
późno. Ojciec zjeżył się cały i nasrożył, twarz jego rozkładała się
pośpiesznie na symetryczne człony przerażenia, przepoczwarczała się
niewstrzymanie w oczach – pod ciężarem nieobjętej klęski. Nim zdołaliśmy
zrozumieć, co się stało, zawibrował gwałtownie, zabzyczał i wionął nam przed
oczyma monstrualną, buczącą, kosmatą muchą stalowobłękitną, obijającą się w
oszalałym locie o wszystkie ściany sklepu. Przejęci do głębi, słuchaliśmy
beznadziejnego lamentu, głuchej skargi modulowanej wymownie, przebiegającej w
dół i w górę przez wszystkie rejestry niezgłębionego bólu, nieutulonego
cierpienia, pod ciemnym sufitem sklepu. |
Prevideli
smo trenutak njegovog ulaska. Opazili smo ga tek kad ga je naglo shvatanje povezanosti
stvari probilo munjom i iskrivilo njegovo lice grčem užasa. Majka je dotrčala
preplašena: »Šta ti je, Jakube?« povikala je bez daha. Htela je u očajanju
da ga potapše po leđima kao nekog ko se zadavio. Ali je već bilo prekasno.
Otac se sav bio naježio i narogušio, njegovo lice se žurno rastvaralo na
simetrične članke preneraženja, naočigled se nezadrživo menjalo u čauru – pod
teretom neobuhvatnog kraha. Pre no što smo uspeli da shvatimo šta se desilo,
naglo se zavrteo, zazujao i pred očima nam poleteo kao monstruozna, zujava,
kosmata, čelična, plava muva, koja je u ludačkom letu udarala o sve zidove
radnje. Duboko uzbuđeni, slušali smo beznadežnu jadikovku, gluvu tužaljku
rečito modulisanu, koja išla dole-gore kroz sve registre neispitanog bola,
neutešne patnje, pod tamnom tavanicom radnje. |
Staliśmy skonsternowani, głęboko zawstydzeni tym
żałosnym faktem, unikając nawzajem naszych spojrzeń. W głębi serca czuliśmy
pewną ulgę, że w chwili krytycznej znalazł jednak to wyjście z głębokiego
blamażu. Podziwialiśmy bezkompromisowy heroizm, z jakim bez opamiętania
rzucił się w tę ślepą uliczkę desperacji, z której, zdawało się, nie było już
powrotu. Należało zresztą ten krok ojca wziąć cum grano salis. Był to raczej
gest wewnętrzny, demonstracja gwałtowna i rozpaczliwa, operująca jednak
minimalną dozą rzeczywistości. Nie trzeba zapominać: większość tego, co tu
opowiadamy, położyć można na karb tych aberracji letnich, tej kanikularnej
półrzeczywistości, tych nieodpowiedzialnych marginaliów, przebiegających bez
żadnej gwarancji na rubieżach martwego sezonu. |
Stajali
smo zbunjeni, duboko zastiđeni tom žalosnom činjenicom, uzajamno izbegavajući
svoje poglede. U dnu srca smo osećali neko olakšanje, što je u kritičnom
trenutku ipak pronašao taj izlaz iz teške sramote. Divili smo se
beskompromisnom heroizmu, sa kojim se bez svesti bacio u taj ćorsokak
očajanja, iz koga, izgledalo je, više nije bilo povratka. Uostalom, taj očev
korak trebalo je primiti cum grano salis. Bio je to pre unutrašnji
gest, nagla i očajnička demonstracija koja je ipak operisala minimalnom dozom
stvarnosti. Ne treba zaboravljati, veći deo onoga što ovde pričamo može se
pripisati tim letnjim aberacijama, toj vreloj polustvarnosti, tim neodgovornim
marginalijama koje su se bez ikakvih garancija dešavale na ivicama mrtve
sezone. |
Nasłuchiwaliśmy w milczeniu. Była to
wyrafinowana zemsta ojca, odwet jego na naszych sumieniach. Byliśmy odtąd na
zawsze skazani słyszeć to żałosne niskie buczenie, skarżące się coraz
natarczywiej, coraz boleśniej, i raptem milknące. Przez chwilę
wykosztowywaliśmy z ulgą tę ciszę, tę dobroczynną pauzę, podczas której
budziła się w nas nieśmiała nadzieja. Lecz po chwili powracało nieukojone,
coraz bardziej płaczliwe i rozdrażniane, i rozumieliśmy, że dla tego
bezbrzeżnego bólu, dla tej buczącej klątwy skazanej na bezdomne obijanie się
o wszystkie ściany – nie było mety ani wyzwolenia. Ten głuchy na wszystkie
perswazje, płaczliwy monolog i te pauzy, podczas których zdawał się na chwilę
zapominać o sobie, ażeby potem obudzić się z tym głośniejszym i gniewnym
płaczem, jak gdyby odwoływał z rozpaczą poprzednią chwilę ukojenia –
rozdrażniały nas do głębi. Cierpienie, któremu nie ma kresu, cierpienie z
uporem zamknięte w kręgu swej manii, cierpienie z zapamiętaniem, z
zaciekłością samo siebie biczujące – staje się w końcu nieznośne dla
bezradnych świadków nieszczęścia. Ten nieustanny, gniewny apel do naszej
litości zawierał w sobie zbyt wyraźny wyrzut, zbyt jaskrawe oskarżenie naszego
własnego błogostanu, ażeby nie budzić sprzeciwu. Replikowaliśmy wszyscy w
duchu, pełni wściekłości zamiast skruchy. Czy już naprawdę nie było dlań
innego wyjścia, jak rzucić się na oślep w ten stan żałosny i beznadziejny, i
czy, popadłszy weń, z swojej czy naszej winy, nie mógł znaleźć więcej hartu
ducha, więcej godności, ażeby go znieść bez skargi? Matka tylko z trudnością
hamowała gniew. Subiekci, siedząc na drabinach w tępym osłupieniu, marzyli
krwawo, gonili w myśli z plackiem skórzanym po półkach i oczy zachodziły im
czerwono. Markiza płócienna nad portalem falowała jaskrawo w upale,
popołudniowy skwar pędził milami jasnej równiny, pustosząc daleki świat pod
sobą, a w półmroku sklepu, pod ciemnym sufitem krążył mój ojciec zaplątany
bez wyjścia w pętlice swego lotu, oszalały, sam siebie motający w
desperackich gzygzakach swej gonitwy. |
Osluškivali
smo ćutke. Bila je to rafinirana
očeva osveta, njegova odmazda nad našim savestima. Otada smo zauvek bili osuđeni
da slušamo to žalosno, duboko zujanje, koje se sve upornije, sve bolnije
žalilo i naglo prestajalo. Trenutak smo sa olakšanjem uživali u toj tišini, u
toj dobrotvornoj pauzi, za vreme koje se u nama budila nesmela nada. Ali se
trenutak kasnije vraćalo neutešno, sve plačnije i razdraženo, i mi smo
shvatili da za taj beskrajni bol, za tu zujavu kletvu osuđenu na beskućničko
udaranje o sve zidove – nije bilo ni cilja ni oslobođenja. Taj, gluv za sva
ubeđivanja, plačni monolog i te pauze, za vreme kojih je izgledalo da je
zaboravio na sebe, da bi se posle njih probudio sa još glasnijim i gnevnijim
plačem, kao da je u očajanju poricao raniji trenutak smirenja – razdraživao
nas je do dna srca. Patnja, koja nema granica, patnja tvrdoglavo zatvorena u
krug svoje manije, patnja sa zaboravom, koja besno bičuje samu sebe – na
kraju postaje nesnosna za nemoćne svedoke nesreće. Taj neprestani, ljutiti
apel na našu samilost sadržavao je u sebi isuviše jasan prekor, isuviše jasnu
optužbu našeg sopstvenog blaženog stanja, da ne bi budio protivljenje. U sebi
smo mu svi odgovarali, puni besa mesto skušenosti. Zar zaista za njega nije
bilo drugog izlaza nego da se kao slep baci u to beznadežno i žalosno stanje,
i zar, pavši u njega, svojom ili našom krivicom, nije mogao naći u sebi više
čvrstine duha, više dostojanstva, da ga podnese bez kuknjave? Majka je samo s
naporom savlađivala gnev. Pomoćnici, sedeći na lestvicama u tupom
zaprepašćenju, krvavo su maštali, u mislima su jurili sa kožnom lepinjom po
policama a oči su im postajale zakrvavljene. Platnena zavesa iznad portala
bleštavo se talasala na vrućini, popodnevna žega je miljama jurila po svetloj
ravnici, pustošeći daleki svet pred sobom, a u polumraku radnje, pod tamnom
tavanicom kružio je moj otac zapleten bez izlaska u petlju svoga leta,
pobesneo bacajući samog sebe u očajničkim cik-cak putanjama svoje jurnjave. |
|
|
III |
III |
Jak małe w gruncie rzeczy znaczenie wbrew
wszelkim pozorom mają takie epizody, wynika z faktu, że jeszcze tego samego dnia
wieczorem siedział mój ojciec jak zwykle nad swymi papierami – incydent
zdawał się być dawno zapomniany, głęboki uraz przezwyciężony i zatarty.
Naturalnie, że wstrzymywaliśmy się od wszelkich aluzyj. Patrzyliśmy z
zadowoleniem, jak w zupełnej pozornie równowadze ducha, w pogodnej jakoby
kontemplacji zapisywał skrzętnie stronica za stronicą swym kaligraficznym,
równym pismem. Tym trudniej za to dawały się zatrzeć ślady kompromitującej
osobistości biednego kmiotka – wiadomo, jak uporczywie zakorzeniają się tego
rodzaju pozostałości na pewnych podłożach. Przeoczaliśmy go umyślnie w ciągu
tych pustych tygodni, tańczącego w tym ciemnym kącie na ladzie, z dnia na
dzień mniejszego, z dnia na dzień bardziej szarego. Niemal już
niedostrzegalny, podrygiwał jeszcze wciąż w tym samym miejscu na swoim
posterunku, uśmiechnięty dobrodusznie, zgarbiony nad ladą, pukał
niezmordowanie uważnie nasłuchując, mówił coś po cichu do siebie. Pukanie
stało się właściwym jego powołaniem, w którym zatracał się bezpowrotnie. Nie
odwoływaliśmy go. Zbyt daleko już był zaszedł, ażeby go jeszcze można było
dosięgnąć. |
Kako
u stvari, i pored svih izgleda, mali značaj imaju takve epizode, proizilazi
iz činjenice da je moj otac još iste večeri kao obično sedeo nad svojim
hartijama – izgledalo je kao da je incident davno zaboravljen, duboka uvreda
pobeđena i izbrisana. Naravno da smo se uzdržavali od bilo kakvih aluzija. Sa
zadovoljstvom smo gledali kako, u naizgled punoj duhovnoj ravnoteži, u
tobožnjoj kontemplaciji, vredno ispisuje stranicu za stranicom svojim
kaligrafskim, ravnim rukopisom. Utoliko su se teže zato dali izbrisati
tragovi kompromitujuće ličnosti sirotog seljaka – poznato je kako se uporno
ukorenjuju ostaci te vrste na izvesnim podlogama. Namerno smo ga previđali u
toku tih praznih sedmica, razigranog u tom tamnom kutu na tezgi, iz dana u
dan sve manjeg, iz dana u dan sve sivljeg. Skoro već neprimetan, još uvek je
cupkao na tom istom mestu, na svom položaju, dobrodušno nasmejan, pogrbljen
nad tezgom, neumorno je kucao, osluškujući pažljivo, nešto je tiho govorio
samom sebi. Kucanje je bilo postalo njegov pravi poziv, u kome se nepovratno
gubio. Nismo ga odvraćali. Isuviše je već bio daleko otišao da bi ga još bilo
moguće dosegnuti. |
Dni letnie nie mają zmierzchu. Nim obejrzeliśmy
się, była już noc w sklepie, zapalono wielką lampę naftową i sprawa sklepowa
toczyła się dalej. W te krótkie noce letnie nie opłacało się wracać do domu.
Podczas gdy godziny nocy płynęły, siedział ojciec w pozornym skupieniu i
znaczył marginesy listów dotknięciami pióra w czarne latające gwiazdki,
diabliki atramentu, puszki kosmate, wirujące błędnie w polu widzenia, atomy
ciemności oderwane od wielkiej nocy letniej za drzwiami. Ta noc za drzwiami
prószyła jak purchawka, wysiewał się w cieniu umbry ten czarny mikrokosmos
ciemności, zaraźliwa wysypka nocy letnich. Okulary oślepiały go, lampa
naftowa wisiała za nimi jak pożar otoczony gmatwaniną błyskawic. Ojciec
czekał, czekał niecierpliwie, i nasłuchiwał wpatrzony w jaskrawą biel
papieru, przez którą płynęły te ciemne galaktyki czarnych gwiazd i pyłów.
Poza plecami ojca, niejako bez jego udziału, toczyła się wielka rozgrywka o
sprawę sklepu, toczyła się, rzecz dziwna, na obrazie wiszącym za jego głową,
między registraturą a lustrem, w jasnym świetle lampy naftowej. Był to
obraz-talizman, obraz niedocieczony, obraz-zagadka, interpretowany bez końca,
wędrujący z generacji w generację. Cóż przedstawiał? Była to nieskończona
dysputa tocząca się od wieków, nigdy nie dokończony proces między dwiema
rozbieżnymi zasadami. Stali tam naprzeciw siebie dwaj kupcy, dwie antytezy,
dwa światy. – Ja sprzedawałem na kredyt – krzyczał chudy, obdarty i
osłupiały, i głos załamywał mu się z rozpaczy. – Ja sprzedawałem za gotówkę –
odpowiadał gruby w fotelu, przekładając nogę przez nogę i kręcąc kciukami
splecionych na brzuchu dłoni. Jakże nienawidził ojciec grubego. Znał ich od
dziecka. Już na szkolnej ławie napełniał go wstrętem ten opasły egoista
pożerający nieskończoną ilość bułek z masłem na pauzach. Ale nie
solidaryzował się i z chudym. Ze zdumieniem patrzył, jak cała inicjatywa
wymykała mu się z rąk, zagarnięta przez tych dwóch dysputujących. Z zapartym
oddechem, z znieruchomiałym zezem zza przesuniętych okularów oczekiwał ojciec
wyniku, zjeżony i do głębi przejęty. |
Letnji
dani nemaju sumraka. Pre no što smo uspeli da se okrenemo u radnji je već bio
mrak, paljena je velika gasna lampa i dućanski posao je tekao dalje. Za vreme
tih kratkih letnjih noći nije se isplaćivalo vraćati se kući. Dok su noćni
sati tekli, otac je sedeo prividno koncentrisan i dodirom pera crtao po
marginama pisama crne leteće zvezdice, đavolčiće mastila, kosmato paperje
koje se sumanuto vrti u vidnom polju, atome mraka otrgnute od velike letnje
noći iza vrata. Ta noć iza vrata je prašila kao puhara, u senci abažura se
sejao taj crni mikrokosmos mraka,
zarazna ospa letnjih noći. Naočare su ga zaslepljivale, gasna lampa je visila
za njima kao požar opkoljen haosom munja. Otac je čekao, čekao je
nestrpljivo, i osluškivao zagledan u bleštavu belinu hartije preko koje su
prelazile te tamne galaksije crnih zvezda i praha. Iza očevih leđa, nekako
bez njegova učešća, vodila se velika igra o problem radnje, vodila se čudna
stvar, na slici što je visila iznad njegove glave, između registrature i
ogledala, u beloj svetlosti gasne lampe. Bila je to slika – talisman, slika
neispitana, slika zagonetka, tumačena bez kraja, koja je putovala od
generacije generaciji. Šta je predstavljala? Bila je to beskrajna diskusija
koja se vodila već vekovima, nikada nezavršen proces između dva oprečna
načela. Tamo su stajala jedan prema drugom dva trgovca, dve antiteze, dva
sveta. »Ja sam prodavao na kredit«,
vikao je mršavi, pocepani i ukočeni, a glas mu se lomio u očajanju. »Ja sam prodavao za gotovo«, odgovarao je
debeli u fotelji, prebacujući nogu preko noge i vrteći palčeve skrštene na
dlanu. Kako je otac mrzeo debelog. Poznavao ih je od malena. Još u školskoj
klupi ispunjavao ga je odvratnošću taj debeli egoista koji je za vreme odmora
žderao bezbrojne količine zemičaka s buterom. Ali se nije solidarisao ni sa
mršavim. Sa zaprepašćenjem je gledao
kako mu se cela inicijativa izmiče iz ruku, preuzeta od te dvojice
diskutanata. Sa pritajenim disanjem, nepokretnog pogleda preko smaknutih
naočara otac je očekivao rezultat, naježen i duboko uzbuđen. |
Sklep, sklep był niezgłębiony. Był on metą
wszystkich myśli, nocnych dociekań, przerażonych zadumań ojca. Niedocieczony
i bez granic stał on poza wszystkim, co się działo, mroczny i uniwersalny. W dzień
leżały te sukienne generacje, pełne patriarchalnej powagi, ułożone podług
starszeństwa, uszeregowane podług pokoleń i descendencji. Ale nocą wyłamywała
się buntownicza, sukienna czarność i szturmowała niebo w pantomimicznych
tyradach, w lucyferycznych improwizacjach. Jesienią szumiał sklep, wypływał
ze siebie wezbrany ciemnym sortymentem zimowego towaru, jak gdyby całe
hektary lasów ruszyły z miejsca wielkim, szumiącym krajobrazem. W lecie, w
martwym sezonie, mroczniał i cofał się do swych ciemnych rezerwatów,
niedostępny i mrukliwy w swym sukiennym mateczniku. Subiekci walili po nocach
drewnianymi łokciami, jak cepami, w głuchą ścianę bali, nasłuchując, jak
ryczał boleśnie w głębi, zamurowany w niedźwiedzim jądrze sukiennym. |
Radnja,
radnja je bila neispitana. Ona je bila meta svih misli, noćnih istraživanja,
prestrašenih očevih zamišljenosti. Neispitana i bez granica stajala je ona
iza svega što se dešavalo, mračna i univerzalna. Danju su te suknene
generacije ležale pune patrijarhalne ozbiljnosti, složene prema starešinstvu,
poređane prema pokolenjima i poreklu. Ali se noću otimalo buntovno, sukneno
crnilo i jurišalo u pantomimičnim tiradama, u luciferičnim improvizacijama.
Ujesen je radnja šumela, isplivavala iz sebe nadošla tamnim asortimanom zimske
robe, kao da su čitavi hektari šume krenuli s mesta velikim šumnim predelom.
Leti, za vreme mrtve sezone, tamnela je i povlačila se u svoje tamne
rezervate, nepristupačna i mumlava u svom suknenom matičnjaku. Pomoćnici su
noću udarali drvenim laktovima, kao mlatilicama, u gluvi zid bala,
osluškujući kako u unutrašnjosti bolno riče, zatvorena u medveđe sukneno
jezgro. |
Po tych głuchych stopniach pilśni ojciec
zstępował w głąb genealogii, na dno czasów. Był ostatnim z rodu, był Atlasem,
na którego barkach spoczywał ciężar ogromnego testamentu. Dniami i nocami
ojciec rozmyślał nad tezą tego testamentu, usiłował w nagłym błysku zrozumieć
jego meritum. Nieraz patrzył pytająco, pełen oczekiwania, na subiektów. Sam
bez znaków w swej duszy, bez lśnień, bez dyrektyw oczekiwał, że tym młodym i
naiwnym, dopiero co przepoczwarczonym, objawi się nagle sens sklepu, który
się przed nim zatajał. Przypierał ich do ściany uporczywym mruganiem, ale
oni, tępi i bełkocący, uchylali się od jego spojrzenia, uciekali wzrokiem, plotąc
w zmieszaniu wierutne nonsensy. Rankami, wsparty na wysokiej lasce, wędrował
ojciec, jak pasterz, wśród tej ślepej wełnianej trzody, tych tłumnych
zatorów, tych falujących kadłubów beczących, bez głowy, przy wodopoju.
Jeszcze czekał, odwlekał jeszcze tę chwilę, kiedy podźwignie cały swój lud i
ruszy w zgiełkliwą noc tym objuczonym, mrowiącym się, stokrotnym Izraelem... |
Po
tim gluvim stepenicama filca otac je silazio u dubinu genealogije, na dno
vremena. Bio je poslednji u rodu, bio je Atlas, na čijim plećima je počivao
teret ogromnog testamenta. Danima i noćima otac je razmišljao o tezi tog
testamenta, upinjao se da u iznenadnom blesku razume njegov meritum. Često je
upitno gledao pomoćnike, pun iščekivanja. Sam bez znakova u duši, bez sjaja,
bez direktiva, očekivao je da se tim mladim i naivnim, tek iščaurenim,
iznenada otkrije smisao radnje, koji se pred njim sakrivao. Pritiskao ih je
uza zid upornim namigivanjem, ali oni, tupi i mucavi, izbegavali su njegov
pogled, bežali očima, zbunjeno brbljajući očite besmislice. Ujutru, oslonjen
na visoki štap, otac je kao pastir putovao kroz taj slepi vuneni čopor, kroz
te brojne zatvore, te talasave blejave trupove bez glave, na vodopoju. Još je
čekao, još odgađao taj trenutak kad će dići ceo svoj narod i krenuti u bučnu
noć sa tim natovarenim uzavrelim, stokratnim Izraelom... |
Noc za drzwiami była jak z ołowiu – bez
przestrzeni, bez powiewu, bez drogi. Po paru krokach kończyła się ślepo. Dreptało
się, jak w półśnie, w miejscu u tej prędkiej granicy i podczas gdy nogi
więzły, wyczerpawszy skąpą przestrzeń, myśl biegła dalej, bez końca,
indagowana nieustannie, brana na spytki, prowadzona przez wszystkie manowce
tej czarnej dialektyki. Dyferencjalna analiza nocy toczyła się z siebie
samej. Aż w końcu nogi ustawały zupełnie w tym głuchym zaułku bez odpływu.
Stało się tam po ciemku, w najintymniejszym zakątku nocy, jakby przed
pisuarem, w głuchej ciszy całymi godzinami, z uczuciem błogiego blamażu.
Tylko myśl, pozostawiona sobie, odkręcała się z wolna, zawiła anatomia mózgu
odwijała się jak z kłębka i wśród zjadliwej dialektyki toczył się bez końca
abstrakcyjny traktat nocy letniej, przekoziołkowywał się wśród logicznych
łamańców, z obu stron podtrzymywany przez niestrudzone i cierpliwe indagacje,
sofistyczne pytania, na które nie było odpowiedzi. Tak przefilozofowywał się
z trudem przez spekulatywne przestrzenie tej nocy i wchodził, już
bezcielesny, w ostateczną głuszę. |
Noć
iza vrata je bila kao olovo – bez prostranstva, bez povetarca, bez puta.
Posle nekoliko koraka svršavala se slepo. Tapkalo se kao u polusnu, u mestu
kraj te brze granice i dok su noge upadale, iscrpvši škrto prostranstvo,
misao je jurila dalje, bez kraja, ispitavana neprestano, bacana na muke,
vođena preko svih stranputica te crne dijalektike. Diferencijalna analiza
noći izlazila je iz same sebe. Dok najzad, na kraju, noge nisu potpuno
prestajale u tom zabačenom ćorsokaku bez oticanja. Stajalo se tamo u mraku, u
najintimnijem zakutku noći, kao pred pisoarom, u gluvoj tišini, čitave sate,
sa osećanjem slatke blamaže. Samo se misao, prepuštena samoj sebi, lagano
odvrtala, zamršena anatomija mozga se odvijala kao sa klupčeta i usred
zajedljive dijalektike tekao je bez kraja apstraktni traktat letnje noći,
prevrtao se usred logičkih vratolomija, podržavan s obe strane od neumornih i
strpljivih ispitivanja, sofistička pitanja, na koja nije bilo odgovora. Tako
se s mukom prefilozofirao kroz spekulativna prostranstva te noći i ulazio, bestelesan,
u krajnju pustoš. |
Było już głęboko po północy, gdy ojciec mój
podniósł raptownie głowę znad papierów. Powstał pełen ważności, z
rozszerzonymi oczyma, cały w słuch zamieniony. – Idzie – rzekł z
rozpromienioną twarzą – otwórzcie. – Nim starszy subiekt Teodor podbiegł do
szklanych drzwi, zatarasowanych nocą, już przecisnął się przez nie obładowany
tobołami, czarnobrody, świetny i uśmiechnięty – gość dawno oczekiwany. Pan
Jakub do głębi wzruszony wybiegł naprzeciw, kłaniając się, i wyciągnął obie
ręce. Objęli się. Przez chwilę zdawało się, że czarna, niska, błyszcząca
lokomotywa pociągu zajechała bezgłośnie pod same drzwi sklepu. Bagażowy w
kolejowej czapce wniósł na plecach ogromny kufer. |
Bila
je već odavno prošla ponoć kad je moj otac naglo podigao glavu iznad hartije.
Ustao je pun ozbiljnosti, raširenih očiju, pretvorivši se sav u uho. »Ide«,
rekao je ozarena lica,
»otvorite«. Pre no što je stariji pomoćnik Teodor stigao do staklenih
vrata, pregrađenih noću, kroz njih se već bio ugurao natovaren zavežljajima,
crnobradi, sjajan i nasmejan – davno očekivani gost. Gospodin Jakub duboko
uzbuđen istrčao mu je u susret, klanjajući se i pružajući mu ruke. Zagrlili
su se. Trenutak je izgledalo da je crna, niska, sjajna lokomotiva voza tiho
došla do samih vrata radnje. Nosač u železničkoj kapi unese na leđima ogroman
kofer. |
Nie dowiedzieliśmy się nigdy, kim był naprawdę
ten gość znakomity. Starszy subiekt Teodor utrzymywał niezłomnie, że był to w
własnej osobie Chrystian Seipel i Synowie (przędzalnie i tkalnie
mechaniczne). Niewiele przemawiało za tym, matka nie taiła zastrzeżeń co do
tej koncepcji. Jakkolwiek jednak rzecz się miała, nie było wątpliwości, że
musiał to być potężny demon, jeden z filarów Krajowego Związku Kredytorów.
Czarna aromatyczna broda okalała jego twarz tłustą, błyszczącą i pełną
dostojeństwa. Otoczony przez ojca ramieniem, szedł wśród ukłonów do biurka. |
Nikada
nismo saznali ko je zapravo bio taj znameniti gost. Stariji pomoćnik Teodor
je čvrsto verovao da je to bio lično Kristijan Zajpel i Sinovi, mehaničke
predionice i tkaonice. Malo je govorilo tome u prilog, majka nije skrivala
svoje sumnje na račun te koncepcije. Kako god da je stvar stajala, nije bilo
sumnje da je to morao biti moćan demon, jedan od stubova Zemaljskog saveza
kreditora. Crna mirisna brada uokvirila je njegovo debelo lice, sjajno i puno
dostojanstva. Obgrljen očevom rukom, klanjajući se, išao je prema pisaćem
stolu. |
Nie rozumiejąc cudzoziemskiej mowy, słuchaliśmy
z respektem tej ceremonialnej konwersacji pełnej uśmiechów, przymykania oczu,
delikatnego i pełnego czułości klepania się po plecach. Po wymianie tych
wstępnych grzeczności panowie przeszli do rzeczy właściwej. Rozłożono księgi
i papiery na biurku, odkorkowano butelkę białego wina. Korzenne cygara w
kątach ust, z twarzą ściągniętą w grymas opryskliwego ukontentowania
wymieniani panowie krótkie parole, jednozgłoskowe znaki porozumiewawcze,
palcem przytrzymując kurczowo właściwą pozycję księgi, z filuternym błyskiem
augurów w spojrzeniu. Z wolna dyskusja stawała się gorętsza, znać było z
trudem hamowane wzburzenie. Zakąsywali wargi, cygara wisiały gorzkie i
wygasłe, z twarzy nagle zawiedzionych i pełnych niechęci. Drżeli z
wewnętrznego wzburzenia. Ojciec mój oddychał przez nos. z wypiekami pod
oczyma, włosy zjeżyły mu się nad spoconym czołem. Sytuacja zaogniała się.
Była chwila, iż obaj panowie zerwali się ze swych miejsc i stali
nieprzytomni, sapiąc ciężko i błyszcząc ślepo szkłami okularów. Przerażona
matka błagalnie zaczęła klepać ojca po plecach, chcąc zapobiec katastrofie.
Na widok damy obaj panowie oprzytomnieli, przypomnieli sobie kodeks
towarzyski, ukłonili się sobie z uśmiechem i zasiedli do dalszej pracy. |
Ne
razumevajući stran jezik, s poštovanjem smo slušali tu ceremonijalnu
konverzaciju punu osmeha, žmirkanja očiju, delikatnog i punog nežnosti
uzajamnog tapšanja po plećima. Posle izmene tih uvodnih učtivosti gospoda su
prešla na pravu stvar. Knjige i hartije su raširene po pisaćem stolu i otvorena
boca belog vina. Jake cigare u uglovima usta, s licem skupljenim u grimasu
ljutitog zadovoljstva gospoda su izmenjivala kratke reči, jednosložne znake
sporazumevanja, grčevito pridržavajući prstom odgovarajuću poziciju u knjizi, s nestašnim bleskom augura u
pogledu. Lagano diskusija je postajala sve vatrenija, videlo se da se s mukom
uzdržavaju od gneva. Grizli su usne, cigare su im visile, gorke i ugašene, sa
lica iznenada razočaranih i punih neprijateljstva. Drhtali su od unutrašnjeg
uzbuđenja. Moj otac je duvao kroz nos, s crvenim pečatima ispod očiju, kosa
mu se nakostrešila iznad oznojenog čela. Situacija se zaoštravala. Bio je
trenutak kad su oba gospodina skočila sa svojih mesta i stala nepomično,
dišući teško i sevajući staklima naočara. Prestrašena majka je molećivo
počela da tapše oca po plećima, u nameri da spreči katastrofu. Ugledavši
damu, oba gospodina dođoše sebi, prisetiše se društvenog kodeksa, pokloniše
se i sa osmehom sedoše da nastave posao. |
Około drugiej po północy ojciec zatrzasnął
wreszcie ciężką okładkę księgi głównej. Z niepokojem śledziliśmy w twarzach
obu rozmówców, na czyją stronę przechylało się zwycięstwo. Humor ojca wydawał
się nam sztuczny i wymuszony, natomiast czarnobrody rozpierał się w fotelu ze
skrzyżowanymi nogami i oddychał cały życzliwością i optymizmem. Z
ostentacyjną hojnością rozdzielał napiwki między subiektów. |
Oko
dva sata posle ponoći otac najzad zalupi teške korice glavne knjige.
Uznemireni pokušavali smo da po licima oba sabesednika pročitamo na čijoj
strani je bila pobeda. Očevo raspoloženje nam je izgledalo izveštačeno i
usiljeno, dok se crnobradi širio u fotelji prekrštenih nogu i sav odisao
prijaznošću i optimizmom. Sa razmetljivom darežljivošću delio je napojnice
pomoćnicima. |
Złożywszy papiery i rachunki, panowie podnosili
się znad biurka. Ich miny były nader obiecujące. Mrugając do subiektów
porozumiewawczo, dawali do poznania, że pełni są przedsiębiorczości.
Markowali ochotę na tęgą birbantkę za plecami matki. Były to czcze
przechwałki. Subiekci wiedzieli, co o tym myśleć. Ta noc nie prowadziła
nigdzie. Kończyła się nad rynsztokiem, w wiadomym miejscu, ślepą ścianą
nicości i wstydliwego blamażu. Wszystkie ścieżki w nią prowadzące wracały do
sklepu z powrotem. Wszystkie eskapady w głąb jej przestworów przedsięwzięte
miały od początku złamane skrzydła. Subiekci odmrugiwali z grzeczności. |
Složivši
hartije i račune, gospoda su se dizala od stola. Njihovi
izrazi lica bili su preterano obećavajući. Namigujući na pomoćnike, davali su
na znanje da su puni preduzimljivosti. Pokazivali su volju za dobru pijanku
iza majčinih leđa. To su bila prazna hvalisanja. Pomoćnici su znali šta da
misle o tome. Ta noć nije vodila nikuda. Završavala se u jarku, na poznatom
mestu, slepim zidom ništavila i stidljive blamaže. Sve
staze koje su vodile u nju vraćale su se natrag u radnju. Sve eskapade
preuzete u unutrašnjost njenih prostranstava imale su od početka slomljena
krila. Pomoćnici su im odgovarali migovima iz učtivosti. |
Czarnobrody i ojciec, ująwszy się pod ramię,
wyszli ze sklepu pełni ochoczości, odprowadzani pobłażliwymi spojrzeniami
subiektów. Tuż za drzwiami gilotyna nocy ucięła im jednym zamachem głowy,
plusnęli w noc jak w czarną wodę. |
Crnobradi
i otac, uhvativši se pod ruke, izašli su iz radnje puni veselja, praćeni
snishodljivim pogledima pomoćnika. Tik iza vrata
giljotina noći im je jednim zamahom odsekla glave, pljusnuli su u noć kao u
crnu vodu. |
Kto zbadał bezdeń nocy lipcowej, kto przemierzył,
ile sążni w głąb leci się w próżnię, w której się nic nie dzieje?
Przeleciawszy całą tę czarną nieskończoność, stali znowu przed drzwiami
sklepu, jak gdyby dopiero co wyszli, odzyskując stracone głowy z wczorajszym
jeszcze słowem nie zużytym na ustach. Stojąc tak, nie wiedzieć jak długo,
gawędzili monotonnie, niby to wracając z dalekiej wyprawy, związani
koleżeństwem rzekomych przygód i awantur nocnych. Zesuwali wstecz kapelusze
gestem podchmielonych, zataczali się na miękkich nogach. |
Ko je
ispitao bezdanu julsku noć, ko je izmerio koliko se hvatova leti u prazninu u
kojoj se ništa ne dešava? Preletevši ceo taj crni
beskraj, ponovo su stali pred dućanska vrata, kao da su tek maločas izašli,
povraćajući izgubljene glave sa još jučerašnjom rečju neistrošenom u ustima.
Stojeći tako, ko zna koliko dugo, monotono su ćaskali, tobož vraćajući se sa
dalekog pohoda, vezani drugarstvom tobožnjih doživljaja i noćnih avantura.
Zabacivali su unazad šešire gestom podnapitih, teturali su se na nesigurnim
nogama. |
Omijając oświetlony portal sklepu, weszli
chyłkiem w bramę domu i zaczęli cichaczem przeprawiać się przez skrzypiące
schody piętra. Tak przedostali się na tylny ganek przed okno Adeli i
usiłowali zaglądnąć do śpiącej. Nie mogli jej dostrzec, leżała w cieniu z
rozchylonymi udami, spazmując bezprzytomnie w objęciach snu, z głową wstecz
odrzuconą i płonącą, fanatycznie snom zaprzysięgła. Dzwonili w czarne szyby,
śpiewali sprośne kuplety. Ale ona, z letargicznym uśmiechem na rozchylonych
ustach, wędrowała drętwa i kataleptyczna na swych dalekich drogach, o mile
oddalona i niedosięgła. |
Obilazeći
osvetljeni portal radnje, krijući se ušli su u kućnu kapiju i počeli se tiho
penjati uz škripave stepenice na sprat. Tako su
ušli na zadnji hodnik pred Adelin prozor i pokušavali da zavire k njoj. Nisu
mogli da je vide, ležala je u senci raširenih udova, grčeći se besvesno u
zagrljaju sna, zabačene i vrele glave, fanatički verna snu. Dobovali su u
crna okna, pevali prostačke kuplete. Ali ona, sa letargičnim osmehom na
otvorenim usnama putovala je ukočena i kataleptična svojim dalekim putevima,
miljama udaljena i nedohvatna. |
Wtedy, rozwaleni na poręczach balkonu, ziewali
szeroko i głośno, już zrezygnowani, i bębnili nogami w deski balustrady. O
jakiejś późnej i niewiadomej godzinie nocy znajdowali swe ciała, nie wiadomo
jakim sposobem, na dwóch wąskich łóżeczkach, unoszone na wysoko spiętrzonej
pościeli. Płynęli równolegle, śpiąc na wyścigi, wyprzedzając się na przemian
pracowitym galopem chrapania. |
Tada
su, rašireni na ogradi balkona, široko i glasno zevali, već rezignirani, i
dobovali nogama u daske balustrade. U neki kasni i neznatni sat noći nalazili
su svoja tela, ko zna na koji način, na dva krevetića, nošena na visoko
uzdignutoj postelji. Plovili su paralelno, takmičeći se u spavanju,
prestižući se naizmenično vrednim galopom hrkanja. |
Na którymś kilometrze snu – czy nurt senny
złączył ich ciała, czy sny ich niepostrzeżenie zeszły się w jedno? – uczuli w
jakimś punkcie tej czarnej bezprzestrzeni, że leżąc sobie w objęciach walczą
ze sobą ciężkim bezprzytomnym zmaganiem. Dyszeli sobie w twarz wśród jałowych
wysiłków. Czarnobrody leżał na ojcu jak Anioł na Jakubie. Ale ojciec ścisnął
go ze wszystkich sił kolanami i odpływając drętwo w głuchą nieobecność, kradł
jeszcze po kryjomu krótką posilną drzemkę między jedną rundą a drugą. Tak
walczyli, o co? o imię? o Boga? o kontrakt? – zmagali się w śmiertelnym
pocie, dobywając z siebie ostatniej siły, podczas gdy nurt snu unosił ich w
coraz dalsze i dziwniejsze okolice nocy. |
Na
jednom dalekom kilometru sna – da li je tok sna sastavio njihova tela, ili su
se njihovi snovi neprimetno sjedinili? – na nekoj tački tog crnog neprostora osetili
su da se ležeći jedan drugom u zagrljaju bore teškim nesvesnim rvanjem. Disali
su jedan drugom u lice usred jalovih napora. Crnobradi je ležao na ocu kao
anđeo na Jakovu. Ali ga je otac iz sve snage stisnuo kolenima i ploveći
besvesno u gluvu odsutnost, potajno je još krao kratki oporavljajući dremež
između jedne i druge runde. Tako su borili, za šta? za ime? za Boga? za ugovor? – rvali su se u samrtnom znoju,
izvlačeći iz sebe poslednju snagu, dok ih je matica sna odnosila u sve dalje
i sve čudnije predele noći. |
|
|
IV |
IV |
Nazajutrz ojciec kulał lekko na jedną nogę.
Twarz jego promieniała. O samym świcie znalazł gotową i olśniewającą pointę
listu, o którą walczył daremnie tyle dni i nocy. Czarnobrodego nie ujrzeliśmy
więcej. Wyjechał nad ranem z kufrem i tobołami, nie żegnając się z nikim.
Była to ostatnia noc martwego sezonu. Od tej nocy letniej licząc, zaczęło się
dla sklepu siedem długich lat urodzaju. |
Sutradan je otac lako
hramao na jednu nogu. Njegovo lice je sijalo. U sam osvit našao je gotovu i
zasenjujuću poentu pisma, za koju se uzalud borio već toliko dana i noći.
Crnobradog više nismo videli. Otputovao je u zoru s koferom i torbama, ne
praštajući se ni sa kim. Bila je to poslednja noć mrtve sezone. Računajući od
te letnje noći, za radnju su počele sedam dugih plodnih godina. |
|
|
|
|
Pierwodruki: Martwy sezon / Bruno Schulz. – Wiadomości
Literackie (Warszawa), 1936 (27. XII), nr 53-54; s. 6. >> SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ / Bruno Schulz. – Warszawa: Towarzystwo
Wydawnicze "Rój", 1937. – 262 p. 33 ill. |
Izvor: PRODAVNICE CIMETOVE
BOJE – pripovetke / Bruno Šulc. Prevod s poljskog i predgovor dr Stojan Subotin.
– Beograd: Nolit, 1961. – 264 str. Tvrd povez, tiraž 3000. (Biblioteka Nolit) |