Małgorzata Kitowska-Łysiak: „Ja, Anna Csillag...” – [w:] SCHULZOWSKIE MARGINALIA / Małgorzata
Kitowska-Łysiak. – Lublin: Wydawnictwo KUL, 2007. – s. 47-67.
„Ja, Anna Csillag...”
Narrator opowiadania Księga Brunona Schulza, porte
parole autora, zwierza się czytelnikowi:
Spojrzałem na rycinę. Na dużej karcie in folio był tam wizerunek kobiety o kształtach
raczej silnych i przysadkowatych, o twarzy pełnej energii i doświadczenia. Z
głowy tej damy spływał ogromny kożuch włosów, staczał się ciężko z pleców i
wlókł się końcami grubych splotów po ziemi. Był to jakiś nieprawdopodobny
wybryk natury, płaszcz fałdzisty i obfity, wyprzędzony z korzonków włosów, i
trudno byłoby wyobrazić sobie, żeby ten ciężar nie sprawiał dotkliwego bólu i
nie obezwładniał obarczonej nim głowy. Ale właścicielka tej wspaniałości
zdawała się z dumą ją nosić, a tekst wydrukowany obok tłustymi czcionkami
głosił historię tego cudu i zaczynał się od słów: «Ja, Anna
Csillag, urodzona w Karłowicach na Morawach miałam słaby porost włosów»...
[s. 118].
“Országos Hirlap.” III. év. 9. szám. (1899, január 9-én)
*
Magia włosów... Frazer w Złotej
Gałęzi poświęca temu zagadnieniu dużo miejsca. W licznych kulturach zarówno
głowa, jak włosy należą do przedmiotów tabu i traktowane są w sposób wyjątkowy.
„Wiele ludów uważa głowę za szczególnie uświęconą, a tłumaczy się to
przekonaniem, że w niej mieści się dusza bardzo uczulona na zranienie czy brak
szacunku” – czytamy [1].
I dalej: „[...] w wielu opowieściach ludowych dusza i siła człowieka bywa
niekiedy związana z jego włosami, a kiedy włosy się obcina, człowiek ten umiera
albo traci siły”. Czasami ostrzyżyny były równoznaczne z utratą wpływów i
władzy, toteż niektórym monarchom (królom frankońskim [2])
i kapłanom (plemię Hos w Afryce Zachodniej) nie wolno było przez całe życie
ścinać włosów; i od urodzenia stosowali się do tego zakazu.
Tego rodzaju relacje czytamy jak egzotyczne opowieści,
znamionujące odległe, obce nam społeczności. Badacze jednak wykazują, że
magiczne właściwości jeszcze niedawno przypisywali włosom także nasi stosunkowo
bliscy sąsiedzi: karpaccy Huculi (a zatem w pewnym sensie również niezbyt
odlegli sąsiedzi Schulza) i mieszkańcy Szwabii (wyobrażali sobie, że jeżeli
mysz lub ptak uwije gniazdo z włosów ściętych człowiekowi, to będzie on
cierpiał bóle głowy lub nawet zapadnie na chorobę psychiczną). Także w Europie
w dawnych wiekach odnotowywano liczne historie, mówiące o tym, jak kobiety
podejrzewane o czary poddawano przymusowej depilacji, aby w ten właśnie sposób
osłabić je i zmusić do przyznania się do winy.
Do dzisiaj w różnych regionach świata, między innymi w
sanktuariach Indii lub Nepalu spotkać można saddhu, świątynnych mędrców, którzy
wyróżniają się z tłumu wiernych nie tylko ascetycznymi sylwetkami i równie
ubogim odzieniem, ale przede wszystkim przyprószonymi siwizną imponująco
długimi włosami. Poza cywilizacją europejską podobne przypaki rejestruje się
nadal, chociaż nie zawsze są one związane z funkcjami magicznymi. Przed kilkoma
laty polska prasa donosiła: „Pani C’ai urodziła się 1876 roku, ma 110 lat, Jest
córką kobiety z mniejszości narodowej Meosów i Chińczyka. Nigdy poważnie nie
chorowała, nie zażywa lekarstw, ma dobry słuch i doskonałą pamięć. Na plecach
nosi duży worek, w którym schowane są jej blisko dwumetrowej długości włosy –
według starego meoskiego zwyczaju, kobiety przez całe życie ich nie obcinają” [3]
.
Przykładów można by podać więcej. Również z kolebki naszej
kultury – z mitologii greckiej czy z ikonografii biblijnej. Warto pamiętać
chociażby Wenus Anadyomene (wynurzającą się z morza, osłoniętą jedynie długimi
puklami) i najbardziej bodaj znaną opowieść biblijną o Samsonie i Dalili, o
której (Dalili, nie historii) D’Annunzio napisał wprost, że „ucięła siłę
długowłosego” (chociaż według innej wersji miała to uczynić nie ona, lecz jeden
z Filistyńczyków). W ikonografii świętych kościoła katolickiego utrwaliły się
jeszcze inne przedstawienia, w których włosy stanowią atrybuty niektórych
świętych – odgrywają znaczącą rolę, chociaż są nie tyle symbolem siły, ale –
częściej – pokuty lub ascezy. Pokutnica Maria Magdalena czy znany jako święty
Onufry Wielki syn możnego perskiego władcy, który wybrał życie anachorety na
Pustyni Tebaidzkiej, oraz szczególnie czczona w cerkwi prawosławnej Maria
Egipcjanka to najsłynniejsi długowłosi święci, których kult niejednokrotnie –
czego przykładem jest Onufry i Maria Egipcjanka – jest żywy do dzisiaj.
Również w niektórych współczesnych zachowaniach można jeszcze
dostrzec ślady myślenia magicznego – hodując zarost, studenci „zaklinają” ważne
egzaminy, a sportowcy i ich trenerzy decydujące o rekordach zawody.
*
Wróćmy jednak do bohaterki niniejszego szkicu... W komentarzu
do rozmów z Czesławem Miłoszem Renata Gorczyńska pisze, między innymi, o
„cudzym słowie” w Traktacie poetyckim [4].
Zwraca uwagę na obecność w tym poemacie wielu literackich aluzji czy wręcz
cytatów, podkreślając na przykład, że znaczenie wersu „I Annie Csillag rosły,
rosły włosy” pozostaje niejasne dla kogoś, kto nie czytał wiersza Józefa
Wittlina A la recherche du temps perdu.
Nie jest bardzo, a może nawet wcale, ważne, czy Anna Csillag jest u Schulza,
Wittlina, Miłosza postacią realnie istniejącą, „wypożyczoną” z innego świata
czy też w ogóle wymyśloną. Zawsze pozostaje przede wszystkim kluczem, który
otwiera we wspomnieniach drzwi do dzieciństwa: minionego, ale intensywnością
trwania wciąż dominującego nad tym, co późniejsze, a nawet bieżące. Jest
niewątpliwie postacią, która przekracza doraźność.
U Schulza wpisanie Anny Csillag w pejzaż własnej prozy
dokumentuje między innymi fascynację autora „wieczną kobiecością”. Długowłosa
piękność, której domniemana podobizna zdobi i podnosi rangę brukowego pisemka,
reklamująca cudowny fluid na porost włosów, sama staje się niezwykła. Jest
kobietą idealną. Mario Praz powiedziałby, że „nadkobietą” [5].
Sama kobiecość – u Schulza często utożsamiana z panowaniem nad światem –
zostaje tu niejako wzmocniona przez magię włosów. Moc bohaterki jest teraz
bezsporna, niepodważalna i niezniszczalna. Autor przytacza autentyczny tekst
bardzo popularnej w latach swojej młodości reklamy, po czym zaznacza, że opowieść
o przypadku Anny, owej, jak ją nazywa, „pątniczki długowłosej” [s. 125], to
historia „podobna w konstrukcji do historii Hioba”. I tak jest w istocie
przedstawiona – jako historia kogoś, kto otrzymał znamiona świętości. Pozwolę
sobie przytoczyć obszerniejszy fragment opowiadania:
Anna Csillag z dopustu bożego dotknięta była
słabym porostem. Całe miasteczko litowało się nad tym upośledzeniem, które
wybaczano jej ze względu na nienaganny żywot, chociaż nie mogło być ono całkiem
niezawionione. I oto stało się na skutek goracych modłów, że zdjęta była z jej
głowy klątwa. Anna Csillag dostąpiła łaski oświecenia, otrzymała znaki i
wskazówki i sporządziła specyfik, lek cudowny, który jej głowie przywrócił
urodzajność. Zaczęła porastać we włosy i nie dość na tym, jej mąż, bracia,
kuzynowie także z dnia na dzień opilśniali się tęgim, czarnym futrem zarostu.
Na drugiej stronie [reklamy – M. K.-Ł.] pokazana była Anna Csillag w sześć
tygodni po objawieniu jej recepty, w otoczeniu swych braci, szwagrów i
bratanków, mężów brodatych po pas i wąsatych, i z podziwem patrzyło się na ten
prawdziwy wybuch nie sfałszowanej, niedźwiedziej męskości. Anna Csillag
uszczęśliwiła całe miasteczko, na które spłynęło prawdziwe błogosławieństwo w
postaci falujących czupryn i grzyw ogromnych i którego mieszkańcy zamiatali
ziemię brodami jak miotły szerokimi. [...] Uszczęśliwiwszy rodzinne miasto,
zapragnęła uszczęśliwić świat cały i prosiła, zachęcała, błagała, aby przyjąć
dla zbawienia swego ten dar boży, ten lek cudowny, którego sama jedna znała
tajemnicę [s. 119].
Ten ironizujący opis – autor Sanatorium... jest mistrzem panironii – kryje treści zdecydowanie
głębsze. Schulz, jak to często bywa, podejmuje grę z ikoną kultury popularnej.
Mówiąc jego własnymi słowami z tego samego opowiadania Księga: „Zachodzi tu zjawisko reprezentacji i zastępczego bytu” [s.
128].
Anna Csillag, bohaterka ogłoszenia, ta, jak czytamy w
opowiadaniu, „apostołka włochatości”, jest bowiem także kimś oprócz albo kimś
więcej niż uosobienie Das Ewig weibliche,
podobnie jak jest kimś oprócz albo kimś więcej niż postacią wymyśloną na użytek
reklamy dochodowego specyfiku. To wraz z jej pojawieniem się narrator doznaje
olśnienia: „Toż to była Księga, jej nieurzędowy dodatek, tylna oficyna pełna
odpadków i rupieci” [s. 119]. Zrównanie gazetowej ryciny reklamowej z Biblią
oznacza zrównanie reklamy z religią. Wyposażona w tajemniczą cudowną moc –
niczym mistyczka, „dostąpiła łaski oświecenia, otrzymała znaki i wskazówki” –
Anna Csillag realizuje marzenie narratora, które do momentu jej pojawienia się
stanowiło tylko mityczny, niejako hipotetyczny, a więc nieuchwytny, obraz,
który, jak wyznaje, płonął w jego duszy. Anna pełni poniekąd funkcje
misjonarskie, żeby nie powiedzieć: mesjańskie – darem bożym jest zrówno cudowny
lek, jak ona sama. Jest dobrą wróżką (trzyma w dłoni różdżkę), boginią i świętą
w jednym.
Dzięki niej narrator znajduje Księgę, skarbnicę mądrości,
jedyne źródło duchowego bogactwa, kamień filozoficzny. Tą Księgą jest
„Szpargał” (niekiedy słowo to pisane jest tak właśnie – z dużej litery, s.
127), zbędny, niepotrzebny nikomu – jak mogłoby się wydawać – śmieć. Ale
bohater Schulza, kartkując ów szpargał, staje „cały w płomieniach” [s. 119],
śmieć jest bowiem dlań Autentykiem, świętym oryginałem, krynicą wtajemniczenia.
Tak relacjonuje swoje
niezwykłe doświadczenie:
I kiedy późnym zmierzchem, błogo uśmiechnięty,
układałem szpargał w najgłębszej szufladzie, [...] zdawało mi się, że to zorzę
układam do snu w komodzie, zorzę, która wciąż na nowo od samej siebie się
zapalała [...] [s. 124-125].
Apostołka przyniosła Ewangelię, Dobrą Nowinę (jakkolwiek
brzmi to nieco dziwacznie, „włochatość” można odczytać jako figurę Słowa Bożego
– jego „zastępczy byt”).
Zorza, jutrzenka, zwiastun objawienia... Jak trafnie zauważa
Jerzy Ficowski, Anna Csillag z fetysza seksualnego „[...] awansuje – nie
przestając być sobą – do rangi fetysza hierofanicznego, religijnego,
sakralnego” [6].
Przekształcając libido w mit, Schulz uwzniośla to, co niskie, uświęca profanum. Elementowi kultury niskiej
przydaje walor kultury wysokiej, ba – najwyższej. Autor Księgi nie jest bowiem – jak Gombrowicz – zainteresowany
ośmieszaniem tego, co jest „niedo-”. On swoją perspektywę umiejscowił świadomie
właśnie nisko. Gombrowicz patrzy z góry, Schulz z dołu. Schulza fascynuje świat
tandety, namiastek, ersatzów; świat skrojony na miarę zwykłych ludzi,
przedmiotów i zjawisk, wśród których przyszło mu żyć. Subiekci, kataryniarze,
mistrz czarnej magii pan Bosco z Mediolanu, sklepy cynamonowe, marki pocztowe i
gazety z proroctwami „długowłosej Sybilli”, która reklamuje balsam pod nazwą
„Elsa – fluid z łabędziem”, polecające prócz tego lekturę pamiętników niejakiej
Magdy Wang pod wymownym tytułem Z
purpurowych dni („Wydawnictwo Instytutu Antropozofii w Budapeszcie”, jak
autor dwukrotnie podkreśla) – to jego i codzienność, i odświętność.
Jakieś zdarzenie może być co do swej
proweniencji i swoich własnych środków małe i ubogie, a jednak zbliżone do oka
może otwierać w swoim wnętrzu nieskończoną i promienną perspektywę dzięki temu,
że wyższy byt usiłuje w nim się wyrazić i gwałtownie w nim błyszczy –
czytamy
w cytowanym już opowiadaniu Księga i
w zdaniu tym streszcza się Schulzowska „Doktryna”. Nie ma zdarzeń, które byłyby
na zawsze skazane na „niedo-”: nawet te banalne, nijakie i pozbawione znaczenia
mogą zostać podniesione do rangi wyższej, jeśli zostaną wyłowione z otaczającej
nas masy szarzyzny i nijakości. Są one – te „aluzje”, te „ziemskie
przybliżenia” – „jak ułamki potłuczonego zwierciadła”, które trzeba zebrać, aby
odtworzyć „[...] to, co jest jedno i niepodzielne, naszą wielką epokę, genialną
epokę naszego życia” [s. 129]. Schulz, piewca nieograniczonych mocy
„nadkobiet”, okazuje się zatem być apologetą kultury niskiej, z jej
banalnością, trywialnością i sztucznym blaskiem. Gloryfikuje ją jednak nie dla
niej samej, a dlatego że widzi w niej poezję, cud, promieniowanie boskości:
tandeta jest przezroczysta, bo jest autentyczna, nie udaje, nie ma pretensji do
bycia czymś więcej... Dzięki temu umożliwia dotarcie do transcendentu. Tylko tą
drogą, tylko w ten sposób można w ogóle do niego dotrzeć. To, co bohater
Schulza uznaje za najcudowniejsze, zostało „udostępnione po popularnych cenach
prostemu człowiekowi” [s. 121]. Nie zawsze tylko ma on świadomość tego, w jak
niezwykły sposób został obdarowany. Popełnia jeden jeszcze grzech – przykrawa
transcendent do własnych, by tak rzec, rozmiarów: „Możeśmy – pisze autor o
„genialnej epoce” – ją w diminucyjnym zapędzie, sterroryzowani nieobjętością
transcendentu – zbyt ograniczyli, zakwestionowali i zachwiali. Gdyż mimo
wszystkich zastrzeżeń: ona była” [s. 129].
Jak Schulzowskie wyobrażenie Anny Csillag ma się do
przywołania jej postaci przez Wittlina i Miłosza?
Wiersz Wittlina nosi znaczący tytuł, identyczny z tym, jaki Proust
nadał swojej epopei. Powstał w roku 1934, czyli tym samym, w którym ukazały się
Sklepy cynamonowe – pierwszy tom
opowiadań Schulza. Aby zamknąć listę zbiegów okoliczności (Cortazar nazywa je
„ścieżkami metafizycznymi”), trzeba przypomnieć, że kilka lat później Schulz
zostanie nazwany Proustem; w odpowiedzi na fragment prozy przesłany do redakcji
„Nowych Widnokręgów”, wydawanych we Lwowie przez Wandę Wasilewską, usłyszy od
członka redakcji, Adama Ważyka: „Nam Proustów nie potzreba...”
Opiewana przez Wittlina Anna Csillag pełni analogiczną rolę,
jak magdalenki na kartach W poszukiwaniu
straconego czasu: budzi w pamięci obrazy „raju utraconego”, szczęśliwego
dzieciństwa, i tego szczęścia ani czas, ani najdotkliwsze nawet rany we
wspomnieniach nie zatrą. Dzięki Annie Csillag dla Wittlina dzieciństwo staje
się czasem odnalezionym, ale jednocześnie jej obraz opromieniowuje bolesne
doświadczenia:
Ja,
Anna Csillag z długimi włosami,
Zawsze ta sama, słodko uśmiechnięta,
Staję w gazetach twoich niby święta.
Jak
lilię trzymam gałązkę z gwiazdami,
Czas
mej anielskiej urody nie zmienia,
Puszysty
włosów rozpuszczonych dywan
Szumna
kaskadą do stóp moich spływa,
Do
bosych stóp bogini uwłosienia.
Ja, Anna Csillag – przez tych lat trzydzieści
Nie
znałam smutku. Nie znałam boleści;
[...]
Mnie,
Annie Csillag, nawet w one lata,
Gdy
krwią twych braci spłynęło pół świata
[...]
Ani
jeden nie posiwiał włos,
Ani
jeden z głowy nie spadł włos.
*
* *
Naszych
cielęcych obumarłych dni:
Chodzę
po świecie i zbieram śmiecie,
Sam
będę wkrótce po sobie pamiątką.
A la recherche, à la
recherche
Du
temps perdu.
Poeta akcentuje żywotność mitu
dzieciństwa („cielęce” dni). Podkreśla niezwykłość bohaterki, nazywa ją „niby
świętą”, „boginią”; czytamy o jej „anielskiej urodzie”. Anna Csillag przekracza
to, co ludzkie: nie zna smutku, nie zna boleści, nie odczuwa cierpienia (nawet
w obliczu największej tragedii jej „[...] / Ani jeden nie posiwiał włos, / Ani
jeden z głowy nie spadł włos”).
U Miłosza sens przywołania imienia Anny Csillag jest nieco
podobny. W pierwszej części pierwodrukowanego w 1957 roku w Paryżu Traktatu poetyckiego, pod znamiennym tytułem Piękne czasy, poeta sięga pamięcią do Galicji przełomu XIX i XX wieku. (Schulz i
Wittlin związani są także niejako wspólnym – drohobycko-lwowskim – rodowodem.)
Jerzy Ficowski zwraca również uwagę, że, co ciekawe, głoski składające się na
węgierskie nazwisko Csillag, wymawiane wspak dają słowo „Gallicz” [7].
Nawet, jeśli jest to tylko przypadek, można go uznać za swoistą licencję
rzeczywistości, a może przeznaczenia, odkryty rąbek tajemnicy, znak
„transcendentalnych konturów w [...] malowidle” codzienności [s. 127]. Anna
Csillag pojawia się u Miłosza właśnie wśród postaci, tematów i „rekwizytów”
typowych dla młodopolskiej Galicji, której omfalosem był Kraków. Chociaż Traktat... jest dobrze znanym i często
cytowanym utworem noblisty, pozwolę sobie przytoczyć stosowny fragment:
Fiakry
drzemały pod Mariacką Wieżą.
Kraków
malutki jak jajko w listowiu
Wyjete
z rondla farby na Wielkanoc.
I
w pelerynach kroczyli poeci.
[...]
Muzy,
Rachele w powłóczystym szalu,
Zwilżały
usta, warkocz upinając
Szpilką
co leży z popiołem ich córek
Albo
w gablotce, przy konchach bez dźwięku
I
szklanej lilii. Anioły secesji
W
ciemnych wygódkach rodzicielskich domów
Rozmyślające
o związku płci z duszą,
Leczące
w Wiedniu smutki i migreny
(Docent
Freud, słyszę, z Galicji jest rodem).
I
Annie Csillag rosły, rosły włosy,
Szamerowana
była pierś huzarów.
Po
górskich wioskach szła wieść o Cesarzu,
Którego
powóz widział ktoś w dolinie.
Próżno
wspominać daleki Wiek Złoty.
I tombakowej brzękanie dewizki.
[...]
Styl
nasz, choć to jest przykre, tam się rodzi –
pisze poeta w komentarzu do owej
listy obrazów. I – jak wcześniej u Schulza – to, co sztuczne i z pozoru
bezwartościowe, nabiera cech Autentyku. Na nic zda się zaprzeczanie, że jest
inaczej, skoro teraz wystarcza nam „iluzyon” – w znaczeniu dosłownym i
metaforycznym. Miłosz jednak nad tym, jak się wydaje, boleje („Styl nasz, choć
to jest przykre, tam się rodzi”). A Schulz nie. Dla niego bowiem, który nigdy
nie przekroczył progu swoistego wewnętrznego getta, większość doświadczeń, w
tym doświadczeń dojrzałego życia, była nierozerwalnie związana z
małomiasteczkowym rodowodem. I „tombakowej brzękanie dewizki” było dlań sercem
i sensem prowincji, wartością, której nigdy nie odrzucił. Dla Schulza bowiem
drobiazg prowincji, tak jak drobiazg pozornie podrzędnego przedmiotu, był
niczym kryształ, w którym przegląda się cały świat. Ta prozaiczna, profaniczna
rzeczywistość była dlań poetyckim wyzwaniem. Traktował ją wprost, ale zarazem
sakralizował – nadawał rangę cudowności.
Perspektywa
Schulza była jednak, co także warto podkreślić, nieco bardziej esencjonalna, w
większym stopniu dotykała istoty codzienności, niż historyczna perspektywa
Wittlina i Miłosza. Może dlatego obca mu była nostalgia, która u dwóch
ostatnich autorów odgrywa rolę dominującą. Zarazem obca mu była perspektywa
tragiczna, czytelna zwłaszcza u Miłosza, którego utwór, powstały już po wojnie,
jest tyleż opowieścią o minionym świecie, jego wspomnieniem, co z nim
pożegnaniem.
Dzień [...] przygasa. Świece zapalono.
Na Oleandrach zamek karabinu
Nie szczęka więcej i błonia są puste.
W piechurskich butach odeszli esteci.
Włosy ich zamiótł chłopak u fryzjera.
Stoi na polach mgła i zapach dymu.
*
Oto zmodernizowana „przyśpiewka” o
Annie Csillag:
Wkosmacona w kwiat płytki,
Łeb ująwszy w dwie chwytki,
Pszczoła nim ją porwie lot
W słońcu myje się, jak kot
Niech się dłuży cień ławy,
Niech wypoczną w nim trawy!
Z łbem na łapie chudy pies
Śpi po łapy owej kres
Porośnięta szła
przez ziemię
Porastało ludzkie plemię
Porastała pod niebiosy
Rozwłoszone włosząc włosy
Ja, Anna Csillag,
Urodzona w
Karłowicach, na Morawach
Miałam słaby porost włosów
Byłam nim dotknięta z dopustu Bożego
Na skutek długotrwałych modłów
Zostałam wysłuchana
Otrzymałam znaki i wskazówki
Sporządziłam specyfik, lek
cudowny
Zaczęłam porastać, porastać,
porastać...
We włosy
A także mój mąż, szwagrzy i
bratankowie.
Straszny w polu zagrzmiał jęk,
Jak żałosny burzy szczęk
A to motyl blady łka
Załamuje skrzydła dwa:
Oj, ze czterech
świata stron
Przyszedł do mnie zimny zgon
I uwiędnie niby kwiat
Marzeń moich
cały świat.
Oj, ponieście
trupa w las
I postawcie nad nim głaz
I postawcie nad nim głaz
I zapłaczcie wszyscy wraz.
A wyryjcie napis ten,
U zamkniętych śmierci bram:
Był motylem
kilka mgnień.
*
Anna Csillag była heroiną wędrującą.
Jej sława przekraczała granice monarchii austro-węgierskiej. Tam zaś, gdzie się
pojawiała, zyskiwała aplauz. Nie tylko dlatego, że reklama z jej postacią
oparta była, jak dzisiaj powiedzieliby znawcy, na działaniu podprogowym:
apelowała do wstydliwie ukrytych, podświadomych pragnień. Któż bowiem nie
chciałby mieć bujnych, pięknych włosów? Fascynował głównie jej plastyczny
wizerunek: Anna stoi bokiem do widza, tak, aby widoczny był okrywający jej
plecy płaszcz gęstych włosów. To nie Lady Godiva jednak, ale gospodyni domowa:
wysoka młoda kobieta, ubrana w długą suknię bez rękawów, pokrytą gęstym
deseniem, zabezpieczoną białym fartuszkiem obszytym koronką; na jej nogach
widać czarne pantofelki z kokardkami, w ręku – różdżkę. To strój zwyczajny
(fartuszek) i odświętny zarazem (pantofelki); taki też charakter ma reklamowy
komunikat: jestem taka, jak wy, a jednocześnie inna, zwyczajna i nadzwyczajna,
ale wy również – dzięki mnie – możecie zrealizować swoje marzenia. Lewą dłonią
bowiem Anna wdzięcznie odchyla fartuszek, ale w prawej trzyma wspomnianą
różdżkę. Czarodziejka.
Obok niej, pionowo, biegnie napis z
wyznaniem dotyczącym „słabego porostu włosów”. W wersji oryginalnej,
niemieckojęzycznej, pojawia się w nim imię jednej z femmes fatale – złowróżbnej, złotowłosej nimfy imieniem Lorelei. Aż
dziw, że Schulz nie wykorzystał tego mitotwórczego nałożenia legendy o
„czarownicy Lorelei”, jak ją nazwał Joseph von Eichendorff, bohaterki licznych
w XIX i na początku XX wieku utworów poetyckich i muzycznych [8],
na ikonę Anny Csillag. Czyżby znał reklamę tylko w wersji polskiej, gdzie imię
Lorelei przełożono jako „rusałka”, zgodnie zresztą z sensem legendy i
charakterem germańskiej boginki – wodnicy (Anna mówi o „olbrzymim,
Perswazyjność pełnego obietnic
anonsu, między innymi siła przekonująco brzmiącej apostrofy „Ja, Anna
Csillag...”, spowodowała, że ogłoszenie zaintrygowało podobno także Hitlera [9].
Wspominał o tym Reinhold Hanisch, włóczęga, towarzysz Hitlera w przytułku dla
bezdomnych mężczyzn w wiedeńskim Meidling [10].
Przymierający głodem przyszły kanclerz Rzeszy szukał sposobów zarobienia na
życie. Zainspirowany ogromną popularnością cudownej pomady, wpadł na – oparty
na blefie – pomysł szybkiego zbicia kapitału (był głęboko przekonany, że tak
właśnie było – i z blefem, i z kapitałem – w przypadku reklamowanej maści).
Postanowił blaszane puszki wypełnić pastą, która miałaby zimą chronić szyby
przed zamarzaniem. Sedno przedsięwzięcia tkwiło w tym, by ów złoty środek
sprzedawać latem, kiedy nie można sprawdzić jego skuteczności. Pomysł upadł;
najbardziej dochodowy okazał się na pewien czas handel widoczkami owego, jak
nazywano Wiedeń, Paryża c. k. monarchii: Hitler je malował, a Hanisch
sprzedawał turystom. Jak widać, Anna Csillag zaplątała się też w rejony
bynajmniej nie liryczne.
Otarła się również o drugi
totalitaryzm. Spotykamy ją w opowiadaniu Portret
nieznanego w Polsce pisarza Leonida Dobyczina, urodzonego na Łotwie w 1894 roku
[11],
a więc niemal równolatka Schulza. Pozostawił on, podobnie jak autor Sanatorium..., bardzo skromny ilościowo
dorobek: dwa tomy opowiadań i krótką, uznawaną dzisiaj za wybitną, powieść Gorod N. Był ofiarą stalinowskiej
nagonki na artystów, którzy nie wypełniali dyrektyw socrealizmu. Po
opublikowaniu opowiadań w 1931 roku, a powieści pięć lat później, uznano go za
głównego leningradzkiego „formalistę”. Napiętnowany przez tamtejszy Związek
Literatów jako „wróg klasowy”, szykanowany w niewybredny sposób z powodu
homoseksualizmu, przepadł bez wieści. Dopiero po dziesięciu latach jego utwory
zaczęto przypominać, a z czasem tłumaczyć na inne języki.
„Двинский листок” № 1093, от 3 июля 1910 года
Pojawienie się Anny Csillag w
opowiadaniu Dobyczina jest konsekwencją jej wszechobecności: cudowna pomada
była reklamowana zarówno na Łotwie, jak w przedrewolucyjnej Rosji; jest też
najprawdopodobniej jedynym śladem recepcji anonsu z Anną Csillag w literaturze
rosyjskiej. Fakty ten wyznaczają zatem najprawdopodobniej północno-wschodnie
krańce owej recepcji. W ten sposób gazetowa święta przekracza teren Galicji. Co
ciekawe, u Dobyczina pojawia się ona na kartach książki, która pełni podobną
rolę, jak Schulzowska Księga (Anna Csillag trafiła do prozy Dobyczina
niezależnie od Schulza – ich utwory powstawały niemal równolegle). Sąsiaduje z
Paulusem Krugerem, inną niezwykłą figurą. Żyjący na przełomie XIX i XX wieku
Kruger, znany jako Oom Paul, czyli wujek Paul, to burski polityk, przywódca
powstania przeciw Brytyjczykom i prezydent stworzonego przez siebie,
nieistniejącego już, afrykańskiego Transwalu. Książkę przynoszą goście. Kruger
i Anna Csillag są również gośćmi – z innej epoki. Stają się znakami minionego
czasu, a w kontekście opowiadania – znakami realnej obecności przedwojennej
Europy i carskiej Rosji (imperium austro-węgierskie, wojna angielsko-burska) w
świecie sowieckich lat 20. W taki oto ezopowy sposób, odwołując się do, z
perspektywy nowego radzieckiego państwa, „obcego elementu”, autor porozumiewa
się z określoną grupą czytelników: odwołuje się do ich pamięci o przeszłości.
Te właśnie obrazki – monologującej długowłosej piękności, wcielającej groźne
procesy wegetacyjne oraz niezależnego, długobrodego egzotycznego władcy o
cesarskiej fizjonomii – okazują się najbardziej płodnymi mitologizująco jej
wizualizacjami.
*
Na koniec jeszcze jeden przykład.
Annę Csillag przywołuje również Walter Benjamin – w swoim dziele dzieł, Pasażach. Poszerza zatem mapę jej
wędrówek, ale nie wspomina kim jest, skąd się wzięła, nie napomyka w ogóle o
reklamie, traktuje jej postać jak kulturową (kultową?) oczywistość i, co
ciekawe, podobnie jak u Schulza, Wittlina, Miłosza jest to oczywistość
szczególna – relikt nieistniejącej już epoki. Pisząc o zakładach fryzjerskich,
Benjamin zauważa, że ich witryny pełnią niejako rolę kolekcjonerskich gabinetów
osobliwości: można tam zobaczyć „ostatnie kobiety z długimi włosami”, które
„[...] zdradzono [...] i sprzedano, wystawiając niby głowę Salome w charakterze
nagrody, o ile to, co tam leży zbolałe na konsolce, nie jest wręcz
zabalsamowaną Anną Csillag” [12].
W świecie wysportowanych chłopczyc, nadających ton obyczajom dwudziestolecia
międzywojennego, Anna Csillag, medium łączące kulturę wysoką z kulturą niską,
strywializowana wersja Lorelei, podzieliła los wielu heroin – zmuzealizowała
się: zamieniła w eksponat, mumię. Dzisiaj ożywia ją tylko poezja.
[1] James George
Frazer, Złota Gałąź, przeł. Henryk Krzeczkowski, przedmowę napisał Jan
Lutyński, Warszawa 1978, s. 199 i n.
[2] Tamże, s. 200, autor przytacza historię,
która szczególnie obrazowo dowodzi siły i rangi wierzenia: „Gdy źli bracia
Klotar i Childebert zapragnęli posiąść królestwo swego zmarłego brata
Klodomira, podstępem zwabili dwóch małych bratanków, synów Klodomira, do
siebie, po czym wysłali posłańca z nożycami i obnażonym mieczem do babki dzieci,
królowej Klotyldy w Paryżu. Poseł pokazał Klotyldzie nożyce i miecz i kazał jej
wybrać: czy dzieci mają być ostrzyżone i pozostać przy życiu, czy też umrzeć
nie ostrzyżone. Dumna królowa odpowiedziała, że skoro jej wnukowie nie mają
wstąpić na tron, woli zobaczyć ich martwych aniżeli ostrzyżonych. Zamordował
ich własnymi rękami okrutny wuj Klotar”.
[3] (PAP), „Magazyn Polski” 1987, nr 6, s. 78.
[4] Renata Gorczyńska (Ewa Czarnecka), Podróżny świata: rozmowy z Czesławem
Miłoszem. Komentarze, Kraków 1992, s. 290; autorka podkreśla, że aluzja
Miłosza odnosi się zarówno do reklamy z Anną Csillag, jak do wiersza Wittlina.
Nie wiemy jednak, czy postać Anny Csillag nie została przez Miłosza
zapośredniczona – czy nie trafiła do Traktatu...
z utworu Wittlina. Pojawia się także pytanie, czy wzmianka w poemacie jest zarazem nawiązaniem do prozy
Schulza, którego, jak wiadomo, noblista niezbyt cenił.
[5] Nt. wzorców kobiecości w kulturze nowoczesnej
zob. np.: Mario Praz, Zmysły, śmierć i
diabeł w literaturze romantycznej, przeł. Krzysztof Żaboklicki, słowo
wstępne Mieczysława Brahmera, Warszawa 1974.
[6] Jerzy Ficowski, Regiony..., s. 110.
[7] Tamże.
[8] Więcej zob. w: Andrzej Makowiecki, Słownik postaci literackich, Warszawa
2000; Andrzej Lam, Słowo komentarza, „Pobocza”
2003, nr 4.
[9] Nt. wiedeńskich lat Hitlera (kilka pobytów
pomiędzy 1906-13) zob. m. in.: Brigitte Hamann, Wiedeń Hitlera. Lata nauki pewnego dyktatora, przeł. Jolanta
Dworczak, Warszawa 1999.
[10] Reinhold Hanisch, I was
Hitler’s Buddy, „The New Republic” 1939, April № 5, 12, 19, ss.
193-199, 270-272, 297-300; znajomość nie trwała długo; po pewnym czasie, za namową
nieznanego marszanda, Hanisch spisał swoje wspomnienia; za publikację słono
zapłacił – odnaleziono go i stracono w Buchenwaldzie.
[11] Dobyczin urodził się w Dvinsku, dzisiaj
Daugavpils, ale większość życia spędził w Leningradzie; pisał po rosyjsku.
[12] Walter Benjamin, Pasaże, red. Rolf Tiedemann, przeł. Ireneusz Kania, posłowiem
opatrzył Zygmunt Bauman, Kraków 2005, s. 928 (w nieco innej redakcji ten sam
fragment na s. 232); Pani Lucynie Kowalik bardzo dziękuję za pomoc w
zlokalizowaniu wzmianek. Kwestia uderzających pokrewieństw (wyobraźni, wizji,
obszarów fascynacji) pomiędzy dziełem Benjamina i prozą Schulza wymaga osobnego
namysłu (por. np. zagadnienie mitologii – „mitologicznej topografii”, jak pisze
Benjamin – miasta). Jeśli chodzi o zbieżności szczegółowe, to Schulz spotyka
się z Benjaminem nie tylko „w sprawie” Anny Csillag – obaj pod wpływem lektury Fausta wspominają o boginiach podziemia,
Matkach (w Pasażach zob. na s. 116).