www.brunoschulz.org

 

 

Małgorzata Kitowska-Łysiak: „Ja, Anna Csillag...” – [w:] SCHULZOWSKIE MARGINALIA / Małgorzata Kitowska-Łysiak. – Lublin: Wydawnictwo KUL, 2007. – s. 47-67.

 

 

 

©  Małgorzata Kitowska-Łysiak

 

 

Ja, Anna Csillag...”

 

Narrator opowiadania Księga Brunona Schulza, porte parole autora, zwierza się czytelnikowi:

 

Spojrzałem na rycinę. Na dużej karcie in folio był tam wizerunek kobiety o kształtach raczej silnych i przysadkowatych, o twarzy pełnej energii i doświadczenia. Z głowy tej damy spływał ogromny kożuch włosów, staczał się ciężko z pleców i wlókł się końcami grubych splotów po ziemi. Był to jakiś nieprawdopodobny wybryk natury, płaszcz fałdzisty i obfity, wyprzędzony z korzonków włosów, i trudno byłoby wyobrazić sobie, żeby ten ciężar nie sprawiał dotkliwego bólu i nie obezwładniał obarczonej nim głowy. Ale właścicielka tej wspaniałości zdawała się z dumą ją nosić, a tekst wydrukowany obok tłustymi czcionkami głosił historię tego cudu i zaczynał się od słów: «Ja, Anna Csillag, urodzona w Karłowicach na Morawach miałam słaby porost włosów»... [s. 118].

 

 “Országos Hirlap.” III. év. 9. szám. (1899, január 9-én)

   

*

Magia włosów... Frazer w Złotej Gałęzi poświęca temu zagadnieniu dużo miejsca. W licznych kulturach zarówno głowa, jak włosy należą do przedmiotów tabu i traktowane są w sposób wyjątkowy. „Wiele ludów uważa głowę za szczególnie uświęconą, a tłumaczy się to przekonaniem, że w niej mieści się dusza bardzo uczulona na zranienie czy brak szacunku” – czytamy [1]. I dalej: „[...] w wielu opowieściach ludowych dusza i siła człowieka bywa niekiedy związana z jego włosami, a kiedy włosy się obcina, człowiek ten umiera albo traci siły”. Czasami ostrzyżyny były równoznaczne z utratą wpływów i władzy, toteż niektórym monarchom (królom frankońskim [2]) i kapłanom (plemię Hos w Afryce Zachodniej) nie wolno było przez całe życie ścinać włosów; i od urodzenia stosowali się do tego zakazu.

Tego rodzaju relacje czytamy jak egzotyczne opowieści, znamionujące odległe, obce nam społeczności. Badacze jednak wykazują, że magiczne właściwości jeszcze niedawno przypisywali włosom także nasi stosunkowo bliscy sąsiedzi: karpaccy Huculi (a zatem w pewnym sensie również niezbyt odlegli sąsiedzi Schulza) i mieszkańcy Szwabii (wyobrażali sobie, że jeżeli mysz lub ptak uwije gniazdo z włosów ściętych człowiekowi, to będzie on cierpiał bóle głowy lub nawet zapadnie na chorobę psychiczną). Także w Europie w dawnych wiekach odnotowywano liczne historie, mówiące o tym, jak kobiety podejrzewane o czary poddawano przymusowej depilacji, aby w ten właśnie sposób osłabić je i zmusić do przyznania się do winy.

Do dzisiaj w różnych regionach świata, między innymi w sanktuariach Indii lub Nepalu spotkać można saddhu, świątynnych mędrców, którzy wyróżniają się z tłumu wiernych nie tylko ascetycznymi sylwetkami i równie ubogim odzieniem, ale przede wszystkim przyprószonymi siwizną imponująco długimi włosami. Poza cywilizacją europejską podobne przypaki rejestruje się nadal, chociaż nie zawsze są one związane z funkcjami magicznymi. Przed kilkoma laty polska prasa donosiła: „Pani C’ai urodziła się 1876 roku, ma 110 lat, Jest córką kobiety z mniejszości narodowej Meosów i Chińczyka. Nigdy poważnie nie chorowała, nie zażywa lekarstw, ma dobry słuch i doskonałą pamięć. Na plecach nosi duży worek, w którym schowane są jej blisko dwumetrowej długości włosy – według starego meoskiego zwyczaju, kobiety przez całe życie ich nie obcinają” [3] .

Przykładów można by podać więcej. Również z kolebki naszej kultury – z mitologii greckiej czy z ikonografii biblijnej. Warto pamiętać chociażby Wenus Anadyomene (wynurzającą się z morza, osłoniętą jedynie długimi puklami) i najbardziej bodaj znaną opowieść biblijną o Samsonie i Dalili, o której (Dalili, nie historii) D’Annunzio napisał wprost, że „ucięła siłę długowłosego” (chociaż według innej wersji miała to uczynić nie ona, lecz jeden z Filistyńczyków). W ikonografii świętych kościoła katolickiego utrwaliły się jeszcze inne przedstawienia, w których włosy stanowią atrybuty niektórych świętych – odgrywają znaczącą rolę, chociaż są nie tyle symbolem siły, ale – częściej – pokuty lub ascezy. Pokutnica Maria Magdalena czy znany jako święty Onufry Wielki syn możnego perskiego władcy, który wybrał życie anachorety na Pustyni Tebaidzkiej, oraz szczególnie czczona w cerkwi prawosławnej Maria Egipcjanka to najsłynniejsi długowłosi święci, których kult niejednokrotnie – czego przykładem jest Onufry i Maria Egipcjanka – jest żywy do dzisiaj.

Również w niektórych współczesnych zachowaniach można jeszcze dostrzec ślady myślenia magicznego – hodując zarost, studenci „zaklinają” ważne egzaminy, a sportowcy i ich trenerzy decydujące o rekordach zawody.

 

*

 

Wróćmy jednak do bohaterki niniejszego szkicu... W komentarzu do rozmów z Czesławem Miłoszem Renata Gorczyńska pisze, między innymi, o „cudzym słowie” w Traktacie poetyckim [4]. Zwraca uwagę na obecność w tym poemacie wielu literackich aluzji czy wręcz cytatów, podkreślając na przykład, że znaczenie wersu „I Annie Csillag rosły, rosły włosy” pozostaje niejasne dla kogoś, kto nie czytał wiersza Józefa Wittlina A la recherche du temps perdu. Nie jest bardzo, a może nawet wcale, ważne, czy Anna Csillag jest u Schulza, Wittlina, Miłosza postacią realnie istniejącą, „wypożyczoną” z innego świata czy też w ogóle wymyśloną. Zawsze pozostaje przede wszystkim kluczem, który otwiera we wspomnieniach drzwi do dzieciństwa: minionego, ale intensywnością trwania wciąż dominującego nad tym, co późniejsze, a nawet bieżące. Jest niewątpliwie postacią, która przekracza doraźność.

U Schulza wpisanie Anny Csillag w pejzaż własnej prozy dokumentuje między innymi fascynację autora „wieczną kobiecością”. Długowłosa piękność, której domniemana podobizna zdobi i podnosi rangę brukowego pisemka, reklamująca cudowny fluid na porost włosów, sama staje się niezwykła. Jest kobietą idealną. Mario Praz powiedziałby, że „nadkobietą” [5]. Sama kobiecość – u Schulza często utożsamiana z panowaniem nad światem – zostaje tu niejako wzmocniona przez magię włosów. Moc bohaterki jest teraz bezsporna, niepodważalna i niezniszczalna. Autor przytacza autentyczny tekst bardzo popularnej w latach swojej młodości reklamy, po czym zaznacza, że opowieść o przypadku Anny, owej, jak ją nazywa, „pątniczki długowłosej” [s. 125], to historia „podobna w konstrukcji do historii Hioba”. I tak jest w istocie przedstawiona – jako historia kogoś, kto otrzymał znamiona świętości. Pozwolę sobie przytoczyć obszerniejszy fragment opowiadania:

 

Anna Csillag z dopustu bożego dotknięta była słabym porostem. Całe miasteczko litowało się nad tym upośledzeniem, które wybaczano jej ze względu na nienaganny żywot, chociaż nie mogło być ono całkiem niezawionione. I oto stało się na skutek goracych modłów, że zdjęta była z jej głowy klątwa. Anna Csillag dostąpiła łaski oświecenia, otrzymała znaki i wskazówki i sporządziła specyfik, lek cudowny, który jej głowie przywrócił urodzajność. Zaczęła porastać we włosy i nie dość na tym, jej mąż, bracia, kuzynowie także z dnia na dzień opilśniali się tęgim, czarnym futrem zarostu. Na drugiej stronie [reklamy – M. K.-Ł.] pokazana była Anna Csillag w sześć tygodni po objawieniu jej recepty, w otoczeniu swych braci, szwagrów i bratanków, mężów brodatych po pas i wąsatych, i z podziwem patrzyło się na ten prawdziwy wybuch nie sfałszowanej, niedźwiedziej męskości. Anna Csillag uszczęśliwiła całe miasteczko, na które spłynęło prawdziwe błogosławieństwo w postaci falujących czupryn i grzyw ogromnych i którego mieszkańcy zamiatali ziemię brodami jak miotły szerokimi. [...] Uszczęśliwiwszy rodzinne miasto, zapragnęła uszczęśliwić świat cały i prosiła, zachęcała, błagała, aby przyjąć dla zbawienia swego ten dar boży, ten lek cudowny, którego sama jedna znała tajemnicę [s. 119].

 

Ten ironizujący opis – autor Sanatorium... jest mistrzem panironii – kryje treści zdecydowanie głębsze. Schulz, jak to często bywa, podejmuje grę z ikoną kultury popularnej. Mówiąc jego własnymi słowami z tego samego opowiadania Księga: „Zachodzi tu zjawisko reprezentacji i zastępczego bytu” [s. 128].

Anna Csillag, bohaterka ogłoszenia, ta, jak czytamy w opowiadaniu, „apostołka włochatości”, jest bowiem także kimś oprócz albo kimś więcej niż uosobienie Das Ewig weibliche, podobnie jak jest kimś oprócz albo kimś więcej niż postacią wymyśloną na użytek reklamy dochodowego specyfiku. To wraz z jej pojawieniem się narrator doznaje olśnienia: „Toż to była Księga, jej nieurzędowy dodatek, tylna oficyna pełna odpadków i rupieci” [s. 119]. Zrównanie gazetowej ryciny reklamowej z Biblią oznacza zrównanie reklamy z religią. Wyposażona w tajemniczą cudowną moc – niczym mistyczka, „dostąpiła łaski oświecenia, otrzymała znaki i wskazówki” – Anna Csillag realizuje marzenie narratora, które do momentu jej pojawienia się stanowiło tylko mityczny, niejako hipotetyczny, a więc nieuchwytny, obraz, który, jak wyznaje, płonął w jego duszy. Anna pełni poniekąd funkcje misjonarskie, żeby nie powiedzieć: mesjańskie – darem bożym jest zrówno cudowny lek, jak ona sama. Jest dobrą wróżką (trzyma w dłoni różdżkę), boginią i świętą w jednym.

Dzięki niej narrator znajduje Księgę, skarbnicę mądrości, jedyne źródło duchowego bogactwa, kamień filozoficzny. Tą Księgą jest „Szpargał” (niekiedy słowo to pisane jest tak właśnie – z dużej litery, s. 127), zbędny, niepotrzebny nikomu – jak mogłoby się wydawać – śmieć. Ale bohater Schulza, kartkując ów szpargał, staje „cały w płomieniach” [s. 119], śmieć jest bowiem dlań Autentykiem, świętym oryginałem, krynicą wtajemniczenia.

Tak relacjonuje swoje niezwykłe doświadczenie:

 

I kiedy późnym zmierzchem, błogo uśmiechnięty, układałem szpargał w najgłębszej szufladzie, [...] zdawało mi się, że to zorzę układam do snu w komodzie, zorzę, która wciąż na nowo od samej siebie się zapalała [...] [s. 124-125].

 

Apostołka przyniosła Ewangelię, Dobrą Nowinę (jakkolwiek brzmi to nieco dziwacznie, „włochatość” można odczytać jako figurę Słowa Bożego – jego „zastępczy byt”).

Zorza, jutrzenka, zwiastun objawienia... Jak trafnie zauważa Jerzy Ficowski, Anna Csillag z fetysza seksualnego „[...] awansuje – nie przestając być sobą – do rangi fetysza hierofanicznego, religijnego, sakralnego” [6]. Przekształcając libido w mit, Schulz uwzniośla to, co niskie, uświęca profanum. Elementowi kultury niskiej przydaje walor kultury wysokiej, ba – najwyższej. Autor Księgi nie jest bowiem – jak Gombrowicz – zainteresowany ośmieszaniem tego, co jest „niedo-”. On swoją perspektywę umiejscowił świadomie właśnie nisko. Gombrowicz patrzy z góry, Schulz z dołu. Schulza fascynuje świat tandety, namiastek, ersatzów; świat skrojony na miarę zwykłych ludzi, przedmiotów i zjawisk, wśród których przyszło mu żyć. Subiekci, kataryniarze, mistrz czarnej magii pan Bosco z Mediolanu, sklepy cynamonowe, marki pocztowe i gazety z proroctwami „długowłosej Sybilli”, która reklamuje balsam pod nazwą „Elsa – fluid z łabędziem”, polecające prócz tego lekturę pamiętników niejakiej Magdy Wang pod wymownym tytułem Z purpurowych dni („Wydawnictwo Instytutu Antropozofii w Budapeszcie”, jak autor dwukrotnie podkreśla) – to jego i codzienność, i odświętność.

 

Jakieś zdarzenie może być co do swej proweniencji i swoich własnych środków małe i ubogie, a jednak zbliżone do oka może otwierać w swoim wnętrzu nieskończoną i promienną perspektywę dzięki temu, że wyższy byt usiłuje w nim się wyrazić i gwałtownie w nim błyszczy –

 

czytamy w cytowanym już opowiadaniu Księga i w zdaniu tym streszcza się Schulzowska „Doktryna”. Nie ma zdarzeń, które byłyby na zawsze skazane na „niedo-”: nawet te banalne, nijakie i pozbawione znaczenia mogą zostać podniesione do rangi wyższej, jeśli zostaną wyłowione z otaczającej nas masy szarzyzny i nijakości. Są one – te „aluzje”, te „ziemskie przybliżenia” – „jak ułamki potłuczonego zwierciadła”, które trzeba zebrać, aby odtworzyć „[...] to, co jest jedno i niepodzielne, naszą wielką epokę, genialną epokę naszego życia” [s. 129]. Schulz, piewca nieograniczonych mocy „nadkobiet”, okazuje się zatem być apologetą kultury niskiej, z jej banalnością, trywialnością i sztucznym blaskiem. Gloryfikuje ją jednak nie dla niej samej, a dlatego że widzi w niej poezję, cud, promieniowanie boskości: tandeta jest przezroczysta, bo jest autentyczna, nie udaje, nie ma pretensji do bycia czymś więcej... Dzięki temu umożliwia dotarcie do transcendentu. Tylko tą drogą, tylko w ten sposób można w ogóle do niego dotrzeć. To, co bohater Schulza uznaje za najcudowniejsze, zostało „udostępnione po popularnych cenach prostemu człowiekowi” [s. 121]. Nie zawsze tylko ma on świadomość tego, w jak niezwykły sposób został obdarowany. Popełnia jeden jeszcze grzech – przykrawa transcendent do własnych, by tak rzec, rozmiarów: „Możeśmy – pisze autor o „genialnej epoce” – ją w diminucyjnym zapędzie, sterroryzowani nieobjętością transcendentu – zbyt ograniczyli, zakwestionowali i zachwiali. Gdyż mimo wszystkich zastrzeżeń: ona była” [s. 129].

Jak Schulzowskie wyobrażenie Anny Csillag ma się do przywołania jej postaci przez Wittlina i Miłosza?

Wiersz Wittlina nosi znaczący tytuł, identyczny z tym, jaki Proust nadał swojej epopei. Powstał w roku 1934, czyli tym samym, w którym ukazały się Sklepy cynamonowe – pierwszy tom opowiadań Schulza. Aby zamknąć listę zbiegów okoliczności (Cortazar nazywa je „ścieżkami metafizycznymi”), trzeba przypomnieć, że kilka lat później Schulz zostanie nazwany Proustem; w odpowiedzi na fragment prozy przesłany do redakcji „Nowych Widnokręgów”, wydawanych we Lwowie przez Wandę Wasilewską, usłyszy od członka redakcji, Adama Ważyka: „Nam Proustów nie potzreba...”

Opiewana przez Wittlina Anna Csillag pełni analogiczną rolę, jak magdalenki na kartach W poszukiwaniu straconego czasu: budzi w pamięci obrazy „raju utraconego”, szczęśliwego dzieciństwa, i tego szczęścia ani czas, ani najdotkliwsze nawet rany we wspomnieniach nie zatrą. Dzięki Annie Csillag dla Wittlina dzieciństwo staje się czasem odnalezionym, ale jednocześnie jej obraz opromieniowuje bolesne doświadczenia:

 

Ja, Anna Csillag z długimi włosami,

 Zawsze ta sama, słodko uśmiechnięta,

Od lat trzydziestu pomiędzy szpaltami

Staję w gazetach twoich niby święta.

 

Jak lilię trzymam gałązkę z gwiazdami,

Czas mej anielskiej urody nie zmienia,

Puszysty włosów rozpuszczonych dywan

Szumna kaskadą do stóp moich spływa,

Do bosych stóp bogini uwłosienia.

 

Ja, Anna Csillag – przez tych lat trzydzieści

Nie znałam smutku. Nie znałam boleści;

[...]

 

Mnie, Annie Csillag, nawet w one lata,

Gdy krwią twych braci spłynęło pół świata

[...]

Ani jeden nie posiwiał włos,

Ani jeden z głowy nie spadł włos.

 

* * *

O, Anno Csillag, gazetowy świątku

Naszych cielęcych obumarłych dni:

Chodzę po świecie i zbieram śmiecie,

Sam będę wkrótce po sobie pamiątką.

 

I będę pisał jeszcze głupsze wiersze

A la recherche, à la recherche

Du temps perdu.

 

 

Poeta akcentuje żywotność mitu dzieciństwa („cielęce” dni). Podkreśla niezwykłość bohaterki, nazywa ją „niby świętą”, „boginią”; czytamy o jej „anielskiej urodzie”. Anna Csillag przekracza to, co ludzkie: nie zna smutku, nie zna boleści, nie odczuwa cierpienia (nawet w obliczu największej tragedii jej „[...] / Ani jeden nie posiwiał włos, / Ani jeden z głowy nie spadł włos”).

U Miłosza sens przywołania imienia Anny Csillag jest nieco podobny. W pierwszej części pierwodrukowanego w 1957 roku w Paryżu Traktatu poetyckiego, pod znamiennym tytułem Piękne czasy, poeta sięga pamięcią do Galicji przełomu XIX i XX wieku. (Schulz i Wittlin związani są także niejako wspólnym – drohobycko-lwowskim – rodowodem.) Jerzy Ficowski zwraca również uwagę, że, co ciekawe, głoski składające się na węgierskie nazwisko Csillag, wymawiane wspak dają słowo „Gallicz” [7]. Nawet, jeśli jest to tylko przypadek, można go uznać za swoistą licencję rzeczywistości, a może przeznaczenia, odkryty rąbek tajemnicy, znak „transcendentalnych konturów w [...] malowidle” codzienności [s. 127]. Anna Csillag pojawia się u Miłosza właśnie wśród postaci, tematów i „rekwizytów” typowych dla młodopolskiej Galicji, której omfalosem był Kraków. Chociaż Traktat... jest dobrze znanym i często cytowanym utworem noblisty, pozwolę sobie przytoczyć stosowny fragment:

 

Fiakry drzemały pod Mariacką Wieżą.

Kraków malutki jak jajko w listowiu

Wyjete z rondla farby na Wielkanoc.

I w pelerynach kroczyli poeci.

[...]

Muzy, Rachele w powłóczystym szalu,

Zwilżały usta, warkocz upinając

Szpilką co leży z popiołem ich córek

Albo w gablotce, przy konchach bez dźwięku

I szklanej lilii. Anioły secesji

W ciemnych wygódkach rodzicielskich domów

Rozmyślające o związku płci z duszą,

Leczące w Wiedniu smutki i migreny

(Docent Freud, słyszę, z Galicji jest rodem).

I Annie Csillag rosły, rosły włosy,

Szamerowana była pierś huzarów.

Po górskich wioskach szła wieść o Cesarzu,

Którego powóz widział ktoś w dolinie.

 

Tam nasz początek. Na próżno się bronić

Próżno wspominać daleki Wiek Złoty.

Nam raczej przyjąć i uznać za swoje

Wąsik z pomadą, melonik na bakier

I tombakowej brzękanie dewizki.

 

[...]

Styl nasz, choć to jest przykre, tam się rodzi –

 

pisze poeta w komentarzu do owej listy obrazów. I – jak wcześniej u Schulza – to, co sztuczne i z pozoru bezwartościowe, nabiera cech Autentyku. Na nic zda się zaprzeczanie, że jest inaczej, skoro teraz wystarcza nam „iluzyon” – w znaczeniu dosłownym i metaforycznym. Miłosz jednak nad tym, jak się wydaje, boleje („Styl nasz, choć to jest przykre, tam się rodzi”). A Schulz nie. Dla niego bowiem, który nigdy nie przekroczył progu swoistego wewnętrznego getta, większość doświadczeń, w tym doświadczeń dojrzałego życia, była nierozerwalnie związana z małomiasteczkowym rodowodem. I „tombakowej brzękanie dewizki” było dlań sercem i sensem prowincji, wartością, której nigdy nie odrzucił. Dla Schulza bowiem drobiazg prowincji, tak jak drobiazg pozornie podrzędnego przedmiotu, był niczym kryształ, w którym przegląda się cały świat. Ta prozaiczna, profaniczna rzeczywistość była dlań poetyckim wyzwaniem. Traktował ją wprost, ale zarazem sakralizował – nadawał rangę cudowności.

Perspektywa Schulza była jednak, co także warto podkreślić, nieco bardziej esencjonalna, w większym stopniu dotykała istoty codzienności, niż historyczna perspektywa Wittlina i Miłosza. Może dlatego obca mu była nostalgia, która u dwóch ostatnich autorów odgrywa rolę dominującą. Zarazem obca mu była perspektywa tragiczna, czytelna zwłaszcza u Miłosza, którego utwór, powstały już po wojnie, jest tyleż opowieścią o minionym świecie, jego wspomnieniem, co z nim pożegnaniem.

 

Dzień [...] przygasa. Świece zapalono.

Na Oleandrach zamek karabinu

Nie szczęka więcej i błonia są puste.

W piechurskich butach odeszli esteci.

Włosy ich zamiótł chłopak u fryzjera.

Stoi na polach mgła i zapach dymu.

 

*

Warto jeszcze dodać, że w osobliwy sposób postać Anny Csillag połączyła Schulza i Leśmiana: kilka lat temu w repertuarze Anny Szałapak, „anioła”, jak nazywał ją Piotr Skrzynecki, krakowskiej Piwnicy pod Baranami (notabene „anioła” długowłosego, stylizowanego na Lorelei), znalazła się piosenka Anna Csillag, której słowa („sł. Bolesław Leśmian, Bruno Schulz, muz. Zygmunt Konieczny” – jak mówi informacja na stronie internetowej kabaretu) stanowią kompilację zmodyfikowanych tekstów obu autorów. Piosenkę rozpoczynają dwa fragmenty (niepełne strofy pierwsza i piąta, w obu pominięto ostatnie wersy, niejako kontrapunktujące – strukturalnie i logicznie – krótkie „historyjki”) Przyśpiewu z cyklu Łąka (1920). Natomiast po sekwencji stanowiącej przeredagowany cytat z prozy Schulza obejmujący wyznanie „apostołki” następuje fragment, który jest niemal literalnym – jeśli pominiemy jedno przeinaczenie i drobne zmiany interpunkcyjne – przytoczeniem drugiego fragmentu Z dziennika (1902) Leśmiana, pochodzącego z wierszy rozproszonych. Ingerencje, o których wspomniałam, obejmują zamianę słowa „tam” na „ten” w ostatniej strofie oraz zastąpienie wykrzykników na końcach wersów poszczególnych strof odpowiednio: w pierwszej – dwukropkiem, a w drugiej, trzeciej i czwartej – kropką. Wprowadzenie dwukropka jest konsekwencją rezygnacji z cudzysłowu, w który poeta ujął żałosny spazm motyla, czyli strofy od drugiej do czwartej. Zabieg ten nie ma jednak zasadniczego wpływu na dramaturgię utworu – nie zmienia jej, nie spłyca (bierze się być może w ogóle z nieuwagi osoby przepisującej tekst – podobnie jak w trzeciej strofie brak przecinków po drugim i trzecim wersie). Pewne znaczenie ma natomiast – być może również przypadkowe, mimowolne – pozbawienie wiersza wykrzykników, które wynikają z zastosowanej przez Leśmiana poetyki groteski: rozpacz delikatnego, kruchego owada została tutaj przedstawiona nieomal w konwencji tragedii antycznej („Straszny w polu zagrzmiał jęk, / [...] / A to motyl blady łka / [...]”). Akcentuję szczegółowo strukturę wersyfikacyjną kabaretowej piosenki, ponieważ wydaje mi się ona interesującym przykładem zabiegu recepcyjnego. 

Oto zmodernizowana „przyśpiewka” o Annie Csillag:

 

Wkosmacona w kwiat płytki,

Łeb ująwszy w dwie chwytki,

Pszczoła nim ją porwie lot

W słońcu myje się, jak kot

 

Niech się dłuży cień ławy,

Niech wypoczną w nim trawy!

Z łbem na łapie chudy pies

Śpi po łapy owej kres

 

Porośnięta szła przez ziemię

Porastało ludzkie plemię

Porastała pod niebiosy

Rozwłoszone włosząc włosy

 

Ja, Anna Csillag,

Urodzona w Karłowicach, na Morawach

Miałam słaby porost włosów

Byłam nim dotknięta z dopustu Bożego

Na skutek długotrwałych modłów

Zostałam wysłuchana

Otrzymałam znaki i wskazówki

Sporządziłam specyfik, lek cudowny

Zaczęłam porastać, porastać, porastać...

We włosy

A także mój mąż, szwagrzy i bratankowie.

 

Straszny w polu zagrzmiał jęk,

Jak żałosny burzy szczęk

A to motyl blady łka

Załamuje skrzydła dwa:

 

Oj, ze czterech świata stron

Przyszedł do mnie zimny zgon

I uwiędnie niby kwiat

Marzeń moich cały świat.

 

Oj, ponieście trupa w las

I postawcie nad nim głaz

I postawcie nad nim głaz

I zapłaczcie wszyscy wraz.

 

A wyryjcie napis ten,

U zamkniętych śmierci bram:

Że w tym grobie śpiący cień

Był motylem kilka mgnień.

 

 

„Piosenka” rządzi się przede wszystkim rytmem muzycznym, a nie fabularnym. Annę Csillag łączy z pszczołą jedynie „kosmatość”. Jej wyznanie, wplecione w melodię Leśmianowskiej poezji, robi wrażenie inkrustacji w odmiennym materiale. Ale to pozory: fragment prozy Schulza jest nie mniej poetycki, niż wersy z Łąki. Obaj autorzy poetyzują codzienność, łączy ich też śmiały stosunek do języka – tworzą neologizmy, odkrywają nowe brzmienia znanych słów przez melodyjne łączenie ich ze sobą. To, oczywiście, inny typ analogii, niż sygnalizowane wcześniej; oparty na wewnętrznej istocie utworów, a nie na zawartych w nich anegdotach. I Leśmian, i Schulz odsłaniają głębokie podkłady rzeczywistości. Tym samym – w przeciwieństwie do Wittlina i Miłosza – prolongują epokę neoromantyzmu, a nie tylko celebrują sentymentalne wspomnienie o niej.

 

*

 

Anna Csillag była heroiną wędrującą. Jej sława przekraczała granice monarchii austro-węgierskiej. Tam zaś, gdzie się pojawiała, zyskiwała aplauz. Nie tylko dlatego, że reklama z jej postacią oparta była, jak dzisiaj powiedzieliby znawcy, na działaniu podprogowym: apelowała do wstydliwie ukrytych, podświadomych pragnień. Któż bowiem nie chciałby mieć bujnych, pięknych włosów? Fascynował głównie jej plastyczny wizerunek: Anna stoi bokiem do widza, tak, aby widoczny był okrywający jej plecy płaszcz gęstych włosów. To nie Lady Godiva jednak, ale gospodyni domowa: wysoka młoda kobieta, ubrana w długą suknię bez rękawów, pokrytą gęstym deseniem, zabezpieczoną białym fartuszkiem obszytym koronką; na jej nogach widać czarne pantofelki z kokardkami, w ręku – różdżkę. To strój zwyczajny (fartuszek) i odświętny zarazem (pantofelki); taki też charakter ma reklamowy komunikat: jestem taka, jak wy, a jednocześnie inna, zwyczajna i nadzwyczajna, ale wy również – dzięki mnie – możecie zrealizować swoje marzenia. Lewą dłonią bowiem Anna wdzięcznie odchyla fartuszek, ale w prawej trzyma wspomnianą różdżkę. Czarodziejka.

Obok niej, pionowo, biegnie napis z wyznaniem dotyczącym „słabego porostu włosów”. W wersji oryginalnej, niemieckojęzycznej, pojawia się w nim imię jednej z femmes fatale – złowróżbnej, złotowłosej nimfy imieniem Lorelei. Aż dziw, że Schulz nie wykorzystał tego mitotwórczego nałożenia legendy o „czarownicy Lorelei”, jak ją nazwał Joseph von Eichendorff, bohaterki licznych w XIX i na początku XX wieku utworów poetyckich i muzycznych [8], na ikonę Anny Csillag. Czyżby znał reklamę tylko w wersji polskiej, gdzie imię Lorelei przełożono jako „rusałka”, zgodnie zresztą z sensem legendy i charakterem germańskiej boginki – wodnicy (Anna mówi o „olbrzymim, 185 cm długim warkoczu rusałki”)? Lorelei była jednak niezwykle popularna. W 1876 roku odkryto planetoidę, której nadano jej imię. Anna Csillag planetoidy, co prawda, nie dostała, niemniej i ona krążyła w zglobalizowanej (jak się okazuje) już na początku XX wieku przestrzeni kulturowej niczym ciało astralne. Nie była zatem Sybillą kultury masowej, ale poddaną jej trwałym już wówczas mechanizmom, zadomowioną w niej uczestniczką.

Perswazyjność pełnego obietnic anonsu, między innymi siła przekonująco brzmiącej apostrofy „Ja, Anna Csillag...”, spowodowała, że ogłoszenie zaintrygowało podobno także Hitlera [9]. Wspominał o tym Reinhold Hanisch, włóczęga, towarzysz Hitlera w przytułku dla bezdomnych mężczyzn w wiedeńskim Meidling [10]. Przymierający głodem przyszły kanclerz Rzeszy szukał sposobów zarobienia na życie. Zainspirowany ogromną popularnością cudownej pomady, wpadł na – oparty na blefie – pomysł szybkiego zbicia kapitału (był głęboko przekonany, że tak właśnie było – i z blefem, i z kapitałem – w przypadku reklamowanej maści). Postanowił blaszane puszki wypełnić pastą, która miałaby zimą chronić szyby przed zamarzaniem. Sedno przedsięwzięcia tkwiło w tym, by ów złoty środek sprzedawać latem, kiedy nie można sprawdzić jego skuteczności. Pomysł upadł; najbardziej dochodowy okazał się na pewien czas handel widoczkami owego, jak nazywano Wiedeń, Paryża c. k. monarchii: Hitler je malował, a Hanisch sprzedawał turystom. Jak widać, Anna Csillag zaplątała się też w rejony bynajmniej nie liryczne.

Otarła się również o drugi totalitaryzm. Spotykamy ją w opowiadaniu Portret nieznanego w Polsce pisarza Leonida Dobyczina, urodzonego na Łotwie w 1894 roku [11], a więc niemal równolatka Schulza. Pozostawił on, podobnie jak autor Sanatorium..., bardzo skromny ilościowo dorobek: dwa tomy opowiadań i krótką, uznawaną dzisiaj za wybitną, powieść Gorod N. Był ofiarą stalinowskiej nagonki na artystów, którzy nie wypełniali dyrektyw socrealizmu. Po opublikowaniu opowiadań w 1931 roku, a powieści pięć lat później, uznano go za głównego leningradzkiego „formalistę”. Napiętnowany przez tamtejszy Związek Literatów jako „wróg klasowy”, szykanowany w niewybredny sposób z powodu homoseksualizmu, przepadł bez wieści. Dopiero po dziesięciu latach jego utwory zaczęto przypominać, a z czasem tłumaczyć na inne języki.

 

 Двинский листок” № 1093, от 3 июля 1910 года

 

Pojawienie się Anny Csillag w opowiadaniu Dobyczina jest konsekwencją jej wszechobecności: cudowna pomada była reklamowana zarówno na Łotwie, jak w przedrewolucyjnej Rosji; jest też najprawdopodobniej jedynym śladem recepcji anonsu z Anną Csillag w literaturze rosyjskiej. Fakty ten wyznaczają zatem najprawdopodobniej północno-wschodnie krańce owej recepcji. W ten sposób gazetowa święta przekracza teren Galicji. Co ciekawe, u Dobyczina pojawia się ona na kartach książki, która pełni podobną rolę, jak Schulzowska Księga (Anna Csillag trafiła do prozy Dobyczina niezależnie od Schulza – ich utwory powstawały niemal równolegle). Sąsiaduje z Paulusem Krugerem, inną niezwykłą figurą. Żyjący na przełomie XIX i XX wieku Kruger, znany jako Oom Paul, czyli wujek Paul, to burski polityk, przywódca powstania przeciw Brytyjczykom i prezydent stworzonego przez siebie, nieistniejącego już, afrykańskiego Transwalu. Książkę przynoszą goście. Kruger i Anna Csillag są również gośćmi – z innej epoki. Stają się znakami minionego czasu, a w kontekście opowiadania – znakami realnej obecności przedwojennej Europy i carskiej Rosji (imperium austro-węgierskie, wojna angielsko-burska) w świecie sowieckich lat 20. W taki oto ezopowy sposób, odwołując się do, z perspektywy nowego radzieckiego państwa, „obcego elementu”, autor porozumiewa się z określoną grupą czytelników: odwołuje się do ich pamięci o przeszłości. Te właśnie obrazki – monologującej długowłosej piękności, wcielającej groźne procesy wegetacyjne oraz niezależnego, długobrodego egzotycznego władcy o cesarskiej fizjonomii – okazują się najbardziej płodnymi mitologizująco jej wizualizacjami.

Paul Kruger  Paul Kruger

 

*

Na koniec jeszcze jeden przykład. Annę Csillag przywołuje również Walter Benjamin – w swoim dziele dzieł, Pasażach. Poszerza zatem mapę jej wędrówek, ale nie wspomina kim jest, skąd się wzięła, nie napomyka w ogóle o reklamie, traktuje jej postać jak kulturową (kultową?) oczywistość i, co ciekawe, podobnie jak u Schulza, Wittlina, Miłosza jest to oczywistość szczególna – relikt nieistniejącej już epoki. Pisząc o zakładach fryzjerskich, Benjamin zauważa, że ich witryny pełnią niejako rolę kolekcjonerskich gabinetów osobliwości: można tam zobaczyć „ostatnie kobiety z długimi włosami”, które „[...] zdradzono [...] i sprzedano, wystawiając niby głowę Salome w charakterze nagrody, o ile to, co tam leży zbolałe na konsolce, nie jest wręcz zabalsamowaną Anną Csillag” [12]. W świecie wysportowanych chłopczyc, nadających ton obyczajom dwudziestolecia międzywojennego, Anna Csillag, medium łączące kulturę wysoką z kulturą niską, strywializowana wersja Lorelei, podzieliła los wielu heroin – zmuzealizowała się: zamieniła w eksponat, mumię. Dzisiaj ożywia ją tylko poezja.  

 

©  Małgorzata Kitowska-Łysiak

 

 

 



[1] James George Frazer, Złota Gałąź, przeł. Henryk Krzeczkowski, przedmowę napisał Jan Lutyński, Warszawa 1978, s. 199 i n.

[2] Tamże, s. 200, autor przytacza historię, która szczególnie obrazowo dowodzi siły i rangi wierzenia: „Gdy źli bracia Klotar i Childebert zapragnęli posiąść królestwo swego zmarłego brata Klodomira, podstępem zwabili dwóch małych bratanków, synów Klodomira, do siebie, po czym wysłali posłańca z nożycami i obnażonym mieczem do babki dzieci, królowej Klotyldy w Paryżu. Poseł pokazał Klotyldzie nożyce i miecz i kazał jej wybrać: czy dzieci mają być ostrzyżone i pozostać przy życiu, czy też umrzeć nie ostrzyżone. Dumna królowa odpowiedziała, że skoro jej wnukowie nie mają wstąpić na tron, woli zobaczyć ich martwych aniżeli ostrzyżonych. Zamordował ich własnymi rękami okrutny wuj Klotar”.

[3] (PAP), „Magazyn Polski” 1987, nr 6, s. 78.

[4] Renata Gorczyńska (Ewa Czarnecka), Podróżny świata: rozmowy z Czesławem Miłoszem. Komentarze, Kraków 1992, s. 290; autorka podkreśla, że aluzja Miłosza odnosi się zarówno do reklamy z Anną Csillag, jak do wiersza Wittlina. Nie wiemy jednak, czy postać Anny Csillag nie została przez Miłosza zapośredniczona – czy nie trafiła do Traktatu... z utworu Wittlina. Pojawia się także pytanie, czy wzmianka w poemacie jest zarazem nawiązaniem do prozy Schulza, którego, jak wiadomo, noblista niezbyt cenił.

[5] Nt. wzorców kobiecości w kulturze nowoczesnej zob. np.: Mario Praz, Zmysły, śmierć i diabeł w literaturze romantycznej, przeł. Krzysztof Żaboklicki, słowo wstępne Mieczysława Brahmera, Warszawa 1974.

[6] Jerzy Ficowski, Regiony..., s. 110.

[7] Tamże.

[8] Więcej zob. w: Andrzej Makowiecki, Słownik postaci literackich, Warszawa 2000; Andrzej Lam, Słowo komentarza, „Pobocza” 2003, nr 4.

[9] Nt. wiedeńskich lat Hitlera (kilka pobytów pomiędzy 1906-13) zob. m. in.: Brigitte Hamann, Wiedeń Hitlera. Lata nauki pewnego dyktatora, przeł. Jolanta Dworczak, Warszawa 1999.

[10] Reinhold Hanisch, I was Hitler’s Buddy, „The New Republic” 1939, April № 5, 12, 19, ss. 193-199, 270-272, 297-300; znajomość nie trwała długo; po pewnym czasie, za namową nieznanego marszanda, Hanisch spisał swoje wspomnienia; za publikację słono zapłacił – odnaleziono go i stracono w Buchenwaldzie.

[11] Dobyczin urodził się w Dvinsku, dzisiaj Daugavpils, ale większość życia spędził w Leningradzie; pisał po rosyjsku.

[12] Walter Benjamin, Pasaże, red. Rolf Tiedemann, przeł. Ireneusz Kania, posłowiem opatrzył Zygmunt Bauman, Kraków 2005, s. 928 (w nieco innej redakcji ten sam fragment na s. 232); Pani Lucynie Kowalik bardzo dziękuję za pomoc w zlokalizowaniu wzmianek. Kwestia uderzających pokrewieństw (wyobraźni, wizji, obszarów fascynacji) pomiędzy dziełem Benjamina i prozą Schulza wymaga osobnego namysłu (por. np. zagadnienie mitologii – „mitologicznej topografii”, jak pisze Benjamin – miasta). Jeśli chodzi o zbieżności szczegółowe, to Schulz spotyka się z Benjaminem nie tylko „w sprawie” Anny Csillag – obaj pod wpływem lektury Fausta wspominają o boginiach podziemia, Matkach (w Pasażach zob. na s. 116).