------------------------------------
|
Bruno Schulz
EMERYT
|
Bruno Šulc
PENZIONER
|
|
|
Jestem emerytem w dosłownym i całkowitym
znaczeniu tego wyrazu, bardzo daleko posuniętym w tej własności, poważnie
zaawansowanym, emerytem wysokiej próby. |
Penzioner
sam u doslovnom i potpunom značenju tog izraza, vrlo sam daleko otišao u toj
osobini, daleko napredovao, penzioner visokog kvaliteta. |
Być może, że
przekroczyłem nawet pod tym względem pewne ostateczne i dopuszczalne granice.
Nie chcę tego zatajać, cóż w tym tak nadzwyczajnego? Po co robić zaraz
wielkie oczy i patrzeć z tym obłudnym szacunkiem, z tą uroczystą powagą, w
której tyle jest tajonej radości ze szkody bliźniego? Jak mało ludzie mają w
gruncie rzeczy najprymitywniejszego taktu! Takie fakty należy przyjmować z
najzwyczajniejszą miną, z pewnym roztargnieniem i z błahością inherentną tym
sprawom. Należy przechodzić nad tym lekko do porządku dziennego, nucąc sobie
niejako coś pod nosem, tak jak ja nad tym lekko i beztrosko przechodzę. Może
dlatego jestem trochę niepewny w nogach i muszę stawiać powoli i ostrożnie
stopy, stopa przed stopą, i bardzo uważać na kierunek. Tak łatwo jest zboczyć
przy tym stanie rzeczy. Czytelnik zrozumie, że nie mogę być zbyt wyraźnym.
Moja forma egzystencji zdana jest w wysokim stopniu na domyślność, wymaga pod
tym względem wiele dobrej woli. Będę niejednokrotnie do niej apelował, do
bardzo subtelnych jej odcieni, o które można się upomnieć jedynie pewnym
dyskretnym mruganiem, utrudnionym dla mnie specjalnie z powodu sztywności
maski odzwyczajonej od ruchów mimicznych. Zresztą nie narzucam się nikomu,
daleki jestem od tego, żeby się rozpływać z wdzięczności za azylum udzielone
mi łaskawie w czyjejś domyślności. Kwituję z tej koncesji bez wzruszenia,
chłodno i z zupełną obojętnością. Nie lubię, gdy mi ktoś wraz z
dobrodziejstwem zrozumienia prezentuje rachunek wdzięczności. Najlepiej, gdy
się mnie traktuje z pewną lekkością, z pewną zdrową bezwzględnością,
żartobliwie i po koleżeńsku. Pod tym względem moi poczciwi, prości duchem
koledzy z biura, młodsi koledzy z urzędu, utrafili ton właściwy. |
Možda
sam čak u tom pogledu prešao izvesne krajnje dopustive granice. Neću da tajim
šta u tome ima tako neobično? Zašto odmah širiti oči i gledati s tim
licemernim poštovanjem, s tom svečanom ozbiljnošću, u kojoj ima toliko
pritajene radosti zbog nevolje bližnjega? Kako malo u stvari najprimitivnijeg
takta imaju ljudi! Takve činjenice treba primati sa najobičnijim izrazom, sa
izvesnom rasejanošću i sa nevažnošću koja je inherentna prema toj stvari.
Preko toga treba lako prelaziti na dnevni red, pevušeći nešto pod nosom, tako
kako ja lako i bezbrižno prelazim preko toga. Možda sam zato malo nesiguran
na nogama i moram pažljivo i oprezno da stupam, noga pred nogu, i da veoma
pazim na pravac. Tako je lako skrenuti pri takvom stanju stvari. Čitalac će shvatiti da ne mogu biti preterano jasan. Moja
forma egzistencije je u velikoj meri prepuštena dosetljivosti i u tom pogledu
zahteva mnogo dobre volje. Često ću apelovati na nju, na njene vrlo suptilne
nijanse, na koje se može pozvati samo izvesnim diskretnim namigivanjem,
specijalno otežanim za mene usled ukočenosti maske odviknute od mimičkih
pokreta. Uostalom, ne namećem nikom, daleko sam od toga da se rastapam od
zahvalnosti za azil koji mi je ljubazno dat u nečijoj dosetljivosti.
Ostavljam tu koncesiju bez uzbuđenja, hladno i potpuno ravnodušno. Ne volim
kad mi ko zajedno sa dobročinstvom razumevanja donosi i račun zahvalnosti.
Najbolje je kad prema meni postupaju sa izvesnom lakoćom, sa izvesnom zdravom
bezobzirnošću, šaljivo i drugarski. U tom pogledu moje čestite kolege prostog
duha, mlađe kolege iz kancelarije, pogodile su pravi ton. |
Zachodzę tam czasami z przyzwyczajenia, około
pierwszego każdego miesiąca, i staję cicho przy balustradzie czekając, aż
mnie zauważą. Rozgrywa się wtedy następująca scena. W pewnej chwili naczelnik
urzędu, pan Kawałkiewicz, odkłada pióro, daje oczyma znak urzędnikom i mówi
nagle, patrząc mimo mnie w próżnię powietrza, z ręką przy uchu: – Jeśli mnie
słuch nie myli, to to pan, panie radco, gdzieś tu jest między nami w pokoju!
– Jego oczy, utkwione wysoko nade mną w próżni, wchodzą w zez, gdy to mówi,
twarz uśmiechnięta jest figlarnie. – Usłyszałem głos jakiś w przestworzach i
zaraz pomyślałem sobie, że to musi być nasz kochany pan radca! – woła on
głośno, z natężeniem, jakby do kogoś bardzo odległego. – Niechże pan zrobi
jakiś znak, niech pan zmąci choć powietrze w tym miejscu, gdzie pan się
unosi. – Wolne żarty, panie Kawałkiewicz – mówię mu cicho, prosto w twarz –
przyszedłem po moją pensję. – Po pensję? – krzyczy pan Kawałkiewicz patrząc
zezowato w powietrze – pan powiedział: po pensję? Pan żartuje, kochany panie
radco. Pan już dawno skreślony jest z listy emerytalnej. Jak długo pan chce pobierać
jeszcze pensję, łaskawy panie? |
Zalazim
tamo ponekad po navici, oko svakog prvog u mesecu i tiho stajem pored ograde
dok me ne primete. Tada se odigrava sledeća scena. U jednom trenutku načelnik
kancelarije, gospodin Kavalkjevič, odlaže pero, daje očima znak službenicima
i naglo govori, gledajući preko mene u prazninu vazduha, s rukom na uhu: »Ako me sluh ne vara, vi ste, gospodine
savetniče, tu negde među nama u sobi!«
Dok to govori, njegove oči uprte visoko iznad mene u prazninu postaju
razroke a lice šeretski nasmejano.
»Čuo sam neki glas u prostranstvima i odmah sam pomislio da to mora da
je naš dragi gospodin savetnik!« viče
on glasno, naprežući se, kao da govori nekom vrlo udaljenom. »Napravite neki znak, makar uzmutite vazduh
na mestu gde lebdite«. »Šalite se vi,
gospodine Kavalkjeviču«, govorim mu tiho, pravo u lice, »došao sam po svoju platu«. »Po platu?«, viče gospodin Kavalkjevič
gledajući ukoso u vazduh, »rekli ste:
po platu? Vi se šalite, dragi gospodine savetniče. Vi ste već odavno
izbrisani iz spiska penzionera. Koliko dugo još hoćete da primate penziju,
dragi gospodine?« |
W ten sposób żartują sobie ze mnie w sposób
ciepły, ożywczy i ludzki. Ta szorstka rubaszność, ten bezceremonialny chwyt
za ramię sprawia mi dziwną ulgę. Wychodzę stamtąd pokrzepiony i raźniejszy i
śpieszę prędko do domu, żeby zanieść do mieszkania trochę tego miłego
wewnętrznego ciepła, które się już ulatnia. |
Tako
se šale sa mnom na topao, živahan i ljudski način. Ta oštra grubost, taj
besceremonijalni uhvat za ruku pričinjava mi čudno olakšanje. Izlazim odande
okrepljen i veseliji i žurim kući da bih odneo u dom malo te drage,
unutrašnje toplote, koja već nestaje. |
Ale natomiast inni ludzie... Natrętne, nigdy nie
wypowiedziane pytanie, które czytam ciągle w ich oczach. Niepodobna się od
niego opędzić. Przypuśćmy, że tak jest – dlaczego zaraz te wydłużone miny, te
uroczyste twarze, to cofające się niejako z szacunku milczenie, ta
przestraszona oględność? Ażeby tylko ani słówkiem nie potrącić, przemilczeć
delikatnie mój stan... Jakże przenikam tę grę! Nie jest to nic innego ze
strony ludzi, jak forma sybaryckiego smakowania w sobie, delektowania się
swoją na szczęście innością, maskowane hipokryzją gwałtowne odżegnywanie się
od mojego stanu. Wymieniają wymowne spojrzenia i milczą, i pozwalają tej
rzeczy w milczeniu się rozrastać. Mój stan! Być może, że nie jest on całkiem
poprawny. Może jest w nim pewien nieznaczny mankament zasadniczej natury! Mój
Boże! Cóż z tego? Nie jest to jeszcze powód do tej prędkiej i przerażonej
ustępliwości. Nieraz zbiera mnie pusty śmiech, gdy widzę to nagle
poważniejące zrozumienie, to skwapliwe uznanie, z jakim robią niejako miejsce
memu stanowi. Jak gdyby to był argument zgoła nieodparty, ostateczny,
bezapelacyjny. Dlaczego nalegają tak bardzo na ten punkt, dlaczego jest to
dla nich ponad wszystko ważne i dlaczego daje im stwierdzenie tego tę głęboką
satysfakcję, którą kryją za maską spłoszonej dewocji? |
Ali
zato drugi ljudi... Drsko, nikada neizrečeno pitanje koje stalno čitam u
njihovim očima. Nemoguće je osloboditi ga se. Pretpostavimo da je tako. Zašto
odmah te izdužene grimase, ta svečana lica, to ćutanje iz poštovanja koje se
nekako povlači, ta preplašena obazrivost? Samo da ni rečju ne dotaknu, da
delikatno prećute moje stanje... kako prezirem tu igru! Od strane ljudi to
nije ništa drugo do forma sibaritskog uživanja u sebi, naslađivanje tim što
su na sreću, drukčiji, strasno odricanje od moga stanja, maskirano
hipokrizijom. Rečito izmenjuju poglede, ćute i dozvoljavaju da ta stvar u
ćutanju raste. Moje stanje! Može biti da ono nije sasvim u redu. Možda u
njemu postoji neka mala mana principijelne prirode! Bože moj! Šta onda? To
još nije povod za tu brzu i plašljivu popustljivost. Često dobijem želju da
prsnem u smeh kad ugledam to razumevanje koje se naglo uozbiljava, to žurno
priznanje, s kojim nekako prave mesto mome stanju. Kao da je to sasvim
nepobitni argument, poslednji, bez apelacije. Zašto baš tako pridaju značaj
toj tački, zašto je to za njih važnije od svega i zašto im ta konstatacija
pruža tako duboko zadovoljstvo, koje sakrivaju iza maske preplašene
pobožnosti? |
Przypuśćmy, że jestem, żeby tak rzec, pasażerem,
lekkiej wagi, w istocie ponad miarę lekkiej wagi, przypuśćmy, że wprawiają
mnie w kłopot pewne pytania np.: jak stary jestem, kiedy obchodzę imieniny
itp. – czy to jest powód, żeby nieustannie krążyć dookoła tych pytań, jak
gdyby w tym tkwiło sedno rzeczy? Nie żebym się wstydził mego stanu.
Bynajmniej. Ale nie mogę znieść przesady, z jaką wyogromniają znaczenie
pewnego faktu, pewnego rozróżnienia, w istocie jak włos cienkiego. Śmieszy
mnie ta cała fałszywa teatralność; ten uroczysty patos, jaki spiętrzono nad
tą sprawą, to drapowanie momentu w kostium tragiczny, pełen ponurej pompy.
Tymczasem w rzeczywistości? Nic bardziej pozbawionego patosu, nic bardziej
naturalnego, nic banalniejszego na świecie. Lekkość, niezależność,
nieodpowiedzialność... I muzykalność, nadzwyczajna muzykalność członków, żeby
tak się wyrazić. Nie można przejść obok żadnej katarynki, żeby nie tańczyć.
Nie z wesołości, ale ponieważ jest nam wszystko jedno, a melodia ma swoją
wolę, swój uparty rytm. Więc ustępuje się. "Małgorzatko, skarbie mojej
duszy..." Jest się za lekkim, zbyt nieodpornym, żeby się sprzeciwić, a
zresztą w imię czego sprzeciwić się tak nieobowiązująco zachęcającej, tak
bezpretensjonalnej propozycji? Więc tańczę, a raczej drepcę w takt melodii
drobnym truchcikiem emerytów, podskakując od czasu do czasu. Mało kto to
zauważa, zajęty sobą w bieganinie dnia powszedniego. Jednemu chciałbym
zapobiec, by czytelnik nie robił sobie wygórowanych wyobrażeń o mojej
kondycji. Przestrzegam wyraźnie przed przecenianiem jej, i to zarówno in
plus, jak też in minus. Tylko żadnej romantyki. Jest to kondycja
jak każda inna, jak każda inna nosząca w sobie znamię najnaturalniejszej
zrozumiałości i zwyczajności. Wszelka paradoksalność znika, gdy się raz jest
po tej stronie sprawy. Wielkie otrzeźwienie – tak mógłbym nazwać mój stan,
wyzbycie się wszystkich ciężarów, taneczna lekkość, pustka,
nieodpowiedzialność, zniwelowanie różnic, rozluźnienie wszelkich więzów,
rozprzęgnięcie się granic. Nic mnie nie trzyma i nic nie więzi, brak oporu,
bezgraniczna swoboda. Dziwny indyferentyzm, z jakim przesuwam się lekko wskroś
wszystkich dymensji bytu – powinno to być właściwie przyjemne – czy ja wiem?
Ta bezdenność, ta wszędobylskość, niby to beztroska, obojętna i lekka – nie
chcę się skarżyć. Jest taki zwrot: nie zagrzewać nigdzie miejsca. Oto jest
właśnie: dawno przestałem już zagrzewać miejsce pod sobą. |
Pretpostavimo
da sam, da tako kažem, putnik lake kategorije, zaista preterano lake
kategorije, pretpostavimo da me u brigu bacaju izvesna pitanja, npr. koliko
imam godina, kada slavim imendan itd. Je li to povod da neprestano kružim oko
tih pitanja, kao da je u njima suština stvari? Ne da se stidim svoga stanja.
Ni najmanje. Ali ne mogu da podnesem predrasudu s kojom naduvavaju značaj
neke činjenice, izvesne razlike u suštini tanke kao dlaka. Zasmejava me cela
ta lažna teatralnost, taj svečani patos, nagomilan na tom problemu, to
odevanje trenutka u tragično odelo, puno mračne pompe. A u stvarnosti? Ničeg
više lišenog patosa, ničeg neprirodnijeg, ničeg banalnijeg na svetu. Lakoća,
nezavisnost, neodgovornost... I muzikalnost, neobična muzikalnost udova, da
se tako izrazim. Ne može se proći ni pokraj jednog vergla a da se
ne zaigra. Ne iz veselja, nego zato što nam je sve svejedno, a melodija ima
svoju volju, svoj uporni ritam. Dakle, popušta se. »Malgožatko, blago duše moje...« Čovek je preterano lak, odviše neotporan da
bi se protivio, a uostalom u ime čega da se protivi kad je reč o tako
nepretencioznom predlogu koji ohrabruje bez obaveze? I ja igram, ili tačnije
rečeno tupćem po taktu melodije sitnim koracima penzionera, podskakujući s
vremena na vreme. Malo ko to primećuje, zauzet samim sobom u jurnjavi običnog
dana. Jedno bih samo hteo da sprečim, da čitalac ne stvara sebi nikakvo
mišljenje o mom stanju. Jasno opominjem pred njegovim precenjivanjem i to
kako in plus tako i in minus. Samo nikakve romantike. To je
stanje kao svako drugo, kao svako drugo nosi u sebi znak najprirodnije
razumljivosti i običnosti. Svaka paradoksalnost nestaje kad se čovek jednom
nađe s druge strane stvari. Veliko otrežnjenje – tako bih mogao nazvati svoje
stanje, oslobođenje od svih tereta, igračka, lakoća, praznina, neodgovornost,
nivelisanje razlika, razlabavljavanje svih veza, uništavanje granica. Ništa
me ne drži i ne vezuje, nedostatak otpora, bezgranična sloboda. Čudna
ravnodušnost, s kojom lako prolazim kroz sve dimenzije života – to zapravo
treba da bude prijatno – zar ja znam? Ta dubina bez dna, ta svudaprisutnost,
tobož bezbrižna, ravnodušna i laka – neću da se žalim. Postoji takav obrt:
nigde ne zagrejati mesta. To je upravo to: odavno sam već prestao da
zagrejavam mesto pod sobom. |
Gdy z okna mego pokoju, wysoko położonego,
patrzę na miasto, na dachy, ściany ogniowe i kominy w burym świetle
jesiennego świtu, na cały ten gęsto zabudowany krajobraz, z ptasiej
perspektywy, ledwo rozpowity z nocy, dniejący blado ku żółtym horyzontom,
pokrajanym na jasne strzępy przez czarne falujące nożyce krakania wroniego –
czuję: oto jest życie. Każdy z nich tkwi w sobie, w jakimś dniu, do którego
się budzi, w jakiejś godzinie, która do niego należy, w jakiejś chwili.
Gdzieś tam w półciemnej kuchni gotuje się kawa, kucharka odeszła, brudny
odblask płomienia tańczy na podłodze. Czas zmylony ciszą odpływa na chwilę
wstecz, poza siebie, i przez te nie liczone chwile rośnie z powrotem noc na falującym
futerku kota. Zosia z pierwszego piętra ziewa długo i pręży się przeciągle,
zanim otworzy okno do sprzątania, naspane obficie, nachrapane powietrze nocy
leniwie wędruje do okna, przekracza je, wstępując powoli w burą i dymną
szarość dnia. Dziewczyna zanurza ręce ociągliwie w ciasto pościeli, ciepłe
jeszcze, nakisłe od snu. Wreszcie z dreszczem wewnętrznym, z oczyma pełnymi
nocy wytrząsa przez okno wielką, obfitą pierzynę i lecą na miasto puszki
pierza, gwiazdki puchu, leniwy wysiew rojeń nocnych. |
Kad
sa visokog prozora svoje sobe, iz ptičje perspektive gledam na grad, na
krovove, vatrene zidove i dimnjake u surom svetlu jesenjeg osvita, na ceo taj
predeo, gusto pokriven građevinama, tek razvijen iz noći, kako bledo sviće
prema žutim horizontima, isečenim na svetle krpe crnim talasavim makazam
graktanja vrana – osećam: to je život. Svaki od njih stoji u nekom danu, za
koji se budi, u neki sat, koji pripada njemu u nekom trenutku. Tamo negde u
polutamnoj kuhinji kuva se kafa, kuvarica je otišla, prljavi odsjaj plamena
igra na podu. Vreme obmanuto tišinom za trenutak se povlači unatrag, za sebe,
i za vreme tih trenutaka koji se ne računaju noć ponovo raste na talasavom
krznu mačke. Zosja sa prvog sprata dugo zeva i naginje se istežući se pre no
što otvori prozor za spremanje; dobro ispavan, nahrkavši se noćnog vazduha
lenjo ide prema prozoru, prekoračuje ga ulazeći lagano u mrko i dimljivo
sivilo dana. Devojka lenjo zagnjuruje ruke u testo postelje, još toplo,
uskislo od sna. Najzad sa unutrašnjim drhtajem, s očima punim noći istresa
kroz prozor veliku, bogatu perinu i na grad leti paperje, pahuljice perja,
lenjo semenje noćnih maštanja. |
Wtedy marzę o tym, żeby zostać roznosicielem
pieczywa, monterem sieci elektrycznej albo inkasentem kasy chorych. Albo
choćby kominiarzem. Rano, skoro świt, wchodzi się w jakąś bramę, lekko
uchyloną, przy świetle latarki dozorcy, przykładając niedbale dwa palce do
daszka, z żartem na ustach, i wkracza w ten labirynt, ażeby gdzieś późnym
wieczorem, na drugim końcu miasta go opuścić. Przez dzień cały przeprawiać
się z mieszkania do mieszkania, prowadzić jedną nie dokończoną, zawiłą
rozmowę, od końca do końca miasta, rozdzieloną na partie między lokatorów,
zapytać o coś w jednym mieszkaniu i otrzymać odpowiedź w następnym, rzucić w
jednym miejscu żart i długo w dalszych zbierać owoce śmiechu. Wśród
trzaskania drzwiami przeprawiać się przez ciasne korytarze, przez zastawione
meblami sypialnie, przewracać nocniki, potrącać skrzypiące wózki, w których
płaczą dzieci, schylać się po opuszczone grzechotki niemowląt. Ponad potrzebę
długo zatrzymywać się w kuchniach i przedpokojach, gdzie sprzątają służące.
Dziewczęta, uwijając się, prężą młode nogi, napinają wypukłe podbicia, grają,
połyskują tanim obuwiem, stukocą luźnymi pantofelkami... |
Tada
maštam o tome da postanem raznosač peciva, elektromonter ili inkasant
socijalnog osiguranja, ili bar dimničar. Rano, tek što svane, ulazi se u neku
kapiju, malo odškrinutu, uz svetlo domarevog fenjera, dodirujući nemarno sa
dva prsta štit kape sa šalom na ustima, i upada u taj lavirint, da bismo ga
negde u kasno veče, ostavili na drugom kraju grada. Celog dana prelaziti iz
stana u stan, voditi jedan beskrajan, zamršen razgovor, s kraja na kraj
grada, podeljen na partije među stanare, zapitati nešto u jednom stanu i
dobiti odgovor. U sledećem, baciti na jednom mestu dosetku, i
dugo na daljim skupljati plodove smeha. Usred lupe vrata prolaziti kroz tesne
hodnike, kroz spavaonice pretrpane stvarima, prevrtati nokšire, spoticati se
o škripava kolica u kojima plaču deca, saginjati se po ostavljene zvečke
odojčadi. Više no što je potrebno zadržavati se u kuhinjama i predsobljima
gde spremaju služavke. Devojke, uvijajući se istežu mlade noge, naginju
ispupčene risove, igraju, svetlucaju jevtinom obućom, lupkaju razgaženim
papučama. |
Takie są moje marzenia w nieodpowiedzialnych,
zamarginesowych godzinach. Nie wypieram się ich, choć widzę ich bezsens.
Każdy powinien znać granice swej kondycji i wiedzieć, co mu przystoi. |
Takva
su moja maštanja u vreme neodgovornih satova izvan margina. Ne odričem ih se
iako vidim njihovu besmislenost. Svako treba da zna granice svoga položaja i
da zna šta mu pristoji. |
Dla nas, emerytów, jest jesień na ogół
niebezpieczną porą. Kto wie, z jakim trudem dochodzi się w naszym stanie do
jakiej takiej stabilizacji, jak trudno właśnie nam, emerytom, uniknąć
rozprószenia, zgubienia się z rąk własnych, ten zrozumie, że jesień, jej
wichury, wzburzenia i konfuzje atmosferyczne nie sprzyjają naszej i tak zagrożonej
egzystencji. |
Za
nas, penzionere, jesen je uopšte opasno doba. Ko zna s kakvim naporom se u
našem položaju dolazi do kakve-takve stabilizacije, kako je nama penzionerima
teško da izbegnemo rasejanost, da se istrgnemo iz sopstvenih ruku, taj će razumeti
da jesen, njeni vetrovi, poremećaji i atmosferske konfuzije ne čine dobro
našoj egzistenciji koja je i tako ugrožena. |
Są jednak w jesieni dni inne, pełne spokoju i
zadumy, które są dla nas łaskawe. Zdarzają się niekiedy dni takie bez słońca,
ciepłe, zamglone i bursztynowe na dalekich krawędziach. W przerwie między
domami otwiera się nagle widok w głąb, na połać nieba schodzącego nisko,
coraz niżej, aż do ostatecznej rozwianej żółtości najdalszych horyzontów. W
tych perspektywach otwierających się w głąb dnia wędruje wzrok jakby w
archiwa kalendarza, jak w przekroju dostrzega nawarstwienia dni, nieskończone
registratury czasu, uchodzące szpalerami w żółtą i jasną wieczość. To
wszystko spiętrza się i szereguje w płowych i zatraconych formacjach nieba,
podczas gdy na pierwszym planie jest dzień obecny i chwila i rzadko kto
podnosi wzrok ku dalekim regałom tego złudnego kalendarza. Pochyleni ku ziemi
wszyscy dążą dokądś, wymijają się niecierpliwie i ulica porysowana jest cała
liniami tych dążeń, spotkań i wymijań. Ale w tej luce domów, skąd wzrok
ulatuje na cały dół miasta, na całą tę panoramę architektoniczną,
przejaśnioną od tyłu smugą jasności, zanikającą ku mdłym horyzontom, jest
przerwa i pauza w tym zgiełku. Tam na rozszerzonym i jasnym placyku rżną
drzewo dla szkoły miejskiej. Stoją tam w czworokątach i kubach sągi zdrowego,
jędrnego drzewa, topniejącego powoli, polano za polanem, pod piłkami i
siekierami rębaczy. Ach, drewno, zaufana, poczciwa, pełnowartościowa materia
rzeczywistości, na wskroś jasna i rzetelna, ucieleśnienie uczciwości i prozy
życia. Jakkolwiek głęboko szukałbyś w najgłębszym jej rdzeniu – nie
znajdziesz nic, czego by już na powierzchni nie wyjawiła po prostu i bez
zastrzeżeń, zawsze równomiernie uśmiechnięta i jasna tą ciepłą i pewną
jasnością swego włóknistego miąższu utkanego na podobieństwo ciała ludzkiego.
W każdym świeżym przełomie rozłupanego polana ukazuje się twarz nowa, a wciąż
ta sama, uśmiechnięta i złota. O, przedziwna karnacjo drzewa, ciepła bez
egzaltacji, na wskroś zdrowa, wonna i miła. |
Ipak
ujesen postoje i drugi dani, puni mira i sete, koji su ljubazni prema nama.
Bivaju ponekad takvi dani bez sunca, topli, magloviti i ćilibarski na dalekim
ivicama. U prekidu između kuća iznenada se otvara pogled u dubinu, na komad
neba koji se spušta nisko, sve niže, sve do poslednjeg razvejanog žutila
najdaljih horizonata. U tim perspektivama koje se otvaraju u dubinu dana
pogled putuje kao po arhivi kalendara, kao u preseku uglêda slojeve
dana, beskrajne registrature vremena, koje u špalirima odlaze u žutu i svetlu
večnost. Sve to se uzdiže i niže u bledim i izgubljenim formacijama neba, dok
su u prvom planu sadašnji dan i trenutak i retko ko diže pogled prema dalekim
regalima tog varljivog kalendara. Sagnuti prema zemlji svi nekud žure,
nestrpljivo se zaobilaze i ulica je sva iscrtana linijama tih žurenja,
susreta i obilazaka. Ali u toj praznini kuća, odakle pogled odleće na celi
donji deo grada, na celu tu arhitektonsku panoramu, osvetljenu odnatrag crtom
svetla koja je nestajala prema nejasnim horizontima, postoje prekid i pauza u
toj gužvi. Tamo na raširenom u svetlom malom prostoru seku
drvo za gradsku školu. Tamo u pravougaonicima i kvadratima stoje hvatovi
zdravog jedrog drveta, koje lagano, cepanica za cepanicom, nestaje pod
testerama i sekirama drvoseča. Ah, drvo, poverljiva, čestita, vredna materija
stvarnosti, skroz jasna i stvarna, otelovljenje poštenja i proze života. Ma
koliko duboko da tražiš u njenom najdubljem jezgru – nećeš naći ništa što već
na površini ne bi pokazalo prosto i bez ograda, uvek ravnomerno nasmejano i
svetlo tom toplom i sigurnom svetlošću svoje vlaknaste mekoće istkane slično
ljudskom telu. U svakom svežem prelomu razlupane cepanice pokazuje se lice
novo i uvek jedno isto, nasmejano i zlatno. O, prečudna karnacijo drveta,
topla bez egzaltacije, skroz zdrava, mirisna i lepa. |
Prawdziwie sakramentalna czynność pełna powagi i
symbolu. Rąbanie drzewa! Mógłbym godzinami stać tak w tej jasnej luce
otwartej w głąb późnego popołudnia i patrzeć na te melodyjnie grające piły,
na równomierną pracę siekier. Tu jest tradycja tak stara jak ród ludzki. W
tej jasnej szczerbie dnia, w tej luce czasu otwartej na żółtą i zwiędłą
wieczność rżnie się sągi bukowego drzewa od czasów Noego. Te same ruchy
patriarchalne i odwieczne, te same zamachy i pochylenia. Stoją po pachy w tej
złotej ciesiołce i wrzynają się powoli w kubiki i sągi drzewa, obsypani
trociną, z maleńką iskierką refleksu w oczach, wrębują się coraz głębiej w
ciepły i zdrowy miąższ, w litą masę, i mają za każdym łupnięciem złoty błysk
w oczach, jak gdyby szukali czegoś w sednie drzewa, jak gdyby chcieli się
dorąbać złotej salamandry, piskliwego żyjątka ognistego, wciąż uciekającego w
głąb rdzenia. Nie, oni po prostu dzielą czas na drobne polana, gospodarują
czasem, zapełniają piwnice dobrą i równomiernie porżniętą przyszłością na
zimowe miesiące. |
Prava
sakramentalna delatnost puna dostojanstva i simbola. Sečenje drva! Satima bih
mogao tako stajati u toj svetloj praznini otvorenoj u dubinu kasnog popodneva
i posmatrati te testere što melodiozno sviraju, ravnomeran rad sekira. U toj
svetloj pukotini dana, u toj praznini dana otvorenoj prema žutoj i uveloj
večnosti seku hvatove bukovog drveta još od Nojevih vremena. Oni isti
patrijarhalni i prastari pokreti, oni isti zamasi i sagibanja. Stoje do
pazuha u tom zlatnom zanatu i lagano se usecaju u kubike i hvatove drva
zasuti pilotinom, s malom iskrom odsjaja u očima, sve dublje se urezuju u
toplu i zdravu mekoću, u livenu masu i posle svakog cepanja imaju zlatan sjaj
u očima kao da traže nešto u srži drveta, kao da bi cepanjem hteli da dopru
do zlatne salamandre, piskavog vatrenog bića koje stalno beži u dubinu srži.
Ne, oni prosto dele vreme na sitne cepanice, ponekad gazduju, pune podrume
dobrom i ravnomerno isečenom budućnošću za zimske mesece. |
Byle przetrwać ten czas krytyczny, tych parę
tygodni, wnet zaczną się już poranne przymrozki i zima. Jakże lubię ten wstęp
do zimy, jeszcze bez śniegu, ale z zapachem mrozu i dymu w powietrzu.
Pamiętam takie popołudnia niedzielne późną jesienią. Przypuśćmy, że cały
tydzień przedtem padały deszcze, długa szaruga jesienna, aż wreszcie ziemia
nasyciła się wodą i teraz zaczyna schnąć i matowieć na wierzchu, wydzielając
krzepki, zdrowy chłód. Całotygodniowe niebo z powłoką chmur w łachmanach
zgrabiono, jak błoto, na jedną stronę nieboskłanu, gdzie ciemnieje stosami,
fałdziste i pomięte, a od zachodu zaczynają przenikać powoli zdrowe, czerstwe
kolory jesiennego wieczoru i zabarwiają chmurny krajobraz. I podczas gdy
niebo przeczyszcza się powoli od zachodu, wydzielając przeźroczystą
klarowność, idą służące odświętnie ubrane, idą trójkami, czwórkami, trzymając
się za ręce, pustą, niedzielnie czystą i wysychającą ulicą pomiędzy domkami
przedmieścia, kolorowymi w tej cierpkiej barwności powietrza, które kraśnieje
przed zmierzchem, idą smagłe i zaokrąglone na twarzy od zdrowego zimna i
stawiają elastycznie nogi w nowym przyciasnym obuwiu. Miłe, wzruszające
wspomnienie wydobyte z zakamarka pamięci! |
Samo
da se izdrži to kritično vreme, tih nekoliko nedelja, odmah će početi
jutarnje sumrazice i zima. Kako volim taj uvod u zimu, još bez snega, ali s
mirisom mraza i dima u vazduhu. Sećam se takvih nedeljnih popodneva kasne
jeseni. Pretpostavimo da su celu nedelju pre toga padale kiše, duga jesenja
lapavica dok se zemlja najzad nije zasitila vodom i sada počinje da se suši i
tamni na površini, ispuštajući krepak, zdrav hlad. Nebo od cele nedelje sa
pokrovcem oblaka u ritama skupljeno je kao blato, na jednoj strani nebeskog svoda
gde se tamni u gomilama, valovito i izgužvano, a sa zapada lagano počinju
prodirati zdrave, sveže boje jesenje večeri bojeći tmurni predeo. I dok se
nebo lagano pročišćava sa zapada, izdvajajući prozračnu jasnoću, služavke idu
svečano odevene, idu u trojkama, četvorkama, držeći se za ruke, pustom,
nedeljno čistom ulicom koja se suši između kućica predgrađa, šarenih u tom
oporom šarenilu vazduha, koji se rumeni pred sumrak, idu opaljene i
zaokrugljene u licu od zdrave hladnoće i elastično stupaju u novim, malo
tesnim cipelama. Prijatne, uzbudljive uspomene izvučene iz
zakutaka pamćenja. |
Ostatnio chodziłem prawie codziennie do urzędu.
Zdarza się czasem, że ktoś zachoruje i pozwalają mi na jego miejsce pracować.
Czasem ktoś po prostu ma jakąś pilną sprawę na mieście i daje się zastąpić w
pracy biurowej. Niestety, regularna praca to nie jest. Przyjemnie jest mieć,
choć na parę godzin, swoje krzesło ze skórzaną poduszką, swoje lineały,
ołówki i pióra. Przyjemnie jest być potrąconym albo i ofukniętym po koleżeńsku
przez współpracujących. Ktoś zwraca się do człowieka, ktoś powie jakieś
słowo, zakpi, zażartuje – i odkwita się na chwilę. Zahacza się człowiek o
kogoś, zaczepia swą bezdomność i nicość o coś żywego i ciepłego. Ten drugi
odchodzi i nie czuje mego ciężaru, nie zauważa, że mnie niesie na sobie, że
pasożytuję przez chwilę na jego życiu... |
U
poslednje vreme sam skoro svaki dan išao u kancelariju. Ponekad se dešava da
se neko razboli i meni dozvoljavaju da radim na njegovom mestu. Ponekad neko
prosto ima nekakav hitan posao u gradu i pušta me da ga zamenim na radu u
kancelariji. Nažalost, to nije redovan rad. Prijatno je imati makar na
nekoliko sati svoju stolicu sa kožnim jastučićem, svoje lenjire, olovke i
pera. Prijatno je kad vas saradnici drugarski gurnu ili se obrecnu na vas.
Neko se obraća čoveku, neko kaže neku reč, podsmehne se, našali – i za
trenutak se procvetava. Čovek se očeše o nekoga, zakači svoju samoću i
ništavilo za nešto živo i toplo. Onaj drugi odlazi a ne oseća moj teret, ne
primećuje da me nosi na sebi, da trenutak parazitski živim na njegovom
telu... |
Ale odkąd przyszedł nowy naczelnik biura i to
się skończyło. |
Ali
otkad je došao novi načelnik kancelarije i to se svršilo. |
Siadam teraz często, jeżeli jest pogoda, na
ławce, na małym skwerze, naprzeciw szkoły miejskiej. Z ulicy obok dochodzi
stuk siekier rąbiących drzewo. Dziewczęta i młode kobiety wracają z targu.
Niektóre mają poważne i regularnie zarysowane brwi i idą patrząc spod nich
groźnie, smukłe i chmurne – anielice z koszykami pełnymi jarzyn i mięsa.
Czasem przystają przed sklepami i przyglądają się sobie w szybie wystawowej.
Potem odchodzą, rzuciwszy z góry dumny i musztrujący wzrok za siebie, na
koniec własnego bucika. O dziesiątej godzinie wychodzi stróż na próg szkoły i
krzykliwy dzwonek jego napełnia swym zgiełkiem ulicę. Wtedy wnętrze szkoły
zdaje się nagle wzburzać gwałtownym tumultem, o mało co nie rozsadzającym
budynku. Jak gdyby zbiegowie, z tej powszechnej zamieszki wylatują jak z
procy małe obdartusy z bramy, zlatują z wrzaskiem z kamiennych schodków,
ażeby znalazłszy się na wolności, przedsięwziąć jakieś niepoczytalne skoki,
rzucać się w szalone imprezy zaimprowizowane na oślep, między dwoma
łypnięciami oczu. Czasem zapędzają się w tych nieprzytomnych gonitwach aż do
mojej ławki, rzucają w przelocie w moją stronę niezrozumiałe wyzwiska. Ich
twarze zdają się wychodzić z zawiasów przy gwałtownych grymasach, które do
mnie stroją. Jak stado zaaferowanych małp komentujących parodystycznie swe
błazeńskie wyczyny – przelatuje ta gromada mimo, gestykulując z piekielnym
wrzaskiem. Widzę wtedy ich zadarte i ledwo zaznaczone noski, nie mogące
wstrzymać wycieku, ich usta rozdarte krzykiem i pokryte krostami, ich małe
zaciśnięte pięści. Zdarza się, że zatrzymują się czasem przy mnie. Rzecz
dziwna, biorą mnie za rówieśnika. Mój wzrost znajduje się od dawna w zaniku.
Twarz moja, rozluźniona i zwiotczała, przybrała pozór dziecinnej. Jestem
nieco zakłopotany, gdy tykają mnie bezceremonialnie. Kiedy mnie po raz
pierwszy jeden z nich uderzył znienacka w pierś, potoczyłem się pod ławkę.
Ale nie obraziłem się. Wyciągnęli mnie stamtąd błogo zmieszanego i
zachwyconego tak świeżym i ożywczym postępowaniem. Ta zaleta, iż nie obrażam
się za żadną gwałtowność ich impetycznego savoir-vivre'u zjednuje mi
stopniowo mir i popularność. Łatwo się domyślić, że zaopatruję odtąd pilnie
me kieszenie w odpowiednią kolekcję guzików, kamyków, szpulek od nici,
kawałków gumy. Ułatwia to niezmiernie wymianę myśli i stanowi pomost
naturalny w nawiązywaniu przyjaźni. Przy tym, pochłonięci rzeczowymi
zainteresowaniami, mniej zwracają uwagę na mnie samego. Pod osłoną arsenału
wydobytego z kieszeni nie potrzebuję się obawiać, by ich ciekawość i
wścibstwo stało się wobec mnie samego natarczywe. |
Sada
često, ako je lepo vreme, sedam na klupu, na malom skveru, nasuprot gradske
škole. Iz sporedne ulice dolazi lupa sekira koje cepaju drva. Devojke i mlade
žene se vraćaju s trga. Neke imaju ozbiljne i pravilno ocrtane obrve i idu
gledajući preteći ispod njih, vitke i natmurene – anđeli s korpama punim
povrća i mesa. Ponekad zastaju pred radnjama i ogledaju se u
staklu izloga. Zatim odlaze, bacivši s visine ponosan i zapovednički pogled
iza sebe, na kraj sopstvene cipele. U deset sati izlazi poslužitelj na
školski prag i njegovo prodorno zvonce svojom bukom ispunjava ulicu. Tada
unutrašnjost škole izgleda kao da se naglo uskovitlava velikom gužvom, koja
umalo što ne razvaljuje zgradu. Kao begunci, iz tog opšteg haosa kao iz
praćke izleću mali odrpanci iz kapije, galameći sleću sa kamenih stepenica,
da bi našavši se u slobodi preduzeli neke neuračunljive skokove, da se bacaju
u neke ludačke predstave improvizirane slepo, između dva treptaja očiju.
Ponekad u tim besvesnim jurnjavama stižu i do moje klupe, u prolazu bacaju prema
meni nerazumljive psovke. Njihova lica izgledaju kao da ispadaju iz šarki
prilikom strasnih grimasa koje prave na moj račun. Kao čopor zainteresovanih
majmuna koji parodistički komentarišu svoje lude postupke – proleće ta gomila
pokraj mene, gestikulišući s paklenom vriskom. Tada vidim njihove prćaste i
jedva označene nosiće, koji ne mogu da zadrže sline, njihova usta razderana
krikom i pokrivena krastama, njihove male stegnute pesnice. Dešava se da
ponekad zastaju kraj mene. Čudna stvar, smatraju da sam im vršnjak. Moj
uzrast je odavno u nestajanju. Moje lice, opušteno i omršavelo, dobilo je
izgled dečjeg. Pomalo sam zbunjen jer mi neceremonijalno govore ti. Kada me
je prvi put jedan od njih iznenada udario u grudi, srušio sam se pod klupu.
Ali se nisam uvredio. Izvukli su me odande prijatno zbunjenog i oduševljenog
tako svežim i oživljavajućim postupanjem. Ta osobina da se ne vređam ni zbog
kakve naglosti njihovog drskog savoir-vivre-a postepeno mi stvara
ugled i popularnost. Lako se dosetiti, da od toga vremena vredno snabdevam
svoje džepove odgovarajućom zbirkom dugmadi, kamičaka, kalema od konca,
komadića gume. To neobično olakšava razmenu misli i predstavlja prirodnu
platformu u uspostavljanju prijateljstva. Pri tome, zauzeti realnijim
stvarima, manje obraćaju pažnju na samog mene. Pod zaštitom arsenala
izvađenog iz džepa ne treba da se bojim da će njihova radoznalost i
špiclovstvo u odnosu prema meni postati uporni. |
W końcu postanowiłem wprowadzić w czyn pewną
myśl, która mnie od pewnego czasu coraz uporczywiej nurtuje. |
Na
kraju sam odlučio da provedem u delo izvesnu zamisao koja me je od nekog
vremena opsedala. |
Był dzień bezwietrzny, łagodny i zamyślony,
jeden z tych dni późnej jesieni, w których rok, wyczerpawszy wszystkie kolory
i odcienie tej pory, zdaje się powracać do wiosennych rejestrów kalendarza.
Niebo bez słońca ułożyło się w kolorowe smugi, łagodne warstwy kobaltu,
grynszpanu i seledynu, zamknięte na samej krawędzi smugą czystej jak woda
białości – kolor kwietnia, niewymowny i dawno zapomniany. Wdziałem najlepsze
ubranie i wyszedłem na miasto nie bez pewnej tremy. Szedłem prędko, bez
przeszkód, w zacisznej aurze tego dnia, nie zboczywszy ani razu z prostej
linii. Bez tchu wbiegłem na kamienne schodki. Alea iacta est –
powiedziałem do siebie, zapukawszy do drzwi kancelarii. Stanąłem w skromnej
postawie przed biurkiem pana dyrektora, jak przystało w nowej mej roli. Byłem
nieco zmieszany. |
Bio
je dan bez vetra, blag i setan, jedan od onih dana kasne jeseni kada se
godina, iscrpavši sve boje i nijanse tog vremena, izgleda vraća na prolećne
registre kalendara. Nebo bez sunca složilo se u šarene trake, blage slojeve
kobalta, bakarne rđe i bledog zelenila koji su se na samoj ivici završavali
prugom beline čista kao voda – boja aprila neizreciva i davno zaboravljena. Obukao sam najbolje odelo i izišao u grad ne bez izvesne treme. Išao sam
brzo, bez smetnji, u prijatnoj atmosferi toga dana, nijednom ne sišavši s
prave linije. Bez daha sam utrčao na male kamene stepenice. Alea iacta est
– rekao sam sebi, zakucavši na vrata kancelarije. Stao sam skromno pred
pisaći sto gospodina direktora, kako je priličilo mojoj novoj ulozi. Bio sam
malo zbunjen. |
Pan dyrektor wyjął z oszklonego pudełka
chrabąszcza na szpilce i zbliżył go ukośnie do oka, patrząc nań pod światło.
Palce miał zawalane atramentem, paznokcie krótkie i płasko obcięte. Spojrzał
na mnie zza okularów. |
Gospodin
direktor je izvadio iz staklene kutije gundelja na čiodi i iskosa ga
približio oku, posmatrajući ga prema svetlu. Prsti su mu bili isprljani
mastilom, nokti pljosnati i kratko podsečeni. Pogledao
me je iza naočara. |
– Pan radca chciałby zapisać się do pierwszej
klasy? – rzekł. – Bardzo chwalebne i godne uznania. Rozumiem, radca chcesz od
podstaw, od fundamentów swą edukację odbudować. Zawsze powtarzam: gramatyka i
tabliczka mnożenia oto są podstawy wykształcenia. Naturalnie nie możemy radcy
traktować jako ucznia podlegającego przymusowi szkolnemu. Raczej jako
hospitanta, jako weterana abecadła, żeby się tak wyrazić, który po długiej
tułaczce zawinął niejako powtórnie do ławy szkolnej. Skierował swą skołataną
nawę do tego portu, że się tak wyrażę. Tak, tak, panie radco, niewielu
okazuje nam tę wdzięczność, to uznanie dla naszych zasług, by po wieku pracy,
po wieku trudów powrócić do nas i osiąść już tu na stałe jako dobrowolny,
dożywotni repetent. Pan radca będzie na wyjątkowych u nas prawach. Zawsze
mówiłem... |
– Vi
biste, gospodine savetniče, hteli da se upišete u prvi razred? – rekao je. –
Vrlo pohvalno i dostojno priznanja. Razumem, savetniče, vi hoćete da obnovite
svoje vaspitanje iz osnova, od temelja. Uvek ponavljam: gramatika i tablica
množenja su osnove obrazovanosti. Naravno vas, savetniče, ne možemo tretirati
kao učenika koji podleže obaveznom školovanju. Pre kao hospitanta, koji se
posle dugog lutanja nekako opet vratio u školsku klupu. Upravio je svoj
istrošen brod u ovu luku, da se tako izrazim. Da, da, gospodine savetniče,
malo njih nam pokazuje takvu zahvalnost, to priznanje za naše zasluge, da se
posle čitavog veka rada, posle mnogih napora vrati k nama i ostane tu zauvek
kao dobrovoljni ponavljač. Vi ćete, gospodine savetniče, kod nas uživati
izuzetna prava. Uvek sam govorio... |
– Przepraszam – przerwałem mu – ale chciałbym nadmienić,
że co do wyjątkowych praw, to zrzekam się całkowicie... Nie życzę sobie
uprzywilejowania. Wprost przeciwnie... Nie chciałbym w niczym wyróżniać się,
owszem, zależy mi na tym, żeby jak najbardziej zlać się, zaniknąć w szarej
masie klasy. Cały mój zamysł chybiłby celu, gdybym w czymkolwiek był
uprzywilejowany w porównaniu z innymi. Nawet jeżeli chodzi o karę cielesną –
tu podniosłem palec – uznaję w zupełności zbawienny i umoralniający jej wpływ
– zastrzegam się wyraźnie, by nie czyniono co do mnie pod tym względem
żadnych wyjątków. |
–
Izvinite – prekinuo sam ga – ali hteo bih da napomenem, što se tiče izuzetnih
prava, ja ih se potpuno odričem... Ne želim privilegija. Naprotiv... Ne bih
hteo da se po ičemu razlikujem, stalo mi je, međutim, do toga da se što više
slijem, izgubim u sivoj masi razreda. Cela moja zamisao bi promašila svoj
cilj kada bih imao ma kakve privilegije u poređenju s drugima. Čak i u
pogledu telesne kazne – tu podigoh prst – u potpunosti priznajem njen
spasavajući i moralni uticaj – izričito zahtevam da se u tom pogledu sa mnom
ne čine nikakvi izuzeci. |
– Bardzo chwalebne, bardzo pedagogiczne – rzekł
pan dyrektor z uznaniem. – Poza tym sądzę – dodał – że pańskie wykształcenie
okazuje wskutek długiego nieużywania w istocie już pewne luki. Oddajemy się
pod tym względem zazwyczaj optymistycznym złudzeniom, które łatwo jest
rozwiać. Czy pan jeszcze pamięta na przykład, ile jest pięć razy siedem? |
–
Vrlo pohvalno, vrlo pedagoški – reče odobravajući gospodin direktor. – Sem
toga mislim – dodade – da vaše obrazovanje usled dugog neupotrebljavanja u
stvari već pokazuje izvesne praznine. U tom pogledu se obično predajemo
optimističkim varkama, koje se lako daju razvejati. Da
li, na primer, pamtite koliko je pet puta sedam? |
– Pięć razy siedem – powtórzyłem zmieszany,
czując, jak pomieszanie, napływające ciepłą i błogą falą do serca, przesłania
mgłą jasność mych myśli. Olśniony jak objawieniem własną ignorancją, zacząłem
na wpół z zachwytu, że wracam rzeczywiście do dziecinnej nieświadomości,
jąkać się i powtarzać: pięć razy siedem, pięć razy siedem... |
– Pet
puta sedam – ponovio sam zbunjeno, osećajući kako mi zbunjenost, koja u
toplom i prijatnom talasu navire u srce, zamagljuje jasnoću misli. Zasenjen
kao otkrovenjem sopstvenim neznanjem, počeo sam napola oduševljen da se
stvarno vraćam u detinjsko neznanje, da mucam i ponavljam: pet puta sedam,
pet puta sedam... |
– No widzi pan – rzekł dyrektor – najwyższy
czas, że się pan zapisał do szkoły. – Potem, wziąwszy mnie za rękę,
zaprowadził do klasy, w której odbywała się nauka. |
– Eto
vidite – rekao je direktor – krajnje je vreme da se upišete u školu. – Zatim,
uhvativši me za ruku, odvede me u razred, u kome se drži predavanje. |
Znowu jak przed pół wiekiem znalazłem się w tym
zgiełku, w tej sali rojnej i ciemnej od mrowia ruchliwych głów. Stałem
maleńki na środku, trzymając się poły pana dyrektora, podczas gdy
pięćdziesiąt par młodych oczu przypatrywało mi się z obojętną, okrutną
rzeczowością zwierzątek, które widzą osobnika tej samej rasy. Z wielu stron
wykrzywiano do mnie twarze, robiono miny w prędkiej zdawkowej wrogości,
wystawiano języki. Nie reagowałem na te zaczepki, pomny na dobre wychowanie,
które niegdyś odebrałem. Rozglądając się w tych ruchliwych twarzach, pełnych
niedołężnych grymasów, przypomniałem sobie tę samą sytuację sprzed
pięćdziesięciu lat. Wtenczas stałem tak obok matki, podczas gdy ona
załatwiała mą sprawę z nauczycielką. Obecnie zamiast matki pan dyrektor
szeptał coś do ucha pana profesora, który kiwał głową i przypatrywał mi się z
powagą. |
Opet
kao pre pola veka našao sam se u toj gužvi, u toj prepunoj sali crnoj od
mravinjaka nemirnih glava. Stajao sam na sredini mali, držeći se za peševe
gospodina direktora, dok me je pedeset pari mladih očiju posmatralo s
ravnodušnom okrutnom poslovnošću životinjica koje vide jedinku iste rase. Sa
mnogih strana su prema meni iskrivljena lica, pravljene grimase u brzom
običnom neprijateljstvu, plaženi jezici. Nisam reagovao na ta izazivanja,
pamteći dobro vaspitanje, koje sam nekada dobio. Osvrćući se po tim živim
licima, punim glupih grimasa, setio sam se te iste situacije od pre pedeset
godina. Tada sam tako stajao pokraj majke, dok je ona svršavala moju stvar sa
učiteljicom. Sada je mesto majke gospodin direktor nešto šaputao na uvo
gospodinu profesoru, koji je klimao glavom i pažljivo me posmatrao. |
– To jest sierota – rzekł wreszcie do klasy –
nie ma ani ojca, ani matki – nie dokuczajcie mu zbytnio. |
– To
je siroče – rekao je najzad razredu – nema ni oca ni majke – nemojte mu mnogo
dosađivati. |
Łzy zakręciły mi się w oczach przy tym
przemówieniu, prawdziwe łzy rozczulenia, a pan dyrektor wsunął mnie, sam
wzruszony, do pierwszej ławki. |
Suze
mi navreše na oči prilikom tog govora, istinite suze uzbuđenja, a gospodin
direktor me je, i sam uzbuđen, uveo u prvu klupu. |
Odtąd zaczęło się dla mnie nowe życie. Szkoła
pochłonęła mnie od razu w zupełności. Nigdy za czasów mego dawnego życia nie
bywałem tak zaabsorbowany tysiącem spraw, intryg i interesów. Żyłem w jednym
wielkim zaaferowaniu. Nad moją głową krzyżowało się tysiąc
najróżnorodniejszych interesów. Przesyłano mi sygnały, telegramy, dawano
znaki porozumiewawcze, psykano, mrugano i na wszystkie sposoby, przypominano
mi na migi tysiące zobowiązań, które zaciągnąłem. Ledwo mogłem doczekać się
końca lekcji, podczas której z wrodzonej przyzwoitości wytrzymywałem ze
stoicyzmem wszystkie ataki, ażeby ani słowa nie uronić z nauk pana profesora.
Zaledwie rozległ się głos dzwonka, zwalała się na mnie ta rozwrzeszczana
zgraja, opadała mnie z żywiołowym impetem, roznosząc mnie prawie na sztuki.
Nadbiegali z tyłu poprzez ławki, dudniąc nogami na pulpitach, przeskakiwali
mi nad głowa, koziołkowali przeze mnie. Każdy wrzeszczał mi do ucha swe
pretensje. Stałem się centrem wszystkich interesów, najpoważniejsze
transakcje, najzawilsze i najdrażliwsze afery nie mogły obejść się bez mego
udziału. Chodziłem po ulicy otoczony zawsze hałaśliwą hałastrą gestykulującą
gwałtownie. Psy wymijały nas z daleka z podwiniętymi ogonami, koty wskakiwały
na dachy za naszym zbliżaniem się, a samotni malcy, napotkani po drodze,
chowali z biernym fatalizmem głowę między ramiona, przygotowani na najgorsze. |
Otada
je za mene počeo nov život. Škola me je odmah potpuno apsorbovala. Nikada za
vreme mog ranijeg života nisam bio tako zauzet hiljadama problema, intriga i
poslova. Živeo sam u jednom velikom zanosu. Iznad moje glave se ukrštalo na
hiljade najraznovrsnijih poslova. Slati su mi signali, telegrami, davani mi
znakovi sporazumevanja, šištali su mi, namigivali i na sve načine su me
pomoću znakova podsećali na hiljade obaveza koje sam bio uzeo na sebe. Jedva
sam mogao da dočekam kraj časa, za vreme koga sam sa urođenom pristojnošću
stoički izdržavao sve napade, da ne bih propustio ni reč profesorovog
predavanja. Tek što se razlegao glas zvonca, na mene se sručila ta bučna
rulja, spopala me sa stihijskim zaletom, raznoseći me skoro na komadiće.
Stizali su odnatrag preko klupa tutnjeći nogama po klupama, preskakali mi
preko glave, prevrtali se preko mene. Svaki od njih mi je vikao u uvo
pretenzije. Postao sam centar svih poslova, najvažnije transakcije,
najzamršenije i najosetljivije sfere nisu mogle proći bez moga učešća. Ulicom sam
išao uvek okružen bučnom ruljom koja je strasno gestikulirala. Psi
su nas obilazili izdaleka podavijenih repova, mačke su skakale na krovove kad
bismo se mi približavali, a usamljeni mališani, koje bismo sreli usput, sa
pasivnim fanatizmom su krili glave među ramena, spremni na najgore. |
Nauka szkolna nie straciła dla mnie nic na uroku
nowości. Na przykład sztuka sylabizowania. Profesor apelował po prostu do
naszej niewiedzy, umiał ją wydobywać z wielką zręcznością i sprytem, docierał
w nas wreszcie do owej tabula rasa, która jest podłożem wszelkiego
nauczania. Wypleniwszy w nas w ten sposób wszystkie przesądy i nawyki,
rozpoczął od podstaw naukę. Z trudem i natężeniem dukaliśmy melodyjnie
dźwięczne sylaby, pociągając w pauzach nosem i wyciskając na książce palcem
literę po literze. Mój elementarz nosił takie same ślady palca wskazującego,
zagęszczone przy trudniejszych literach – co elementarze moich kolegów. |
Školska
nauka nije bila izgubila ništa od svoga čara novine za mene. Na primer,
veština sricanja. Učitelj je prosto apelovao na naše neznanje, umeo je da ga
izvlači sa velikom veštinom i lukavošću, najzad je u nama stizao do one tabula
rasa, koja je osnov svakog učenja. Uništivši na taj način sve predrasude
i navike u nama, započinjao je nastavu iz temelja. S mukom i naporom smo
bubali zvučne melodiozne slogove, šmrčući nosevima u pauzama i vukući po
knjizi prstom od slova do slova. Moj bukvar je nosio onakve iste tragove
kažiprsta, izrazitije kod težih slova – kao i bukvari mojih kolega. |
Pewnego razu, nie pamiętam już, o co poszło,
wszedł pan dyrektor do klasy i wśród ciszy, jaka nagle zaległa, wskazał
palcem na trzech spomiędzy nas, między nimi i na mnie. Musieliśmy natychmiast
udać się z nim do kancelarii. Wiedzieliśmy, czym to pachnie, i dwaj moi
współwinowajcy zaczęli już z góry beczeć. Patrzyłem obojętnie na ich
niewczesną skruchę, na zdeformowane nagłym płaczem twarze, jak gdyby z
pierwszymi łzami zeszła z nich maska ludzka i obnażyła bezkształtną miazgę
płaczącego mięsa. Co do mnie – byłem spokojny, z determinacją natur moralnych
i sprawiedliwych poddawałem się biegowi rzeczy, gotów ze stoicyzmem znieść
konsekwencje mych czynów. Ta siła charakteru, wyglądająca na zatwardziałość,
nie podobała się panu dyrektorowi, gdyśmy wszyscy trzej winowajcy stanęli
przed nim w kancelarii – pan profesor asystował tej scenie z trzciną w ręku.
Z obojętnością rozpiąłem pasek, ale pan dyrektor, spojrzawszy zawołał: –
Wstyd, czy to możliwe? w tym wieku? – i popatrzył zgorszony na pana profesora.
– Dziwny wybryk natury – dodał z grymasem wstrętu. Potem, odprawiwszy malców,
miał do mnie długie i poważne kazanie, pełne żalu i dezaprobaty. Ale nie
rozumiałem go. Gryząc bezmyślnie paznokcie, patrzyłem tępo przed siebie i
potem powiedziałem: – Plosę pana plofesora, to Wacek pluł na bułkę pana
plofesora. – Byłem już naprawdę dzieckiem. |
Jednom,
ne sećam se već povodom čega je to bilo, ušao je gospodin direktor u razred i
u tišini koja je iznenada zavladala, pokazao je prstom na trojicu od nas, među
njima i na mene. Morali smo odmah poći sa njim u kancelariju. Znali smo na
šta to miriše, i moja dva sukrivca su već unapred počela da plaču. Ravnodušno
sam posmatrao njihovo prerano kajanje, lica deformisana naglim plačem, kao da
je sa prvim suzama sa njih sišla ljudska maska i obnažila bezobličnu masu
rasplakanog mesa. Što se mene tiče – bio sam miran, s odlučnošću priroda
moralnih i pravednih predavao sam se toku stvari, spreman da stoički podnesem
posledice svojih postupaka. Ta čvrstina karaktera, koja je ličila na
okorelost, nije se sviđala gospodinu direktoru kad smo nas tri krivca stala
pred njega u kancelariju – gospodin učitelj je prisustvovao toj sceni sa
trskom u ruci. Ravnodušno sam skinuo kaiš, ali je gospodin direktor,
pogledavši, povikao: »Sramota, zar je
moguće? u tim godinama?« i zgranuto je
pogledao učitelja. »Čudan ispad
prirode«, dodade sa grimasom gađenja. Zatim poslavši mališane, održa mi dugu
i ozbiljnu propoved, punu tuge i neodobravanja. Ali ja ga nisam razumeo.
Grizući besmisleno nokte, gledao sam tupo pred sebe a onda sam rekao: »Molim, gospodine plofesore, to je Vacek
pljuvao na zemičku gospodina plofesola«. Zaista
sam već bio dete. |
Na gimnastykę i rysunki szliśmy do innej szkoły,
gdzie były specjalne urządzenia i sale dla tych przedmiotów. Maszerowaliśmy
parami, gadając zajadle, wnosząc na każdą ulicę, na którą skręcaliśmy, nagły
zgiełk naszych zmieszanych sopranów. |
Na
gimnastiku i crtanje išli smo u drugu školu, gde su bili specijalni uređaji i
sale za te predmete. Marširali smo u parovima, pričajući neumorno, unoseći u
svaku ulicu, u koju smo skretali, iznanadan žagor naših izmešanih soprana. |
Szkoła ta był to wielki drewniany budynek
przerobiony z sali teatralnej, stary i pełen przybudówek. Wnętrze sali rysunkowej
podobne było do ogromnej łaźni, sufit podparty drewnianymi słupami, pod
sufitem biegła dookoła drewniana galeria, na którą wbiegaliśmy od razu,
szturmując schody, dudniące jak burza pod naszymi nogami. Liczne boczne
ubikacje nadawały się doskonale do zabawy w chowankę. Profesor rysunków nie
przychodził nigdy, dokazywaliśmy co niemiara. Od czasu do czasu wpadał
dyrektor tej szkoły do sali, stawiał kilku najhałaśliwszych do kąta, nakręcał
uszu paru najdzikszym, ale zaledwie odwracał się ku drzwiom, już za jego
plecami rósł na nowo tumult. |
Ta
škola je bila velika drvena zgrada preudešena od pozorišne sale, stara i puna
dograda. Unutrašnjost sale za crtanje bila je nalik na ogromno kupatilo, tavanica
je bila poduprta stubovima, ispod nje se unaokolo pružala drvena galerija, na
koju smo odmah istrčavali, jurišajući na stepenice, koje su tutnjale kao bura
pod našim nogama. Mnogobrojna bočna odeljenja su služila za igru žmurke.
Nastavnik crtanja nikad nije dolazio i mi smo pravili nestašluke koliko god
smo hteli. S vremena na vreme je upadao direktor te škole u salu, slao
nekoliko najbučnijih u ćošak, izvlačio uši nekolicini najdivljijih, ali čim bi se okrenuo prema vratima, za njegovim
leđima je već ponovo rasla galama. |
Nie słyszeliśmy dzwonka oznajmiającego koniec
nauki. Robiło się popołudnie jesienne, krótkie i kolorowe. Po niektórych
chłopców przychodziły matki i uprowadzały opornych, łając i bijąc. Ale dla
innych i pozbawionych tak troskliwej opieki domowej dopiero wtedy zaczynała
się właściwa zabawa. Dopiero późnym zmierzchem stary stróż, zamykając szkołę,
przepędzał nas do domu. |
Nismo
čuli zvonce kad je oglasilo kraj nastave. Dolazilo
je jesenje popodne, kratko i šareno. Po neke dečake su
dolazile majke i one što su se opirali psovale su i tukle. Ali za druge
lišene tako brižnog domaćeg nadzora tek tada je počinjala prava zabava. Tek u
kasni sumrak, stari poslužitelj, zatvarajući školu, oterao bi nas kući. |
Rano panowała jeszcze o tej porze gęsta
ciemność, gdy wychodziliśmy do szkoły, miasto leżało jeszcze w głuchym śnie.
Posuwaliśmy się omackiem z wyciągniętymi rękami, szeleszcząc nogami w suchych
liściach, które zalegały stosami ulice. Idąc trzymaliśmy się ściany domów,
ażeby nie zabłądzić. Niespodzianie w jakiejś framudze zmacywaliśmy ręką twarz
kolegi idącego z przeciwnej strony. Ileż stąd było śmiechu, zgadywań i
niespodzianek. Niektórzy mieli świeczki łojowe, zapalali je i miasto zasiane
było wędrówkami tych ogarków, posuwających się nisko przy ziemi drżącym
zygzakiem, spotykających się i przystających, ażeby oświecić jakieś drzewo,
krąg ziemi, kupę zwiędłych liści, wśród których maleństwa szukają za
kasztanami. Już też w niektórych domach zapalają się na piętrze pierwsze
lampy, mętne światło wypada wyogromnione przez kwadraty szyb w noc miejską i
kładzie się wielkimi figurami na plac przed domem, na ratusz, na ślepe fasady
domów. A gdy ktoś, wziąwszy lampę do ręki, idzie z pokoju do pokoju –
obracają się na dworze te ogromne prostokąty światła, jak karty kolosalnej
księgi, i plac zdaje się wędrować kamienicami i przestawiać cienie i domy,
jakby układał pasjanse z wielkiej talii kart. |
Ujutro
je u to doba još bio gusti mrak, kad smo izlazili u školu, grad je još ležao
u gustom snu. Išli smo pipajući ispruženih ruku, šušteći nogama kroz suvo
lišće, koje je u gomilama pokrivalo ulice. Idući
držali smo se zidova kuća da ne bismo zalutali. Neočekivano u nekom
udubljenju napipavali smo lice druga koji je dolazio sa suprotne strane.
Koliko je zbog toga bilo smeha, pogađanja i iznenađenja. Neki su imali lojane
sveće, palili su ih i grad je bio zasejan tim putujućim ugarcima, koji su se
kretali nisko iznad zemlje u drhtavoj cik-cak liniji, susrećući se i
zastajkujući, da bi osvetlili neko drvo, krug zemlje, gomilu uvelog lišća, u
kome su mališani tražili kestenje. U nekim kućama se na prvom spratu takođe
već pale prve lampe, mutno svetlo ispada uvećano kroz kvadrate okana u
gradsku noć i u velikim figurama pada na trg pred kućom, na većnicu, na slepe
fasade kuća. A kad neko, uzevši lampu u ruku, ide iz sobe u sobu – napolju se
okreću ti ogromni pravougaonici svetla, kao listovi ogromne knjige, i trg
izgleda kao da ide kućama premeštajući senke i domove, kao da ređa pasijanse
sa velikom talijom karata. |
Wreszcie dochodziliśmy do szkoły. Ogarki gasły,
ogarniała nas ciemność, w której domacywaliśmy się naszych siedzeń w ławkach.
Potem wchodził nauczyciel, zatykał świeczkę łojową do butelki i zaczynało się
nudne odpytywanie słówek i deklinacji. W braku światła nauka pozostawała
pamięciowa i werbalna. Podczas gdy ktoś recytował monotonnie, patrzyliśmy
mrużąc oczy, jak ze świecy wystrzelają złote strzały, pogmatwane zygzaki i
plączą się, szeleszcząc jak słoma, w zmrużonych rzęsach. Pan profesor
rozlewał atrament do kałamarzy, ziewał, wyglądał w noc czarną przez niskie
okno. Pod ławkami panował głęboki cień. Nurkowaliśmy tam, chichocąc,
wędrowali na czworakach, obwąchując się jak zwierzęta, dokonywaliśmy po
ciemku i szeptem zwykłych transakcji. Nigdy nie zapomnę tych błogich godzin
przedrannych w szkole, podczas gdy za szybami robił się powoli świt. |
Najzad
smo stizali u školu. Ugarci su se gasili, nas je obuhvatao mrak u kome smo
napipavali naša sedišta u klupama. Zatim je ulazio učitelj, zabadao lojanu
sveću u boci i počinjalo je dosadno ispitivanje reči i deklinacija. U
nedostatku svetla učenje se sprovodilo na osnovu pamćenja i verbalno. Dok bi
neko jednolično recitovao, mi smo žmirkajući gledali kako iz sveće izbijaju
zlatne strele, izgužvane cik-cak linije i sapliću se, šušteći kao slama, u
spuštenim trepavicama. Učitelj je razlivao mastilo u mastionice, zevao,
izvirivao u crnu noć kroz niski prozor. Pod klupama je vladala duboka senka.
Gnjurali smo se tamo kikoćući se, išli četvoronoške, njušeći se kao životinje
po mraku i šapatom smo obavljali obične transakcije. Nikada neću zaboraviti
te slatke predjutarnje časove u školi, dok je iza prozora lagano svitalo. |
Nastała wreszcie pora wichrów jesiennych. Owego
dnia już rano niebo stało się żółte i późne, modelowane na tym tle w
mętnoszare linie imaginacyjnych krajobrazów, wielkich i mglistych pustkowi,
odchodzących perspektywicznie malejącymi kulisami wzgórzy i fałdów,
zgęszczających się i drobniejących aż daleko na wschód, gdzie urywało się
nagle jak falisty brzeg ulatującej kurtyny i ukazywało dalszy plan, głębsze
niebo, lukę przestraszonej bladości, blade i przerażone światło najdalszej
dali – bezbarwne, wodnistojasne, którym jak ostatecznym osłupieniem kończył się
i zamykał ten horyzont. Jak na sztychach Rembrandta widać było za dni tych
pod tą smugą jasności dalekie, mikroskopijnie wyraźne krainy, które – zresztą
nigdy nie widziane – podniosły się teraz zza horyzontu pod tą jasną szczeliną
nieba, zalane jaskrawo–bladym i panicznym światłem, jak wynurzone z innej
epoki i innego czasu, jak ukazany tęskniącym ludom tylko na chwilę kraj
obiecany. W tym miniaturowym i jasnym krajobrazie widać było z dziwną
ostrością, jak wijącym się falisto torem posuwał się tam ledwo dostrzegalny w
tej dali pociąg kolei żelaznej, puszący się srebrnobiałą smużką dymu, i
rozpływał się w jasnej nicości. |
Najzad
je došlo vreme jesenjih vetrova. Toga dana već rano nebo je postalo žuto i
kasno, modelisano na toj pozadini u mutnosive linije imaginarnih predela,
velikih i maglovitih pustara, koje su se udaljavale kulisama uzvišica i
nabora koji su se u perspektivi smanjivali, zbijajući se i smanjujući čak
daleko na istoku, gde su se naglo završavali kao talasava ivica zavese koja
odleće i pokazivali dalji plan, dublje nebo, otvor preplašenog bledila, bledo
i prestrašeno svetlo najudaljenije daljine – bezbrojne, vodnjikavosvetle,
kojim se kao poslednjim zaprepašćenjem završavao i zatvarao taj horizont. Kao
na Rembrantovim gravirama tih dana su se ispod te trake svetlosti videli
daleki, mikroskopski jasni predeli, koji su se – uostalom nikad neviđeni – sada dizali iza horizonta ispod te
svetle pukotine neba, oblivene blistavobledom i paničnom svetlošću, kao
izronili iz druge epohe i drugog vremena, kao čežnjivim ljudima na trenutak
objavljena obećana zemlja. U tom minijaturnom i svetlom predelu sa neobičnom
oštrinom se vijugavom prugom tamo kretao voz, jedva primetan u toj daljini,
pušeći se srebrnobelom tračicom dima i razilazio se u svetlom ništavilu. |
Ale potem zerwał się wiatr. Wypadł jak gdyby z
tej jasnej luki nieba, zakołował i rozbiegł się po mieście. Był cały zrobiony
z miękkości i łagodności, ale w dziwnej megalomanii udawał brutala i gwałtownika.
Miesił, przewracał i męczył powietrze, że umierało z błogości. Nagle
usztywniał się w przestworzu i stawał dęba, rozpościerał się jak płótna
żaglowe, ogromne, napięte, klaskające jak z bata prześcieradła, zadzierzgał
się w twarde węzły, drżące od napięć, ze srogą miną, jakby chciał przytroczyć
całe powietrze do próżni, ale potem wyciągał zdradliwy koniec i rozpuszczał
tę fałszywą pętlicę i już o milę dalej wyrzucał ze świstem swe lasso, swój
pętający arkan, który niczego nie chwytał. |
Ali se onda digao vetar. Kao da je izleteo iz tog svetlog otvora neba,
zaokružio i jurnuo po gradu. Bio je sav napravljen od mekoće i blagosti, ali
se sa čudnom megalomanijom pravio da je grubijan i nasilnik. Mesio je,
prevrtao i mučio vazduh, da je ovaj umirao od uživanja. Iznenada se kočio u
vazduhu i propinjao, širio se kao jedra, ogromna, napeta, u čaršave koji su
pucali kao bičevi, zavezivao se u tvrde čvorove, koji su drhtali od napona,
sa strašnim izrazom kao da je hteo da priveže ceo vazduh za prazninu, ali je
onda izvlačio izdajnički kraj i razvezivao tu lažnu petlju i već milju dalje
i s fijukom bacao svoje laso, svoju sputavajuću omču, koja ništa nije
hvatala. |
A czego nie wyrabiał z dymem kominów! Biedny dym
już sam nie wiedział, jak uniknąć jego łajań, jak uchylić głowę, na prawo czy
na lewo, od jego ciosów. Tak panoszył się po mieście, jak gdyby raz na zawsze
statuować chciał tego dnia pamiętny przykład bezgranicznej swej samowoli. |
A šta
sve nije radio sa dimom iz odžaka! Siroti dim više ni sam nije znao kako da
izbegne njegove psovke, kako da izmakne glavu ispod njegovih udara, levo ili
desno. Tako se razmetao po gradu, kao da je jednom zauvek hteo da toga dana
pokaže nezaboravni primer svoje beskrajne samovolje. |
Od rana miałem przeczucie nieszczęścia. Z trudem
przeprawiałem się przez wichurę. Na rogach ulic, na skrzyżowaniu się
przeciągów, trzymali mnie koledzy za poły. Tak przeprawiałem się przez miasto
i wszystko szło dobrze. Potem poszliśmy na gimnastykę do drugiej szkoły. Po
drodze kupiliśmy sobie obwarzanki. Długi wąż par wkraczał, gęsto gadając,
przez bramę do wnętrza. Jeszcze moment, a byłbym ocalony, w pewnym miejscu,
bezpieczny aż do wieczora. W konieczności mogłem nawet nocować w sali
gimnastycznej. Wierni koledzy byliby mi towarzyszyli przez noc. Nieszczęście
chciało, że Wicek dostał tego dnia nowego bąka i puścił go z rozmachem przed
progiem szkoły. Bąk buczał, zrobił się zator koło wejścia, wypchnięto mnie
poza obręb bramy i w tej chwili porwało mnie. – Drodzy koledzy, ratujcie! –
zawołałem, już wisząc w powietrzu. Jeszcze ujrzałem wyciągnięte ich ręce i
krzyczace, rozwarte ich usta, w następnej chwili machnąłem koziołka i
wionąłem wspaniałą, wstępujacą linią. Już leciałem wysoko nad dachami. Lecąc
tak bez tchu, widziałem oczyma wyobraźni, jak koledzy moi w klasie wyciągają
ręce, strzygąc gwałtownie palcami, i wołają do nauczyciela: – Proszę pana
profesora, Szymcia porwało! – Pan profesor spojrzał przez okulary. Spokojnie
podszedł do okna i osłaniając ręką oczy, wypatrywał uważnie horyzont. Ale
mnie już nie mógł zobaczyć. Jego twarz w mdłym odblasku płowego nieba zrobiła
się całkiem pergaminowa. – Trzeba go skreślić z katalogu – rzekł z gorzką
miną i poszedł do stołu. A mnie niosło wyżej i wyżej w żółte, niezbadane
jesienne przestworza. |
Od
jutra sam predosećao nesreću. S mukom sam se probijao kroz vihor. Na uglovima
ulica, na raskrsnici promaja drugovi su me držali za peševe. Tako sam išao
kroz grad i sve je išlo dobro. Onda smo krenuli na gimnastiku u drugu školu.
Usput smo sebi kupili đevreke. Duga zmija parova je ulazila unutra kroz
kapiju gusto pričajući. Još jedan trenutak i ja bih bio spasen, na sigurnom
mestu, bezbedan sve do večeri. Po potrebi mogao bih čak i prenoćiti u
gimnastičkoj sali. Verni drugovi bi mi pravili društvo preko noći. Nesreća je
htela da je Vicek tog dana bio dobio novu čigru i s razmahom je pustio pred
školskim pragom. Čigra je zvrjala, oko ulaska se zakrčilo, izgurali su me
izvan kapije i u tom trenutku me je diglo.
»Drugovi dragi, spasavajte!«
povikao sam već lebdeći u vazduhu. Još sam
ugledao njihove ispružene ruke i njihova otvorena usta koja su vikala,
u sledećem trenutku sam se prevrnuo u vazduhu i poleteo divnom linijom koja
se dizala. Već sam leteo visoko iznad krovova. Leteći tako bez daha, video
sam u mašti kako moji drugovi ispružaju ruke, strižući strasno prstima, i
viču učitelju: »Molim, gospodine
profesore, Šimća je odnelo!« Gospodin
profesor je pogledao kroz naočare. Mirno je prišao prozoru i, zaklanjajući
rukom oči, pažljivo osmatrao horizont. Ali me već više nije mogao videti.
Njegovo lice je u otužnom odsjaju bledog neba postalo sasvim
pergamentsko. »Treba ga izbrisati iz
kataloga«, rekao je sa gorkom grimasom i pošao prema stolu. A mene je vetar
dizao sve više i više u žuta, neispitana, jesenja prostranstva. |
|
|
|
|
Pierwodruki: Emeryt / Bruno Schulz. – [Ilustrator: Bruno
Schulz]. – Wiadomości
Literackie (Warszawa), 1935 (29. XII), nr 51-52; s. 16-17; 6 ill. >> SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ / Bruno
Schulz. – Warszawa: Towarzystwo Wydawnicze "Rój", 1937. – 262 p. 33
ill. |
Izvor: PRODAVNICE CIMETOVE
BOJE – pripovetke / Bruno Šulc. Prevod s poljskog i predgovor dr Stojan
Subotin. – Beograd: Nolit, 1961. – 264 str. Tvrd povez, tiraž 3000.
(Biblioteka Nolit) |
USAMLJENOST F
--------------------------------