www.brunoschulz.org

------------------------------------

 

 

Bruno Schulz

 

SKLEPY CYNAMONOWE

ß NEMROD

  PAN KAROL  à

Pán / Пан / Panas / Pan

 

 

PAN [1]

 

 

 

 

PAN [2]

 

 

W kącie między tylnymi ścianami szop i przybudówek był zaułek podwórza, najdalsza, ostatnia odnoga, zamknięta między komorę, wychodek i tylną ścianę kurnika – głucha zatoka, poza którą nie było już wyjścia.

U uglu između zadnjih strana šupa i sporednih zgrada nalazio se dvorišni ćorsokak, najdalji, poslednji krak, zatvoren između ostave i zadnjeg zida kokošinjca – gluvi zaliv, iz koga dalje nije bilo izlaza.

Był to najdalszy przylądek, Gibraltar tego podwórza, bijący rozpaczliwie głową w ślepy parkan z poziomych desek, zamykającą i ostateczną ścianę tego świata.

To je bio najdalji rt, Gibraltar toga dvorišta, koji je očajnički udarao glavom u slepu ogradu vodoravnih dasaka, kojom se zatvarao i poslednji zid ovoga sveta.

Spod jego omszonych dyli wyciekała strużka czarnej, śmierdzącej wody, żyła gnijącego, tłustego błota, nigdy nie wysychająca – jedyna droga, która poprzez granice parkanu wyprowadzała w świat. Ale rozpacz smrodliwego zaułka tak długo biła głową w tę zaporę, aż rozluźniła jedną z poziomych, potężnych desek. My, chłopcy, dokonaliśmy reszty i wyważyli, wysunęli ciężką omszałą deskę z osady. Tak zrobiliśmy wyłom, otworzyliśmy okno na słońce. Stanąwszy nogą na desce, rzuconej jak most przez kałużę, mógł więzień podwórza w poziomej pozycji przecisnąć się przez szparę, która wypuszczała go w nowy, przewiewny i rozległy świat. Był tam wielki, zdziczały, stary ogród. Wysokie grusze, rozłożyste jabłonie rosły tu z rzadka potężnymi grupami, obsypane srebrnym szelestem, kipiącą siatką białawych połysków. Bujna, zmieszana, nie koszona trawa pokrywała puszystym kożuchem falisty teren. Były tam zwykłe, trawiaste źdźbła łąkowe z pierzastymi kitami kłosów; były delikatne filigrany dzikich pietruszek i marchwi; pomarszczone i szorstkie listki bluszczyków i ślepych pokrzyw, pachnące miętą; łykowate, błyszczące babki, nakrapiane rdzą, wystrzelające kiśćmi grubej, czerwonej kaszy. Wszystko to, splątane i puszyste, przepojone było łagodnym powietrzem, podbite błękitnym wiatrem i napuszczone niebem. Gdy się leżało w trawie, było się przykrytym całą błękitną geografią obłoków i płynących kontynentów, oddychało się całą rozległą mapą niebios. Od tego obcowania z powietrzem liście i pędy pokryły się delikatnymi włoskami, miękkim nalotem puchu, szorstką szczeciną haczków, jak gdyby dla chwytania i zatrzymywania przepływów tlenu. Ten nalot delikatny i białawy spokrewniał liście z atmosferą, dawał im srebrzysty, szary połysk fal powietrznych, cienistych zadumań między dwoma błyskami słońca. A jedna z tych roślin, żółta i pełna mlecznego soku w bladych łodygach, nadęta powietrzem, pędziła ze swych pustych pędów już samo powietrze, sam puch w kształcie pierzastych kul mleczowych rozsypywanych przez powiew i wsiąkających bezgłośnie w błękitną ciszę.

Ispod njegovih direka pokrivenih mahovinom tekao je potočić crne, smrdljive vode, koja nikad nije presušivala – jedini put koji je preko granice ograde vodio u svet. Ali očaj smrdljivog ćorsokaka je tako dugo udarao glavom u tu prepreku dok nije olabavio jednu od vodoravnih dasaka. Mi, dečaci, izvršili smo ostalo i iz ležišta izbili, izvukli tešku dasku, obraslu mahovinom. Tako smo napravili prolom, otvorili prozor prema suncu. Stavši nogom na dasku, kao most prebačenu preko kaljuge, zatočenik dvorišta se mogao u vodoravnoj poziciji provući kroz otvor, koji ga je puštao u nov, otvoren i prostran svet. Tamo je bio velik, zapušteni, stari vrt. Visoke kruške, granate jabuke rasle su tu u retkim moćnim grupama, posute srebrnim šuškanjem, uzavrelom mrežom beličastih presijavanja. Bujna, smršena, nekošena trava mekim kožuhom je pokrivala talasast teren. Bilo je tamo običnih, travnatih livadskih stabljika s perjastim kitama klasja; bilo je nežnih filigrana divljeg peršuna i šargarepe; smežuranih i grubih listića niskog bršljana i slepih kopriva koji su mirisali na metvicu; vlaknaste, sjajne bokvice, pokapane rđom, koja je štrčala bokorima krupne, crvene kaše. Sve to, spleteno i meko, bilo je zadojeno blagim vazduhom, začinjeno plavim vetrom i prevučeno nebom. Kad smo ležali na travi, bili smo prekriveni celom plavom geografijom oblaka i plovećih kontinenata, disali smo celom prostranom mapom nebesa. Od tog druženja s vazduhom lišće i mladike bili su se pokrili finim dlačicama, mekim slojem paperja, grubom čekinjom kukica, kao za hvatanje i zadržavanje strujanja kiseonika. Ta fina i beličasta skrama zbližavala je lišće i atmosferu, davala im srebrnat, sivi sjaj vazdušnih talasa, senovitih zamišljenosti između dva bleska sunca. A jedna od tih biljaka, žuta i puna mlečnog soka u bledim stabljičicama, naduvana vazduhom, terala je iz svojih praznih mladica još samo vazduh, samo paperje u obliku perjastih mlečnih kugala koje je vetarac rasipao, a plava tišina ih tiho upijala.

Ogród był rozległy i rozgałęziony kilku odnogami i miał różne strefy i klimaty. W jednej stronie był otwarty, pełen mleka niebios i powietrza, i tam podścielał niebu co najmiększą, najdelikatniejszą, najpuszystszą zieleń. Ale w miarę jak opadał w głąb długiej odnogi i zanurzał się w cień między tylną ścianę opuszczonej fabryki wody sodowej, wyraźnie pochmurniał, stawał się opryskliwy i niedbały, zapuszczał się dziko i niechlujnie, srożył się pokrzywami, zjeżał bodiakami, parszywiał chwastem wszelkim, aż w samym końcu między ścianami, w szerokiej prostokątnej zatoce tracił wszelką miarę i wpadał w szał. Tam to nie był już sad, tylko paroksyzm szaleństwa, wybuch wściekłości, cyniczny bezwstyd i rozpusta. Tam, rozbestwione, dając upust swej pasji, panoszyły się puste. Zdziczałe kapusty łopuchów – ogromne wiedźmy, rozdziewające się w biały dzień ze swych szerokich spódnic, zrzucając je z siebie, spódnica za spódnicą, aż ich wzdęte, szelestne, dziurawe łachmany oszalałymi płatami grzebały pod sobą kłótliwe to plemię bękarcie. A żarłoczne spódnice puchły i rozpychały się, piętrzyły się jedne na drugich, rozpierały i nakrywały wzajem, rosnąc razem wzdętą masą blach listnych, aż pod niski okap stodoły.

Vrt je bio prostran i razgranat u nekoliko rukavaca i imao je razne sfere i klime. Na jednoj strani je bio otvoren, pun mleka nebesa i vazduha, tu je nebu prostirao najmekše, najfinije, najpaperjastije zelenilo. Ali što je više padao u dubinu dugog rukavca i tonuo u senku između stražnjeg zida napuštene fabrike soda-voda, izrazito je postajao sve mrkiji, nagao i nemaran, rastao je divlje i aljkavo, rogušio se koprivama, ježio čičkom, šugavio svakojakim korovom, da na samom kraju među zidovima, u širokom pravougaonom kutu izgubi svaku meru i padne u ludilo. Tamo to već nije bio vrt, nego paroksizam ludila, eksplozija besa, cinična bestidnost i razvrat. Tamo, razjaren, puštajući na volju svojoj strasti, širio je prazan, podivljao kupus čička – ogromne veštice, koje su u beli dan skidale svoje široke suknje, zbacujući ih sa sebe, suknju za suknjom, dok im naduvene, šuštave, pocepane rite nisu poludelim komađem sahranjivale pod sobom to svadljivo pleme kopiladi. A proždrljive suknje su se nadimale i širile, rasle jedna na drugoj, gurale i pokrivale uzajamno, zajedno rastući u naduvenoj masi lisnatih ploča, sve do niske strehe šupe.

Tam to było, gdziem go ujrzał jedyny raz w życiu, o nieprzytomnej od żaru godzinie południa. Była to chwila, kiedy czas, oszalały i dziki, wyłamuje się z kieratu zdarzeń i jak zbiegły włóczęga pędzi z krzykiem na przełaj przez pola. Wtedy lato, pozbawione kontroli, rośnie bez miary i rachuby na całej przestrzeni, rośnie z dzikim impetem na wszystkich punktach, w dwójnasób, w trójnasób, w inny jakiś, wyrodny czas, w nieznaną dymensję, w obłęd.

Tamo sam ga video jedini put u životu, jednog popodnevnog sata onesvešćenog od žege. Bio je to trenutak kad se vreme, pobesnelo i divlje, otima od dolapa događaja i kao skitnica begunac juri vičući, naprečac preko polja. Tada leto lišeno kontrole raste s divljom žestinom na svim tačkama, dvostruko, trostruko, u neko drugo, podlo vreme, u neznanu dimenziju, u ludilo.

O tej godzinie opanowywał mnie szał łowienia motyli, pasja ścigania tych migocących plamek, tych błędnych, białych płatków, trzęsących się w rozognionym powietrzu niedołężnym gzygzakiem. I zdarzyło się wówczas, że któraś z tych jaskrawych plamek rozpadła się w locie na dwie, potem na trzy – i ten drgający, oślepiająco biały trójpunkt wiódł mnie, jak błędny ognik, przez szał bodiaków, palących się w słońcu.

U to vreme me je spopalo ludilo lovljenja leptirova, strast gonjenja tih svetlucavih mrljica, tih lutajućih, belih pahuljica, što su se tresle u raspaljenom vazduhu u nezgrapnoj cik-cak liniji. Tada se desilo da se jedna od tih sjajnih mrljica raspala u letu na dve, zatim na tri – i to drhtavo, zaslepljujuće belo trotočje vodilo me je kao lutajuća svetlost, kroz ludilo trnja što je gorelo u suncu.

Dopiero na granicy łopuchów zatrzymałem się, nie śmiejąc się pogrążyć w to głuche zapadlisko. 

Tek na granici čičaka zadržao sam se, ne smejući da zaronim u to gluvo zabačeno mesto.

Wtedy nagle ujrzałem go.

Tada sam ga iznenada ugledao.

Zanurzony po pachy w łopuchach, kucał przede mną.

Zagnjuren do pazuha u čičak, čučao je preda mnom.

Widziałem jego grube bary w brudnej koszuli i niechlujny strzęp surduta. Przyczajony jak do skoku, siedział tak – z barami jakby wielkim ciężarem zgarbionymi. Ciało jego dyszało z natężenia, a z miedzianej, błyszczącej w słońcu twarzy lał się pot. Nieruchomy, zdawał się ciężko pracować, mocować się bez ruchu z jakimś ogromnym brzemieniem.

Video sam njegova široka pleća u prljavoj košulji i aljkavi komadić kaputa. Pritajen, kao da se sprema za skok, sedeo je tako – kao da mu je pleća pritiskivao veliki teret. Njegovo telo je disalo od napregnutosti, a sa bakarnog lica koje je sijalo na suncu lio se znoj. Nepokretan, izgledao je kao da teško radi, kao da se bez pokreta bori s nekim ogromnim bremenom.

Stałem, przygwożdżony jego wzrokiem, który mnie ujął jakby w kleszcze.

Stajao sam prikovan njegovim pogledom koji me je držao kao klešte.

Była to twarz włóczęgi lub pijaka. Wiecheć brudnych kłaków wichrzył się nad czołem wysokim i wypukłym jak buła kamienna, utoczona przez rzekę. Ale czoło to było skręcone w głębokie bruzdy. Nie wiadomo, czy ból, czy palący żar słońca, czy nadludzkie natężenie wkręciło się tak w tę twarz i napięło rysy do pęknięcia. Czarne oczy wbiły się we mnie z natężeniem najwyższej rozpaczy czy bólu. Te oczy patrzyły na mnie i nie patrzyły, widziały mnie i nie widziały wcale. Były to pękające gałki, wytężone najwyższym uniesieniem bólu albo dziką rozkoszą natchnienia.

Bilo je to lice skitnice ili pijanice. Gužva prljavih vlasi vitlala se nad čelom visokim i ispupčenim kao kamen koji je voda izglačala. Ali čelo je bilo isprepletano dubokim brazdama, ko zna da li se bol ili jara sunca, ili natčovečanski napor tako uvrteo u to lice i toliko zategnuo crte da je izgledalo kao da će pući. Crne oči su se upile u mene sa napetošću najvećeg očaja ili bola. Te oči su gledale, videle su me i uopšte me nisu videle. Bile su to kugle koje su se rasprskavale, napete najvišim uzbuđenjem bola ili divljim blaženstvom nadahnuća.

I nagle z tych rysów, naciągniętych do pęknięcia, wyboczył się jakiś straszny, załamany cierpieniem grymas i ten grymas rósł, brał w siebie tamten obłęd i natchnienie, pęczniał nim, wybaczał się coraz bardziej, aż wyłamał się ryczącym, charczącym kaszlem śmiechu.

I iznenada iz tih crta, nategnutih do kidanja, odvojila se neka strašna, bolom slomljena grimasa i ta grimasa je rasla, preuzimala u sebe ono ludilo i nadahnuće, nadimala se njim, odvajala sve više, dok se nije otrgla nekim urlajućim promuklim kašljem smeha.

Do głębi wstrząśnięty, widziałem, jak hucząc śmiechem z potężnych piersi, dźwignął się powoli z kucek i zgarbiony jak goryl, z rękoma w opadających łachmanach spodni, uciekał, człapiąc przez łopocące blachy łopuchów, wielkimi skokami Pan bez fletu, cofający się w popłochu do swych ojczystych kniei.

Do dna potresen video sam kako se, grmeći smehom iz moćnih grudi, lagano podigao iz čučećeg stava i pognut kao gorila, s rukama u ritama pantalona koje su visile, pobegao, gazeći kroz šuštave pločice čička, u velikim skokovima – Pan bez flaute koji se preplašen povlači u svoje rodne šikare.

 

 

Preveo Stojan Subotin

ß  SKLEPY CYNAMONOWE  à



[1] http://monika.univ.gda.pl/~literat/shulz/0009.htm

[2] [Bruno Šulc: Prodavnice cimetove boje, s poljskog preveo dr Stojan Subotin, Nolit, Beograd, 1961, str. 265 8 Bruno Šulc, Manekeni, prevod i pogovor dr Stojan Subotin, Rad, »Reč i misao« nova serija - 356, Beograd, 1980, str. 101]