www.brunoschulz.org

 

Spring

La Primavera

  ILUSTRACIJE

 

 

 

 

 

 

 

 

SANATORIJUM POD KLEPSIDROM

ß GENIJALNA EPOHA

JULSKA NOĆ à

 

 

 

Bruno Šulc

 

 

 

Bruno Schulz

PROLEĆE
WIOSNA

E I-X / XI-XXVIII

 

 

XXIX

 

XXIX

 

Wiele przemawia za tym, że Franciszek Józef I był w gruncie rzeczy potężnym i smutnym demiurgiem. Jego oczy wąskie, tępe jak guziczki, siedzące w trójkątnych deltach zmarszczek, nie były oczyma człowieka. Twarz jego uwłosiona białymi jak mleko, w tył zaczesanymi bokobrodami, jak u japońskich demonów, była twarzą starego, osowiałego lisa. Z daleka, z wysokości terasy Schonbrunnu twarz ta dzięki pewnemu układowi zmarszczek zdawała się uśmiechać. Z bliska ten uśmiech demaskował się jako grymas goryczy i przyziemnej rzeczowości nie rozjaśnionej błyskiem żadnej idei. W chwili gdy pojawił się na widowni świata w generalskim zielonym pióropuszu, w turkusowym płaszczu do ziemi, lekko zgarbiony i salutujący, świat doszedł był w swym rozwoju do jakiejś szczęśliwej granicy. Formy wszystkie, wyczerpawszy swą treść w nieskończonych metamorfozach, wisiały już luźno na rzeczach, na wpół złuszczone, gotowe do strącenia. Świat przepoczwarczał się gwałtownie, wylęgał się w młodych, szczebiotliwych i niesłychanych kolorach, rozwiązywał się szczęśliwie we wszystkich węzłach i przegubach. Mało brakowało, a mapa świata, ta płachta pełna łat i kolorów, byłaby, falując, pełna natchnienia uleciała w powietrzu. Franciszek Józef I odczuł to jako osobiste niebezpieczeństwo. Jego żywiołem był świat ujęty w regulaminy prozy, w pragmatykę nudy. Duch kancelaryj i cyrkułów był jego duchem. I rzecz dziwna. Ten starzec oschły i stępiały, nie posiadający nic ujmującego w swej istocie, zdołał przeciągnąć wielką część kreatury na swoją stronę. Wszyscy lojalni i przewidujący ojcowie rodzin uczuli się wraz z nim zagrożeni i odetchnęli z ulgą, gdy potężny ten demon położył się swym ciężarem na rzeczach i zahamował wzlot świata. Franciszek Józef I pokratkował świat na rubryki, uregulował jego bieg przy pomocy patentów, ujął go w karby proceduralne i zabezpieczył przed wykolejeniem w nieprzewidziane, awanturnicze i zgoła nieobliczalne.

Mnogo šta govori u prilog toga da je Franc Jozef I bio u osnovi moćan i tužan demijurg. Njegove uske oči, tupe kao dugmad, koje su sedele u trouglastim deltama bora nisu bile ljudske oči. Njegovo lice pokriveno kao mleko belim, napred začešljanim bakenbardima, kao kod japanskih demona, bilo je lice stare, mračne lisice. Iz daljine sa visine terase Šenbruna to lice zahvaljujući izvesnom rasporedu bora izgledalo je kao da se osmehuje. Iz blizine taj osmeh se demaskirao kao grimasa gorčine i zemaljske praktičnosti neobasjana sjajem nikakve ideje. U trenutku kad se pojavio na svetskoj pozornici sa zelenom generalskom perjanicom, u tirkiznom plaštu do zemlje, lako pogrbljen i salutirajući, svet je u svom razvoju bio došao do izvesne srećne granice. Sve forme, iscrpavši svoj sadržaj u beskrajnim metamorfozama, već su slobodno visile na stvarima, poluoljuštene, gotove da se stalože. Svet se naglo učauravao, izlegao se u mladim, cvrkutavim i nečuvenim bojama, srećno se razvezivao u svim čvorovima i pregibima. Malo je nedostajalo, i mapa sveta, ta plahta puna zakrpa i boja, talasajući se, puna nadahnuća odletela bi u vazduh. Franc Jozef I je to osetio kao ličnu opasnost. Njegovom stihijom svet je bio obuhvaćen pravilnikom proze, pragmatizmom dosade. Duh kancelarije i policijskih kvartova bio je njegov duh. I čudna stvar. Taj suvoparni i otupeli starac, koji nije imao ničeg privlačnog u svojoj osobi, uspeo je da privuče veliki deo kreatura na svoju stranu. Svi lojalni i dalekovidi očevi porodica osetili su se ugroženi zajedno sa njim i sa olakšanjem su odahnuli kad je taj moderni demon svojom težinom legao na stvar i zadržao polet sveta. Franc Jozef I je iscrtao svet na rubrike, regulisao njegov hod uz pomoć patenata, stavio ga u proceduralne okove i osigurao od iskakanja iz koloseka u nepredviđeno, avanturističko i sasvim neuračunljivo.

Franciszek Józef I nie był nieprzyjacielem godziwej i bogobojnej radości. On to wymyślił w pewnego rodzaju przewidującej dobrotliwości c. k. loterię dla ludu, senniki egipskie, kalendarze ilustrowane oraz c. k. tabak – trafiki. Ujednostajnił on służbę niebieską, odział ją w symboliczne niebieskie uniformy i wypuścił na świat, podzielony na dykasterie i rangi, personel zastępów anielskich w postaci listonoszy, konduktorów i finansów. Najlichszy z tych gońców niebieskich miał jeszcze na twarzy zapożyczony od Stwórcy odblask mądrości przedwiecznej i jowialny uśmiech łaski ujęty w ramę bokobrodów, nawet gdy nogi jego na skutek wydatnych ziemskich wędrówek cuchnęły potem.

Franc Jozef I nije bio neprijatelj pristojne i bogobojažljive radosti. On je izmislio u izvesnoj vrsti dalekovide dobrote c. k. lutriju za narod, egipatske sanovnike, ilustrovane kalendare i c. k. duvanske trafike. Izjednačio je nebesku poslugu, obukao je u simbolične nebeske uniforme i pustio u svet, podeljen na dikasterije i rangove, personal nebeskih odreda u osobama poštara, konduktera i finansa. Najgori od tih nebeskih kurira još je imao na licu od Stvoritelja pozajmljeni odsjaj pradrevne mudrosti i žovijalni osmeh milosti uokviren bakenbardima čak i onda kad su mu noge usled neobičnih zemaljskih putovanja smrdele na znoj.

Ale czy słyszał ktoś o udaremnionym spisku u samego podnóża tronu, o wielkiej rewolucji pałacowej stłumionej w zarodku na samym wstępie pełnych chwały rządów Wszechwładnego? Trony więdną nie zasilane krwią, żywotność ich rośnie tą masą krzywdy, zaprzeczonego życia, tego wiecznie innego, co zostało przez nie wyparte i zanegowane. Odsłaniamy tu rzeczy tajne i zakazane, dotykamy tajemnic stanu, tysiąckrotnie zamkniętych i zapieczętowanych na tysiąc pieczęci milczenia. Demiurgos miał brata młodszego, zgoła innego ducha i innej idei. Któż go nie ma w tej lub innej formie, komuż nie towarzyszy jak cień, jak antyteza, jak partner wiecznego dialogu? Według pewnej wersji był to tylko kuzyn, według innej nie urodził się on nawet wcale. Wysnuto go tylko z obaw, z majaczeń Demiurga, podsłuchanych we śnie. Być może, że sfingował go byle jak, podstawił zań byle kogo, ażeby tylko symbolicznie odegrać ten dramat, powtórzyć raz jeszcze, po raz nie wiedzieć który, ceremonialnie i obrzędowo ten akt przedustawny i fatalny, którego wyczerpać nie mógł w tysiąckrotnych powtórzeniach. Ten warunkowo urodzony, profesjonalnie niejako pokrzywdzony z racji swej roli, nieszczęśliwy antagonista nosił imię arcyksięcia Maksymiliana. Już samo imię to, wypowiedziane szeptem, odnawia krew w naszych żyłach, czyni ją jaśniejszą i czerwieńszą, tętniącą pośpiesznie tym jaskrawym kolorem entuzjazmu, laku pocztowego i czerwonego ołówka, którym znaczone są szczęśliwe telegramy stamtąd. Miał on różowe policzki i promienne, lazurowe oczy, wszystkie serca biegły ku niemu, jaskółki, skwirząc z radości, przecinały mu drogę, ujmowały go wciąż na nowo w drgający cudzysłów – cytat szczęśliwy, pisany świąteczną kursywą i rozświegotany. Sam Demiurgos kochał go potajemnie, choć przemyśliwał nad jego zgubą. Zamianował go najpierw komandorem eskadry lewantyńskiej w nadziei, że awanturując się na morzach południowych nędznie zatonie. Wkrótce jednak potem zawarł tajną konwencję z Napoleonem III, który wciągnął go podstępnie w awanturę meksykańską. Wszystko było ukartowane. Ten pełen fantazji i polotu młodzieniec, znęcony nadzieją ukonstytuowania nowego, szczęśliwszego świata nad Pacyfikiem, zrezygnował ze wszystkich praw agnata do korony i dziedzictwa Habsburgów. Na francuskim okręcie liniowym "Le Cid" wjechał prosto w przygotowaną nań zasadzkę. Akta owego tajnego spisku nie ujrzały nigdy światła dziennego.

Ali da li je ko šta čuo o otkrivenoj zaveri u samom podnožju prestola, o velikoj dvorskoj revoluciji ugušenoj u začetku na samom početku pune hvale vladavine Svevladnog? Prestoli venu nehranjeni krvlju, njihova životnost raste onom masom krivde, opovrgnutog života, onog večito drugog, koje je ona istisnula i negirala. Otkrivamo te tajne i zabranjene stvari, dodirujemo državne tajne, hiljadama puta zatvorene i zapečaćene sa hiljadu pečata ćutanja. Demijurg je imao mlađeg brata, sasvim drugog duha i drugih ideja. A i ko ga nema u ovoj ili onoj formi, koga on ne prati kao senka, kao antiteza, kao partner večnog dijaloga? Prema jednoj verziji to je bio samo kuzen, prema drugoj on se uopšte nije bio ni rodio. Izmišljen je samo na osnovu straha, Demijurgovih buncanja, čuvenih u snu. Možda ga je kojekako izmislio, umesto njega podmetnuo bilo koga, samo da bi simbolično odigrao tu dramu, još jednom ponovio, ko zna po koji put, ceremonijalno i obredno taj predustavni i fatalni akt, koji nije mogao iscrpsti ponavljajući ga hiljadama puta. Taj uslovno rođen, u neku ruku profesionalno uvređen shodno svojoj ulozi, nesrećni antagonista nosio je ime nadvojvode Maksimilijana. Već samo to ime, izgovoreno šapatom, obnavlja krv u našim žilama, čini je svetlijom i crvenijom, ona počinje biti svetlom bojom oduševljenja, poštanskog voska i crvene olovke, kojima su obeleženi srećni telegrami odande. On je imao rumene obraze i sjajne, plave oči, sva srca su stremila k njemu, lastavice su mu cijučući od radosti presecale put, stalno ga ponovo stavljale pod drhtavi znak navoda – srećan citat, pisan svečanim kurzivom i rascvrkutan. I sam Demijurg ga je potajno voleo, iako je premišljao kako da ga upropasti. Najpre ga je naimenovao za komandora levantinske eskadre u nadi da će bedno potonuti u nekoj avanturi na južnim morima. Međutim, kasnije je ipak potpisao tajnu konvenciju sa Napoleonom III, koji ga je na prevaru uvukao u meksikansku avanturu. Sve je bilo udešeno. Taj mladić pun fantazije i poleta, privučen nadom da će ustanoviti srećniji svet na Pacifiku, odrekao se svih prava agnata na krunu i nasledstvo Habsburgovaca. Na francuskom linijskom brodu »Le Cid« otputovao je pravo u klopku koja mu je pripremljena. Spisi te tajne zavere nikada nisu ugledali svetlo dana.

Tak rozwiała się ostatnia nadzieja malkontentów. Po jego tragicznej śmierci Franciszek Józef I pod pozorem żałoby dworskiej zakazał koloru czerwonego. Czarno-żółta żałoba stała się kolorem oficjalnym. Kolor amarantu, falujący sztandar entuzjazmu łopotał odtąd tylko tajnie w piersiach jego wyznawców. Nie zdołał go wszakże Demiurgos wyplenić całkiem z natury. Wszak zawiera go potencjalnie światło słoneczne. Wystarczy zamknąć oczy w słońcu wiosennym, ażeby go chłonąć pod powiekami na gorąco, fala za falą. Papier fotograficzny spala się tą właśnie czerwienią w blasku wiosennym, przelewającym się poza wszystkie granice. Byki, prowadzone z płachtą na rogach słoneczną ulicą miasta, widzą ją w jaskrawych płatach i pochylają głowę, gotowe do ataku na imaginacyjnych toreadorów uchodzących w popłochu na płomiennych arenach.

Tako je razvejana i poslednja nada nezadovoljnika. Posle njegove tragične smrti Franc Jozef I je pod izgovorom dvorske žalosti zabranio crvenu boju. Crno-žuta žalost postala je zvanična boja. Boja krasuljka – talasava zastava oduševljenja šuštala je otada samo tajno u grudima njegovih pristalica. Ipak ga Demijurg nije sasvim mogao iskoreniti iz prirode. Jer ga sadrži u sebi potencijalno sunčano svetlo. Dovoljno je zatvoriti oči na prolećnom suncu, da bi ga vrelog gutali pod kapcima, talas za talasom. Fotografski papir spaljuje se baš tim crvenilom u prolećnom sjaju koji se preliva preko svih granica. Bikovi, koje vode sa plahtom na rogovima sunčanim ulicama grada, vide je u drečavim pahuljicama i saginju glave, spremni za napad na imaginarne toreadore koji u panici odlaze sa vatrenih arena.

Czasem przebiega dzień cały jaskrawy w wybuchach słońca, w spiętrzeniach obłoków obwiedzionych na brzegach świetliście i chromatycznie, pełen na wszystkich krawędziach wyłamującej się czerwieni. Ludzie chodzą odurzeni światłem, z zamkniętymi oczyma, eksplodując wewnątrz od rakiet, rac rzymskich i baryłek prochu. Potem pod wieczór łagodnieje ten ogień huraganowy światła, horyzont zaokrągla się, pięknieje i napełnia lazurem jak ogrodowa kula szklana z miniaturową i świetlaną panoramą świata, z szczęśliwie uporządkowanymi planami, nad którymi jak ostateczne uwieńczenie szeregują się obłoki nad widnokręgiem, roztoczone długim rzędem jak rulony złotych medali albo dźwięki dzwonów dopełniające się w różanych litaniach.

Ponekad protiče čitav dan sav drečav u ekplozijama sunca, u nagomilavanju oblaka opervaženih svetlo i hromatski, sa svim ivicama pun crvenila koje se prosipa. Ljudi hodaju opijeni svetlošću, zatvorenih očiju, eksplodirajući iznutra od raketa žabica i burića baruta. Zatim predveče ta uraganska vatra svetlosti malaksava, horizont se zaokrugljuje, prolepšava i puni plavetnilom kao staklena kugla u vrtu sa minijaturnom i svetlom panoramom sveta, sa srećno uređenim planovima, nad kojima se kao kruna snega nižu oblaci na vidokrugu, razastrti u drugom redu kao ruloi zlatnih medalji ili zvuk zvona koja se dopunjuju u ružičastim molitvama.

Ludzie gromadzą się na rynku, milcząc pod tą ogromną, świetlaną kopułą, grupują się mimo woli i uzupełniają w wielki, nieruchomy finał, w skupioną scenę czekania, obłoki spiętrzają się różowo i coraz różowiej, na dnie wszystkich oczu jest głęboki spokój i refleks świetlanej dali i nagle – gdy tak czekają – świat osiąga swój zenit, dojrzewa w dwóch – trzech ostatnich pulsach do najwyższej doskonałości. Ogrody aranżują się już ostatecznie na kryształowej czaszy horyzontu, majowa zieleń spienia się i kipi lśniącym winem, ażeby za chwilę przelać się przez brzegi, wzgórza formują się na wzór obłoków: przekroczywszy szczyt najwyższy, piękność świata oddziela się i wzlatuje – wstępuje ogromnym aromatem w wieczność.

Ljudi se skupljaju na trgu, ćuteći pod tom ogromnom, svetlom kupolom, grupišu se i protiv svoje volje i upotpunjuju u veliko, nepokretno finale, u napregnutu scenu čekanja, oblaci narastaju ružičasto i sve ružičastije, na dnu svih očiju je duboki mir i refleks svetle daljine i iznenada – dok tako čekaju – svet stiže do svoga zenita, sazreva u dva-tri poslednja pulsa do najvećeg savršenstva. Vrtovi se već konačno uređuju na kristalnoj čaši horizonta, majsko zelenilo se penuši i kipi kao bleštavo vino, da bi se kroz jedan trenutak prelilo preko ivica, brda se formiraju po ugledu na oblake: prešavši najviši vrh, lepota sveta se odvaja i uzleće – ogromnim mirisom ulazi u večnost.

I podczas gdy ludzie stoją jeszcze nieruchomo, spuściwszy głowy pełne jeszcze jasnych i ogromnych wizyj, urzeczeni tym wielkim, świetlanym wzlotem świata, wybiega z tłumu niespodzianie ten, na którego czekano bezwiednie, goniec zdyszany, cały różowy w pięknych malinowych trykotach, obwieszony dzwonkami, medalami i orderami, biegnie przez czysty plan rynku obrzeżony cichym tłumem, pełen jeszcze lotu i zwiastowania – nadprogramowy naddatek, czysty zysk odrzucony przez dzień ten, który go zaoszczędził szczęśliwie z całego blasku. Sześć i siedem razy obiega on rynek w pięknych kręgach mitologicznych, w kręgach pięknie zagiętych i zatoczonych. Biegnie wolno na wszystkich oczach, ze spuszczonymi powiekami, jak gdyby zawstydzony, z rękoma na biodrach. Nieco ciężki brzuch obwisa wstrząsany rytmicznym biegiem. Twarz purpurowa z natężenia błyszczy od potu pod czarnym bośniackim wąsem, a medale, ordery i dzwonki skaczą miarowo na brązowym dekolcie, jak uprząż weselna. Widać go z daleka, jak skręcając na rogu paraboliczną natężoną linią, zbliża się z janczarską kapelą swych dzwonków, piękny jak bóg, nieprawdopodobnie różowy, z nieruchomym torsem, opędzając się z bocznym błyskiem oczu ciosami harapa od sfory psów, która go obszczekuje.

I dok ljudi još stoje nepomični, oborivši glave još pune svetlih i ogromnih vizija, očarani tim velikim, sjajnim uzletom sveta, iz gomile neočekivano istrčava onaj, na koga se nesvesno čekalo, zadihani glasonoša, sav rumen, u lepom trikou maslinaste boje, sav izvešan zvoncima, medaljama i ordenima, trči preko čistog prostora trga koji opkoljava tiha gomila, još pun leta i vesti – vanredni dodatak čista dobit koju je odbacio taj dan, koji ga je srećno uštedeo od sveg sjaja. Šest-sedam puta on optrčava trg u lepim mitološkim krugovima, u lepo svijenim i napravljenim krugovima. Trči lagano pred očima sviju, spuštenih kapaka, s rukama na bedrima. Malo težak stomak mu visi potresean ritmičkim trčanjem. Lice purpurno od napora blešti od znoja pod crnim bosanskim brkom, a medalje, ordeni i zvončići skakuću ravnomerno na bronzanom dekolteu, kao svadbena zaprega. Vidi se iz daljine, kako se skrećući na uglu parabolično zategnutom linijom, približava sa janičarskom kapelom svojih zvončića, lep kao Bog, neverovatno ružičast, nepokretnog trupa, braneći se bočnim sjajem očiju kao udarcima korbača od gomile pasa, koja laje na njega.

Wtedy Franciszek Józef I, rozbrojony powszechną harmonią, proklamuje milczącą amnestię, konceduje czerwień, konceduje ją na ten jeden wieczór majowy w rozwodnionej słodkiej, w karmelkowej postaci i, pogodzony ze światem i swą antytezą, staje w otwartym oknie Schonbrunnu i widać go w tej chwili na całym świecie, na wszystkich horyzontach, pod którymi na czystych placach rynkowych, obrzeżonych milczącym tłumem, biegną różowi szybkobiegacze, widać go jako ogromną c. k. apoteozę na tle obłoków, wspartego urękawicznionymi rękami o balustradę okna w turkusowobłękitnym surducie, z wstęgą komtura zakonu maltańskiego, – oczy zwężone niby w uśmiechu w deltach zmarszczek, guziki błękitne bez dobroci i bez łaski. Stoi tak z przygładzonymi w tył, śnieżnymi bokobrodami, ucharakteryzowany na dobroć – zgorzkniały lis i imituje z daleka uśmiech swą twarzą bez humoru i bez genialności.

Tada Franc Jozef I, razoružan opštom harmonijom, proklamuje nemu amnestiju, dozvoljava crvenilu da se udalji, dozvoljava mu za to jedino majsko veče u razvodnjenom i slatkom, obliku karamele i, pomiren sa svetom i svojom antitezom, staje u otvorenom prozoru Šenbruna i u tom trenutku ga vide na celom svetu na svim horizontima, pod kojima na čistim trgovima oivičenim ćutljivom gomilom, trče ružičasti glasnici, vide ga kao ogromnu c. k. apoteozu na pozadini oblaka, naslonjenog sa rukama u rukavicama na ogradu prozora i tirkiznoplavom kaputu sa trakom komtura malteškog reda – oči sužene kao u osmehu u deltama bora, dugmad plava bez dobrote i bez milosti. Stoji tako sa zaglađenim unatrag, snežnim bakenbardima, maskiran kao dobrota – razočarani lisac koji izdaleka imitira osmeh svojim licem bez raspoloženja i bez genijalnosti.

 

XXX

 

XXX

 

Opowiedziałem po długich wahaniach Rudolfowi wypadki ostatnich dni. Nie mogłem w sobie dłużej zatrzymać tajemnicy, która mnie rozpierała. Pociemniał na twarzy, krzyknął, zarzucił mi kłamstwo, wybuchnął wreszcie otwarcie zazdrością. Wszystko blaga, wierutna blaga, wołał biegając z podniesionymi rękami. Eksterytorialność! Maksymilian! Meksyk! cha! cha! Plantacje bawełny! Dość tego, skończyło się, nie myśli więcej użyczać swego markownika do takich zdrożności. Koniec spółki. Wypowiedzenie kontraktu. Chwycił się za włosy z wzburzenia. Był wyprowadzony z wszystkich granic, zdecydowany na wszystko.

Posle dugog dvoumljenja ispričao sam Rudolfu događaje poslednjeg dana. Nisam mogao duže da čuvam tajnu koja me je raspinjala. Lice mu je potamnelo, viknuo je, prebacio mi da lažem, najzad je eksplodirao otvorenom zavišću. Sve je izmišljotina, najčistija izmišljotina, vikao je trčeći s podignutim rukama. Eksteritorijalnost! Maksimilijan! Meksiko! Ha! Plantaže pamuka! Dosta mu je toga, svršeno je, nema više nameru da mi pozajmljuje svoj album za marke za takve neprijatnosti. Kraj saveza. Otkaz ugovora. Uhvatio se za kosu od ogorčenja. Bio je izveden iz svih granica, rešen na sve.

Zacząłem mu tłumaczyć uspokajając go – bardzo przestraszony. Przyznałem, że sprawa jest na pierwszy rzut oka w istocie nieprawdopodobna, wręcz niewiarygodna. Ja sam – przyznawałem – nie mogę wyjść ze zdumienia. Nic dziwnego, że trudno mu ją, nie przygotowanemu, od razu zaakceptować. Apelowałem do jego serca i honoru. Czy może pogodzić ze swoim sumieniem, by teraz właśnie, gdy sprawa wkracza w stadium decydujące, odmówić mi swej pomocy i zniweczyć ją przez cofnięcie swego udziału? W końcu podjąłem się udowodnić na podstawie markownika, że wszystko jest, słowo w słowo, prawdą.

Počeo sam da mu objašnjavam umirujući ga – veoma preplašen. Priznao sam da je stvar na prvi pogled zaista neverovatna, nezamisliva. Ni ja sam – priznavao sam – ne mogu da se načudim. Nije ni čudo što, nepripremljen, nije ni mogao da je odmah prihvati. Apelovao sam na njegovo srce i čast. Može li se pomiriti sa svojom savešću, da mi baš sada, kad stvar ulazi u odlučujući stadijum, uskrati svoju pomoć i uništi je povlačeći se od učešća? Na kraju sam se prihvatio da na osnovu albuma dokažem da je sve, od reči do reči, istina.

Nieco ułagodzony rozłożył album. Nigdy nie mówiłem z taką swadą i ogniem, prześcignąłem sam siebie. Argumentując na podstawie marek, nie tylko odparłem wszystkie zarzuty, rozwiałem wszystkie wątpliwości, ale poza to wychodząc doszedłem do tak rewelacyjnych wprost wniosków, że sam stanąłem olśniony wobec perspektyw, które się otwierały. Rudolf milczał pokonany, nie było już mowy o rozwiązaniu spółki.

Malo odobrovoljen, raširio je album. Nikad nisam govorio sa takvom rečitošću i vatrenošću, nadvisio sam samog sebe. Podupirući svoje argumente markama, ne samo da sam odbacio sve zamerke, raspršio sve sumnje, već sam izlazeći izvan toga došao do prosto senzaconalnih zaključaka, da sam i sam stao pred perspektivama koje su se otvarale. Rudolf je ćutao pobeđen, više nije bilo govora o raskidanju saveza.

 

XXXI

 

XXXI

 

Czy można to uznać za przypadek, że w tych dniach właśnie zjechał wielki teatr iluzji – wspaniałe panoptikum i rozbiło swój obóz na placu Św. Trójcy? Od dawna to przewidywałem i pełen triumfu obwieściłem to Rudolfowi.

Može li se to označiti kao slučajnost, što je baš tih dana stigao veliki teatar iluzija – veličanstveni panoptikum i podigao svoj tabor na trgu sv. Trojice? Odavno sam to predviđao i pun trijumfa saopštio sam to Rudolfu.

Był wieczór wietrzny i spłoszony. Zbierało się na deszcz. Na żółtych i mdłych horyzontach porządkował się już dzień do odjazdu, zaciągał w pośpiechu nieprzemakalne i szare pokrowce nad taborem swych wozów, ciągnących szeregiem ku późnym i chłodnym zaświatom. Pod na wpół już zapuszczoną, ciemniejącą kurtyną ukazały się jeszcze na moment dalekie i ostatnie szlaki zorzy, opadające wielką i płaską, nieskończoną równiną, pełną rozległych pojezierzy i zwierciedleń. Żółty i przerażony, już przesądzony odblask szedł od tych jasnych szlaków ukośnie przez pół nieba, kurtyna zapadała szybko, dachy błyszczały blado mokrym refleksem, ściemniało się i za chwilę zaczęły rynny monotonnie śpiewać.

Bilo je vetrovito i poplašeno veče. Spremala se kiša. Na žutim i sladunjavim horizontima dan se već sređivao za odlazak, žureći se navlačio je nepromočive i sive pokrovce nad tabor svojih kola, koja su u nizu išla ka kasnim i hladnim drugim svetovima. Pod do polovine već spuštenom tamnijom zavesom još na trenutak su se pokazali daleki i poslednji zraci rumenila, koji su padali u velikoj i plitkoj, beskrajnoj ravnici, punoj prostranih pojezerja i ogledanja. Žut i preplašen, već odlučen odsjaj išao je od tih svetlih puteva ukoso preko polovine neba, zavesa je padala brzo, krovovi su blistali bledomokrim odsjajem, smračivalo se i za trenutak oluci su počeli da pevaju.

Panoptikum było już jasno oświetlone. W tym spłoszonym i pośpiesznym zmierzchu tłoczyli się ludzie ciemnymi sylwetkami, nakryci parasolami, w płowym świetle zapadającego dnia do oświetlonego przedsionka namiotu, gdzie z szacunkiem uiszczali opłatę przed wydekoltowaną, kolorową damą błyszczącą klejnotami i złotą plombą w zębach – żywy biust zesznurowany i umalowany, dołem zaś ginący niepojętym sposobem w cieniu aksamitnych zasłon.

Panoptikum je već bio jasno osvetljen. U tom poplašenom i žurnom sumraku, u plavom svetlu dana koji se gubio, tamne siluete ljudi, pokrivene kišobranima, gurale su se u osvetljen trem šatora, gde su s poštovanjem plaćali pred dekoltiranom, šarenom damom, koja je bleštala draguljima i zlatnom plombom u zubima – žive grudi ušnirane i namazane, a onda, spuštajući se dole, na neshvatljiv način nestajali u senci somotskih zavesa.

Weszliśmy przez uchyloną kotarę do jasno oświetlonej przestrzeni. Była ona już zaludniona. Grupy w płaszczach zmoczonych deszczem, z nastawionymi kołnierzami, snuły się w milczeniu z miejsca na miejsce, przystawały w skupionych półkolach. Wśród nich poznałem bez trudu tamtych, którzy już tylko pozornie należeli do tego samego świata, w istocie zaś prowadzili oddzielone, reprezentatywne i zabalsamowane życie na piedestale, życie wystawione na pokaz i odświętnie puste. Stali w straszliwym milczeniu, ubrani w uroczyste tużurki, anglezy i żakiety z dobrego sukna, uszyte dla nich na miarę, bardzo bladzi, z wypiekami ich ostatnich chorób, na które umarli, i błyszczeli oczyma. W głowach ich nie było już od dawna żadnej myśli, tylko nawyk pokazywania się ze wszech stron, nałóg reprezentowania swej pustej egzystencji, który ich podtrzymywał ostatnim wysiłkiem. Dawno powinni byli już leżeć w łóżkach, zażywszy łyżeczkę lekarstwa, zawinięci w swe chłodne prześcieradła, z zamkniętymi oczyma. Było nadużyciem trzymać ich jeszcze tak późno w noc na ich wąskich postumentach i krzesłach, na których sztywnie siedzieli, w ciasnym lakierowanym obuwiu, dalekich o mile od swej dawnej egzystencji, błyszczących oczami i całkiem zbytych pamięci.

Ušli smo kroz razmaknutu zavesu u jasno osvetljenu prostoriju. Već je bila ispunjena ljudima. Grupe u kaputima mokrim od kiše, s podignutim okovratnicima, kretale su se ćutke s mesta na mesto, zastajkivale u nemim polukrugovima. Među njima sam bez muke prepoznao one koji su još samo naizgled pripadali tom istom svetu, a ustvari su vodili poseban reprezentativni i balzamovan život na pijedestalu, život izložen i svečano prazan. Stajali su u groznom ćutanju, obučeni u svečane kapute, mantile i sakoe od dobrog materijala sašivene za njih po meri, vrlo bledi, s pečatima svojih poslednjih bolesti od kojih su umrli i blistali očima. U njihovim glavama već odavno nije bilo nikakve misli, samo navika da se pokazuju sa svih strana, mana predstavljanja svoje prazne egzistencije, koja ih je pridržavala sa poslednjim naporom. Odavno je već trebalo da leže u krevetima, popivši kašiku leka, zavijeni u svoje hladne čaršave, zatvorenih očiju. Bila je zloupotreba držati ih još tako kasno u noć na njihovim uskim posteljama i stolicama, na kojima su ukočeno sedeli, u tesnoj lakovanoj obući, miljama daleki od svoje davne egzistencije, blistavih očiju i sasvim lišeni pameti.

Każdemu z nich wisiał z ust, już martwy, jak język uduszonego, ich krzyk ostatni, odkąd opuścili dom obłąkanych, gdzie przebywali czas jakiś, jak w czyśćcu, uchodząc za maniaków, zanim wstąpili w te ostateczne progi. Tak, nie byli to w samej rzeczy całkiem autentyczni Dreyfusi, Edisonowie i Luccheniowie, byli do pewnego stopnia symulantami. Może byli w samej rzeczy obłąkanymi, przyłapanymi in flagranti w chwili, gdy wstąpiła na nich ta olśniewająca idée fixe, w momencie, kiedy ich obłęd był przez chwilę prawdą i – wypreparowany umiejętnie – stał się trzonem ich nowej egzystencji, czysty jak element, rzucony w całości na tę jedną kartę i już niezmienny. Mieli już odtąd tę jedną myśl w głowie, jak wykrzyknik, i stali na niej, na jednej nodze, jak w locie, w pół ruchu zatrzymani.

Svakome od njih je visio iz ustiju, već mrtav, kao jezik udavljenog, njihov poslednji krik otkada su napustili ludnicu, gde su boravili neko vreme, kao u čistilištu, smatrani za manijake, pre no što su stupili na te poslednje pragove. Da, to ustvari nisu bili sasvim autentični Drajfusi, Edisoni i Lukeni, to su do izvesnog stepena bili simulanti. Možda su zaista bili ludaci, uhvaćeni in flagranti u trenutku kad je u njih ušla ta idée fixe, u trenutku kad je njihovo ludilo za momenat bilo istina i – vešto preparirano – postalo srž njihove nove egzistencije, čisto kao elemenat, bačen u celini na tu jednu kartu i već nepromenljiv. Otada su imali samo tu misao u glavi, kao uskličnik, i stajali su na njoj, na jednoj nozi, kao u letu, zadržani u polovini pokreta.

Szukałem go w tym tłumie oczyma, pełen niepokoju idąc od grupy do grupy. Wreszcie znalazłem go, wcale nie w świetnym uniformie admirała eskadry lewantyńskiej, w jakim wypłynął był na okręcie flagowym "Le Cid" z Tulonu owego roku, gdy miał objąć tron meksykański, ani też w zielonym fraku generała kawalerii, który tak chętnie nosił w swych dniach ostatnich. Był w zwykłym surducie, o długich fałdzistych połach, i jasnych pantalonach, wysoki kołnierz z plastronem podpierał mu brodę. Z czcią i wzruszeniem przystanęliśmy obaj z Rudolfem w grupie ludzi, która go otaczała półkolem. Wtem zdrętwiałem do głębi. O trzy kroki od nas, w pierwszym rzędzie patrzących stała Bianka w białej sukience, ze swą guwernantką. Stała i patrzyła. Jej twarzyczka zbladła i zmizerniała w ostatnich dniach, a jej oczy podkrążone i pełne cienia patrzyły smutne aż do śmierci.

Tražio sam ga očima u toj gomili, pun nemira, idući od grupe do grupe. Najzad sam ga našao, ali ne u sjajnoj uniformi admirala levantinske eskadre, u kojoj je bio isplovio na admiralskom brodu »Le Cid« iz Tulona one godine kad je trebalo da zauzme meksikanski presto, niti u zelenom fraku konjičkog generala, koji je tako rado nosio svojih poslednjih dana. Bio je u običnom kaputu, dugih naboranih peševa i u svetlim pantalonama, visoki okovratnik sa plastronom podupirao mu je bradu. S poštovanjem i uzbuđenjem stao sam sa Rudolfom u grupu ljudi koja ga je opkoljavala u polukrugu. I tada sam se sav ukočio. Tri koraka ispred nas u prvom redu gledalaca stajala je Bjanka u beloj haljini sa svojom guvernantom. Stajala je i gledala. Njeno lice je bilo pobledelo i oslabelo poslednjih dana, a njene oči sa kolutovima i pune senki gledale su tužno kao smrt.

Tak stała nieruchomo ze splecionymi rączkami ukrytymi w fałdach sukienki, spoglądając spod swych poważnych brwi oczyma pełnymi głębokiej żałoby. Serce ścisnęło mi się boleśnie na ten widok. Mimo woli powiodłem wzrokiem za jej śmiertelnie smutnym spojrzeniem i oto, co ujrzałem: twarz jego poruszyła się, jakby obudzona, kąciki ust podniosły się w uśmiechu, oczy błysnęły i zaczęły toczyć się w swych orbitach, pierś, błyszcząca od orderów, wezbrała westchnieniem. Nie był to cud, był to zwykły trick mechaniczny. Nakręcony odpowiednio, odbywał arcyksiążę cercle według zasad mechanizmu, kunsztownie i ceremonialnie, jak był przywykł za życia. Toczył wzrokiem po kolei po obecnych, zatrzymując go przez chwilę uważnie na każdym.

Stajala je nepokretno, prekrštenih ruku sakrivenih u naborima haljine, gledajući ispod svojih ozbiljnih obrva očima punim duboke tuge. Srce mi se bolno steglo na taj prizor. I protiv volje sam pošao pogledom, samrtno tužnim pogledom i evo šta sam video: njegovo lice se pokrenulo, kao probuđeno, krajičci usta su se podigli u osmehu, oči su blesnule i počele da se kreću u svojim orbitama, grudi, blistave od ordenja, podigle su se od uzdaha. To nije bilo čudo, bio je to običan mehanički trik. Odgovarajuće navijen, nadvojvoda je držao serkl po zakonima mehanizma, prefinjeno i ceremonijalno, kako je bio navikao za života. Vodio je očima redom po prisutnim, zadržavajući ih na trenutak pažljivo na svakom.

Tak zetknęły się w pewnej chwili ich spojrzenia. Drgnął, zawahał się, przełknął ślinę, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili już, posłuszny mechanizmowi, biegł dalej wzrokiem, wodził nim po dalszych twarzach z tym samym ośmielającym i promiennym uśmiechem. Czy przyjął obecność Bianki do wiadomości, czy doszła ona do jego serca? Któż mógł to wiedzieć? Nie był przecież nawet w pełnym tego słowa znaczeniu sobą, był zaledwie dalekim sobowtórem własnym, bardzo zredukowanym i w stanie głębokiej prostracji. Ale stojąc na gruncie faktów, trzeba było przyjąć, że był niejako swoim najbliższym agnatem, był może nawet sobą samym w tym stopniu, w jakim to w ogóle jeszcze było możliwe w tym stanie rzeczy, tyle lat po swojej śmierci. Trudno było zapewne w tym woskowym zmartwychwstaniu wejść dokładnie w siebie samego. Mimo woli musiało się przy tej sposobności wkraść weń coś nowego i groźnego, coś obcego musiało się przymieszać z obłędu tego genialnego maniaka, który go wykoncypował w swej megalomanii, a co Biankę napełniać musiało grozą i przerażeniem. Już przecież ten, kto jest bardzo chory, odsuwa się i oddala od siebie dawnego, a co dopiero tak niewłaściwie zmartwychwstały. Jakże zachowywał się teraz wobec swojej najbliższej krwi? Pełen sztucznej wesołości i brawury grał swą błazeńsko-cesarską komedię, uśmiechnięty i świetny. Czy musiał tak bardzo się maskować, czy tak bardzo bał się dozorców, którzy go zewsząd śledzili wystawionego na pokaz w tym szpitalu figur woskowych, gdzie żyli oni wszyscy pod grozą – rygorów szpitalnych? Czy wydestylowany z trudem z czyjegoś obłędu, czysty, wyleczony i ocalały wreszcie, nie musiał drżeć, że mogli go z powrotem wtrącić w rozwichrzenie i chaos?

Tako su se u jednom trenutku susreli njihovi pogledi. Zadrhtao je, zakolebao se, progutao pljuvačku, kao da je hteo nešto da kaže, ali je već posle jednog trenutka, poslušan mehanizmu, išao dalje pogledom, vodio ga po ostalim licima sa tim istim ohrabrujućim i blistavim pogledom. Da li je primio na znanje Bjankinu prisutnost, da li je ona doprla do njegova srca? Ko je to mogao znati? Čak nije bio u pravom značenju te reči on sam, bio je tek daleki dvojnik sebe, vrlo reduciran i u stanju duboke iznurenosti. Ali držeći se činjenica, trebalo je primiti, da je u neku ruku bio svoj najbliži agnat, bio je možda on sam u onolikom stepenu, koliko je to još uopšte bilo moguće pri takvom stanju stvari, toliko godina posle svoje smrti. Sigurno je bilo teško u tom voštanom vaskrsenju ući tačno u samog sebe. I protiv njegove volje moralo se tom prilikom prokrasti u njega nešto novo i strašno, moralo se smešati nešto od tog ludila tog genijalnog manijaka, koji ga je izmislio u svojoj megalomaniji, a što je Bjanku moralo ispunjavati grozotom i strahom. Jer već onaj, ko je veoma bolestan, izmiče se i udaljuje od samog sebe, a koliko tek neko tako neumesno vaskrsao. Kako se sad držao prema svojoj najbližoj krvi? Pun neprirodne veselosti i hrabrosti igrao je svoju ludačko-cesarsku komediju, nasmejan i sjajan. Da li se mogao toliko maskirati, da li se toliko bojao stražara, koji su ga sa svih strana posmatrali izloženog za gledanje u bolnici voštanih figura, gde su svi živeli u strahu od – bolničke discipline? Da li s mukom očišćen od nečijeg ludila, čist, izlečen i najzad preživeo, nije mogao drhtati, da ga mogu ponovo baciti u kovitlac i haos?

Gdy wzrok mój znów odszukał Biankę, ujrzałem, że ukryła twarz w chusteczce. Guwernantka otoczyła ją ramieniem, błyszcząc pusto emaliowanymi oczyma. Nie mogłem dłużej patrzeć na ból Bianki, czułem, że chwyta mnie spazm płaczu i pociągnąłem Rudolfa za rękaw. Skierowaliśmy się ku wyjściu.

Kad je moj pogled ponovo pronašao Bjanku, video sam kako je sakrila lice u maramicu. Guvernanta ju je bila zagrlila blistajući prazno emajliranim očima. Nisam mogao duže da gledam Bjankin bol, osećao sam da me hvata grč plača i povukao sam Rudolfa za rukav. Uputili smo se ka izlazu.

Za naszymi plecami ten uszminkowany przodek, ten dziadek w kwiecie wieku, rozsyłał dalej naokół swe promienne, monarsze pozdrowienia, w nadmiarze gorliwości podniósł nawet rękę, rzucał niemal pocałunki za nami w tej nieruchomej ciszy, wśród syczenia lamp acetylenowych i cichego szmeru deszczu na płótnach namiotu, wspinał się na palce ostatkiem sił, do cna chory i, jak wszyscy oni, tęskniący do śmiertelnego truchła.

Za našim leđima taj našminkani predak, taj ded u cvetu godina, slao je i dalje unaokolo svoje zrake, vladarske pozdrave, u preteranoj usrdnosti čak je podigao ruku, skoro je slao poljupce za nama u toj nepokretnoj tišini, usred šištanja acetilenskih lampi i tihog šuštanja kiše na platnu šatora, dizao se na prste ostacima snage, teško bolestan i, kao i svi oni, čeznuo za samrtničkim prahom.

W przedsionku uszminkowany biust kasjerki zagadał do nas, błyszcząc brylantami i złotą plombą na czarnym tle magicznych draperyj. Wyszliśmy w noc rośną i ciepłą od deszczu. Dachy lśniły, spływając wodą, rynny płakały monotonnie. Biegliśmy przez pluszczącą ulewę, rozjaśnioną płonącymi latarniami brzęczącymi w deszczu.

U tremu su našminkane grudi kasirice počele nešto da nam govore, blistajući brilijantima i zlatnom plombom na crnom tlu magičnih draperija. Izašli smo u noć rosnu i toplu od kiše. Krovovi su blistali dok se sa njih slivala voda, oluci su monotono plakali. Trčali smo kroz pljusak, osvetljen upaljenim fenjerima koji su zveketali na kiši.

 

XXXII

 

XXXII

 

O, przepaście ludzkiej przewrotności, o, iście piekielna intrygo! W czyim umyśle mogła się zadzierzgnąć ta myśl jadowita i szatańska, dystansująca swą śmiałością najwyszukańsze wymysły fantazji? Im głębiej wnikam w jej otchłanną nikczemność, tym większy zdejmuje mnie podziw dla bezgranicznej perfidii, dla błysku genialnego zła w jądrze tej zbrodniczej idei.

O, ponoru ljudske prevrtljivosti, o, prava paklena intrigo! U čijoj glavi se rodila ta otrovna i satanska misao, koja je svojom smelošću ostavila za sobom najprefinjenije pomisli fantazije? Što dublje ulazim u njenu bezdanu pokvarenost, utoliko me veće divljenje obuhvata prema bezgraničnoj perfidiji, prema blesku genijalnog zla u srži te zločinačke ideje.

Więc przeczucie mnie nie myliło. Tu, pod bokiem naszym, wśród pozornej praworządności, wśród powszechnego pokoju i pełnej mocy traktatów dokonywała się zbrodnia, od której włosy stawały dębem na głowie. Ponury dramat dokonywał się tu w doskonałej ciszy, tak zamaskowany i zakonspirowany, że nikt nie mógł się domyślić go i wyśledzić wśród niewinnych pozorów tej wiosny. Któż mógł podejrzewać, że między tym zakneblowanym, niemym, toczącym oczyma manekinem z delikatną, tak starannie wychowaną, tak dobrze ułożoną Bianką rozgrywała się tragedia rodzinna? Kim była wreszcie Bianka? Czy mamy w końcu uchylić rąbka tajemnicy? Cóż z tego, że nie wywodziła się ona ani od prawowitej cesarzowej Meksyku, ani nawet od owej małżonki po lewej ręce, morganatycznej Izabeli d'Orgaz, która ze sceny wędrownej opery podbiła arcyksięcia swą pięknością?

Dakle, predosećanje me nije varalo. Tu kraj nas, usred prividne zakonitosti, usred opšteg mira i pune moći traktata vršen je zločin, od koga se koža ježila na glavi. Mračna drama se odigrala u toj savršenoj tišini, tako maskirana i zakonspirisana da niko nije mogao da se doseti i otkrije je u nevinoj spoljašnosti tog proleća. Ko je mogao i podozrevati da se između tog mekog manekena zapušenih usta koji je prevrtao očima i fine, tako brižljivo vaspitane, tako učtive Bjanke, odigravala porodična tragedija? Ko je, najzad, bila Bjanka? Treba li najzad da otkrijemo krajičak tajne? Šta onda ako nije bila poreklom od zakonite meksikanske carice, pa ni od one nelegalne supruge, morganatske Izabele d'Orgaz koja je sa scene putujućeg pozorišta osvojila nadvojvodino srce svojom lepotom.

Cóż z tego, że matką jej była owa mała Kreolka, której nadawał pieszczotliwe imię Conchity i która pod tym imieniem weszła do historii – niejako przez kuchenne schody? Wiadomości o niej, które zdołałem zebrać na podstawie markownika, dadzą się streścić w paru słowach.

Šta onda što je njena majka bila ta mlada Kreolka, koju je, tepajući joj, zvao Končita i koja je pod tim imenom ušla u istoriju – nekako preko kuhinjskih stepenica? Podaci o njoj, koje sam uspeo da sakupim na osnovu albuma za marke, mogu se sažeti u nekoliko reči.

Po upadku cesarza Conchita wyjechała ze swą małą córeczką do Paryża, gdzie żyła z renty wdowiej, dochowując niezłomnie wierności cesarskiemu oblubieńcowi. Historia traci tu dalszy ślad tej wzruszającej postaci, odstępując słowo domniemaniom i intuicjom. O małżeństwie jej córeczki i o jej dalszych losach nic nie wiemy. Natomiast w r.1900 wyjeżdża niejaka pani de V., osoba niezwykłej i egzotycznej piękności, z małą córeczką i z mężem za fałszywym paszportem z Francji do Austrii. W Salzburgu, na granicy bawarskiej, w chwili przesiadania do pociągu wiedeńskiego zostaje cała rodzina zatrzymana przez żandarmerię austriacką i aresztowana. Zastanawiające jest, że po zbadaniu jego fałszywych dokumentów pan de V. zostaje zwolniony, nie czyni jednak żadnych starań o zwolnienie żony i córeczki. Wyjeżdża tego samego dnia z powrotem do Francji i ślad za nim ginie. Tu gubią się wszystkie nici w zupełnym zmroczeniu. Z jakimż olśnieniem odnalazłem ich ślad z powrotem, wystrzegający płomienną linią w markowniku. Moją zasługą, moim odkryciem pozostanie na zawsze zidentyfikowanie wymienionego pana de V. z pewną wysoce podejrzaną osobistością, występującą pod zgoła innym nazwiskiem i w innym kraju. Ale cyt!... O tym jeszcze ani słowa. Dość że rodowód Bianki stwierdzony jest ponad wszelką wątpliwość.

Posle cesarova pada Končita je otputovala sa svojom malom ćerkicom u Pariz, gdje je živela od udovičke rente, nesalomljivo čuvajući vernost svom cesarskom ljubavniku. Istorija tu gubi dalji trag te uzbudljive osobe ustupajući reč nagađanjima i intuiciji. O udaji njene ćerčice i o njenoj daljoj sudbini ne znamo ništa. Ali 1900 g. neka gospođa de V., osoba neobične i egzotične lepote, s malom ćerkom i mužem sa lažnim pasošem odlazi iz Francuske u Austriju. U Salcburgu, na bavarskoj granici, u trenutku prelaska u bečki voz celu porodicu zadržava austrijska žandarmerija i hapsi je. Čudno je što posle ispitivanja njegovih lažnih dokumenata gospodina de V. puštaju na slobodu, a on ne preduzima nikakve mere da oslobodi ženu i ćerku. Tog istog dana se vraća u Francusku i njegov trag se gubi. Tu se gube sve niti u potpunom mraku. S kakvim zaprepašćenjem sam im ponovo otkrio trag koji je u vatrenoj liniji izbio u albumu za marke. Identifikovanje pomenutog gospodina de V. sa izvesnom veoma sumnjivom osobom, koja se javlja pod sasvim drugim imenima i u drugoj zemlji, ostaće zauvek moja zasluga i moje otkriće. Ali pst!... O tome još ni reči. Dovoljno je da je Bjankina genealogija bila otkrivena van svake sumnje.

 

XXXIII

 

XXXIII

 

Tyle kanoniczne dzieje. Ale oficjalna historia jest niezupełna. Są w niej umyślne luki, długie pauzy i przemilczenia, w których prędko instaluje się wiosna. Zarasta ona te luki szybko swymi marginaliami, przepłaca listowiem sypiącym się bez liku, rosnącym na wyścigi, bałamuci niedorzecznościami ptaków, kontrowersją tych skrzydlaczy, pełną sprzeczności i kłamstw, naiwnych zapytań bez odpowiedzi, upartych, pretensjonalnych powtarzań. Trzeba wiele cierpliwości, ażeby poza tą plątaniną odnaleźć tekst właściwy. Do tego prowadzi uważna analiza wiosny, rozbiór gramatyczny jej zdań i okresów. Kto, co? kogo, czego? Trzeba wyeliminować bałamutne przegadywania ptaków, ich spiczaste przysłówki i przyimki, ich płochliwe zaimki zwrotne, ażeby powoli wydzielić zdrowe ziarno sensu. Markownik jest w tym nie lada drogowskazem. Głupia, niewybredna wiosna! Zarasta wszystko bez wyboru, plącze sen z bezsensem, wiecznie błaznująca – z głupia frant, bezdennie lekkomyślna. Czyżby i ona sprzymierzona była z Franciszkiem Józefem I, czy złączona jest z nim węzłami wspólnego spisku? Trzeba pamiętać, że każdy łut sensu, wykłuwający się w tej wiośnie, zagadywany jest natychmiast przez stokrotną blagę, przez paplający byle co nonsens. Ptaki zacierają tu ślady, mylą szyki przez fałszywą interpunkcję. Tak prawda wypierana jest zewsząd przez tę bujną wiosnę, która każdą piędź wolną, każdą szczelinę zarasta natychmiast swym listnym rozkwitem. Gdzież ma schronić się wyklęta, gdzie znaleźć azylum, jeśli nie tam, gdzie jej nikt nie szuka – w tych jarmarcznych kalendarzach i komeniuszach, w tych żebraczych i dziadowskich kantyczkach, które w prostej linii wywodzą się z markownika?

Toliko zvanična istorija. Ali oficijalna istorija je nepotpuna. U njoj postoje namerne praznine, duge pauze i prećutkivanja, u koja se brzo smešta proleće. Pokriva ona brzo te praznine svojim marginalijama, lišćem koje se sipa bez broja, raste prestižući se uzajamno, obmanjuje koještarijama ptica, nesuglasicama tih krilatih stvorenja punim suprotnosti i laži, naivnih pitanja bez odgovora, tvrdoglavih pretencioznih ponavljanja. Treba mnogo strpljivosti da bi se iza toga haosa pronašao pravi tekst. Tome vodi pažljiva analiza proleća, gramatičko raščlanjivanje njenih rečenica i perioda. Ko, šta? Koga, čega? Treba eliminisati nepouzdana preganjanja ptica, njihove priloge i predloge, njihove plašljive povratne zamenice da bi se lagano izdvojilo zdravo zrno smisla. Album za marke tu služi kao veoma pouzdan putokaz. Glupo, neizbirljivo proleće! Zarasta sve bez izbora, sapliće smisao sa besmislom, večito se ludira – pravi se naivno, beskrajno lakomisleno. Zar je i ono u savezu sa Francom Jozefom I, je li povezano sa njim vezama zajedničke zavere? Treba pamtiti da svaku mrvicu smisla koja se ispili u tom proleću, odmah zasipaju bujice stostrukih izmišljotina, brbljajući kojekakve besmislice. Ptice tu brišu tragove, remete redove pogrešnom interpunkcijom. Tako to bujno proleće odasvud istiskuje istinu, i svaki slobodni pedalj, svaku pukotinu odmah pokriva svojim lisnatim rascvetom. Gde da se skloni prokleto, gde da nađe azil, ako ne tamo, gde ga niko ne traži – u tim vašarskim kalendarima i sanovnicima, u tim prosjačkim i božjačkim pesmicama, koje u prostoj liniji potiču iz albuma za marke?

 

XXXIV

 

XXXIV

 

Po wielu słonecznych tygodniach przyszła seria dni chmurnych i gorących. Niebo pociemniało jak na starych freskach, skłębiło się w dusznej ciszy spiętrzenie chmur, jak tragiczne pobojowiska na obrazach szkoły neapolitańskiej. Na tle tych ołowianych i burych skłębień świeciły jaskrawo domy kredową, gorącą białością, uwydatnioną jeszcze bardziej ostrymi cieniami gzymsów i pilastrów. Ludzie chodzili ze spuszczonymi głowami, pełni wewnątrz ciemności, która się gromadziła w nich, jak przed burzą, wśród cichych wyładowań elektrycznych.

Posle mnogih sunčanih nedelja došla je serija tmurnih i vrelih dana. Nebo je potamnelo kao na starim freskama, u zagušljivoj tišini sklupčale su se gomile oblaka, kao tragična bojišta na slikama napuljske škole. Na pozadini tih olovnih i mrkih gomila drečavo su svetlele kuće vatrenom, krednom belinom, koju su još više isticale oštre senke pervaza i pilastara. Ljudi su išli oborenih glava, puni mraka iznutra, koji se sakupljao u njima, kao pred buru, usred tihih električnih pražnjenja.

Bianka nie pokazuje się więcej w parku. Strzegą jej widocznie, nie pozwalają wyjść. Zwietrzyli niebezpieczeństwo.

Bjanka se više ne pokazuje u parku. Očevidno je čuvaju, ne dozvoljavaju joj da izađe. Osetili su opasnost.

Widziałem dziś w mieście grupę panów w czarnych frakach i cylindrach, sunących miarowym krokiem dyplomatów przez rynek. Białe gorsy świeciły jaskrawo w ołowianym powietrzu. Oglądali w milczeniu domy, jak gdyby je oceniali. Szli zgodnym, powolnym, rytmicznym krokiem. Mają czarne jak węgiel wąsy w gładko wygolonych twarzach i lśniące oczy, toczące się gładko w orbitach, jakby naoliwione i pełne wymowy. Chwilami zdejmowali cylindry i ocierali pot z czoła. Są wszyscy wysocy, szczupli, średniego wieku i mają śniade twarze gangsterów.

Danas sam u gradu video grupu gospode u crnim frakovima i cilindrima kako ravnomernim korakom diplomata idu preko preko trga. Bele grudi su im bleštale u olovnom vazduhu. Ćutke su posmatrali kuće, kao da su ih ocenjivali, išli su složnim, laganim ritmičnim korakom. Imali su kao ugalj crne brkove na glatko izbrijanim licima i sjajne oči, koje se glatko vrte u orbitama, kao zejtinom podmazane i pune rečitosti. Ponekad su skidali cilindre i otirali znoj sa čela. Svi su visoki, vitki, srednjih godina i imaju mrka lica gangstera.

 

XXXV

 

XXXV

 

Dni stały się ciemne, chmurne i szare. Daleka, potencjalna burza leży dniem i nocą na dalekich horyzontach, nie wyładowując się ulewą. W wielkiej ciszy przechodzi czasem przez stalowe powietrze tchnienie ozonu, zapach deszczu, bryza wilgotna i świeża.

Dani su postali tamni, tmurni i sivi. Daleka potencijalna nepogoda leži dan i noć na dalekim horizontima ne prazneći se pljuskom. U velikoj tišini ponekad kroz metalni vazduh prolazi dah ozona, miris kiše, vlažan i svež povetarac.

Ale potem znów tylko ogrody rozpierają ogromnymi westchnieniami powietrze i rosną tysiąckrotnie listowiem, na wyścigi, dniem i nocą, na akord. Wszystkie flagi wiszą ciężko, pociemniałe, i leją bezsilnie ostatnie fale kolorów w zgęstniałą aurę. Czasem w wyłomie ulicy zwraca ktoś ku niebu jaskrawą, wyciętą z ciemności połowę twarzy, z okiem przerażonym i świecącym – nasłuchuje szumu przestworzy, elektrycznego milczenia sunących obłoków, i głąb powietrza przecinają, jak strzały, drżące i spiczaste, czarno-białe jaskółki.

Ali posle toga samo vrtovi opet šire ogromnim uzdasima vazduh i na hiljade puta rastu lišćem, utrkujući se, danju i noću, na akord. Sve zastave vise teško, potamnele, i nemoćno sipaju poslednje talase boja u zgusnutu auru. Ponekad u otvoru ulice neko obraća prema nebu svetlu, iz mraka isečenu polovinu lica, oka preplašena i sjajna – osluškuje šum prostranstava, električnog ćutanja plovećih oblaka, a dubinu vazduha probijaju kao strele, drhtave i šiljate, crno-bele lastavice.

Ekwador i Kolumbia mobilizują. W groźnym milczeniu tłoczą się na molo szeregi piechoty, białe spodnie, białe skrzyżowane rzemienie na piersiach. Jednorożec chilijski stanął dęba. Widzi się go wieczorami na tle nieba, patetyczne zwierzę, znieruchomione grozą, z kopytami w powietrzu.

Ekvador i Kolumbija mobilišu. U pretećem ćutanju tiskaju se na molu redovi pešadije, bele pantalone, belo ukršteno remenje na grudima. Čileanski jednorog se propeo. Vidi se uveče na nebu, patetična zverka, ukočena od bure, s kopitima u vazduhu.

 

XXXVI

 

XXXVI

 

Dni schodzą coraz głębiej w cień i zadumę. Niebo zamknęło się, zatarasowało, wzbierając coraz ciemniejszą stalową burzą, i milczy nisko skłębione. Ziemia, spalona i pstra przestała oddychać. Tylko ogrody rosną bez tchu, sypią się listowiem, nieprzytomne i pijane, i zarastają każdą wolną szczelinę chłodną substancją listną. (Pryszcze pąków były lepkie jak wyprysk świerzbiący, bolesne i jątrzące się – teraz goją się chłodną zielenią, zabliźniają wielokrotnie liść na liściu, kompensują stokrotnym zdrowiem, na zapas, ponad miarę i bez rachuby. Już nakryły i zagłuszyły pod ciemną zielenią zgubione wołanie kukułki, słychać już tylko daleki i stłumiony jej głos zaszyty w głębokie wirydarze, zatracony pod zalewem szczęśliwego rozkwitu.)

Dani silaze sve dublje u dubinu i zamišljenost. Nebo se zatvorilo, pregradilo nadolazeći sve tamnijom čeličnom burom, i ćuti nisko natmureno. Zemlja spaljena i šarena prestala je da diše. Samo vrtovi rastu bez daha, prosipajući lišće besvesni i pijani, i svaku slobodnu pukotinu pokrivaju hladnom lisnatom supstancom. (Bubuljice pupoljaka bile su lepljive kao ospa koja svrbi, bolne i gnojne – sada zarastaju hladnim zelenilom, zaceljuju se mnogokratno list preko lista, nadoknađujući stostrukim zdravljem, stvaraju rezervu, preko mere i bez računa. Već su prekrili i zaglušili pod tamnim zelenilom izgubljeno dozivanje kukavice, čuje se još samo njen daleki i prigušeni glas utonuo u duboke vrtove, izgubljen pod poplavom srećnog rascveta.)

Czemu domy tak świecą w tym pociemniałym krajobrazie? Im bardziej chmurnieje szum parków, tym ostrzejsza staje się wapienna biel domów i świeci bez słońca gorącym refleksem spalonej ziemi, coraz jaskrawiej, jak gdyby za chwilę popstrzyć się miała czarnymi plamami jakiejś jaskrawej i pstrej choroby.

Zašto kuće tako svetle u tom potamnelom predelu? Ukoliko više se tmuri šum parkova, utoliko oštrija postaje krečna belina kuća i bez sunca svetli vatrenim refleksom spaljene zemlje, sve blistavije, kao da kroz jedan trenutak treba da se prekrije crnim pegama neke drečave i šarene bolesti.

Psy biegną upojone, z nosami w powietrzu. Wietrzą coś, nieprzytomne i wzburzone, buszując w puszystej zieleni.

Psi trče pijani, s nosevima u vazduhu. Nešto njuše nesvesni i uzbuđeni, jurcajući po mekom zelenilu.

Coś chce się sfermentować ze zgęszczonego szumu tych dni spochmurniałych –  coś rewelacyjnego, coś ponad wszelką miarę ogromnego.

Nešto hoće da provri iz zgusnutog šuma tih natmurenih dana – nešto senzacionalno, nešto preko svake mere ogromno.

Próbuję i przymierzam, jakie zdarzenie mogłoby sprostać tej negatywnej sumie oczekiwania, która zbiera się w ogromny ładunek ujemnej elektryczności, co mogłoby dorównać tej katastrofalnej zniżce barometrycznej.

Probam i merim, kakav događaj bi mogao biti ravan toj negativnoj sumi očekivanja, koja se skuplja u ogroman napon elektriciteta, šta bi moglo da se uporedi sa tim katastrofalnim padom barometra.

Gdzieś już rośnie i potężnieje to, na co w całej naturze naszej gotuje się ta zaklętość, ta forma, ten rozziew bez tchu, którego parki nie mogą wypełnić upojnym zapachem bzów.

Negde već raste i postaje sve moćnije ono čemu se u celoj prirodi priprema ova izdubljenost, ta forma, to zijanje bez daha, koje parkovi ne mogu da ispune opojnim mirisom jorgovana.

 

XXXVII

 

XXXVII

 

Murzyni, Murzyni, tłumy Murzynów w mieście! Widziano ich tu i tam, równocześnie w kilku punktach miasta. Biegną przez ulice wielką, hałaśliwą, obdartą hałastrą, wpadają do sklepów żywnościowych, plądrują je. Żarty, szturchańce, śmiechy, toczące się szeroko białka oczu, gardłowe dźwięki i białe, błyszczące zęby. Nim zmobilizowano milicję, zniknęli jak kamfora.

Crnci, crnci, gomile crnaca u gradu! Viđeni su i ovde i onde, istovremeno na nekoliko tačaka grada. Jure kroz ulice u velikim bučnim, pocepanim ruljama, upadaju u prodavnice prehrambene robe, pljačkaju ih. Šale, gurkanja, smeh, beonjače koje se široko okreću, grleni zvuci i beli blistavi zubi. Dok je milicija mobilisana oni su nestali kao kamfor.

Przeczuwałem to, nie mogło być inaczej. Było to naturalną konsekwencją meteorologicznego napięcia. Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, że od początku czułem: ta wiosna jest podszyta Murzynami.

Predosećao sam to, nije moglo biti drukčije. Bila je to prirodna posledica meteorološkog napona. Tek sada sam svestan da sam od početka osećao: to proleće je postavljeno crncima.

Skąd wzięli się w tej strefie Murzyni, skąd przywędrowały te hordy Negrów w pasiastych bawełnianych piżamach? Czy wielki Barnum rozbił w pobliżu swój obóz, ciągnąc z niezliczonym trenem ludzi, zwierząt i demonów, czy w pobliżu stanęły gdzieś jego pociągi natłoczone nieskończonym gwarem aniołów, bestyj i akrobatów? Nigdy w świecie. Barnum był daleko. Moje podejrzenie zmierza w całkiem innym kierunku. Nie powiem nic. Dla ciebie milczę, Bianko, i żadna tortura nie wydobędzie ze mnie wyznania.

Otkud u ovom kraju crnci, odakle su došle te horde negera u štraftastim pamučnim pidžamama? Je li veliki Barnum podigao u blizini svoj logor, idući s bezbojnim taborima ljudi, životinja i demona, jesu li se gde u blizini zadržali njegovi vozovi nabijeni beskrajnim žagorom anđela, životinja i akrobata? Nikada. Barnum je bio daleko. Moje podozrenje se kreće u sasvim drugom pravcu. Ništa neću reći. Zbog tebe ćutim, Bjanka, i nikakva mučenja neće izvući iz mene priznanje.

 

XXXVIII

 

XXXVIII

 

Ubierałem się tego dnia długo i starannie. W końcu już gotowy, stojąc przed lustrem, ułożyłem twarz moją w wyraz spokojnej i nieubłaganej stanowczości. Troskliwie opatrzyłem pistolet, zanim włożyłem go do tylnej kieszeni spodni. Jeszcze raz rzuciłem okiem w zwierciadło, dotknąłem ręką surduta, za którym na piersi ukryte były dokumenty. Byłem gotów stawić mu czoło.

Tog dana sam se oblačio dugo i brižljivo. Na kraju, već gotov, stojeći pred ogledalom, načinio sam na svom licu izraz spokojne i nemilosrdne odlučnosti. Pažljivo sam pogledao pištolj pre no što sam ga stavio u zadnji džep pantalona. Još jednom sam bacio pogled u ogledalo, dotakao rukom kaput pod kojim su na grudima bili sakriveni dokumenti. Bio sam spreman da mu se suprotstavim.

Czułem się do głębi spokojny i zdeterminowany. Chodziło wszak o Biankę, a czegóż nie byłbym zdolny dla niej uczynić! Rudolfowi postanowiłem z niczego się nie zwierzać. Im bliżej go poznawałem, tym silniej ustalało się we mnie przekonanie, że był to ptak niskiego lotu, niezdolny wznieść się ponad pospolitość. Miałem już dość tej twarzy martwiejącej z konsternacji i blednącej z zawiści, którą witał każdą moją nową rewelację.

Osećao sam se sasvim miran i odlučan. Jer u pitanju je bila Bjanka, a šta ja ne bih bio u stanju da uradim za nju. Odlučio sam da Rudolfu ništa ne poveravam. Što sam ga bolje upoznavao, utoliko se u meni jače učvršćivalo ubeđenje da je to ptica niskog leta, nesposobna da se uzdigne iznad običnosti. Bilo mi je već dosta tog lica koje je zamiralo od konsternacije i bledelo od zavisti, kojom je dočekivalo svako moje novo otkriće.

W zamyśleniu przebyłem szybko niedaleką drogę. Gdy wielka żelazna brama zatrzasnęła się za mną, drżąc stłumioną wibracją, wkroczyłem od razu w inny klimat, w inne wianie powietrza, w obcą i chłodną okolicę wielkiego roku. Czarne gałęzie drzew gałęziły się w odrębny i oderwany czas, ich bezlistne jeszcze wierzchołki widliły się czarną wikliną w płynące wysoko białe niebo jakiejś innej i obcej strefy, zamknięte ze wszech stron alejami – odcięte i zapomniane jak zatoka bez odpływu. Głosy ptaków, zagubione i przycichłe w dalekich przestrzeniach tego rozległego nieba, przykrawywały inaczej ciszę, brały ją na warsztat w zamyśleniu, ciężką, szarą, zwierciedloną na opak w cichej sadzawce, i świat leciał w to zwierciedlenie bez pamięci, grawitował na oślep, pełen impetu, w to wielkie, uniwersalne, szare zamyślenie, w te odwrócone korkociągi drzew uciekające bez końca, w tę wielką, rozchwianą bladość bez kresu i mety.

Zamišljen brzo sam prešao kratki put. Kad se velika gvozdena kapija zalupila za mnom, drhteći od prigušene vibracije, naglo sam ušao u drugu klimu, u drugo pirkanje vetra, u stranu i hladnu okolinu velike godine. Crne grane drveća granale su se u posebno i otkinuto vreme, njihovi vrhovi još bez lišća račvali su se crnim šibljikama u belo nebo neke druge i strane sfere koje je visoko plovilo, zatvoreno sa svih strana alejama – odsečeno i zaboravljeno kao zaliv koji ne otiče. Glasovi ptica, izgubljeni i utišani u dalekim prostranstvima tog prostranog neba, drukčije su prekrajali tišinu, uzimali je u rad zamišljeno, tešku, sivu, unatraške odražavanu u tihom ribnjaku i svet je leteo u to ogledanje bez glave, gravitirao kao slep, pun žestine, u tu veliku, univerzalnu, sivu zamišljenost, u te prevrnute šrafcigere drveća koji su bežali bez kraja, u to veliko, zanjihano bledilo bez kraja i cilja.

Z podniesioną głową, zimny i spokojny do głębi, kazałem się zameldować. Wprowadzono mnie do hallu na wpół ciemnego. Panował tam półmrok wibrujący od cichego przepychu. Przez otwarte wysoko okno niby przez szczelinę fletu wpływało powietrze z ogrodu w łagodnych falach, balsamiczne i powściągliwe, jak do pokoju, w którym leży ktoś nieuleczalnie chory. Od tych cichych influencyj, wnikających niewidzialnie przez łagodnie respirujące filtry firanek, lekko wezbranych aurą ogrodu, ożywały przedmioty, budziły się z westchnieniem, lśniące przeczucie przebiegało w trwożnych pasażach przez rzędy szklanek weneckich w głębokiej witrynie, liście tapet szeleściły spłoszone i srebrzyste.

Podignute glave, hladan i sasvim spokojan, zatražio sam da me prijave. Uvedoše me u polutamni hol. Tamo je vladao sumrak koji je podrhtavao od tihe raskoši. Kroz visok otvoren prozor kao kroz otvor flaute ulazio je u blagim talasima vazduh iz vrta, lekovito i uzdržljivo, kao u sobu u kojoj leži neko neizlečivo bolestan. Od tih tihih influenca koje su blago udisali filtrovi zavesa lako podignutih aurom vrta, i koje su blago prodirale kroz njih, oživljavali su predmeti, budili se sa uzdahom, bleštavi predosećaj je u plašljivim pasažima prelazio preko niza venecijanskih čaša u dubokoj vitrini, lišće tapeta je šuštalo preplašeno i srebrnasto.

Potem tapety gasły, zachodziły w cień i natężone ich zamyślenie, od lat stłoczone w tych gęstwinach pełnych ciemnej spekulacji, uwalniało się, imaginując gwałtownie ślepym majaczeniem aromatów jak stare herbariusze, przez których wyschłe prerie przelatują klucze kolibrów i stada bizonów, pożary stepów i pościgi wiejące skalpami u siodła.

Zatim su se tapete gasile, zalazile u senku i njihova napregnuta zamišljenost, godinama stisnuta u tom gustišu punom tamne spekulacije, oslobađala se strasno maštajući slepim treperenjem aromata kao stari herbarijumi, preko čijih sasušenih prerija preleću jata kolibrija i stada bizona, požari stepa i potere kojima skalpovi lepršaju o sedlu.

Rzecz dziwna, jak te stare wnętrza nie mogą znaleźć spokoju nad wzburzoną swą, ciemną przeszłością, jak w ciszy ich wciąż próbują się inscenizować na nowo przesądzone i przepadłe dzieje, układają się te same sytuacje w nieskończonych wariantach, nicowane na wszystkie strony przez bezpłodną dialektykę tapet. Tak rozkłada się ta cisza do cna zepsuta i zdemoralizowana w tysiąckrotnych przemyśleniach, w samotnych deliberacjach, obiegając obłędnie tapety w bezświetlnych błyskawicach. Czemuż ukrywać? Czy nie musiano tu noc w noc uśmierzać te nadmierne wzburzenia, te spiętrzone paraksyzmy gorączki, rozwiązywać je zastrzykami sekretnych drogów, które je przeprowadzały w rozległe, kojące i łagodne krajobrazy, pełne – wśród rozstępujących się tapet – dalekich wód i zwierciedleń?

Čudna stvar, kako te stare unutrašnjosti ne mogu da nađu mir posle svoje burne, mračne prošlosti, kako u njihovoj tišini ponovo pokušavaju da se isceniraju već presuđeni i prošli događaji, stvaraju iste onakve situacije u beskrajnim varijantama, koje na sve strane prevrće na naličje jalova dijalektika tapeta. Tako se raspada ta tišina pokvarena do dna i demoralisana u hiljadostrukim razmišljanjima, u samotnim deliberacijama, sumanuto jureći preko tapeta u munjama bez sjaja. Zašto sakrivati? Zar se nisu morale iz noći u noć ovde umirivati preterane uzbune, ti nagomilani paroksizmi groznice, rasterivati injekcijama tajnih droga, koje su ih prenosile u široke, umirujuće i blage predele, pune – usred tapeta koje su se razmicale – dalekih voda i odraza?

Usłyszałem jakiś szelest. Poprzedzany przez lokaja, schodził ze schodów krępy i zwięzły, oszczędny w ruchach, oślepiony refleksem wielkich rogowych okularów. Pierwszy raz stanąłem przed nim twarzą w twarz. Był nieprzenikniony, ale nie bez satysfakcji dostrzegłem już po pierwszych moich słowach wgłębiające się w jego rysy dwie bruzdy zgryzoty i goryczy. Podczas gdy poza ślepym błyskiem swych okularów drapował twarz swą w maskę wspaniałej niedosięgłości – widziałem między fałdami tej maski chyłkiem przemykający blady popłoch. Stopniowo nabierał zainteresowania, widać było z uważniejszej miny, że dopiero teraz zaczyna mnie doceniać. Zaprosił mnie do swego gabinetu położonego obok. Przy naszym wejściu jakaś postać kobieca w białej sukni odskoczyła ode drzwi, spłoszona, jak gdyby podsłuchiwała, i oddaliła się w głąb mieszkania. Czy była to guwernantka Bianki? Zdawało mi się, przestępując próg tego pokoju, że wchodzę w dżunglę. Mętnozielony półmrok tego pokoju pręgowany był wodnisto cieniami deszczułkowych żaluzyj zapuszczonych w oknach. Ściany obwieszone były tablicami botanicznymi, w wielkich klatkach fruwały małe kolorowe ptaszki. Chcąc zyskać widocznie na czasie, objaśniał mi okazy broni pierwotnej, dziryty, bumerangi i tomahawki, rozwieszone po ścianach. Moje wyostrzone powonienie zwietrzyło zapach kurary. Podczas gdy manipulował pewnego rodzaju barbarzyńską halabardą, zaleciłem mu daleko idącą ostrożność i opanowanie swych ruchów i poparłem moje ostrzeżenie nagle wydobytym pistoletem. Uśmiechnął się przykro, nieco zdetonowany, i położył broń na swym miejscu. Zasiedliśmy przy potężnym hebanowym biurku. Podziękowałem za cygaro, które mi ofiarował, zasłaniając się abstynencją. Tyle ostrożności zjednało mi jednak jego uznanie. Z cygarem w kącie obwisłych ust przypatrywał mi się z groźną, nie budzącą zaufania życzliwością. Potem, jakby w roztargnieniu kartkując niedbale w książce czekowej, zaproponował mi znienacka kompromis, wymieniając wielozerową cyfrę, podczas gdy źrenice jego uciekały w kąt oczu. Mój ironiczny uśmiech skłonił go do szybkiego porzucenia tematu. Z westchnieniem rozłożył księgi handlowe. Zaczął mi tłumaczyć stan interesów. Imię Bianki nie padło ani razu między nami, choć w każdym naszym słowie była ona obecna. Patrzyłem na niego bez drgnienia, z ust moich nie schodził ironiczny uśmiech. Wreszcie oparł się bezsilnie o poręcz. – Pan jest nieprzejednany – rzekł jakby do siebie – czego pan chce właściwie? – Zacząłem znów mówić. Mówiłem stłumionym głosem, z zahamowanym ogniem. Na policzki moje wystąpiły wypieki. Kilkakrotnie wymówiłem z drżeniem imię Maksymiliana, wymieniłem je z naciskiem, obserwując za każdym razem, jak twarz mego przeciwnika stawała się o odcień bledsza. Wreszcie skończyłem, dysząc ciężko. Siedział zdruzgotany. Już nie panował nad swą twarzą, która stała się nagle stara i zmęczona. – Decyzje pańskie pokażą mi – kończyłem – czy pan dojrzał do zrozumienia nowego stanu rzeczy i czy pan gotów jest uznać go w czynach. Żądam faktów i jeszcze raz faktów...

Začuo sam neko šuštanje. Sa stepenica, sa lakejom ispred sebe, on je silazio snažan i dežmekast, štedljiv u pokretima, zaslepljen refleksom naočara od rogovine. Prvi put sam stao lice u lice s njim. Bio je tajanstven, ali ne bez satisfakcije zapazio sam već posle mojih prvih reči kako se u njegove crte urezuju dve duboke brazde zabrinutosti i gorčine. Dok je iza slepog sjaja svojih naočara uzimao na svoje lice masku veličanstvene nepristupačnosti – video sam kako između nabora te maske kradom prolazi bledi strah. Postepeno je postajao zainteresovaniji, po pažljivom licu se videlo da tek sada počinje da me ceni. Pozvao me je u svoj kabinet koji se nalazio pored ove odaje. Prilikom našeg ulaska neka ženska prilika u beloj haljini je odskočila od vrata, preplašena, kao da je prisluškivala, i udaljila se u dubinu stana. Je li to bila Bjankina guvernanta? Činilo mi se, prelazeći prag te sobe, da ulazim u džunglu. Mutnozeleni polumrak te sobe bio je vodnjikavo iscrtan senkama drvenih roletni spuštenih na prozorima. Po zidovima su bile izvešane botaničke tablice, u velikim kavezima su letele male šarene ptičice. Očevidno u nameri da dobije u vremenu, opisivao mi je primerke starog oružja, džilita, bumeranga i tomahavaka, izvešanih po zidovima. Moj izoštreni njuh je osećao miris kurare. Za vreme dok je on baratao nekom vrstom varvarske halebarde, preporučio sam mu da bude što oprezniji i da savlada svoje pokrete a svoju opomenu sam podupro naglo izvađenim pištoljem. Neprijatno se osmehnuo, malo zbunjen, i ostavio oružje na svoje mesto. Seli smo za teški pisaći sto od abonosa. Odbio sam cigaru koju mi je ponudio, zaklanjajući se za apstinenciju. Tolika opreznost mi je međutim odnela njegovo priznanje. Sa cigarom u opuštenim ustima posmatrao me je s nekom groznom naklonošću koja nije budila poverenje. Zatim, listajući tobož rasejano i nemarno čekovnu knjižicu, iznenada mi je predložio kompromis, pominjući cifru sa mnogo nula dok su mu zenice pobegle u kut očiju. Moj ironični pogled naterao ga je da brzo ostavi tu temu. Sa uzdahom je raširio trgovačke knjige. Počeo je da mi objašnjava stanje svojih poslova. Bjankino ime nije nijednom pomenuto među nama, iako je ona bila prisutna u svakoj našoj reči. Gledao sam ga netremice, a sa mojih ustiju nije silazio ironičan osmeh. Najzad se nemoćno zavalio u stolicu. »Vi ste nepomirljivi«, rekao je kao za sebe, »šta vi zapravo hoćete?«  Počeo sam ponovo da govorim. Govorio sam prigušenim glasom, zadržavajući žestinu. Na mojim obrazima su se pojavili crveni pečati. Nekoliko puta sam drhteći izgovorio Maksimilijanovo ime, izgovorio sam ga naglašeno, posmatrajući svaki put kako lice njegovog protivnika postaje sve bleđe. Najzad sam završio teško dišući. Sedeo je zdrobljen. Više nije vladao svojim licem, koje iznenada postalo staro i umorno. »Vaše odluke«, završio sam, »pokazaće mi da li ste sposobni da shvatite novo stanje stvari i da li ste spremni da ga priznate svojim postupcima. Zahtevam činjenice i još jednom činjenice...«

Drżącą ręką chciał sięgnąć po dzwonek. Zatrzymałem go ruchem dłoni i z palcem na cynglu pistoletu wycofałem się tyłem z pokoju. U wyjścia służący podał mi kapelusz. Znalazłem się na terasie zalanej słońcem, pełen jeszcze w oczach wirującego mroku i wibracji. Schodziłem ze schodów, nie odwracając się, pełen triumfu i pewny, że teraz już przez żadną ze spuszczonych okiennic pałacu nie wysunie się za mną skrytobójcza lufa dubeltówki.

Drhtavom rukom hteo je da dohvati zvonce. Zadržao sam ga pokretom ruke i s prstom na obaraču pištolja povukao sam se natrag iz sobe. Na izlasku sluga mi je dao šešir. Našao sam se na terasi oblivenoj suncem, sa očima još punim uskovitlanog mraka i vibracija. Silazio sam niz stepenice, ne okrećući se, pun trijumfa i siguran da se sada već ni kroz jedan od spuštenih kapaka palate neće promoliti za mnom iz zasede ubilačko grlo dvocevke.

 

XXXIX

 

XXXIX

 

Ważne sprawy, najwyższej wagi sprawy stanu zmuszają mnie teraz często do odbywania poufnych konferencyj z Bianką. Przygotowuję się do nich skrupulatnie, siedząc późno w noc przy biurku nad tymi sprawami dynastycznymi najdrażliwszej natury. Czas upływa, noc przystaje cicho w otwartym oknie nad lampą stołową, coraz bardziej późna i uroczysta, napoczyna coraz późniejsze i ciemniejsze warstwy, przekracza coraz głębsze stopnie wtajemniczenia i rozbraja się, bezsilna, w oknie w niewymownych westchnieniach. W długich, powolnych haustach wchłania ciemny pokój ostępy parku w swe głębie, wymienia w chłodnych transfuzjach swą treść z wielką nocą, która nadciąga wezbrana ciemnością, z posiewem pierzastych nasion, ciemnych pyłków i bezgłośnych ciem pluszowych, oblatujących ściany w cichych popłochach. Gęstwiny tapet zjeżają się strachem w ciemności, nasrożone srebrzyście, przesiewając przez sypiące się listowie te dreszcze błędne i letargiczne, te chłodne ekstazy i wzloty, te transcendentalne trwogi i nieopamiętania, których pełna jest noc majowa za swymi marginesami, daleko po północy. Przeźroczysta i szklana jej fauna, lekki plankton komarów, obsiada mnie, schylonego nad papierami, zarastając przestrzeń coraz wyżej i wyżej tym spienionym, misternym, białym haftem, którym haftuje się noc daleko po północy. Siadają na papierach pasikoniki i moskity zrobione niemal z przeźroczystej tkanki spekulacyj nocnych, farfarele szklane, cienkie monogramy, arabeski wymyślone przez noc, coraz większe i fantastyczniejsze, tak wielkie jak nietoperze, jak wampiry, zrobione z samej kaligrafii i z powietrza. Firanka roi się cała od tej wędrującej koronki, od cichej inwazji tej imaginacyjnej, białej fauny.

Važni poslovi, državni poslovi od najveće važnosti primoravaju me često da držim poverljive konferencije sa Bjankom. Brižljivo se pripremam za njih sedeći do kasne noći za pisaćim stolom nad tim dinastičkim stvarima najtugaljivije prirode. Vreme protiče, noć tiho zastaje u otvorenom prozoru iznad stone lampe, sve kasnije i svečanije, načinje sve kasnije i tamnije slojeve, prekoračuje sve dublje stepene posvećivanja i razoružava se u prozoru, nemoćna u neiskazivim uzdasima. Dugim laganim gutljajima tamna soba guta zabačene delove parka u svoju dubinu, u hladnim transfuzijama izmenjuje svoj sadržaj sa velikom noći, koja nailazi narasla mrakom, sa setvom perjastog semenja, tamnih čestica prašine i nemih plišanih mušica koje obleću zidove u tihoj panici. Gustiši tapeta se ježe od straha u mraku, srebrnasto narogušeni, sejući kroz lišće koje pada te sumanute i letargične drhtaje, te hladne ekstaze i uzlete, taj transcendentalni strah i nadolaženje k svesti, kojih je puna majska noć izvan svojih margina, kasno posle ponoći. Njena prozirna i staklena fauna, laki plankton komaraca, pokrivao me, nagnutog nad hartijama, obrastajući prostranstvo sve više i više tim penušavim, finim belim vezom, kojim se veze noć kasno posle ponoći. Na hartiju padaju cvrčci i komarci napravljeni od skoro prozračnih tkiva noćnih spekulacija, staklene đinđuve, tanki monogrami, arabeske koje je noć izmislila, sve veće i sve fantastičnije, velike kao slepi miševi, kao vampiri, načinjeni od same kaligrafije i vazduha. Zavesa vrvi od te putujuće čipke, od tihe invazije te imaginarne, bele faune.

W taką noc zamarginesową, nie znającą granic, przestrzeń traci swój sens. Obtańczony tym jasnym wirowaniem komarów, z plikiem papierów nareszcie gotowych, robię parę kroków w nieokreślonym kierunku, w ślepy zaułek nocy, który musi się kończyć drzwiami, właśnie białymi drzwiami Bianki. Naciskam klamkę i wchodzę do niej, jakby z pokoju do pokoju. Mimo to czarny mój kapelusz karbonariusza łopoce jakby wiatrem dalekiej wędrówki, gdy przekraczam próg, mój krawat splątany fantastycznie szeleści w przeciągu, przyciskam do piersi teczkę pełną najtajniejszych dokumentów. Jak gdybym z przedsionka nocy wszedł w noc właściwą! Jak głęboko oddycha się tym nocnym ozonem! Tu jest matecznik, tu jest sedno nocy wezbranej jaśminem. Tu dopiero rozpoczyna ona swą właściwą historię. Wielka lampa z różowym abażurem płonie w głowach łóżka. W jej różowym półmroku Bianka spoczywa wśród ogromnych poduszek, niesiona wezbraną pościelą jak przypływem nocy, pod oknem szeroko otwartym i transpirującym. Bianka czyta wsparta na bladym ramieniu. Na mój głęboki ukłon odpowiada krótkim spojrzeniem znad książki. Z bliska widziana jej piękność jak gdyby miarkuje się, wchodzi w siebie jak skręcona lampa. Z świętokradczą radością obserwuję, że nosek jej nie jest wcale tak szlachetnie skrojony, a cera daleka od idealnej doskonałości. Obserwuję to z pewną ulgą, choć wiem, że to powściągnięcie jej blasku jest jak gdyby tylko z litości i po to tylko, żeby nie zapierało tchu i nie odbierało mowy. Ta piękność regeneruje się potem szybko poprzez medium oddalenia i staje się bolesna, nie do zniesienia i ponad wszelką miarę.

U takvu noć van margine, ne znajući granica, prostor gubi svoj smisao. Okružen tim svetlim kovitlacima komaraca, sa svežnjem najzad gotovih hartija, činim nekoliko koraka u neodređenom pravcu, u slepi ćorsokak noći, koji mora da se završava vratima, upravo belim Bjankinim vratima. Pritiskam bravu i ulazim u nju, kao iz sobe u sobu. I pored toga moj šešir karbonara šušti kao nekim vetrom dalekog puta kad prelazim prag, moja kravata fantastično šuška na promaji, pritiskujem na grudi torbu punu najtajnijih dokumenata. Kao da sam iz predsoblja noći ušao u pravu noć! Kako se duboko diše tim noćnim ozonom! Tu je matičnjak, tu je srž noći nadošle jasminom. Tek tu počinje ona svoju pravu istoriju. Velika lampa sa ružičastim abažurom gori nad uzglavljem kreveta. U njenom rumenom polumraku spava Bjanka među ogromnim jastucima, nošena nadošlom posteljom kao plimom noći, ispod široko otvorenog i znojavog prozora. Bjanka čita oslonjena na bledu ruku. Na moj duboki poklon odgovara kratkim pogledom iznad knjige. Viđena izbliza njena lepota kao da se usteže, uvlači se u sebe kao uvrnuta lampa. Sa bogohulnom radošću vidim da njen nosić uopšte nije tako plemenito skrojen, a ten joj ni izdaleka nije savršen. Posmatram to sa izvesnim olakšanjem, iako znam da je to povlačenje njenog sjaja samo kao iz sažaljenja i samo zato da ne bi zadržavalo dah i oduzimalo moć govora. Ta lepota se posle brzo regeneriše pomoću medijuma udaljavanja i postaje bolna, da se ne može podneti i preko svake mere.

Ośmielony jej skinieniem siadam przy łóżku i zaczynam mą relację, posługując się przygotowanymi dokumentami. Przez otwarte okno za głową Bianki płynie nieprzytomny szum parku. Las cały, stłoczony za oknem, płynie korowodami drzew, przenika przez ściany, rozprzestrzenia się, wszechobecny i wszechobejmujący. Bianka słucha z pewnym roztargnieniem. Jest właściwie irytujące, że nie przestaje podczas tego czytać. Pozwala, bym każdą sprawę oświetlił ze wszech stron, ukazał wszystkie pro i contra, potem podnosząc oczy znad książki i trzepocząc nimi trochę nieprzytomnie, rozstrzyga ją prędko, pobieżnie i z zadziwiającą trafnością. Baczny i uważny na każde jej słowo, podchwytuję gorliwie ton jej głosu, ażeby wniknąć w ukrytą intencję. Potem przedkładam jej pokornie dekrety do podpisu i Bianka podpisuje, ze spuszczonymi rzęsami, rzucającymi długi cień, i obserwuje spod nich z lekką ironią, jak kładę mą kontrsygnaturę.

Ohrabren njenim pokretom sedam kraj kreveta i počinjem moj izveštaj, služeći se pripremljenim dokumentima. Kroz otvoren prozor iza Bjankine glave teče besvesni šum parka. Cela šuma, stisnuta iza prozora, teče nizovima drveća, prodire kroz zidove, širi se svuda prisutna i sveobuhvatna. Bjanka sluša malo rasejano. Zapravo ljuti me što za to vreme ne prestaje da čita. Dozvoljava da svaki problem osvetlim sa svih strana, da pokažem sve pro i contra, zatim dižući oči sa knjige i trepćući pomalo besvesno rešava ga brzo, vešto i sa zadivljujućom tačnošću. Pažljiv i oprezan prema svakoj njenoj reči, vredno hvatam ton njenog glasa, da bih prodro u sakrivenu intervenciju. Zatim joj smerno podnosim dekrete na potpis i Bjanka potpisuje, spuštenih trepavica, koje bacaju dugu senku i sa lakom ironijom posmatra ispod njih kako stavljam svoj premapotpis.

Być może, że późna godzina, dawno przekroczona północ, nie sprzyja koncentracji nad sprawami stanu. Noe, wyszedłszy poza ostatnią granicę, skłania się do pewnej rozwiązłości. Podczas gdy tak rozmawiamy, iluzja pokoju rozprzęga się coraz bardziej, jesteśmy właściwie w lesie, kępy paproci zarastają wszystkie kąty, tuż za łóżkiem przesuwa się ściana zarośli, ruchliwa i pełna splątania. Z tej ściany listnej wynikają w świetle lampy wielkookie wiewiórki, dzięcioły i żyjątka nocne i patrzą nieruchomo w światło lśniącymi, wypukłymi oczyma. Począwszy od pewnej pory wkraczamy w czas nielegalny, w noc pozbawioną kontroli, podległą wszelkim wybrykom i fanaberiom nocnym. To, co się jeszcze dzieje, jest już niejako poza rachubą, nie liczy się, pełne błahości, nieobliczalnych wykroczeń i figlowania nocnego. Temu tylko przypisać mogę dziwne zmiany, jakie zachodzą w usposobieniu Bianki. Ona, taka zawsze opanowana i poważna, samo uosobienie karności i pięknej dyscypliny, staje się teraz pełna kaprysów, przekory i nieobliczalności. Papiery leżą rozłożone na wielkiej równinie jej kołdry, Bianka bierze je niedbale do ręki, rzuca w nic od niechcenia okiem i wypuszcza obojętnie spomiędzy luźnych palców. Z nabrzmiałymi ustami, podłożywszy blade ramię pod głowę, odwleka swą decyzję i daje mi czekać. Albo odwraca się plecami do mnie, zatyka sobie uszy rękami, głucha na moje prośby i perswazje. Nagle bez słowa, jednym wstrząśnięciem nóżki pod kołdrą strąca wszystkie papiery na ziemię i patrzy przez ramię z wysokości swych poduszek rozszerzonymi zagadkowo oczyma, jak nisko schylony zbieram je gorliwie z ziemi, zdmuchując z nich igliwie. Te pełne zresztą wdzięku kaprysy nie ułatwiają mi i tak już trudnej i odpowiedzialnej roli regenta.

Možda kasno vreme, davno pređena ponoć, ne pogoduje koncentraciji nad državnim problemima. Noć, izašavši iz poslednjih granica, naginje ka izvesnoj raskalašnosti. Za vreme dok mi tako razgovaramo, iluzija sobe se rasplinjava sve više, mi smo upravo u šumi, žbunovi paprati prekrivaju sve uglove, tik iza kreveta prolazi zid šikare, pokretan i pun spletova. Iz tog lisnatog zida u svetlu lampe izlaze krupnooke veverice, detlići i noćne zverčice i nepomično gledaju u svetlost sjajnim, buljavim očima. Počevši od izvesnog vremena ulazimo u nelegalno vreme, u noć bez kontrole, podložnu svim nestašlucima i noćnim osobenjaštvima. To što se još dešava nekako je van računa, ne uzima se u obzir, puno je sitnica, neuračunljivih ispada i noćnih nestašluka. Samo tome mogu da pripišem čudne promene koje se dešavaju u Bjankinom raspoloženju. Ona, uvek tako uzdržana i ozbiljna, pravo oličenje poslušnosti i lepe discipline, postaje sada puna hirova, prkosa i neuračunljivosti. Papiri leže rašireni na velikoj ravnini njenog jorgana. Bjanka ih nemarno uzima u ruku, kao preko volje baca pogled na njih i ravnodušno pušta kroz razmaknute prste. Nabubrelih ustiju, podbočivši glavu bledom rukom, odlaže svoju odluku i pušta me da čekam. Ili se okreće leđima prema meni, zapušava uši rukama, gluva za moje molbe i ubeđivanja. Iznenada bez reči, jednim pokretom nožice ispod jorgana zbacuje sve papire na zemlju i sa visine svojih jastuka zagonetno raširenim očima gleda kako ih nisko pognut vredno skupljam sa zemlje, otpirujući sa njih iglice. Ti kaprisi, uostalom puni čari, ne olakšavaju mi ionako već tešku i odgovornu ulogu regenta.

Podczas naszych rozmów szum lasu wezbrany chłodnym jaśminem wędruje przez pokój całymi milami krajobrazów. Coraz nowe odcinki lasu przesuwają się i wędrują, korowody drzew i krzewów, całe scenerie leśne płyną, rozprzestrzeniając się przez pokój. Wtedy staje się jasne, że jesteśmy właściwie od początku w pewnego rodzaju pociągu, w leśnym pociągu nocnym, toczącym się wolno brzegiem parowu po lesistej okolicy miasta. Stąd ten przeciąg upojny i głęboki, który przepływa na wskroś te przedziały coraz nowym wątkiem, wydłużającym się nieskończoną perspektywą przeczuć. Nawet konduktor z latarką nawija się skądś, wychodzi spomiędzy drzew i przebija nam bilety swymi kleszczami. Tak wjeżdżamy w coraz głębszą noc, otwieramy całkiem nowe jej amfilady, pełne zatrzaskujących się drzwi i przeciągów. Oczy Bianki pogłębiają się, policzki jej płoną, uroczy uśmiech rozchyla jej usteczka. Czy chce mi coś zwierzyć? Coś najsekretniejszego? Bianka mówi o zdradzie i twarzyczka jej płonie ekstazą, oczy zwężają się od napływu rozkoszy, gdy wijąc się jak jaszczurka pod kołdrą, insynuuje mi zdradę największej misji. Sonduje z uporem moją pobladłą twarz słodkimi oczyma, które wchodzą w zez. – Uczyń to – szepce natarczywie – uczyń to. Staniesz się jednym z nich, z tych czarnych Murzynów... – A gdy zaklinającym gestem przykładam palec do ust, pełen rozpaczy – twarzyczka jej staje się nagle zła i jadowita. – Jesteś śmieszny ze swoją niezłomną wiernością i z całą twoją misją. Bóg wie, co sobie wyobrażasz o swej nieodzowności. A gdybym wybrała, Rudolfa! Wolę go tysiąc razy od ciebie, nudnego pedanta. Ach, on byłby posłuszny, posłuszny aż do zbrodni, aż do wymazania swej istoty, aż do samounicestwienia... – Potem nagle z triumfującą miną pyta: – Czy pamiętasz Lonkę, córkę Antosi praczki, z którą bawiłeś się, będąc mały? – Spojrzałem na nią zdziwiony. – To byłam ja – rzekła, chichocąc – tylko że byłam jeszcze wówczas chłopcem. Czy podobałam ci się wtedy?

Za vreme naših razgovora žubor šume, narastao od hladnog jasmina, putuje kroz sobu celim miljama predela. Sve novi i novi delovi šume prolaze i putuju, nizovi drveća i žbunja, ceo šumski dekor plovi kroz sobu, šireći se. Tada postaje jasno da smo u stvari od početka u nekom vozu, u noćnom šumskom vozu koji se lagano kreće ivicom jaruge po pošumljenoj okolini grada. Otuda ta opojna i duboka promaja, koja skroz protiče kroz te kupee uvek novim nitima i izdužuje se u beskrajnu perspektivu predosećanja. Čak se i kondukter s fenjerom javlja odnekud, izlazi između drveća i buši nam karte svojim kleštama. Tako ulazimo u sve dublju noć, otvaramo joj sasvim nove anfilade, pune treskanja vrata i promaja. Bjankine oči postaju duboke, njeni obrazi plamte, čarobni osmeh rasteže njena ustašca. Da li hoće da mi nešto poveri? Nešto najtajnije? Bjanka govori o izdaji i njeno malo lice plamti od ekstaze, oči joj se sužavaju od navale uživanja kad mi, uvijajući se kao gušter pod jorganom, podmeće izdaju najsvetije misije. Uporno sondira moje pobledelo lice slatkim očima koje postaju razroke. »Učini to«, šapuće uporno, »učini to. Postaćeš jedan od njih, od tih tamnih crnaca...«  A kada ja preklinjućim gestom stavljam prst na usta, pun očajanja – njeno sitno lice naglo postaje zlo i otrovno. »Smešan si sa tom svojom nesalomljivom vernošću i celom svojom misijom. Bogzna šta uobražavaš o svojoj nezamenljivosti. A kad bih izabrala Rudolfa! Volim ga hiljadu puta više nego tebe, dosadnog pedanta. Ah, on bi bio poslušan do zločinstva, do uništenja svoga bića, do samog uništenja...«  Zatim iznenada trijumfalna lica pita: »Sećaš li se Lonke, ćerke pralje Antosje, sa kojom si se igrao kao mali?«  Pogledao sam je začuđen. »To sam bila ja«, rekla je kikoćući se,  »samo što sam ja tada još bila dečak. Jesam li ti se tada sviđala?«

Ach, w samym sednie wiosny coś psuje się i rozprzęga. Bianko, Bianko, czy i ty mnie zawodzisz?

Ah, u samoj srži proleća se nešto kvari i kida. Bjanka, Bjanka, da li me i ti razočaravaš?

 

XL

 

XL

 

Boję się przedwcześnie odsłonić ostatnie atuty. Gram o zbyt wielką stawkę, ażebym mógł to zaryzykować Rudolfowi od dawna przestałem składać sprawozdania z biegu wypadków. Jego zachowanie zresztą zmieniło się od pewnego czasu. Zazdrość, która była dominującą cechą jego charakteru, ustąpiła miejsca pewnej wielkoduszności. Jakaś skwapliwa życzliwość zmieszana z zakłopotaniem objawia się w jego gestach i niezręcznych słowach, ile razy spotykamy się przypadkiem. Dawniej pod jego mrukliwą miną milczka, pod jego wyczekującą rezerwą, kryła się jednak pożerająca go ciekawość, głodna każdego nowego szczegółu, każdej nowej wersji o sprawie. Obecnie jest dziwnie uspokojony, nie pragnie już nic ode mnie się dowiedzieć. Jest mi to teraz właściwie bardzo na rękę, gdy noc w noc odbywam te niezmiernie ważne posiedzenia w Panoptikum, które muszą do czasu pozostać w najgłębszej tajemnicy. Dozorcy zmorzeni wódką, której im nie żałuję, śpią w swoich komórkach snem sprawiedliwych, gdy ja przy świetle kilku kopcących świec konferuję w tym dostojnym gronie. Są tam przecież wśród nich i koronowane głowy i pertraktowanie z nimi nie należy do łatwych rzeczy. Z dawniejszych czasów zachowali ten bezprzedmiotowy heroizm, pusty teraz i bez tekstu, ten płomień, to spalanie się w ogniu jakiejś koncepcji, to postawienie całego życia na jedną kartę. Ich idee, dla których żyli, zdyskredytowały się jedna za drugą w prozie dnia codziennego, ich lonty wypaliły się, stoją oni puści i pełni niewyżytej dynamiki i, błyszcząc oczyma nieprzytomnie, czekają na ostatnie słowo swej roli. Jak łatwo jest sfałszować w tym momencie to słowo, podsunąć im pierwszą lepszą ideę – gdy są tak bezkrytyczni i bezbronni! To ułatwia mi znakomicie zadanie. Z drugiej strony jednak trudno jest niezmiernie dotrzeć do ich umysłu, zapalić w nich światło jakiejś myśli, taki przeciąg jest w ich duchu, tak pusty wiatr przewiewa ich na wskroś. Już samo obudzenie ich ze snu kosztowało wiele trudu. Leżeli wszyscy w łóżkach, bladzi śmiertelnie i bez oddechu. Nachylałem się nad nimi wymawiając szeptem słowa dla nich najistotniejsze, słowa, które powinny były jak prąd elektryczny ich przeniknąć. Otwierali jedno oko. Bali się dozorców, udawali martwych i głuchych. Dopiero gdy upewnili się, że jesteśmy sami, przypodnosili się na swoich posłaniach, obandażowani, złożeni z kawałków, przyciskając drewniane protezy, imitowane, fałszywe płuca i wątroby. Byli z początku bardzo nieufni i chcieli recytować wyuczone role. Nie mogli pojąć, że można od nich czegoś innego żądać. I tak siedzieli tępo, postękując czasem, ci świetni mężowie, kwiat ludzkości, Dreyfus i Garibaldi, Bismarck i Wiktor Emanuel I, Gambetta i Mazzini i wielu innych. Najtrudniej pojmował sam arcyksiążę Maksymilian. Gdy żarliwym szeptem przy jego uchu powtarzałem wciąż na nowo imię Bianki, mrugał nieprzytomnie oczyma, niesłychane zdziwienie odmalowało się na jego twarzy i żaden błysk zrozumienia nie przeniknął jego rysów. Jedynie gdy wymówiłem powoli i dobitnie imię Franciszka Józefa I, przez twarz jego przeleciał dziki grymas, czysty odruch, nie mający już odpowiednika w jego duszy. Ten kompleks był od dawna wyparty z jego świadomości, jakże mógłby z nim żyć, z tym rozsadzającym napięciem nienawiści, on, z trudem złożony i zabliźniony po owym krwawym rozstrzelaniu w Vera Cruz. Musiałem go na nowo uczyć jego życia od początku. Anamneza była niezmiernie słaba nawiązywałem do podświadomych błysków uczucia. Wszczepiałem weń elementy miłości i nienawiści. Ale następnej nocy okazywało się, że zapomniał. Jego koledzy, pojętniejsi od niego, pomagali mi, podpowiadali mu reakcje, którymi powinien był odpowiadać i tak edukacja posuwała się powolnym krokiem na przód. Był bardzo zaniedbany, po prostu spustoszony wewnętrznie przez dozorców, mimo to doprowadziłem do tego, że na dźwięk imienia Franciszka Józefa dobywał szabli z pochwy. O mało co nie przebił nawet Wiktora Emanuela I, który nie dość prędko usunął mu się z drogi.

Bojim se da prerano otkrijem poslednje adute. Igram u suviše veliki ulog da bih mogao da rizikujem. Rudolfu sam odavno prestao da podnosim izveštaj o toku događaja. Njegovo držanje se uostalom promenilo od nekog vremena. Ljubomora, koja je bila dominantna osobina njegovog karaktera, ustupila je mesto izvesnoj velikodušnosti. Neka usrdna naklonost pomešana sa zabrinutošću pokazuje se u njegovim gestovima i neveštim rečima, kad god se slučajno susretnemo. Ranije ispod njegovog gunđavog izraza ćutljivca, ispod njegove iščekujuće uzdržljivosti, ipak se krila radoznalost koja ga je proždirala, gladna svake nove pojedinosti, svake nove verzije o mojoj stvari. Sad je čudno miran, ne želi više ništa da dozna od mene. To mi sada zapravo veoma odgovara, jer iz noći u noć imam te neobično važne sednice u Panoptikumu, koje za izvesno vreme moraju ostati u najvećoj tajnosti. Stražari klonuli od votke, koje im ne žalim, spavaju u svojim sobicama snom pravednika, dok ja uz svetlo nekoliko dimljivih sveća konferišem u tom skupu. Jer među njima ima i krunisanih glava i pregovori sa njima ne spadaju u lake stvari. Iz ranijih vremena sačuvali su taj bespredmetni heroizam, sada prazan i bez teksta, taj plamen, to sagorevanje u vatri neke koncepcije, to stavljanje celog života na jednu kartu. Njihove ideje, za koje su živeli, diskreditovale su se jedna za drugom u prozi svakidašnjeg dana, njihovi fitilji su sagoreli, oni stoje prazni i puni neiživljene dinamike i blistajući nesvesno očima čekaju na poslednju reč svoje uloge. Kako je lako u tom trenutku falsifikovati tu reč, podmetnuti im prvu ideju koja vam padne na pamet – kad su tako nekritični i bespomoćni! To mi u velikoj meri olakšava zadatak. S druge strane ipak je neobično teško dopreti do njihovog uma, zapaliti u njemu svetlo neke misli, takva je promaja u njihovom duhu, tako prazan vetar duva kroz njih. Već samo njihovo buđenje iza sna stalo me je mnogo truda. Svi su ležali na krevetima, samrtno bledi i bez daha. Naginjao sam se nad njih izgovarajući šapatom reči najvažnije za njih, reči koje bi trebalo da ih prožmu kao električna struja. Otvarali su jedno oko. Bojali su se stražara, pravili se mrtvi i gluvi. Tek kad su se uverili da smo sami, pridizali su se na svojim ležištima, uvijeni u zavoje, sastavljeni od komadića, pritiskujući drvene proteze, veštačka, lažna pluća i utrobe. U početku su bili vrlo nepoverljivi i hteli su da recituju naučene uloge. Nisu mogli da shvate da se od njih može tražiti i nešto drugo. Tako su tupo sedeli stenjući s vremena na vreme, ti sjajni muževi, cvet čovečanstva, Drajfus i Garibaldi, Bizmark i Viktor Emanuel I, Gambeta i Macini i mnogi drugi. Najteže je shvatao sam nadvojvoda Maksimilijan. Dok sam ja vatreno kraj njegova uha stalno ponavljao Bjankino ime, on je besvesno treptao očima, beskrajno čuđenje se ocrtavalo na njegovom licu i nikakav blesak razumevanja nije prožimao njegove crte. Jedino kad sam lagano i razgovetno izgovorio ime Franca Jozefa I, preko njegova lica je preletela divlja grimasa, čisti refleks, koji već nije imao odgovarajućeg parnjaka u njegovoj duši. Taj kompleks je bio već odavno istisnut iz njegove svesti, a i kako bi mogao živeti sa njim, sa tom napetošću mržnje koja razdire, on – s trudom sastavljen i zaceljen posle onog krvavog streljanja u Vera Kruzu. Morao sam ga ponovo učiti njegovom životu od početka. Anamneza je bila neobično slaba, nadovezivao sam se na podsvesne bleskove osećanja. Kalemio sam na njega elemente ljubavi i mržnje. Ali sledeće noći se ispostavljalo da je zaboravio. Njegove kolege, koje su bolje shvatale od njega, pomagale su mu, došaptavale reakcije, kojima je trebalo da odgovara i vaspitanje je tako napredovalo laganim koracima. Bio je veoma zapušten, prosto unutrašnje opustošen od stražara, no i pored toga doterao sam dotle, da je na zvuk imena Franca Jozefa izvlačio sablju iz korica. Umalo što nije probio čak Viktora Emanuela I, koji mu se nije dovoljno brzo uklonio s puta.

Tak stało się, że reszta tego świetnego kolegium o wiele prędzej zapaliła się i przejęła ideą niż z trudem nadążający, nieszczęśliwy arcyksiążę. Zapał ich nie znał granic. Z wszystkich sił musiałem ich hamować. Niepodobna powiedzieć, czy pojęli w całej rozciągłości ideę, za którą walczyć mieli. Merytoryczna strona nie była ich rzeczą. Predestynowani do spalania się w ogniu jakiegoś dogmatu, byli pełni zachwytu, że zyskali dzięki mnie parolę, w imię której mogli umrzeć w walce, w wichrze uniesienia. Uspokajałem ich hipnozą, wdrażałem im z trudem zachowanie tajemnicy. Byłem z nich dumny. Jakiż wódz miał kiedyś pod swoimi rozkazami sztab tak świetny, generalicję złożoną z duchów tak płomiennych, gwardię – inwalidów wprawdzie tylko, lecz jakże genialnych!

Desilo se da se ostatak tog sjajnog kolegijuma mnogo brže zagrejao i prožeo idejom nego nesrećni nadvojvoda koji je s mukom držao korak s njima. Iz sve snage sam morao da ih zadržavam. Ne mogu reći da li su oni shvatili svu širinu ideje za koju su imali da ratuju. Meritorna strana nije bila njihova stvar. Predodređeni da sagore u vatri neke dogme, bili su puni oduševljenja što su zahvaljujući meni stekli parolu za koju su mogli umreti u borbi, u vihoru zanosa. Umirivao sam ih hipnozom, s mukom sam ih navikao da čuvaju tajnu. Bio sam ponosan na njih. Koji vođa je ikada imao pod svojim zapovedništvom tako sjajan štab, generalitet sastavljen od tako vatrenih duhova, gardu – istina samo invalida, ali kako genijalnih!

Wreszcie przyszła ta noc, burzliwa i wezbrana wichurą, wstrząśnięta w głębiach swych aż do dna przez to, co się w niej przygotowywało, ogromne i bezgraniczne. Błyskawice rozdzierały raz po raz ciemności, świat otwierał się rozdarty aż do najgłębszych trzewi, ukazywał swe wnętrze jaskrawe, przeraźliwe i bez tchu i zatrzaskiwał je z powrotem. I płynął dalej, z szumem parków, z pochodem lasów, z korowodem krążacych horyzontów. Pod osłoną ciemności opuściliśmy muzeum. Szedłem na czele tej natchnionej kohorty, posuwającej się wśród gwałtownych utykań, zamachów, klekotu szczudeł i drewna. Błyskawice przelatywały po obnażonych klingach szabel. Tak dobiliśmy w ciemności do bramy willi. Zastaliśmy ją otwartą. Zaniepokojony, przeczuwając jakiś podstęp, kazałem zapalić pochodnie. Powietrze zaczerwieniło się od smolnego łuczywa, ptaki spłoszone wzbiły się wysoko w czerwonym blasku, w tym bengalskim świetle ujrzeliśmy wyraźnie willę, jej tarasy i balkony jakby w łunie pożaru stojące. Z dachu powiewała biała flaga. Tknięty złym przeczuciem, wkroczyłem na podwórze na czele moich walecznych. Na tarasie ukazał się majordomus. Schodził, kłaniając się, z monumentalnych schodów i zbliżał się z wahaniem, blady i niepewny w ruchach, coraz wyraźniejszy w żarze łuczywa. Skierowałem w jego pierś ostrze mej klingi. Moi wierni stali nieruchomo, podnosząc wysoko dymiące pochodnie, słychać było w milczeniu szum płynących poziomo płomieni.

Najzad je došla ta noć, bujna i puna vihora, potresena u svojim dubinama sve do dna onim što se u njoj pripremalo, ogromno i bezgranično. Munje su s vremena na vreme razdirale mrak, svet se otvarao rasporen do najdubljih creva, pokazivao svoju sjajnu unutrašnjost, preplašeno i bez daha i s treskom je ponovo zatvarao. I plovio dalje, sa šumom parkova, s pohodom šuma, s kolom horizonata koji su kružili. Pod zaštitom mraka napustili smo tunel. Išao sam na čelu te nadahnute kohorte, koja se kretala spotičući se veoma, mlatarajući, lupajući štakama i drvetom. Tako smo po mraku došli do kapije koja je vodila u vilu. Zatekli smo je otvorenu. Uznemiren, predosećajući neku podvalu, naredio sam da se zapale buktinje. Vazduh se zacrvenio od smolnog luča, poplašene ptice su se digle visoko u crvenom sjaju, u tom bengalskom svetlu jasno smo videli vilu, njenu terasu i balkone koji su izgledali kao obasjani požarom. Na krovu se lepršala bela zastava. Prožet rđavim predosećajem, stupio sam u dvorište na čelu mojih hrabrih. Na terasi se pojavio majordom. Silazio je, klanjajući se, sa monumentalnih stepenica i približavao se dvoumeći se, bled i nesigurnih pokreta, sve jasniji u svetlu luča. Upravio sam se na njegove grudi oštricu moje sablje. Moji verni su stajali nepokretno, visoko dižući buktinje koje su se dimile. U tišini se čuo šum plamenova koji su tekli vodoravno.

  Gdzie jest pan de V.? – spytałem.

– Gde je gospodin de V.? – upitao sam.

Rozłożył nieokreślonym ruchem ręce.

Neodređenim gestom je raširio ruke.

  Wyjechał, panie – powiedział.

– Otputovao je, gospodine – rekao je.

  Zaraz przekonamy się o prawdzie tego. A gdzie jest Infantka?

– Odmah ćemo se uveriti da li je to istina. A gde je Infantkinja?

  Jej Wysokość wyjechała także, wszyscy wyjechali...

– Njeno Visočanstvo je takođe otputovalo, svi su otputovali...

Nie miałem powodu o tym wątpić. Ktoś musiał mnie zdradzić. Nie było czasu do stracenia.

Nisam imao razloga da sumnjam u to. Neko me je morao izdati. Nije bilo vremena za gubljenje.

  Do koni! – zawołałem. – Musimy odciąć im drogę!

– Na konje! – povikao sam. – Moramo im preseći put.

Wyłamaliśmy drzwi stajni, w ciemności tchnęło na nas ciepłem i zapachem zwierząt. Za chwilę wszyscy siedzieliśmy na wspinających się pod nami, i rżących rumakach. Niesieni ich galopem, wypadliśmy wśród szczęku kopyt na bruku wyciągniętą kawalkadą w nocną ulicę. – Lasem ku rzece – rzuciłem za siebie i skręciłem w aleję leśną. Dookoła nas rozszalały się głębie kniei. W ciemności otworzyły się jak gdyby spiętrzone krajobrazy katastrof i potopów. Lecieliśmy wśród wodospadów szumu, wśród wzburzonych mas leśnych, płomienie pochodni odrywał się wielkimi płatami za naszym wyciągniętym galopem. Przez głowę moją przelatywał huragan myśli. Czy Bianka została porwana, czy też zwyciężyło w niej niskie dziedzictwo ojca nad krwią matki i nad posłannictwem, które nadaremnie usiłowałem jej zaszczepić? Aleja stawała się ciaśniejsza, zmieniła się w wąwóz, u którego wylotu otwierała się wielka leśna polana. Tam dopadliśmy ich wreszcie. Dostrzegli nas już z daleka i zatrzymali powozy. Pan de V. wysiadł i skrzyżował ręce na piersiach. Szedł ku nam wolno, ponury, błyszcząc okularami, purpurowy w blasku pochodni. Dwanaście Iśniących kling skierowało się ku jego piersi. Zbliżaliśmy się wielkim półkolem, w milczeniu, konie szły stępa, osłoniłem ręką oczy, ażeby lepiej zobaczyć. Blask pochodni padł na powóz i ujrzałem w głębi siedzenia Biankę śmiertelnie bladą, a obok niej – Rudolfa. Trzymał jej rękę i przyciskał ją do piersi. Wolno opuściłem się z konia i chwiejnym krokiem szedłem ku powozowi. Rudolf podniósł się powoli, jak gdyby chciał mi wyjść na spotkanie.

Provalili smo vrata od štale, u mraku nas zapahnu toplota i miris životinja. Za trenutak smo svi sedeli na konjima koji su se propinjali pod nama i rzali. Nošeni njihovim galopom, uz topot kopita po pločniku izjurili smo dugom kavalkadom u noćnu ulicu. »Šumom prema reci«, dobacio sam iza sebe i skrenuo u šumsku aleju. Oko nas se razbesneše dubine šikare. U mraku se otvoriše kao nagomilani predeli katastrofa i potopa. Leteli smo kroz vodopade šumova, kroz uzbunjene šumske mase, vatra buktinja se otkidala u velikim pahuljama iza našeg otegnutog galopa. Kroz moju glavu je leteo uragan misli. Da li je Bjanka bila oteta, ili je i u njoj nisko nasledstvo oca pobedilo majčinu krv i poslanstvo koje sam uzalud pokušavao da joj nakalemim? Aleja je postajala sve tešnja, pretvorila se u klanac, na čijem se izlazu širila velika šumska poljana. Tamo smo ih najzad sustigli. Ugledali su nas još izdaleka i zaustavili kola. Gospodin de V. je sišao i prekrstio ruke na grudima. Išao je prema nama lagano, mračan, svetlucajući naočarima, sav purpuran u svetlu buktinja. Dvanaest sjajnih oštrica upravi se prema njegovim grudima. Približavali smo se u velikom polukrugu, ćutke, konji su išli hodom, zaslonio sam oči rukama, da bih bolje video. Sjaj buktinje pade na kočije i ja ugledah zavaljenu na sedištu samrtno bledu Bjanku, a kraj nje – Rudolfa. Držao je njenu ruku i pritiskivao je na grudi. Lagano sam sjahao i nesigurnim korakom krenuo sam prema kočijama. Rudolf se lagano podiže kao da je hteo da mi izađe u susret.

Stanąwszy przy powozie, odwróciłem się do kawalkady następującej z wolna szerokim frontem, z szpadami gotowymi do sztychu, i rzekłem: – Panowie, fatygowałem was niepotrzebnie. Ci państwo są wolni i odjadą swobodnie, nie zaczepieni przez nikogo. Włos im z głowy nie spadnie. Spełniliście waszą powinność. Schowajcie szable do pochew. Nie wiem, do jakiego stopnia pojęliście ideę, w służbę której was zaprzągłem, do jakiego stopnia wstąpiła ona w was i stała się krwią z waszej krwi. Ta idea, jak widzicie, bankrutuje, bankrutuje na całej linii. Sądzę, że co do was, to przeżyjecie to bankructwo bez większej szkody, skoro przeżyliście bankructwo własnej waszej idei. Jesteście już niezniszczalni. Co do mnie... ale mniejsza, o moją osobę. Chciałbym tylko – tu zwróciłem się do tamtych w powozie – ażebyście nie sądzili, że to, co się stało, zastaje mnie całkiem nie przygotowanego. Tak nie jest. Od dawna przewidywałem to wszystko. Jeżeli tak długo trwałem pozornie w mym błędzie, nie dopuszczałem do siebie lepszej wiedzy, to jedynie dlatego, że nie przysługiwało mi wiedzieć rzeczy, które przekraczają mój zakres, nie przysługiwało mi uprzedzać wypadków. Chciałem wytrwać na posterunku, na którym mnie los mój postawił, chciałem do końca spełnić mój program, pozostać wiernym roli, którą sam sobie uzurpowałem. Bo, wyznaję to teraz ze skruchą, byłem wbrew podszeptom mej ambicji tylko uzurpatorem. W zaślepieniu moim podjąłem się wykładu pisma, chciałem być tłumaczem woli boskiej, w fałszywym natchnieniu chwytałem przemykające przez markownik ślepe poszlaki i kontury. Łączyłem je niestety tylko w dowolną figurę. Narzuciłem tej wiośnie moją reżyserię, podłożyłem pod jej nie objęty rozkwit własny program i chciałem ją nagiąć, pokierować według własnych planów. Niosła mnie ona czas jakiś na swym rozkwicie, cierpliwa i obojętna, zaledwie mnie czując. Jej niewrażliwość wziąłem za tolerancję, ba, za solidarność, za zgodę. Myślałem, że odgaduję z jej rysów, lepiej od niej samej, jej najgłębsze intencje, że czytam w jej duszy, że antycypuję, czego ona, zbałamucona swą nieobjętością, nie umie wyrazić. Ignorowałem wszystkie oznaki jej dzikiej i nieokiełznanej niezawisłości, przeoczałem gwałtowne perturbacje wzburzające ją do głębi i nieobliczalne. Posunąłem się tak daleko w mej megalomanii, że odważyłem się wkroczyć w sprawy dynastyczne najwyższych potęg, zmobilizowałem was, panowie, przeciwko Demiurgowi, nadużyłem waszej nieodporności na idee, waszej szlachetnej bezkrytyczności, ażeby wam zaszczepić fałszywą i światoburczą doktrynę, porwać wasz płomienny idealizm do czynów szalonych. Nie chcę rozstrzygać, czy byłem powołany do rzeczy najwyższych, po które sięgnęła moja ambicja. Byłem snadź powołany tylko do zainicjowania, zostałem napoczęty, a potem porzucony. Przekroczyłem moje granice, ale i to było przewidziane. W gruncie rzeczy znałem od początku mój los. Jak los tego oto nieszczęśliwego Maksymiliana, los mój był losem Abla. Była chwila, kiedy ofiara moja wonna była Bogu i miła, a twój dym szedł dołem, Rudolfie. Ale Kain zawsze zwycięża. Ta gra była z góry ukartowana.

Stavši kraj kočija, okrenuo sam se prema kavalkadi koja je lagano nastupala u širokom fronut, sa špadama spremnim na ubod i rekao: »Gospodo, nepotrebno sam vas mučio. Ova gospoda su slobodna i slobodno će otići, nedirnuta ni od koga. Ni dlaka s glave im neće pasti. Ispunili ste svoju dužnost. Stavite sablje u kanije. Ne znam do koje ste mere shvatili ideju, u čiju službu sam vas upregao, do kog stepena je ona ušla u vas i postala krv vaše krvi. Ta ideja, kako vidite, bankrotira na celoj liniji. Što se vas tiče, mislim da ćete to bankrotstvo preživeti bez veće štete, kad ste preživeli i bankrotstvo sopstvene ideje. Vi ste već neuništivi. Što se mene tiče... ali ja nisam važan. Hteo bih samo«, tu sam se okrenuo prema onima u kočijama, »da ne mislite da me je to što se dogodilo, zateklo sasvim nepripremljenog. Nije tako. Odavno sam predviđao sve to. Ako sam prividno tako dugo živeo u svojoj zabludi, ako nisam dozvoljavao da do mene dopre bolje znanje, to je samo zato što mi nije bilo slobodno da znam stvari koje su prelazile moj delokrug, nije mi bilo slobodno da idem ispred događaja. Hteo sam da istrajem na položaju, na koji me je postavila moja sudbina, hteo sam da do kraja izvršim  svoj program, da ostanem veran ulozi koju sam sam uzurpirao. Jer, priznajem to sada skrušeno, uprkos šaputanju moje ambicije bio sam samo uzurpator. U svojoj zaslepljenosti latio sam se tumačenja spisa, hteo sam da budem tumač božje volje, u lažnom nadahnuću hvatao sam slepe tragove i konture koji su prolazili kroz album za marke. Nažalost, povezivao sam ih samo u slobodnu figuru. Nametnuo sam svoju režiju ovom proleću, stavio sam pod njegov neobuhvatni rascvet sopstveni program i hteo sam da ga prilagodim, usmerim prema sopstvenim planovima. Neko vreme me je ono nosilo na svom rascvetu, strpljivo i ravnodušno, jedva me osećajući. Njegovu neosetljivost protumačio sam kao toleranciju, pa čak, kao solidarnost, pristanak. Mislio sam da po njegovim crtama pogađam, bolje nego ono samo, njegove najdublje namere, da čitam iz njegove duše, da anticipiram to što ono, zavedeno svojom neobuhvatnošću, ne ume da izrazi. Ignorisao sam sve znakove njene divlje i neukrotive nezavisnosti, silom sam previđao neuračunljive perturbacije koje su je do dna uzbuđivale. Otišao sam tako daleko u svojoj megalomaniji, da sam se osmelio da zagazim u dinastičke probleme najvećih sila, mobilisao sam vas, gospodo, protiv Demijurga, zloupotrebio sam vašu neotpornost na ideje, vašu plemenitu nekritičnost, da bih vam ulio lažnu i razornu doktrinu, da podignem vaš vatreni idealizam na ludačka dela. Neću da odlučujem, da li sam bio pozvan da izvršim najveća dela, za kojima je posegla moja ambicija. Bio sam možda pozvan samo da budem inicijator, bio sam načet, a zatim napušten. Prekoračio sam svoje granice ali i to je bilo predviđeno. U stvari ja sam sam od početka znao svoju sudbinu. Kao i sudbina evo ovog nesrećnog Maksimilijana, i moja sudbina je bila Aveljeva sudbina. Postojao je trenutak kad je moja žrtva bila mirisna i mila Bogu, a tvoj dim je išao nadole, Rudolfe. Ali Kain uvek pobeđuje. Ta igra je unapred udešena«.

W tej chwili daleka detonacja wstrząsnęła powietrzem, słup ognia podniósł się nad lasami. Wszyscy obrócili głowy. – Bądźcie spokojni – rzekłem – to płonie Panoptikum, zostawiłem tam, opuszczając muzeum, baryłkę prochu z zapalonym lontem. Nie macie już domu, szlachetni panowie, jesteście bezdomni. Mam nadzieję, że nie wzrusza was to zbytnio?

Tog trenutka daleka detonacija potrese vazduh, ognjeni stub se podiže iznad šuma. Svi okrenuše glave. »Budite mirni«, rekao sam, »to gori Panoptikum, ostavio sam tamo, napuštajući muzej, burence baruta sa zapaljenim fitiljem. Više nemate kuće, plemenita gospodo, sada ste beskućnici. Nadam se da vas to ne uzbuđuje previše?«

Ale te potężne indywidualności, ten wybór ludzkości milczał i połyskiwał bezradnie oczyma, stojąc nieprzytomnie w bojowym szyku w dalekiej łunie pożaru. Spoglądali na siebie – całkiem bez mniemania, trzepocąc powiekami.    Ty, Sire – tu zwróciłem się do arcyksięcia – nie miałeś racji. Była to i po twojej stronie może megalomania. Niesłusznie w twoim imieniu chciałem zreformować świat. A zresztą może to wcale nawet nie było twoją intencją. Kolor czerwony jest takim samym kalorem jak inne, dopiero wszystkie razem tworzą pełnię światła. Daruj mi, że nadużyłem twego imienia do obcych ci celów. Niech żyje Franciszek Józef I!

Ali te snažne individualnosti, taj izbor čovečanstva je ćutao i nemoćno svetlucao očima, besvesno stojeći u bojnom poretku osvetljen dalekim odsjajem požara. Pogledali su se uzajamno – sasvim bez misli, trepćući kapcima. »Ti, Sire«, obratio sam se nadvojvodi, »nisi imao pravo. Bila je to možda i sa tvoje strane megalomanija. Neopravdano sam u tvoje ime hteo da reformišem svet. A uostalom možda to uopšte i nije bila tvoja namera. Crvena boja je ista takva boja kao i ostale, tek sve zajedno čine puno svetlo. Oprosti mi što sam zloupotrebio tvoje ime za ciljeve koji su ti bili tuđi. Živeo Franc Jozef I!«

Arcyksiążę drgnął na to imię, sięgnął do szabli, ale po chwili jakby opamiętał się, żywsza czerwień zabarwiła jego uszminkowane policzki, kąciki ust podniosły się jakby w uśmiechu, oczy zaczęły się toczyć w orbitach, miarowo i dostojnie odbywał cercle, posuwał się od jednego do drugiego z promiennym uśmiechem. Odsuwali się od niego zgorszeni. Ta recydywa cesarskości w okolicznościach tak niestosownych zrobiła jak najgorsze wrażenie.

Nadvojvoda zadrhta pri pomenu tog imena, posegnu za sabljom, ali za trenutak kao da dođe sebi, življe crvenilo prekri njegove našminkane obraze, uglovi usta mu se podigoše kao pri osmehu, oči počeše da se okreću u orbitama, ravnomerno i dostojanstveno je držao serkl, idući od jednog do drugog i smeškajući se veselo. Odmicali su se ogorčeno od njega. Ta recidiva carskog postupanja u tako čudnim prilikama napravila je najgori utisak.

  Zaniechaj tego, Sire – rzekłem – nie wątpię, że znasz na wylot ceremoniał twego dworu, ale nie pora teraz na to.

– Ostavi to, Sire – rekao sam – ne sumnjam da odlično poznaješ ceremonijal svoga dvora, ali sada nije vreme za to.

Chciałem wam odczytać, dostojni panowie i ty, Infantko, akt mojej abdykacji. Abdykuję na całej linii. Rozwiązuję triumwirat. Składam regencję w ręce Rudolfa. I wy, szlachetni panowie – tu zwróciłem się do mego sztabu – jesteście wolni. Mieliście jak najlepsze chęci i dziękuję wam gorąco w imieniu idei, naszej zdetronizowanej idei – łzy zakręciły mi się w oczach – która mimo wszystko...

– Hteo sam da vam pročitam, dostojna gospodo i ti, Infantkinjo, akt o svojoj abdikaciji. Abdiciram na celoj liniji. Raspuštam trijumvirat. Predajem namesništvo u Rudolfove ruke. I vi ste, plemenita gospodo – tu sam se okrenuo prema svom štabu – slobodni. Imali ste najbolje želje i toplo vam zahvaljujem u ime ideje, naše ideje zbačene sa prestola – suze mi navreše na oči – koja i pored svega ...

W tej chwili rozległ się gdzieś blisko huk wystrzału. Zwróciliśmy wszyscy głowy w tę stronę. Pan de V. stał z dymiącym pistoletem w dłoni, dziwnie sztywny i ukośnie wydłużony. Skrzywił się brzydko. Nagle zachwiał się i runął na twarz. – Ojcze, ojcze! – zawołała Bianka i rzuciła się na leżącego. Nastało zamieszanie. Garibaldi, który znał się, jako stary praktyk, na ranach, obejrzał nieszczęśliwego. Kula przebiła serce. Król Piemontu i Mazzini wzięli go ostrożnie pod ramiona i położyli na noszach. Bianka szlochała podtrzymywana przez Rudolfa. Murzyni, którzy dopiero teraz zgromadzili się pod drzewami, obstąpili swego pana. – Massa, massa, nasz dobry massa – zawodzili chórem.

U tom trenutku se negde u blizini razleže pucanj. Svi smo okrenuli glave na tu stranu. Gospodin de V. je stajao sa pištoljem u ruci koji se još dimio, čudnovato ukočen i ukoso izdužen. Ružno se iskrivio. Iznenada se zaljuljao i skljokao na lice. »Oče, oče!«  povika Bjanka i baci se na njega. Nastade zabuna. Garibaldi, koji se kao stari praktičar razumevao u rane pogleda nesrećnika. Kugla mu je bila probila srce. Pijemontski kralj i Macini ga pažljivo uzeše pod ruke i položiše na nosila. Bjanka je jecala dok ju je Rudolf pridržavao. Crnci, koji su se tek sada okupili ispod drveća, okružiše svoga gospodara. »Massa, massa, naš dobri massa«, jadikovali su u horu.

  Ta noc jest zaiste fatalna! – zawołałem. – Nie będzie to w jej pamiętnych dziejach ostatnia tragedia. Wyznaję atoli, że tego nie przewidziałem. Uczyniłem mu krzywdę. W gruncie rzeczy biło w jego piersi serce szlachetne. Odwołuję mój sąd o nim, krótkowzroczny i zaślepiony. Był snadź dobrym ojcem. dobrym panem dla swych niewolników. Moja koncepcja i tu doznaje bankructwa. Ale poświęcam ją bez żalu. Do ciebie, Rudolfie, należy utulić ból Bianki, kochać ją podwójną miłością, zastąpić jej ojca. Zechcecie go zapewne zabrać ze sobą na pokład, uformujmy się w pochód i ruszajmy do przystani. Parowiec od dawna nawołuje was wołaniem syreny.

– Ta noć je zaista fatalna! – povikao sam. – U njenoj istoriji koja će se pamtiti to neće biti poslednja tragedija. Učinio sam mu nepravdu. U stvari u njegovim grudima je kucalo plemenito srce. Povlačim svoj sud, kratkovidi i zaslepljeni sud o njemu. Možda je bio dobar otac, dobar gospodar svojim robovima. Moja koncepcija i ovde doživljava bankrotstvo. Ali posvećujem je bez žalosti. Ti, Rudolfe, treba da ublažiš Bjankin bol, da je voliš dvostrukom ljubavlju, da joj zameniš oca. Sigurno želite da ga uzmete sa sobom na palubu, formirajmo povorku i krećimo u pristanište. Brod vas odavno doziva zvukom sirene.

Bianka wsiadła z powrotem do powozu, dosiedliśmy koni, Murzyni wzięli nosze na ramiona i ruszyliśmy ku przystani. Kawalkada jeźdźców zamykała ten smutny pochód. Burza uspokoiła się podczas mojej przemowy, światło pochodni otwierało w głąb lasu głębokie szczeliny, wydłużone, czarne cienie przemykały setkami bokiem i górą, zachodząc wielkim półkolem za nasze plecy. Wreszcie wyjechaliśmy z lasu. Już widniał w dali parowiec ze swymi kołami.

Bjanka se ponovo pope u kočije, mi pojahasmo konje, crnci podigoše nosila na ramena i svi krenusmo prema pristaništu. Kavalkada konjanika je završavala tu tužnu povorku. Bura se bila umirila za vreme moga govora, svetlo buktinje je otvaralo u dnu šume duboke pukotine, na stotine izduženih, crnih senki je prelazilo sa strane i iznad nas, zalazeći u velikom polukrugu iza naših pleća. Najzad smo izašli iz šume. U daljini se već video parobrod sa svojim točkovima.

Już niewiele pozostało do dodania, historia nasza się kończy. Wśród płaczu Bianki i Murzynów wniesiono ciało zmarłego na pokład. Ostatni raz uformowaliśmy się na brzegu. – Jeszcze jedna rzecz, Rudolfie – rzekłem, biorąc go za guzik surduta. – Odjeżdżasz jak dziedzic olbrzymiej fortuny – nie chcę ci niczego narzucać, to do mnie raczej należałoby zaopatrzyć starość tych oto bezdomnych bohaterów ludzkości, niestety jestem nędzarzem.    Rudolf sięgnął natychmiast po książeczkę czekową. Naradziliśmy się krótko na boku i doszliśmy prędko do porozumienia.

Ne ostaje još mnogo da se doda, naša istorija se završava. Usred plača Bjanke i crnaca telo mrtvaca bi izneto na palubu. Poslednji put smo se poređali na obali. »Još jedna stvar, Rudolfe«, rekao sam hvatajući ga za dugme od kaputa. »Odlaziš kao naslednik ogromnog imanja – neću ništa da ti naturam, pre bi trebalo da se pobrinem za starost tih bezdomnih junaka čovečanstva, nažalost ja sam siromašak«. Rudolf se odmah lati čekovne knjižice. Kratko smo se posavetovali na strani i brzo se sporazumeli.

  Panowie! – zawołałem, zwracając się do mojej gwardii – ten oto wspaniałomyślny mój przyjaciel zdecydował się naprawić mój czyn, pozbawiający was chleba i dachu nad głową. Po tym, co się stało, żadne panoptikum was nie przyjmie, tym bardziej że konkurencja jest wielka. Będziecie musieli zrezygnować nieco z waszych ambicyj. Staniecie się za to wolnymi ludźmi, a wiem, że umiecie to cenić. Ponieważ nie nauczono was niestety żadnych praktycznych zawodów, was, predestynowanych do czystej reprezentacji, ufundował mój przyjaciel kwotę, wystarczającą na zakupienie dwunastu katarynek ze Szwarcwaldu. Rozejdziecie się po świecie, grając ludowi ku pokrzepieniu serc. Dobór aryj do was należy. Po cóż tracić wiele słów – nie jesteście całkiem prawdziwymi Dreyfusami, Edisonami i Napoleonami. Jesteście nimi, żeby tak rzec – tylko w braku lepszych. Powiększycie teraz grono wielu waszych poprzedników, tych anonimowych Garibaldich, Bismarcków i Mac – Mahonów, którzy tułają się tysiącami, zapoznani, po świecie. W głębi waszych serc pozostaniecie nimi na zawsze. A teraz, drodzy przyjaciele i dostojni panowie, wznieście wraz ze mną okrzyk: Niech żyją szczęśliwi nowożeńcy, Rudolf i Bianka! – Niech żyją! – zawołali chórem. Murzyni zaintonowali song murzyński. Gdy się uciszyło, ugrupowałem ich znowu ruchem ręki, po czym stanąwszy na środku, dobyłem pistoletu i zawołałem: – A teraz żegnajcie panowie, i z tego, co za chwilę ujrzycie, wysnujcie przestrogę, by nikt nie porywał się na odgadywanie zamiarów boskich. Nikt nigdy nie zgłębił zamysłów wiosny. Ignorabimus, moi panowie, ignorabimus!

– Gospodo – uzviknuo sam obraćajući se svojoj gardi – evo ovaj moj velikodušni prijatelj odlučio je da popravi moj čin koji vas je lišio hleba i krova nad glavom. Posle onoga što se desilo, nijedan panoptikum vas neće primiti, utoliko pre što je konkurencija velika. Moraćete malo da se odreknete svojih ambicija. Zato ćete postati slobodni ljudi, a ja znam da ćete umeti to da cenite. Pošto vas nažalost nisu naučili nikakvim praktičnim zanimanjima, vas, predodređene za čistu reprezentaciju, moj prijatelj vam poklanja sumu koja je dovoljna da kupite dvanaest verglova iz Švarcvalda. Razići ćete se po svetu, svirajući narodu radi potkrepljenja srca. Izbor arija pripada vama. Zašto traćiti mnogo reči – niste baš sasvim pravi Drajfusi, Edisoni i Napoleoni. Vi ste oni, da tako kažem – samo zato što nema boljih. Sada ćete povećati grupu mnogih vaših prethodnika, onih anonimnih Garibaldija, Bizmarka i Mak-Maona, koji se u hiljadama nepriznati potucaju po svetu. U dnu svojih srdaca ostaćete zauvek oni. A sada, dragi prijatelji i čestita gospodo, kliknite zajedno sa mnom: Živeli srećni mladenci, Rudolf i Bjanka!  »Živeli!«  povikaše u horu. Crnci počeše intonirati crnački song. Kada se sve utiša, ujedinio sam ih pokretom ruke, posle čega sam, stavši na sredinu, izvukao pištolj i povikao:  »A sada zbogom gospodo, i iz onoga što ćete za trenutak videti, izvucite opomenu da se niko ne diže da odgoneta božje namere. Niko nikad nije ispitao zamisli proleća! Ignorabimus, moja gospodo, ignorabimus

Przyłożyłem pistolet do skroni i strzeliłem, gdy w tej chwili ktoś podbił mi broń. Obok mnie stał oficer feldjegrów i trzymając w ręku papiery, pytał: – Czy pan jest Józef N.?

Prislonio sam pištolj na slepoočnicu i opalio, kad me u tom trenutku neko udari po ruci. Kraj mene je stajao oficir feldjegera i držeći u rukama hartiju pitao: »Jeste li vi Juzef N.?«

  Tak – odpowiedziałem zdziwiony.

– Da – odgovorio sam začuđen.

  Czy pan przed pewnym czasem – rzekł oficer – śnił sen standardowy Józefa biblijnego?

– Jeste li pre nekog vremena – rekao je oficir – sanjali standardni san biblijskog Josifa?

  Być może...

– Može biti.

  Zgadza się – rzekł oficer, patrząc na papier. – Czy pan wie, że ten sen został zauważony w najwyższym miejscu i surowo skrytykowany?

– Slaže se – rekao je oficir gledajući u hartiju. – Znate li da je taj san bio primećen na najvišem mestu i surovo osuđen?

  Nie odpowiadam za moje sny – rzekłem.

– Ne odgovaramo za svoje snove – rekao sam.

  Owszem, odpowiada pan. W imieniu Jego Cesarskiej i Królewskiej Mości jest pan aresztowany!

– Naravno, odgovarate. – U ime njegovog Cesarskog i Kraljevskog Veličanstva uhapšeni ste!

Uśmiechnąłem się.

Osmehnuo sam se.

  Jak powolna jest machina sprawiedliwości. Biurokracja Jego Cesarskiej i Królewskiej Mości jest nieco ociężała. Zdystansowałem dawno ten wczesny sen czynami o wiele cięższego kalibru, za które sam chciałem wymierzyć sobie sprawiedliwość, a oto ten przedawniony sen ratuje mi życie. Jestem do pańskiej dyspozycji.

– Kako je spora mašina pravde. Birokratija njegovog Cesarskog i Kraljevskog Veličanstva je malo troma. Odavno je taj rani san zaostao za delima mnogo težeg kalibra, za koja sam sebi hteo da odmerim kaznu, i evo zastareli san mi spasava život. Stojim vam na raspoloženju.

Ujrzałem zbliżającą się kolumnę feldjegrów. Sam wyciągnąłem ręce, ażeby mi nałożono kajdany. Jeszcze raz odwróciłem oczy. Ujrzałem po raz ostatni Biankę. Powiewała chusteczką, stojąc na pokładzie. Gwardia inwalidów salutowała mnie w milczeniu.

Ugledao sam kolonu feldjegera koji su se približavali. Sam sam pružio ruke da mi stave okove. Još jednom sam okrenuo oči. Poslednji put sam ugledao Bjanku. Garda invalida ćutke mi je salutirala.

 

Pierwodruki:

Wiosna / Bruno Schulz. – Skamander (Warszawa), 1936 (IX-X), nr 74, s. 326-346; nr 75, s. 420-442.

>> SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ / Bruno Schulz. – Warszawa: Towarzystwo Wydawnicze "Rój", 1937. – 262 p. 33 ill.

 

Preveo s poljskog Stojan Subotin

 

 

F

www.brunoschulz.org