|
Spring
La Primavera
|
|
|
Bruno Šulc
|
Bruno Schulz
|
PROLEĆE
|
WIOSNA
|
XI |
XI |
Tu jest miejsce do rozwinięcia krótkiej
paraleli między Aleksandrem Wielkim a moją osobą. Aleksander Wielki czuły był
na aromaty krajów. Nozdrza jego przeczuwały niesłychane możliwości. Był on
jednym z tych, nad których twarzą przesunął, Bóg swą dłoń we śnie, tak że
wiedzą, czego nie wiedzą, stają się pełni domysłów i podejrzeń, a przez
zamknięte powieki przesuwają się im refleksy dalekich światów. Wziął on
jednak aluzje boskie zbyt dosłownie. Będąc człowiekiem czynu, czyli płytkiego
ducha, wytłumaczył sobie misję swoją jako posłannictwo zdobywcy świata. Jego
pierś napełniało to samo nienasycenie, co moją, te same westchnienia
rozszerzały je, wstępując w jego duszę, horyzont za horyzontem; krajobraz za
krajobrazem. Nie miał nikogo, kto by sprostował jego pomyłkę. Nawet
Arystoteles go nie rozumiał. Tak umarł rozczarowany, mimo że zdobył świat
cały, zwątpiwszy o Bogu, który się wciąż przed nim usuwał, i o Jego cudach.
Jego portret zdobił monety i marki wszystkich krajów. Za karę stał się on
Franciszkiem Józefem swoich czasów. |
Tu je mesto za
izlaganje kratke paralele između Aleksandra Velikog i moje sobe. Aleksandar
Veliki je bio osetljiv na mirise zemalja. Njegove nozdrve su predosećale
nečuvene mogućnosti. On je bio jedan od onih, nad čijim je licem Bog prešao svojom rukom u snu, tako da znaju ono što ne znaju, postaju
puni pretpostavki i podozrenja, a kroz spuštene kapke
prolaze im refleksi dalekih svetova. Ipak božje aluzije je shvatio
doslovno. Kao čovek od čina, što znači plitkog duha, protumačio je sebi svoju
misiju kao poslaništvo osvajača sveta. Njegove grudi je ispunjavala ona ista
nezasitost, kao i moje, ti isti uzdasi su ih nadimali ulazeći u njegovu dušu,
horizont za horizontom, predeo za predelom. Nije imao nikoga ko bi ispravio
njegove greške. Čak ni Aristotel ga nije razumeo. Tako je umro razočaran,
iako je osvojio ceo svet, posumnjavši u Boga, koji se
stalno sklanjao od njega, i njegova čuda. Njegov portret je krasio monete i
marke svih zemalja. Za kaznu je postao Franc Jozef svoga vremena. |
XII |
XII |
Chciałbym dać czytelnikowi choć przybliżone
wyobrażenie, czym była wówczas ta księga, w której kartach preliminowały się
i układały ostateczne sprawy tej wiosny. Niewymowny, niepokojący wiatr szedł lśniącym
szpalerem tych marek, udekorowaną ulicą herbów i sztandarów, rozwijając
żarliwie godła i emblemy falujące w zatchnionej ciszy, w cieniu chmur groźnie
wyrosłym nad horyzontem. Potem zjawiali się nagle pierwsi heroldzi na pustej
ulicy, w galowych strojach, z czerwonymi opaskami na ramionach, lśniący od
potu, bezradni, pełni misji zaaferowania. Dawali znaki w milczeniu, wzruszeni
do głębi i pełni uroczystej powagi, i już mroczniała ulica od nadciągającej
demonstracji, ciemniały ze wszystkich przecznic szpalery w chrzęście tysięcy
nadchodzących nóg. Była to ogromna manifestacja krajów, uniwersalny pierwszy
maj, monstr-parada światów. Świat manifestował tysiącem jak do przysięgi
wzniesionych rąk, flag i sztandarów, manifestował tysiącem głosów, że nie jest
za Franciszkiem Józefem I, ale za kimś o wiele, o wiele większym. Nad
wszystkim falował kolor jasnoczerwony, niemal różowy, niewymowny, wyzwalający
kolor entuzjazmu. Z San Domingo, z San Salvador, z Florydy nadchodziły
delegacje zdyszane i gorące, całe w garniturach malinowych, i kłaniały się
melonikami koloru czereśni, spod których ulatywały rozkrzyczane szczygły, po
dwa, po trzy. Lśniący wiatr wyostrzał w szczęśliwych przelotach blask trąb,
otrzepywał miękko i bezsilnie kanty instrumentów, roniące na wszystkich
brzegach ciche miotełki elektryczności. Mimo natłoku, mimo defilady tysięcy,
wszystko odbywało się w porządku, ogromna rewia rozwijała się planowo i w
ciszy. Są chwile, iż flagi z balkonów falujące gorąco i gwałtownie, wijące
się w zrzedłym powietrzu w amarantowych torsjach, w gwałtownych cichych
trzepotach, w daremnych wzlotach entuzjazmu – wstają nieruchomo, jak na apel,
i cała ulica staje się czerwona, jaskrawa i pełna milczącego alarmu, podczas
gdy w pociemniałej dali odlicza się uważnie głuche saluty kanonady,
czterdzieści dziewięć detonacji, w mroczniejącym powietrzu. |
Hteo bih da
čitaocu dam bar približnu predstavu o tome, šta je tada bila ta knjiga, u
čijim listovima su se preliminirale i uređivale poslednje stvari tog proleća.
Neizrecivi, uznemirujući vetar je išao sjajnim špalirom tih maraka, iskićenom
ulicom grbova i zastava, usrdno razvijajući
grbove i ambleme, koji su se talasali u zadihanoj tišini, u senci oblaka koji
su preteći izrasli na horizontu. Zatim su se iznenada javljali prvi heroldi
na pustoj ulici, u svečanoj odeći, s crvenim trakama na ramenima, sjajni od
znoja, bespomoćni, puni misije i zauzetosti. Ćutke su davali znakove,
uzbuđeni do dna srca i puni svečane ozbiljnosti, i ulica je već počinjala
tamneti od demonstracije što se približavala, u svim sporednim ulicama se
smračivalo u topotu hiljada nogu koje su se približavale. Bila je to ogromna
manifestacija država, univerzalni Prvi maj monstr-defile svetova. Svet je
manifestovao hiljadama kao na zakletvu dignutih ruku zastava i barjaka,
manifestovao je hiljadama glasova, da nije za Franca Jozefa I, nego za nekoga
mnogo, mnogo većeg. Iznad sviju se talasala svetlo crvena boja, skoro
ružičasta, neizreciva, oslobađajuća boja entuzijazma. Iz San Dominga, iz San
Salvadora, iz Floride stizale su zadihane i vrele delegacije, cele u odelima
malinove boje i pozdravljale polucilindrima trešnjeve boje, ispod kojih su izletali bučni čvorci, po dva, po tri. Sjajni vetar je izoštravao
u srećnim preletima blesak truba, meko i nemoćno otresao ivice instrumenata,
koji su na svim obalama ronili tihe metlice elektriciteta. I pored gužve, i
pored defilea hiljada, sve je teklo u redu, ogromna revija se razvijala po
planu i u tišini. Ima trenutaka kad zastave sa balkona koje se strasno i
vredno talasaju, lepršajući u proređenom vazduhu u povraćanju amarantove
boje, u strasnoj tihoj lupi, u uzaludnim poletima oduševljenja – staju
nepokretno, kao u prozivku, i cela ulica postaje crvena, svela i puna neme
uzbune, dok se u potamneloj daljini pažljivo odbrojavaju potmuli pozdravi
kanonade, četrdeset i devet eksplozija, u sve tamnijem vazduhu. |
Potem horyzont chmurnieje raptownie jak
przed wiosenną burzą, błyszczą tylko jaskrawo instrumenty orkiestr i w ciszy słychać
pomruk ciemniejącego nieba, szum dalekich przestworzy, podczas gdy z
pobliskich ogrodów zapach czeremchy nadpływa w skupionych ładunkach i
rozładowuje się bezbronnie w niewymownych rozprzestrzeniach. |
Zatim se horizont
naglo prevlači oblacima kao pred proleće u buru, samo svetlo blešte
instrumenti orkestra i u tišini se čuje rika neba koje tamni, šum dalekih
prostranstava, dok iz obližnjih vrtova dopire miris divlje trešnje u
skoncentrisanim tovarima i rastovaruje se bespomoćno u neizrecivom rasprostiranju. |
XIII |
|
Aż pewnego dnia przy końcu kwietnia było
przedpołudnie szare i ciepłe, ludzie szli, patrząc przed siebie w ziemię,
zawsze w ten metr kwadratowy wilgotnej ziemi przed sobą, i nie czuli, że bokami
mijają drzewa parku, czarno rozgałęzione, pękające w rozlicznych miejscach w
słodkie, jątrzące się rany. |
Jednoga dana pred
kraj aprila bilo je sivo i toplo pre podne, ljudi su išli gledajući pred sebe
u zemlju, uvek u onaj kvadratni metar vlažne zemlje pred sobom, i nisu
osećali da sa strane prolaze pored drveća parka, crno razgranatog, koje je na
raznim mestima pucalo u slatke, gnojne rane. |
Uwikłane w czarnej gałęzistej sieci drzew
szare, duszne niebo leżało ludziom na karku – wichrowato spiętrzone,
bezforemnie ciężkie i ogromne jak pierzyna. Ludzie gramolili się spod niego
na rękach i nogach, jak chrabąszcze w tej ciepłej wilgoci, obwąchujące
czułymi różkami słodką glinę. Świat leżał głuchy, rozwijał się i rósł gdzieś
w górze, gdzieś z tyłu i w głębi – błogo bezsilny – i płynął. Chwilami
zwalniał i przypominał coś mglisto, gałęził się drzewami, oczkował gęstą,
lśniącą siatką ćwierkania ptasiego, narzuconą na ten dzień szary, i szedł w
głąb, w wężowanie podziemne korzeni, w ślepe pulsowanie robaków i gąsienic, w
głuche zamroczenie czarnoziemu i gliny. |
Upleteno u crnu
granatu mrežu drveća sivo, zagušljivo nebo ležalo je ljudima na vratu –
iskrivljeno podignuto, bezoblično teško i ogromno kao perina. Ljudi su bauljali
ispod njega na rukama i nogama, kao gundelji u toploj vlazi njuškajući
osetljivim rožićima slatku glinu. Svet je ležao gluv, razvijao se i rastao
negde u visini, negde od pozadi i u dubini – slatko nemoćan – i tekao. Na
trenutke je usporavao i podsećao na nešto maglovito, granao se drvećem,
pokrivao očima guste, sjajne mreže ptičjeg cvrkutanja, nabačene na taj sivi
dan, i išao u dubinu, u podzemno vijuganje korenja, u slepo pulsiranje crva i gusenica, u gluvu zamračenost crnice i gline. |
A pod tym bezforemnym ogromem kucali ludzie
ogłuszeni i bez myśli w głowie, kucali z głowami w dłoniach, wisieli
zgarbieni na ławkach parków, z płatkiem gazety na kolanach, z której tekst
spłynął w wielką, szarą bezmyślność dnia, wisieli niezgrabnie w pozie jeszcze
wczorajszej i ślinili się bezwiednie. |
A ispod te
bezoblične ogromnosti čučali su ljudi zaglušeni i bez misli u glavi, čučali s
glavama u rukama, visili pogrbljeni na klupama parkova, s komadom novina na
kolenima, sa kojih je tekst otekao u veliku, sivu besmislenost dana, visili
su nezgrapno još u jučerašnjoj pozi i nesvesno se slinili. |
Może ogłuszały ich te gęste grzechotki
ćwierkania, te niestrudzone makówki sypiące szary śrut, którym ćmiło się
powietrze. Chodzili ospale pod tym gradem ołowianym i rozmawiali na migi w
tej ulewie rzęsistej lub zrezygnowani milczeli. |
Možda su ih
zaglušivale te guste čegrtaljke cvrkutanja, te neumorne čaure maka koje su
prosipale sivo olovo, koga je bio prepun vazduh. Išli su sanjivo pod olovnim
gradom i razgovarali znacima u tom obilnom pljusku ili rezginirano ćutali. |
Ale gdy około jedenastej godziny przed
południem gdzieś w jakimś punkcie przestrzeni przez wielkie spęczniałe ciało
chmur wykłuło się słońce bladym kiełkiem – wtedy nagle w gałęzistych koszach drzew
zaświeciły gęsto wszystkie pączki i szary welon ćwierkania oddzielił się
powoli bladozłocistą siatką z twarzy dnia, który otworzył oczy. I to była
wiosna. |
Ali kad se oko jedanaest
sati pre podne negde na nekoj tački prostranstva kroz veliko naduveno telo
oblaka prokljuvilo sunce bledom klicom – tada su naglo u granatim koševima
drveća gusto zasvetleli svi pupoljci i sivi veo cvrkutanja se lagano odelio
bledozlaćanom mrežom od lica dana, koji je otvorio oči. To je bilo proleće. |
Wtedy nagle, w jednej chwili, pusta przed
chwilą aleja parku zasiana jest ludźmi śpieszącymi w różne strony, jakby była
punktem węzłowym wszystkich ulic miasta, i zakwita strojami kobiet. Jedne z
tych prędkich i zgrabnych dziewcząt śpieszą do pracy, do sklepów i biur, inne
na schadzki, ale przez chwil parę, podczas których przechodzą przez ażurowy
kosz alei dyszący wilgocią kwiaciarni i nakrapiany trelami ptaków – należą do
tej alei i do tej godziny, są nie wiedząc o tym – statystkami tej sceny w
teatrze wiosny, jak gdyby zrodziły się na deptaku razem z tymi delikatnymi
cieniami gałązek i listków, pączkującymi w oczach na ciemnozłotym tle
wilgotnego żwiru, i biegną parę złotych, gorących i kosztownych pulsów, a
potem nagle zbledną i zajdą cieniem, wsiąkną w piasek, jak te filigrany
przeźrocze, gdy słońce wejdzie w zamyślenie obłoków. |
Tada je iznenada,
u jednom trenutku, malo ranije pusta aleja parka bila zasejana ljudima koji
su se žurili na razne strane, kao da je bila čvorno mesto svih gradskih
ulica, i procvetala ženskim haljinama. Neke od tih brzih i skladnih devojaka
žure na posao, u radnje i kancelarije, druge na sastanke, ali nekoliko
trenutaka, za vreme kojih prolaze kroz azurni koš aleje koji diše vlagom
cvećarnice i poprskan je ptičjom pesmom – pripadaju toj aleji i tom
satu, – i ne znajući to – statistkinje su te scene u pozorištu proleća, kao
da su se rodile na šetalištu zajedno sa tim finim senkama grančica i listića,
koji su pred očima pupeli na tamnozlatnoj pozadini vlažnog šljunka, i pretrče
nekoliko zlatnih, vrelih i skupocenih pulseva, a onda iznenada poblede i
osenče se, upiju se u pesak, kao oni prozračni filigrani, kad sunce uđe u
zamišljenost oblaka. |
Ale przez jedną chwilę zaroiły aleję swym świeżym
pośpiechem i z szelestu ich bielizny zdaje się płynąć ten bezimienny odór
alei. Ach, te przewiewne i świeże od krochmalu koszulki prowadzone na spacer
pod ażurowym cieniem wiosennego korytarza, koszulki z plamami mokrymi pod
pachą, schnące w fiołkowych powiewach dali. Ach, te młode, rytmiczne, zgrzane
od ruchu nogi w nowych, skrzypiących jedwabiem pończoszkach, pod którymi
kryją się czerwone plamy i pryszcze – zdrowe, wiosenne wypryski krwi gorącej.
Ach, cały ten park jest bezczelnie pryszczaty i wszystkie drzewa wysypują się
pączkami pryszczy, które pękają ćwierkaniem. |
Ali za jedan
trenutak su ispunile aleje svojom svežom žurbom i iz šuštanja njihova rublja
izgleda kao da teče taj bezimeni miris aleja. Ah, te lepršave i od štirka
sveže košuljice izvedene u šetnju pod prozračnom senkom prolećnog hodnika,
košuljice s mokrim mrljama pod pazuhom, koji se suše u ljubičicinim ćuhovima
daljine. Ah, te mlade, ritmičke noge, ugrejane kretanjem, u novim šuštavim
svilenim čarapama ispod kojih se kriju crveni listovi i bubuljice – zdrave,
prolećne ekceme vrele krvi. Ah, ceo taj park je bestidno bubuljičav i sve
drveće se osipa pupoljcima bubuljica, koje se rasprskavaju cvrkutom. |
Potem aleja znów pustoszeje i po sklepionym
deptaku gędoli cicho drucianymi szprychami wózek dziecinny na smukłych
resorach. W mały lakierowanym czółenku, pogrążone w grządkę wysokich,
krochmalonych szlar fularu śpi jak w bukiecie kwiatów coś od nich
delikatniejszego. Dziewczyna, prowadząca powoli wózek, nachyla się czasem nad
nim, przechyla na tylne koła, kwiląc osiami obręczy, ten bujający koszyk,
rozkwitły białą świeżością, i rozdmuchuje pieszczotliwie ten bukiet tiulu aż
do słodkiego, uśpionego jądra, przez którego sen wędruje jak bajka, podczas
gdy wózek mija smugi cienia – ten przepływ obłoków i świateł. |
Zatim aleja opet
postaje pusta i po zasvođenom šetalištu tiho škripuću žičanim paocima dečja
kolica na vitkim oprugama. U malom lakiranom čuniću, utonulo u gredicu
visokih, uštirkanih svilenih pervaza spava kao u buketu cveća nešto još
nežnije od njih. Devojka, koja je lagano gurala kolica, s vremena na vreme se
naginje nad njih, podiže na zadnje točkove, cvileći osovinama obruča, tu
ljuljuškavu korpicu, rascvetalu belom svežinom, i mazno razduvava taj buket
tila sve do slatkog, uspavanog jezgra, kroz čiji san, kao bajka putuje ta
reka oblaka i svetlosti, dok kolica prolaze trake senki. |
Potem w południe wciąż jeszcze plecie się
ten pączkujący wirydarz światłem i cieniem, a przez delikatne oka tej siatki
sypie się bez końca świergot ptaszków – z gałęzi na gałązkę, sypie się
perliście przez drucianą klatkę dnia, ale kobiety, przechodzące brzegiem
deptaku, są już zmęczone i mają włosy rozluźnione od migreny i twarze znękane
wiosną, a potem już całkiem pustoszeje aleja, a przez ciszę popołudnia
przechodzi powoli zapach restauracji z pawilonu parkowego. |
Zatim u podne još
uvek se prepliće taj vrt napupeo svetlom i senkama, a kroz fina okca te mreže
bez kraja se prosipa cvrkut ptica – sa grane na grančicu, biserno se roni
kroz žičani kavez dana, ali žene, prolazeći ivicom staze, već su umorne i
imaju kosu raspuštenu od migrene i lica izmučena prolećem, a onda aleja
sasvim pusti, a kroz tišinu popodneva lagano prolazi miris restorana iz
parkovskog paviljona. |
XIV |
XIV |
Codziennie o tej samej godzinie przechodzi
Bianka ze swą guwernantką przez aleję parku. Cóż powiem o Biance, jakże ją
opiszę? Wiem tylko, że jest w sam raz cudownie zgodna ze sobą, że wypełnia bez
reszty swój program. Z sercem ściśniętym głęboką radością widzę za każdym
razem na nowo, jak – krok za krokiem – wchodzi w swą istotę, lekka jak
tanecznica, jak nieświadomie trafia każdym ruchem w samo sedno. |
Svaki dan u isti sat prolazi
alejama parka Bjanka sa svojom guvernantom. Šta
da kažem o Bjanki, kako da je opišem? Znam samo da je upravo u čudesnoj slozi
sa samom sobom, da bez ostatka ispunjava svoj program. Srca stegnuta od
duboke radosti vidim svaki put iznova kako – korak po korak – ulazi u svoje
biće, laka kao balerina, kako nesvesno svakim pokretom pogađa u samu srž. |
Idzie całkiem zwyczajnie, nie z nadmierną
gracją, ale z prostotą chwytającą za serce, i serce ściska się ze szczęścia,
że można tak po prostu być Bianką, bez żadnych sztuk i bez żadnego natężenia. |
Ide sasvim obično,
bez preterane gracije, ali s prostotom koja hvata za srce, i srce se steže od
sreće, što je moguće tako prosto biti Bjankom bez ikakvih veština i bez
ikakvih napora. |
Raz podniosła powoli swe oczy na mnie i
mądrość tego spojrzenia przeniknęła mnie na wskroś, przeszyła jak strzała na
wylot. Odtąd wiem, że nic nie jest jej tajne, że zna wszystkie moje myśli od
początku. Od tej chwili oddałem się jej do dyspozycji, bez granic i
niepodzielnie. Przyjęła ledwo widocznym skinieniem powiek. Stało się to bez
słowa, w przejściu, w jednym spojrzeniu. |
Jednom je lagano
podigla svoje oči na mene i mudrost toga pogleda me je skroz prožela, probila
kao strela naskroz. Od tada znam da ništa nije tajno, da zna sve
moje misli od početka. Od toga trenutka stavio sam joj se na raspoloženje bez
granica i nedeljivo. Prihvatila je jedva vidljivim pokretom kapaka. To se
desilo bez reči, u prolazu, jednim pogledom. |
Gdy chcę ją sobie wyobrazić, mogę przywołać
tylko jeden szczegół nic nie znaczący: jej spierzchłą skórę na kolanach, jak
u chłopca, co jest głęboko wzruszające i prowadzi myśl w dręczące przesmyki
sprzeczności, pomiędzy uszczęśliwiające antynomie. Wszystko inne, powyżej i
poniżej, jest transcendentne i niewyobrażalne. |
Kad hoću da je
zamislim, mogu da dozovem u sećanje samo jednu pojedinost koja ništa ne
znači: njenu ispucalu kožu na kolenima, kao kod dečaka, što je duboko
uzbudljivo i odvodi misao u mučne klance suprotnosti, među antinomije koje
usrećavaju. Sve drugo, više i niže, transcedentno je i nezamislivo. |
XV |
XV |
Zagłębiłem się dziś znowu w markownik
Rudolfa. Co za cudowne studium! Ten tekst jest pełen odsyłaczy, aluzji, napomknięć
i pełen dwuznacznego migotania. Ale wszystkie linie zbiegają się w Biance. Co
za uszczęśliwiające supozycje! Od węzła do węzła biegnie moje podejrzenie,
jak wzdłuż lontu, zażegnięte świetlistą nadzieją – coraz bardziej olśnione.
Ach, jak mi ciężko, jak ściska się serce od tajemnic, które przeczuwam. |
Danas sam se opet
bio udubio u Rudolfov album za marke. Kakva divna studija! Taj tekst je pun
fusnota, aluzija, napomena i pun dvosmislenog treperenja. Ali sve linije se
stiču u Bjanki. Kakve usrećujuće supozicije! Od čvora do čvora juri moje
podozrenje, kao duž fitilja, zapaljeno svetlom nadom – sve više zaslepljeno.
Ah, kako mi je teško, kako mi se srce steže od tajni koje predosećam. |
XVI |
XVI |
W parku miejskim gra teraz codziennie
wieczorem muzyka i przez aleje przesuwa się promenada wiosenna. Krążą i
nawracają, mijają i spotykają się w symetrycznych, wciąż powtarzających się
arabeskach. Młodzi ludzie noszą nowe, wiosenne kapelusze i trzymają niedbale
rękawiczki w dłoni. Przez pnie drzew i żywopłoty świecą w sąsiednich alejach
sukienki dziewcząt. Idą te dziewczęta parami, kołysząc się w biodrach,
napuszone pianą szlar i wolantów, noszą ze sobą, jak łabędzie, te różowe i
białe napuszenia – dzwony pełne kwitnącego muślinu i czasami osiadają nimi na
ławce – jakby zmęczone ich pustą paradą - osiadają całą tą wielką różą gazy i
batystu, która pęka, przelewając się płatkami. I wtedy odsłaniają się nogi
założone jedna na drugą i skrzyżowane – splecione w biały kształt pełen
nieodpartej wymowy, a młodzi spacerowicze, mijając je, milkną i bledną,
rażeni trafnością argumentu, do głębi przekonani i zwyciężeni. |
U gradskom parku
sada svako veče svira muzika i kroz aleje teče prolećna promenada. Kruže i
vraćaju se, obilaze i sreću u simetričnim arabeskama
koje se stalno ponavljaju. Mladi ljudi nose nove prolećne šešire i nemarno
drže rukavice u ruci. Kroz stabla drveća i živicu svetle se u susednoj aleji
devojačke haljine. Idu te devojčice u parkovima, njišući se u bedrima,
naduvene penom čipaka i karnera, nose na sebi, kao labudovi, tu ružičastu i
belu naduvenost – zvona puna rascvetalog muslina i ponekad se spuštaju njima
na klupe – kao umorne od njihove puste parade – spuštaju se celom tom velikom
ružom gaze i batista, koji puca prelivajući se pahuljama. I tada se otkrivaju
noge prebačene jedna preko druge i prekrštene – spletene u belu figuru punu
neodoljive rečitosti, a mladi šetači, prolazeći pokraj njih, ćute i blede
poraženi tačnošću argumenata, do kraja ubeđeni i pobeđeni. |
Przychodzi chwila przed samym zmierzchem i
kolory świata pięknieją. Wszystkie barwy wstępują na koturny, stają się
odświętne, żarliwe i smutne. Szybko napełnia się park różowym werniksem,
lśniącym lakierem, od którego rzeczy stają się naraz bardzo kolorowe i
iluminowane. Ale już w tych barwach jest jakiś lazur zbyt głęboki, jakaś
piękność zbyt jaskrawa i już podejrzana. Jeszcze chwila i gąszcz parku ledwie
przysypany młodą zielenią, gałęzisty jeszcze i nagi, prześwieca cały na wskroś
różową godziną zmierzchu; podbitą balsamem chłodu, napuszczoną niewymownym
smutkiem rzeczy na zawsze i śmiertelnie pięknych. |
Dolazi trenutak
pred sam sumrak i boje sveta postaju lepše. Sve boje postaju uzvišene, svečane,
strasne i tužne. Park se brzo puni ružičastim lakom, sjajnom politurom, od
koje stvari odjednom postaju šarene i iluminisane. Ali već u tim bojama
postoji neko suviše duboko plavetnilo, neka isuviše jarka i već podozriva
lepota. Još trenutak i čestar parka, tek posut mladim zelenilom, još granat i
nag, ceo se skroz osvetljava rumenim satom sumraka, postavljenim balsamom
hlada, zasićen neiskazanom tugom stvari zauvek i samrtno lepih. |
Wtedy nagle cały park staje się jak ogromna,
milcząca orkiestra, uroczysta i skupiona, czekająca pod podniesioną pałeczką
dyrygenta, aż muzyka w niej dojrzeje i wzbierze i nagle nad tą ogromną,
potencjalną i żarliwą symfonią zapada szybki i kolorowy zmierzch teatralny,
jak gdyby pod wpływem tonów nabrzmiewających gwałtownie w wszystkich
instrumentach – wysoko gdzieś przeszywa młodą zieleń głos wilgi, zaszytej w
gęstwinie – i nagle naokoło staje się uroczyście, samotnie i późno jak w
wieczornym lesie. |
Tada iznenada ceo
park staje kao ogroman, ćutljiv orkestar, svečan i pažljiv, koji čeka pod
podignutom dirigentskom palicom, dok muzika u njemu ne sazri i nadođe i
iznenada na tu ogromnu, potencijalnu i vrednu simfoniju pada brz i šaren
pozorišni sumrak, kao pod uticajem tonova koji naglo rastu na svim
instrumentima – negde visoko, mlado zelenilo probija glas vuge skrivene u
gustišu – i naglo unaokolo postaje svečano, samotno i kasno kao u večernjoj
šumi. |
Ledwo wyczuwalny powiew przepływa przez
wierzchołki drzew, z których osypuje się dreszczem suchy nalot czeremchy – niewysłowiony
i gorzki. Przesypuje się wysoko pod zmierzchającym niebem i spływa
bezgranicznym westchnieniem śmierci ten gorzki aromat, w który pierwsze
gwiazdy ronią swe łzy, kwiatki bzu uszczknięte z tej nocy bladej i liliowej.
(Ach, wiem: jej ojciec jest lekarzem okrętowym; jej matka była kwarteronką.
Na nią to czeka w przystani noc w noc ten mały ciemny parowiec rzeczny z
kołami po bokach, i nie zapala latarni.) |
Jedva osetljiv
dašak prelazi iznad krošanja drveća, sa kojih se u drhtajima osipa suvi miris
divlje trešnje – neiskaziv i gorak. Presipa se visoko pod sumračnim nebom i
pada bezgraničnim uzdahom smrti taj gorki miris, u koji prve zvezde rone
svoje suze, kao cvetići jorgovana otkinuti te blede i ljubičaste noći. (Ah,
znam: njen otac je brodski lekar, njena majka je držala samce. Na nju to iz
noći u noć čeka taj mali tamni rečni parobrod, s točkovima sa strane i ne
pali fenjere.) |
Wtedy w te krążące pary, w tych młodzieńców
i te dziewczęta, spotykające się wciąż w regularnych nawrotach, wstępuje
jakaś dziwna siła i natchnienie. Każdy z nich staje się jak Don Juan piękny i
nieodparty, wychodzi z siebie dumny i zwycięski i osiąga w spojrzeniu tę moc
zabójczą, od której serca dziewczęce truchleją. A dziewczętom pogłębiają się
oczy, otwierają się w nich jakieś głębokie ogrody rozgałęzione alejami,
labirynty parków, ciemne i szumiące. Źrenice ich rozszerzają się odświętnym
blaskiem, otwierają się bez oporu i wpuszczają tych zdobywców w szpalery
swych ciemnych ogrodów, rozchodzących się ścieżkami wielokrotnie i
symetrycznie jak strofy kancony, ażeby spotkać się i znaleźć, jak w smutnym
rymie, na różowych placach, dookoła klombów, albo przy fontannach płonących
bardzo późnym ogniem zorzy i znów rozejść i rozlać się między czarne masy
parku, wieczorne gęstwiny, coraz gęstsze i szumniejsze, w których zatracają
się i gubią jak wśród zawiłych kulis, aksamitnych kotar i zacisznych
alkierzy. I nie wiadomo kiedy zachodzą przez chłód tych mroczniejszych
ogrodów w całkiem zapomniane, obce ustronia, w inny jakiś, ciemniejszy szum
drzew, płynący żałobnym kirem, w którym ciemność fermentuje i wyradza się, a
cisza psuje się w ciągu lat milczenia i rozkłada fantastycznie jak w starych,
zapomnianych beczkach po winie. |
Tada u te parove
koji kruže, u te mladiće i te devojke, koji se stalno susreću u regularnim
povracima, ulazi neka čudna snaga i nadahnuće. Svaki od njih postaje lep i
neodoljiv kao Don Žuan, izlazi iz sebe ponosan i pobedonosan i u pogledu
stiče onu ubistvenu moć od koje drhte srca devojaka. A devojkama oči postaju
duboke, u njima se otvaraju neki duboki vrtovi razgranati alejama, lavirinti
parkova, tamni i šumni. Njihove zenice se šire svečanim sjajem, otvaraju se
bez otpora i puštaju te osvajače u špalire svojih tamnih vrtova, koji se
mnogokratno i simetrično razilaze stazama kao strofe kancone, da bi se sreli
i našli, kao u tužnom sliku, na rumenim trgovima, oko okruglih leja, ili kraj
izvora koji gore vrlo kasnim ognjem sunčeva odsjaja i da se ponovo raziđu i
razdele među crne mase parka, večernje gustiše, sve češće i šumnije, u kojima
se gube i nestaju kao između komplikovanih kulisa, baršunastih zavesa i tihih
ostava. I ko zna kada kroz hlad tih sve mračnijih vrtova zalaze u sasvim
zaboravljena, strana skrovita mesta, u neki drugi, tamniji šum drveća, što
plovi kao žalosna crnina u kojoj mrak fermentuje i izrođava se, a tišina se
fantastično kvari u toku godine ćutanja, kao u starim zaboravljenim buradima
od vina. |
Tak błądząc po omacku w czarnym pluszu tych
parków, spotykają się wreszcie na samotnej polanie, pod ostatnią purpurą
zorzy, nad sadzawką, która od wieków zarasta czarnym szlamem, i na
kruszejącej balustradzie, gdzieś na rubieży czasu, u tylnej furtki świata,
odnajdują się z powrotem w jakimś dawno minionym życiu, w dalekiej
preegzystencji, i włączeni w obcy czas, w kostiumach odległych wieków,
szlochają bez końca nad muślinem jakiegoś trenu i wspinając się ku
niedosięgłym przysięgom i wchodząc po stopniach zapamiętania, docierają do
jakichś szczytów i granic, poza którymi już tylko śmierć jest i zdrętwienie
nienazwanej rozkoszy. |
Tako lutajući,
pipajući u crnom somotu tih parkova, sreću se najzad na usamljenoj poljani,
pod poslednjim purpurom zalazećeg sunca, na ribnjaku, koji vekovima zarasta u
žabokrečinu i na truloj ogradi, negde na ivici vremena, u zadnjim vratima
sveta, nalaze se ponovo u nekom davno minulom životu, u dalekoj
preegzistenciji, i uključeni u tuđe vreme, u odeću dalekih vekova, jecaju bez
kraja nad muslinom neke tužaljke i uzdižući se ka nedosežnim zakletvama i
penjući se po stepenicama zaborava, stižu do nekih vrhova i granica, iz kojih
su još samo smrt i ukočenost neimenovanog uživanja. |
XVII |
|
Co to jest zmierzch wiosenny? |
Šta je to prolećni sumrak? |
Czy dotarliśmy do sedna rzeczy, czy dalej
już ta droga nie prowadzi? Jesteśmy u końca naszych słów, które już tu stają
się majaczliwe, bredzące i niepoczytalne. A jednak dopiero za ich rubieżą
zaczyna się to, co w tej wiośnie jest nieogarnięte i niewypowiedziane.
Misterium zmierzchu! Dopiero poza naszymi słowami, gdzie moc naszej magii już
nie sięga, szumi ten ciemny, nieobjęty żywioł. Słowo rozkłada się tu na
elementy i rozwiązuje, wraca w swą etymologię, wchodzi z powrotem w głąb, w
ciemny swój korzeń. Jak to w głąb? Rozumiemy to dosłownie. Oto ściemnia się,
słowa nasze gubią się wśród niejasnych skojarzeń: Acheront, Orkus,
Podziemie... Czy czujecie, jak mrocznieje od tych słów, jak sypie się
kretowiskiem, jak powiało głębią, piwnicą, grobem? Co to jest zmierzch
wiosenny? Raz jeszcze stawiamy to pytanie, ten refren żarliwy naszych
dociekań, na który nie ma odpowiedzi. |
Jesmo li stigli do suštine stvari, zar taj put ne vodi dalje? Nalazimo se
na kraju naših reči, koje već ovde postaju maglovite, buncave i neuračunljive.
A ipak tek iza njihove granice počinje ono što je u tom proleću neobuhvaćeno
i neiskazano. Misterija sumraka! Tek iza naših reči, gde moć naše magije već
ne doseže, šumi ta tamna, neobuhvatna stihija. Reč se tu razlaže na elemente i raspada, vraća u svoju
etimologiju, ponovo ulazi u dubinu, u svoj tamni koren. Kako to u dubinu?
Shvatamo to doslovno. Eto, smračuje se, naše reči se gube u nejasnim
asocijacijama: Aheront, Podzemlje... Osećate li kako se od tih reči smračuje,
kako se osipa krtičnjakom, kako je zamirisalo dubinom, podrumom, grobom? Šta
je to prolećni sumrak? Još jednom postavljamo to pitanje, taj strasni refren
naših istraživanja, na koga nema odgovora. |
Gdy korzenie drzew chcą mówić, gdy pod
darnią nazbiera się bardzo wiele przeszłości, dawnych wieści, prastarych
historyj, gdy nagromadzi się pod korzeniami zbyt wiele zdyszanego szeptu,
nieartykułowanej miazgi i tego ciemnego bez tchu, co jest przed wszelkim
słowem – wtedy kora drzew czernieje i rozpada się chropawo w grube łuski, w
głębokie skiby, otwiera się rdzeń ciemnymi porami, jak futro niedźwiedzie.
Pogrążyć się twarzą w tym puszystym futrze zmierzchu, wtedy staje się przez
chwilę całkiem ciemno, głucho i bez tchu jak pod wiekiem. Trzeba wtedy przystawić
oczy jak pijawki do najczarniejszej ciemności, zadać im lekki gwałt,
przecisnąć je przez nieprzeniknione, przepchać na wskroś przez głuchą glebę –
i oto nagle jesteśmy u mety, po drugiej stronie rzeczy, jesteśmy w głębi, w
Podziemiu. I widzimy... |
Kad korenje drveća
hoće da govori, kad se pod busenjem nakupi veoma mnogo prošlosti, davnih
povesti, drevnih istorija, kad se pod korenjem nakupi previše zadihanog
šapata, neartikulisane mezgre i tog tamnog bez daha, što je pred svakom rečju
– tada kora drveća crni i rapavo se raspada na debele ljuske, u duboke
brazde, srž se otvara tamnim porama, kao medveđe krzno. Zagnjurite lice u to
meko krzno sumraka i za trenutak postaje sasvim mračno, gluvo bez daha kao
pod poklopcem. Tada treba pripiti oči kao pijavice uz najcrnji mrak, lako ih
prisiliti, protisnuti kroz neprobojno, skroz progurati kroz gluvo zemljište –
i, eto, iznenada se nalazimo na meti, s druge strane stvari, u dubini smo, u
Podzemlju. I vidimo... |
Nie jest tu wcale ciemno, jak można by
przypuszczać. Przeciwnie – wnętrze pulsuje całe od światła. Jest to rzecz
oczywista, wewnętrzne światło korzeni, błędna fosforescencja, nikłe żyłki
poświaty, którymi marmurkowana jest ciemność, wędrujące świetliste majaczenie
substancji. Tak samo przecież gdy śpimy, odcięci od świata, daleko zabłąkani
w głębokiej introwersji, w powrotnej wędrówce do siebie – widzimy również,
widzimy wyraźnie pod zamkniętymi powiekami, gdyż wtedy myśli zapalają się w
nas wewnętrznym łuczywem i tlą się majaczliwie wzdłuż długich lontów,
zaniecając się od węzła do węzła. Tak dokonuje się w nas regresja na całej
linii, cofanie się w głąb, powrotna droga do korzeni. Tak rozgałęziamy się w
głębi anamnezą, wzdrygając się od podziemnych dreszczów, które nas
przebiegają, roimy podskórnie na całej majaczącej powierzchni. Bo tylko w
górze, w świetle – trzeba to raz powiedzieć – jesteśmy drżącą artykułowaną
wiązką melodii, świetlistym wierzchołkiem skowronkowym – w głębi rozsypujemy
się z powrotem w czarne mruczenie, w gwar, w bezlik nieskończonych historyj. |
Tu uopšte nije
mračno kako se moglo prepostavljati. Naprotiv – cela unutrašnjost pulsira
svetlom. To je, naravno, unutrašnja svetlost korenja, lažna fosforescencija,
slabe žilice osvetljenja, kojim je mramorovan mrak, putujuće sjajno
treperenje supstancije. Isto tako i kad spavamo, odsečeni od sveta, daleko
zalutali u duboku introversiju, u povratan put u sebe – vidimo takođe, vidimo
jasno pod spuštenim kapcima, jer se tada misli u nama pale unutrašnjim
lučivom i nejasno tinjaju duž dugih fitilja, zapaljujući se od čvora do
čvora. Tako se u nama vrši regresija na celoj liniji, povlačenje u dubinu,
povratni put do korenova. Tako se u dubini razgranavamo anamnezom, stresajući
se od podzemnih drhtaja koji prolaze kroz nas, maštamo potkožno na celoj
nejasnoj površini. Jer samo gore, u svetlosti – treba to jednom reći – mi smo
drhtav artikulisan snop melodije, sjajni vrh raspevan kao ševa – u dubini se
ponovo rasipamo u crno gunđanje, u žagor i bezbroj beskrajnih istorija. |
Teraz dopiero widzimy, na czym ta wiosna
rośnie, czemu jest tak niewymownie smutna i ciężka od wiedzy. Ach, nie
wierzylibyśmy, gdybyśmy na własne oczy nie widzieli. Oto są labirynty
wnętrza, magazyny i spichrze rzeczy, oto są ciepłe jeszcze groby, próchno i mierzwa.
Prastare historie. Siedem warstw, jak w dawnej Troi, korytarze, komory,
skarbce. Ile złotych masek, maska przy masce, spłaszczone uśmiechy, wyżarte
twarze, mumie, puste poczwarki... Tu są te kolumbaria, te szuflady na
umarłych, w których leżą zaschnięci, czarni jak korzenie i czekają na swój
czas. Tu są te wielkie drogerie, gdzie stoją na sprzedaż w łzawnikach,
tyglach, słojach. Stoją latami w swych regałach, w długich uroczystych
porządkach, choć nikt ich nie kupuje. Może ożyli już w przegrodach swych
gniazd, już całkiem ozdrowieni, czyści jak kadzidło i wonni – świegocące
specyfiki, obudzone niecierpliwe leki, balsamy i maści poranne ważące swój
wczesny smak na końcu języka. Te zamurowane gołębniki pełne są wykłuwających
się dzióbków i najpierwszego, próbującego, świetlistego ćwierkania. Jak
porannie i przed wszelkim czasem robi się nagle w tych pustych i długich
szpalerach, gdzie umarli budzą się rzędem, głęboko wypoczęci – do całkiem
nowego świtu!... |
Tek sada vidimo na
čemu raste to proleće, zašto je tako neizrecivo tužno i teško od znanja. Ah,
ne bismo verovali, da nismo sopstvenim očima videli. To su lavirinti unutrašnjosti, magacini i ambari stvari, to su još topli grobovi,
trulež i gnoj. Prastare istorije. Sedam slojeva, kao u drevnoj Troji, hodnici,
odaje, riznice. Koliko zlatnih maski, maska do maske, spljošteni osmesi,
izjedena lica, mumije, prazne čaure... Tu su ti kolumbarijumi, te fioke za
mrtvace, u kojima leže sasušeni, crni kao korenje i čekaju na svoje vreme. Tu
su te velike drogerije, gde stoje na prodaju u suznim sudovima, loncima i
kalenicama. Godinama stoje u svojim policama, u dugim svečanim redovima, iako
ih niko ne kupuje. Možda su već oživeli u pregradama svojih gnezda, već
sasvim prezdraveli, čisti kao kandilo i mirisni – cvrkutavi gotovi lekovi,
nestrpljivo probuđene lekarije, balzami i jutarnje masti koje na vrhu jezika
odmeravaju svoj jutarnji ukus. Ti zazidani golubarnici puni su kljunića koji
su se tek prokljuvili i prvih pokušaja svetlog cvrkutanja. Kako tu pre svakog
vremena i naglo odjutri u tim pustim i dugim špalirima, gde se umrli bude
redom, dobro odmorni – za sasvim novi osvit!... |
* |
* |
Ale nie tu koniec jeszcze, zstępujemy
głębiej. Tylko bez strachu. Proszę mi podać rękę, krok jeszcze i jesteśmy u korzeni
i natychmiast staje się gałęzisto, mrocznie i korzennie jak w głębokim lesie.
Pachnie darnią i próchnem, korzenie wędrują w ciemności, plączą się, wstają,
soki wstępują w nich w natchnieniu, jak w pijących pompach. Jesteśmy po
drugiej stronie, jesteśmy u podszewki rzeczy, w ciemności fastrygowanej
plączącą się fosforescencją. Co za krążenie, ruch i ciżba! Co za mrowie i
miazga, ludy i pokolenia, tysiąckrotnie rozmnożone biblie i iliady! Co za
wędrówka i tumult, plątanina i zgiełk historii! Dalej już ta droga nie
prowadzi. Jesteśmy na samym dnie, u ciemnych fundamentów, jesteśmy u Matek.
Tu są te nieskończone inferna, te beznadziejne obszary ossjaniczne, te
opłakane nibelungi. Tu są te wielkie wylęgarnie historii, te fabryki
fabulistyczne, mgliste fajczarnie fabuł i bajek. Teraz wreszcie rozumie się
ten wielki i smutny mechanizm wiosny. Ach, ona rośnie na historiach. Ile
zdarzeń, ile dziejów, ile losów! Wszystko, cośmy kiedykolwiek czytali,
wszystkie zasłyszane historie i wszystkie te, które się nam majaczą od
dzieciństwa – nigdy nie zasłyszane – tu, nie gdzie indziej, jest ich dom i
ojczyzna. Skądże by pisarze brali swe koncepcje, skądże by czerpali odwagę do
wymyślania, gdyby nie czuli za sobą tych rezerw, tych kapitałów, tych
rozliczeń stokrotnych, którymi wibrują Podziemia. Co za plątanina szeptów, co
za mruczący gwar ziemi! O ucho twoje pulsuje niewyczerpana perswazja. Idziesz
z przymkniętymi oczyma w tym cieple szeptów, uśmiechów i propozycyj,
nagabywany bez końca, nakłuwany tysiąckrotnie pytaniami jak milionami
słodkich ssawek komarzych. Chciałyby, byś wziął coś od nich, cokolwiek,
szczyptę choć tych bezcielesnych, szepcących dziejów, i przyjął to w swe
młode życie, w krew swoją, i ocalił, i żył z tym dalej. Bo czymże jest
wiosna, jeśli nie zmartwychwstaniem historyj. Ona jedna wśród tych
bezcielesnych jest żywa, rzeczywista, chłodna i nic nie wiedząca. O, jakże
ciągnie te widma do jej młodej zielonej krwi, do jej roślinnej niewiedzy,
wszystkie te fantomy, te larwy, te farfarele. A ona bierze je w swój sen,
bezbronna i naiwna, i śpi z nimi, i budzi się nieprzytomna o świcie, i nic
nie pamięta. Dlatego jest tak ciężka tą całą sumą zapomnianego i tak smutna,
bo musi sama jedna żyć za tyle żywotów, za tyle odrzuconych i poniechanych
być piękną... A ma na to tylko bezdenną woń czeremchy, płynąca jednym,
wiecznym, nieskończonym tokiem, w którym jest wszystko... Bo cóż znaczy
zapomnieć? Na starych historiach wyrosła przez noc nowa zieleń, miękki nalot
zielony, jasne, gęste pączkowanie wysypało się wszystkimi porami równomierną
szczecinką jak czuprynki chłopów nazajutrz po ostrzyżeniu. Jak zazielenia się
wiosna zapomnieniem, jak odzyskują te stare drzewa słodką i naiwną niewiedzę,
jak budzą się gałązkami nie obciążone pamięcią, mając korzenie pogrążone w starych
dziejach! Ta zieleń będzie je jeszcze raz czytała jak nowe i sylabizowała od
początku i od tej zieleni odmłodzą się historie i zaczną się raz jeszcze,
jakby się nigdy nie odbyły. |
Ali tu još nije
kraj, silazimo još dublje. Samo bez straha. Molim vas dajte mi ruku, još
jedan korak i nalazimo se kraj korenja i odmah postaje granato, mračno i
korenasto kao u dubokoj šumi. Miriše na busenje i trulež, korenje putuje u
mraku, sapliće se, ustaje, sokovi ulaze u njih u nadahnuću, kao tečnost u
pumpe koje rade. Nalazimo se s druge srane, nalazimo se kod naličja stvari, u
mraku prošivenom fosforescencijom koja se mrsi. Kakvo kruženje, kretanje i
gužva! Kakav mravinjak i mezgra, ljudi i pokolenja, hiljadama puta umnožene
biblije i ilijade! Kakvo seljenje i gužva, haos i krkljanac istorije! Dalje
već nema puta. Nalazimo se na samom dnu, kod mračnih temelja, nalazimo se kod
Majki. Tu su ti beskrajni inferni, ti beznadežni osijanski
prostori, ti jadni nibelunzi. Tu su ta velika legališta istorije, te
fabulistične fabrike, maglovite pušionice fabula i bajki. Sada najzad
shvatate taj veliki i tužni mehanizam proleća. Ah, ono raste na istorijama!
Koliko događaja, koliko povesti, koliko sudbina! Sve što smo ikada čitali,
sve čuvene istorije i sve te, koje nam lebde od detinjstva – nikada ne čuvene
– tu je a ne negde drugde njihov dom i otadžbina. Odakle bi pisci uzimali svoje koncepcije, odakle bi
crpli hrabrost za psovanje, da ne osećaju iza sebe te zalihe, taj kapital, te
stostruke obračune od kojih vibrira Podzemlje. Kakav haos šapata, kakav
mumlav žagor zemlje! O tvoje uvo udara neiscrpno ubeđivanje. Ideš zatvorenih
očiju kroz tu toplinu šapata, osmeha i predloga, uznemiravan bez kraja,
hiljadama puta bockan pitanjima kao milionima slatkih rilica komaraca. Hteli
biste da uzmete nešto od njih, bilo šta, makar mrvicu te bestelesne šaputave
istorije, i primiš to u svoj mladi život, u svoju krv, i spaseš, i živiš
dalje sa tim. Jer šta je proleće, ako ne vaskrsenje istorije! Jedina je ona
živa među tim bestelesnim, stvarna, hladna i sasvim bez znanja. O kako te
utvare privlači njena mlada, zelena krv, njeno biljno neznanje, svi ti
fantomi, te larve, te tere-fere. A ona ih uzima u svoj san, bezaštitna i
naivna, i spava s njima, i budi se besvesna u zoru, i ničega se ne seća. Zato
je tako teška celom tom sumom zaboravljenog i tako tužna, jer mora sama da
živi za toliko života, da bude lepa za toliko odbačenih i ostavljenih... A za
to ima samo beskrajan miris divlje trešnje, što teče jednim, večnim,
beskrajnim tokom u kome je sve... Jer šta znači zaboraviti? Na starim
istorijama je preko noći izraslo novo zelenilo, meka zelena skrama, svetlo,
gusto pupoljenje prosulo se svim porama ravnomernom čekinjom kao kose dečaka sutradan posle šišanja. Kako
ozelenjava proleće zaboravom, kako to staro drveće povraća slatko i naivno
neznanje, kako se budi grančicama i neopterećeno pamćenjem, sa korenjem
zagnjurenim u stare istorije! To zelenilo će ih još jednom čitati kao nove i
sricati od početka i od tog zelenila će se podmladiti istorije i početi još
jednom, kao da se nikad nisu dogodile. |
Tyle jest nie urodzonych dziejów. O, te
żałosne chóry wśród korzeni, te przegadujące się nawzajem gawędy, te
niewyczerpane monologi wśród nagle wybuchających improwizacyj! Czy starczy
cierpliwości, by ich wysłuchać? Przed najstarszą zasłyszaną historią były
inne, których nie słyszeliście, byli bezimienni poprzednicy, powieści bez
nazwy, epopeje ogromne, blade i monotonne, bezkształtne byliny, bezforemne
kadłuby, giganci bez twarzy, zalegający horyzont, ciemne teksty pod wieczorne
dramaty chmur, a dalej Jeszcze – książki-legendy, książki nigdy nie napisane,
książki-wieczni pretendenci, błędne i stracone książki in partibus
infidelium... |
Toliko je
nerođenih istorija. O ti žalosni horovi među korenjem, ta ćaskanja koja se
uzajamno nadćaskavaju, ti neiscrpni monolozi u iznenadnim eksplozijama
improvizacija! Hoćete li imati dovoljno strpljivosti da ih saslušate? Pre
najstarije saslušane istorije bile su druge, koje niste slušali, bili su
bezimeni prethodnici, romani bez imena, epopeje ogromne, blede i monotone,
bezoblične biljke, trupovi bez forme, giganti
bez lica, koji prekrivaju horizont, tamni tekstovi za večernje drame oblaka,
a još dalje knjige-legende, knjige nikada nenapisane, knjige večiti
pretendenti, lutajuće i izgubljene knjige in partibus infidelium... |
* |
* |
Między wszystkimi historiami, które się
tłoczą nie wyplątane u korzeni wiosny, jest jedna, która już dawno przeszła
na własność nocy, osiadła na zawsze na dnie firmamentów - wieczny akompaniament
i tło gwiaździstych przestworzy. Przez każdą noc wiosenną, cokolwiek by się w
niej działo, przechodzi ta historia wielkimi krokami ponad ogromny rechot żab
i nieskończony bieg młynów. Idzie ten mąż pod mlewem gwiaździstym sypiącym
się z żaren nocy, idzie wielkimi krokami przez niebo, tuląc dzieciątko w
fałdach płaszcza, ciągle w drodze, w nieustannej wędrówce przez nieskończone
przestrzenie nocy. O, żałość ogromna samotności, o, niezmierzone sieroctwo w
przestrzeniach nocy, o, blaski dalekich gwiazd! W tej historii czas nic już
nie zmienia. W każdym momencie przechodzi ona właśnie przez gwiezdne
horyzonty, właśnie mija nas wielkimi krokami i tak już będzie zawsze, wciąż
na nowo, gdyż raz wykolejona z torów czasu już stała się niezgruntowana, bezdenna,
przez żadne powtarzanie niewyczerpana. Idzie ten mąż i tuli dziecko w
ramionach – rozmyślnie powtarzamy ten refren, to motto żałosne nocy, ażeby
wyrazić tę intermitującą ciągłość przechodzenia, chwilami przesłanianą
plątaniną gwiazd, chwilami całkiem niewidoczą przez długie, nieme interwały,
przez które przewiewa wieczność. Dalekie światy podchodzą całkiem blisko –
straszliwie jaskrawe, przesyłają przez wieczność gwałtawne sygnały w niemych,
niewymownych raportach – a on idzie i uspokaja bez końca dziewczynkę,
monotonnie i bez nadziei, bezsilny wobec tamtego szeptu, tych straszliwie
słodkich perswazyj nocy, tego jedynego słowa, w które formują się usta ciszy,
gdy nikt jej nie słucha... |
Između svih istorija,
koje se guraju neispletene među korenjem proleća, ima jedna koja je već
odavno prešla u sopstvenost noći, zauvek se staložila na dnu firmamenata –
večna pratnja i tle zvezdanih prostranstava. Kroz svaku prolećnu noć, ma šta
se u njoj dešavalo, prolazi ta istorija velikim koracima preko ogromnog
kreketa žaba i beskrajni hod mlinova. Ide taj muž pod zvezdanim mlivom koje
se sipa iz žrvanja noći, ide velikim koracima preko neba, privijajući detence
u naborima ogrtača, stalno na putu, u neprestanom lutanju kroz beskrajna
prostranstva noći. O, ogromna tugo samoće, o neizmerno sirotanstvo u
prostranstvima noći, o sjaju dalekih zvezda! U toj istoriji vreme već ništa
više ne menja. U svakom trenutku ona baš prelazi preko zvezdanih horizonata,
upravo nas obilazi velikim koracima i tako će već biti uvek, stalno nanovo,
jer jednom ispala iz koloseka vremena, već je postala
neispitana, bezdana, neiscrpena nikakvim ponavljanjem. Ide taj muž i pritiska
dete u rukama – namerno ponavljamo taj refren, taj žalostan moto
noći, da bismo izrazili tu intermitujuću stalnost prelaženja, ponekad
zaklanjanu haosom zvezda, ponekad sasvim nevidljivu, zbog dugih nemih
intervala, kroz koje provejava večnost. Daleki svetovi prilaze sasvim blizu –
grozno sjajni, šalju kroz večnost burne signale u nemim, neiskazanim
raportima – a on ide i bez kraja umiruje devojčicu, monotono i bez nade,
nemoćan prema tom šapatu, tim strašno slatkim nagovaranjima noći, toj jedinoj
reči u koju se slažu usta tišine, kad je niko ne sluša... |
To jest historia o porwanej i zamienionej
księżniczce. |
To je istorija o otetoj i
zamenjenoj princezi. |
XVIII |
XVIII |
A gdy późną nocą wracają cicho do rozległej
willi wśród ogrodów, do białego, niskiego pokoju, w którym stoi długi,
czarny, lśniący fortepian i milczy wszystkimi strunami, a przez wielką
szklaną ścianę, jakby przez szyby oranżerii, cała noc wiosenna się nachyla –
blada i mżąca gwiazdami – z wszystkich flakonów i naczyń pachnie gorzko
czeremcha nad chłodną pościelą białego łóżka – wtedy przez wielką i bezsenną
noc biegną niepokoje i nasłuchiwania i serce przez sen gada, i leci, i potyka
się, i szlocha przez rozległą i rosną, ćmami zarojoną noc, gorzką od
czeremchy i świetlistą... Ach, to ta gorzka czeremcha rozszerza tak noc bezdenną
i serce znękane od lotów, zbiegane od gonitw szczęśliwych, chciałoby usnąć na
chwilę na jakiejś napowietrznej granicy, na jakiejś najcieńszej krawędzi, ale
z tej bladej nocy bez końca wciąż nowa noc się wyprzestrzenia, coraz bledsza
i bardziej bezcielesna, porysowana w świetliste linie i gzygzaki, w spirale
gwiazd i bladych lotów, tysiąckrotnie nakłuta od ssawek niewidzialnych
komarów, bezszelestnych i słodkich od krwi dziewczęcej, i serce niestrudzone
już znów plecie przez sen, niepoczytalne, zaplątane w gwiaździste i zawiłe
sfery, w zdyszane pośpiechy, w księżycowe popłochy, wniebowzięte i stokrotne,
wplecione w blade fascynacje, w drętwe, lunatyczne sny i dreszcze
letargiczne. |
A kad se kasno u
noć tiho vraćaju u prostranu vilu među vrtovima, u belu, nisku sobu, u kojoj
stoji dugi, crni sjajni klavir i ćuti svim strunama, a kroz veliki stakleni
zid, kao kroz okna oranžerije naginje se cela prolećna noć – bleda i sanjiva
od zvezda – iz svih bočica i posuda gorko miriše divlja trešnja nad hladnom
posteljinom belog kreveta – tada kroz veliku i besanu noć jure nemiri i
osluškivanja i srce priča kroz san, i leti, spotiče se i jeca kroz prostranu
i rosnu, mušicama zarojenu noć, gorku od divlje trešnje i sjajnu... Ah, to ta
gorka divlja trešnja širi tako bezdanu noć, i srce izmučeno letovima,
zadihano od srećne jurnjave, htelo bi da zaspi za trenutak na nekoj vazdušnoj
granici, na nekoj najtanjoj ivici, ali se iz te blede beskrajne noći stalno
izleže i širi nova noć, sve bleđa i sve bestelesnija, iscrtana svetlim
cik-cak linijama, spiralama zvezda i bledih letova, hiljadama puta izbodena
rilicama nevidljivih komaraca, bešumnih i slatkih od devojačke krvi, i
neumorno srce opet već priča kroz san, neuračunljivo, zamršeno u zvezdane i komplikovane afere, u zadihane žurbe, u mesečeve
panike, uznesene i stokratne, zapleteno u blede fascinacije, u skočanjene,
mesečarske snove i letargične drhtaje. |
Ach, te wszystkie porwania i gonitwy tej
nocy, zdrady i szepty, Murzyni i sternicy, kraty balkonów i nocne żaluzje,
muślinowe sukienki i welony wiejące za zdyszaną ucieczką!... Aż wreszcie
poprzez nagłe zmroczenie, głuchą i czarną pauzę, przychodzi ta chwila –
wszystkie marionetki leżą w swych pudełkach, wszystkie firanki zasunięte i
wszystkie oddechy dawno przesądzone idą spokojnie tam i sam przez całą
szerokość tej sceny, podczas gdy na uspokojonym rozległym niebie świt buduje
bezgłośnie swe dalekie miasta różowe i białe, swe jasne, wydęte pagody i
minarety. |
Ah, sve te otmice
i jurnjave te noći, izdaje i šapati, crnci i kormilari, ograde balkona i
noćni prozorski kapci, muslinske haljine i velovi koji lepršaju za zadihanim
bekstvom!... Najzad kroz iznenadno zamračenje, gluvu i tamnu pauzu, stiže taj
trenutak – sve marionete leže u svojim kutijama, sve zavese su navučene i sva
disanja davno presuđena idu spokojno tamo i ovamo preko cele širine te scene
dok na umirenom širokom nebu osvit bezglasno gradi svoje daleke ružičaste i
bele gradove, svoje jasne, naduvene pagode i minareta. |
XIX |
XIX |
Dopiero dla uważnego czytelnika Księgi staje
się natura tej wiosny jasną i czytelną. Te wszystkie poranne przygotowania
dnia, cała jego wczesna toaleta, wszystkie te wahania, wątpliwości i skrupuły
wyboru – odsłaniają swe sedno wtajemniczonemu w marki. Marki wprowadzają w tę
zawiłą grę dyplomacji porannej, w te przewlekłe rokowania, lawirowania
atmosferyczne, które poprzedzają ostateczną redakcję dnia. Z rudych mgieł tej
dziewiątej godziny – widać to wyraźnie – chciałby wysypać się pstry i
plamisty Meksyk z wężem wijącym się w dzióbie kondora, gorący i spierzchły
jaskrawym wypryskiem, ale, w przerwie błękitu, w wysokiej zieleni drzew
papuga powtarza wciąż: "Gwatemala", uparcie, w równych odstępach, z
tą samą intonacją i od tego zielonego słowa staje się powoli czereśniowo,
świeżo i liściasto. I tak powoli wśród trudności i konfliktów odbywa się
głosowanie, ustala się tok ceremonii, lista parady, protokół dyplomatyczny
dnia. |
Tek za pažljivog
čitaoca Knjige priroda tog proleća postaje jasna i čitljiva. Sve te jutarnje
pripreme dana, cela njegova rana toaleta, sve te dvoumice, sumnje i skrupuli
izbora – otkrivaju svoju suštinu onome ko je posvećen u marke. Marke uvode u
tu zamršenu igru jutarnje diplomatije, u te otegnute pregovore, atmosferska
laviranja, koja prethode krajnjoj redakciji dana. Iz riđih magli tog devetog
sata – to se jasno vidi – hteo bi da se prospe šareni i pegavi Meksiko sa
zmijom koja se previja u kljunu kondora, vatren i rapav od drečave ospe, ali
u pukotini plavetnila, u velikom zelenilu drveća papagaj stalno ponavlja:
»Gvatemala«, tvrdoglavo, u jednakim razmacima, sa jednom istom intonacijom i
od te zelene reči sve lagano postaje trešnjeve boje, sveže i olistalo. I tako
lagano usred teškoća i konflikata vrši se glasanje, ustaljuje se tok
ceremonije, lista parade, diplomatski protokol dana. |
W maju były dni różowe jak Egipt. Na rynku
blask wylewał się ze wszystkich granic i falował. Na niebie spiętrzenia letnich
obłoków klęczały skłębione pod szczelinami blasku, wulkaniczne, obrysowane
jaskrawo, i – Barbados, Labrador, Trinidad – wszystko zachodziło w czerwień,
jakby widziane przez rubinowe okulary, i przez te dwa, trzy pulsy,
zmroczenia, przez to czerwone zaćmienie krwi, uderzającej do głowy,
przepływała przez całe niebo wielka korweta Gujany, eksplodując wszystkimi
żaglami. Sunęła wzdęta, prychając płótnem, holowana ciężko wśród wypiętych
lin i krzyku holowników, przez wzburzenia mew i czerwony blask morza. Wtedy
wyrastał na całe niebo i rozbudowywał się szeroko ogromny, pogmatwany
takielunek sznurów, drabin i żerdzi i, grzmiąc wysoko rozpiętym płótnem,
rozbijał się wielokrotny, wielopiętrowy spektakl napowietrzny żagli, rejów i
brasów, w którego lukach ukazywali się przez chwilę mali zwinni Murzynkowie i
rozbiegali się w tym płóciennym labiryncie, gubiąc się wśród znaków i figur
fantastycznego nieba zwrotników. |
U maju su dani
bili ružičasti kao Egipat. Na trgu se blesak presipao preko svih granica. Na
nebu su gomile letnjih oblaka klečale sklupčane pod pukotinama svetlosti,
vulkanske, oštro ocrtane, i – Barbados, Labrador, Trinidad – sve se
prekrivalo crvenilom, kao da je gledano kroz rubinske naočare, i preko ta
dva-tri pulsa, zamračenja, preko te crvene pomračenosti krvi, koja udara u
glavu, plovila je preko celog neba velika korveta gijane, eskplodirajući svim
jedrima. Plovila je naduvena, prskajući platnom, teško vučena usred zategnute
užadi i vike onih što su vukli, kroz uzbune galebova i crveni sjaj mora. Tada
je izrastala preko celog neba i postajala široka i ogromna, zamršena takelaža
užadi, lestvica i motaka i, grmeći visoko razapetim platnom, razvijao se
mnogostruki, mnogospratni spektakl vazdušnih jedara, križeva i praća, u čijim
su se otvorima na trenutak pokazivali mali spretni crnci jureći po tom
platnenom lavirintu, gubeći se između znakova i figura fantastičnog neba
povratnika. |
Potem sceneria zmienia się, na niebie, w
masywach chmur kulminowały aż trzy naraz różowe zaćmienia, dymiła lśniąca
lawa, obrysowując świetlistą linią groźne kontury obłoków, i – Kuba, Haiti,
Jamajka – rdzeń świata szedł w głąb, dojrzewał coraz jaskrawiej, docierał do
sedna i nagle wylewała się czysta esencja tych dni: szumiąca oceaniczność
zwrotników, archipelagijskich lazurów, szczęśliwych roztoczy i wirów,
ekwatorialnych i słonych monsunów. |
Zatim se dekor
menja, na nebu, u masivima oblaka kulminirala su čak tri ružičasta
pomračenja, dimila se sjajna lava, opervažujući svetlom linijom strašne
konture oblaka, i – Kuba, Haiti, Jamajka – koren sveta je išao u dubinu,
sazrevao sve drečaviji, dopirao do srži i naglo se izlivao čistom esencijom
tih dana: šumna okeaničnost povratnika, arhipelaškog plavetnila, srećnih
razliva i virova, ekvatorijalnih i slanih monsuna. |
Z markownikiem w ręku czytałem tę wiosnę.
Czyż nie był on wielkim komentarzem czasów, gramatyką ich dni i nocy? Ta
wiosna deklinowała się przez wszystkie Kolumbie, Kostaryki i Wenezuele, bo
czymże jest w istocie Meksyk i Ekwador, i Sierra Leone, jeśli nie jakimś
wymyślnym specyfikiem, jakimś zaostrzeniem smaku świata, jakąś krańcową i
wyszukaną ostatecznością, ślepą uliczką aromatu, w którą zapędza się świat w
swych poszukiwaniach, próbując się i ćwicząc na wszystkich klawiszach. |
Sa albumom za
marke u rukama čitao sam to proleće. Zar nije on bio veliki komentar vremena,
gramatika njihovih dana i noći? To proleće se dekliniralo kroz sve Kolumbije,
Kostarike i Venecuele, jer šta su u suštini Meksiko i Ekvador, i Siera Leone,
do neki vanredni lek, neko zaoštravanje ukusa sveta, neka granična i
prefinjena krajnost, slepa uličica mirisa, u koju se svet zaleće u svojim
traženjima, probajući i vežbajući na svim dirkama. |
Główna rzecz, ażeby nie zapomnieć – jak
Aleksander Wielki – że żaden Meksyk nie jest ostateczny, że jest on punktem
przejścia, który świat przekracza, że za każdym Meksykiem otwiera się nowy
Meksyk, jeszcze jaskrawszy – nadkolory i nadaromaty... |
Glavna stvar je ne
zaboraviti – kao Aleksandar Veliki – da nikakav Meksiko nije krajnji, da je
on prelazna tačka koju svet prekoračuje, da se iza svakog Meksika stvara novi
Meksiko, još drečaviji – nadboje i nadmirisi... |
XX |
XX |
Bianka jest cała szara. Jej śniada cera ma w
sobie jakby rozpuszczoną ingrediencję wygasłego popiołu. Myślę, że dotknięcie
jej dłoni musi przekraczać wszystko wyobrażalne. |
Bjanka je cela
siva. Njena mrka koža ima u sebi kao neku rastvorenu primesu ugašenog pepela.
Mislim da dodir njene ruke mora da prelazi sve što se može zamisliti. |
Całe pokolenia tresury tkwią w jej
zdyscyplinowanej krwi. Wzruszające jest to zrezygnowane poddanie pod nakazy
taktu, świadczące o przezwyciężonej przekorze, o buntach przełamanych, o cichych
salochach po nocy i gwałtach zadanych jej dumie. Każdym swym ruchem wkłada
się ona, pełna dobrej woli i smutnego wdzięku, w formy przepisane. Nie robi
nic ponad konieczność, każdy gest jej jest skąpo odmierzony, ledwo
wypełniający formę, wchodzący w nią bez entuzjazmu, jakby tylko z biernego
poczucia obowiązku. Z głębi tych przezwyciężeń czerpie Bianka swe
przedwczesne doświadczenie, swą wiedzę wszystkich rzeczy. Bianka wie
wszystko. I nie uśmiecha się nad tą wiedzą, jej wiedza jest poważna i pełna smutku,
a usta przymknięte nad nią w linię skończonej piękności – brwi zarysowane z
surową akuratnością. Nie, z wiedzy swej nie czerpie ona żadnego asumptu do
pobłażliwego rozluźnienia, do miękkości i rozwiązłości. Wprost przeciwnie.
Jak gdyby tej prawdzie, w którą wpatrzone są jej smutne oczy, można było
sprostać tylko natężoną bacznością, tylko najściślejszym przestrzeganiem
formy. I jest w tym niechybnym takcie, w tej lojalności wobec formy całe
morze smutku i z trudem przezwyciężonego cierpienia. |
Cela pokolenja
dresure žive u njenoj disciplinovanoj krvi. Dirljivo je to rezignirano
predavanje naredbama takta, koje svedoči o savladanom prkosu, o slomljenim
pobunama, o tihim jecajima i nasiljima učinjenim nad njenim ponosom. Svakim
svojim pokretom pridržava se ona, puna dobre volje i tužne privlačnosti,
propisanih formi. Ne čini ništa što nije neophodno, svaki njen gest je škrto
odmeren, jedva ispunjava formu, ulazi u nju bez oduševljenja, kao samo po
nekom pasivnom osećanju odgovornosti. Iz dubine tih savlađivanja crpe Bjanka
svoje prerano iskustvo, svoje znanje svih
stvari. Bjanka zna sve. I ne osmehuje se tom znanju, njeno je znanje ozbiljno
i puno tuge,
a usta zatvorena nad njim u linije savršene lepote – obrve izvučene sa surovom tačnošću. Ne, iz svoga znanja ona ne crpe nikakav povod za snishodljivu razuzdanost, mekoću i preteranu slobodu. Sasvim suprotno. Kao da se sa tom istinom, u koju su zagledane njene tužne oči, moglo izaći nakraj samo napetom pažnjom, samo najstrožijim čuvanjem forme. I u tom nepogrešivom taktu, u toj lojalnosti prema formi, postoji celo more tuge i s mukom savladane patnje. |
A jednak, choć złamana formą, wyszła spod
niej zwycięsko. Lecz jakąż ofiarą okupiła ten triumf! |
Pa ipak iako slomljena formom, ona je izašla kao pobednica nad njom. Ali kakvom žrtvom je otkupila taj trijumf. |
Gdy idzie – smukła i prosta – nie wiadomo
czyją dumę nosi z prostotą na niewyszukanym rytmie swego chodu, czy pokonaną
dumę własną, czy triumf zasad, którym uległa. |
Kad ide – vitka i uspravna – ko zna čiji ponos nosi s jednostavnošću u prirodnom ritmu svoga hoda, da li sopstveni ponos ili trijumf nazora kojima se podvrgava. |
Ale za to, gdy spojrzy prostym, smutnym podniesieniem
oczu – nagle wie wszystko. Młodość nie uchroniła jej przed odgadnięciem
rzeczy najtajniejszych. Cicha jej pogoda jest ukojeniem po długich dniach
płaczu i szlochania. Dlatego oczy jej są podkrążone i mają wilgotny, gorący
żar w sobie i tę nieskorą do rozrzutności celowość spojrzeń, która nie
chybia. |
Ali zato, kad pogleda prostim, tužnim podizanjem očiju – naglo zna sve. Mladost je nije sačuvala od odgonetke najtajnijih stvari. Njeno tiho raspoloženje je umirenje posle dugih dana plača i jecanja. Zato njene oči imaju kolutove i vlažni vreli žar u sebi i tu svesnost pogleda koja se nerado razbacuje i ne promašuje. |
XXI |
XXI |
Bianka, cudowna Bianka jest dla mnie
zagadką. Studiuję ją z uporem, z zaciekłością – i rozpaczą – na podstawie markownika.
Jak to? Czy markownik traktuje także o psychologii? Naiwne pytanie! Markownik
jest księgą uniwersalną, jest kompendium wszelkiej wiedzy o ludzkim.
Naturalnie w aluzjach, potrąceniach, w niedomówieniach. Trzeba pewnej
domyślności, pewnej odwagi serca, pewnego polotu, ażeby znaleźć wątek, ten
ślad ognisty, tę błyskawicę przebiegającą stronice księgi. |
Bjanka, divna
Bjanka je za mene zagonetka. Proučavam je uporno, s besom – i očajanjem –
pomoću albuma za marke. Kako to? Zar se u albumu za marke govori i o
psihologiji! Album za marke je univerzalna knjiga, kompendijum sveg znanja o
ljudskom. Naravno u aluzijama, napomenama, nedorečenostima. Potrebna je
izvesna dosetljivost, izvesna hrabrost srca, izvestan polet, da se nađe nit,
taj vatreni trag, ta munja što seva preko stranice knjiga. |
Jednej rzeczy trzeba się wystrzegać w tych
sprawach: ciasnej małostkowości, pedanterii, tępej dosłowności. Wszystkie
rzeczy są powiązane, wszystkie nici uchodzą do jednego kłębka. Czy zauważyliście,
że między wierszami pewnych książek przelatują tłumnie jaskółki, całe wersety
drgających spiczastych jaskółek? Należy czytać z lotu tych ptaków... |
Jedne stvari se
treba čuvati pri tome: uskog sitničarstva, pedanterije, tupe doslovnosti. Sve
stvari su povezane, sve niti odlaze u jedno klupko. Jeste li primetili da
između redova izvesnih knjiga u jatima proleću lastavice, celi verseti
drhtavih, šiljatih lastavica? Treba čitati iz leta tih ptica... |
Ale powracam do Bianki. Jakże wzruszająco piękne
są jej ruchy. Każdy z nich uczyniony jest z rozwagą, od wieków zadecydowany,
podjęty z rezygnacją, jak gdyby z góry znała wszystkie przebiegi, nieuchronną
kolejność swych losów. Zdarza się, że chcę ją o coś zapytać wzrokiem,
poprosić o coś w myśli – siedząc naprzeciw niej w alei parku – i próbuję
sformułować mą pretensję. I zanim mi się to udało, ona już odpowiedziała.
Odpowiedziała ze smutkiem, jednym głębokim, zwięzłym spojrzeniem. |
Ali vraćam se
Bjanki. Kako su dirljivo lepi njeni pokreti. Svaki od njih napravljen
razumno, odlučen još pre mnogo vekova, učinjen s rezignacijom, kao da je
unapred znala sve tokove, neumitni red svoje sudbine. Dešava se da hoću nešto
da je zapitam pogledom, da je u mislima zamolim za nešto – sedeći nasuprot
nje u aleji parka – i pokušavam da formulišem svoju pretenziju. I pre no što
mi je to pošlo za rukom, ona je već odgovorila. Odgovorila je tužno, jednim
dubokim, sažetim pogledom. |
Dlaczego trzyma głowę pochyloną? W co wpatrzone
są jej oczy z uwagą, z zamyśleniem? Czy tak bezdennie smutne jest dno jej
losu? A jednak, mimo wszystko, czy nie niesie ona tej rezygnacji z godnością,
z dumą, jak gdyby tak właśnie być miało, jak gdyby ta wiedza, pozbawiając ją
radości, obdarzała za to jakąś nietykalnością, jakąś wyższą wolnością
znalezioną na dnie dobrowolnego posłuszeństwa? To nadaje jej uległości wdzięk
triumfu i to ją przezwycięża. |
Zašto drži glavu
pognutu? U šta su s pažnjom zagledane njene zamišljene oči? Zar je tako beskrajno
tužno dno njene sudbine? Pa ipak, i pored svega, ne nosi li ona tu
rezignaciju s dostojanstvom, s ponosom, kao da baš tako treba da bude, kao da
je to znanje, lišavajući se radosti, dariva za to nekom neprikosnovenošću,
nekom višom slobodom nađenom na dnu dobrovoljne poslušnosti? To njenoj
popustljivosti daje čar trijumfa i to je pobeđuje. |
Siedzi naprzeciw mnie na ławce obok
guwernantki, obie czytają. Jej biała sukienka – nigdy nie widziałem jej w
innym kolorze – leży jak rozchylony kwiat na ławce. Wysmukłe nogi o śniadej
karnacji przełożone są z niewymownym wdziękiem przez siebie. Dotknięcie jej
ciała musi być aż bolesne od skupionej świętości kontaktu. |
Sedi nasuprot mene
na klupi pored guvernante, obe čitaju. Njena bela haljina – nikad je nisam video
u drugoj boji – leži kao otvoren cvet na klupi. Vitke noge mrke puti sa
neiskazivom ljupkošću prebačene su jedna preko druge. Doticaj njenog tela
mora da je čak bolan od napregnute svetosti kontakta. |
Potem wstają obie, złożywszy książki. W jednym
krótkim spojrzeniu Bianka bierze i oddaje moje żarliwe pozdrowienie i jakby
nie obciążona oddala się meandrycznym przeplatańcem swych nóg, wpadającym
melodyjnie w rytm wielkich, elastycznych kroków guwernantki. |
Zatim ustaju obe,
zatvorivši knjige. Jednim kratkim pogledom Bjanka prima i predaje moj vatreni
pozdrav i kao neopterećena udaljuje se krivudavim prepletajima svojih nogu,
koje melodično padaju u ritam velikih, elastičnih koraka guvernante. |
XXII |
XXII |
Zbadałem cały obszar majoratu dookoła.
Okrążyłem kilkakrotnie cały ten rozległy teren obwarowany wysokim parkanem.
Białe ściany willi z jej tarasami, rozległymi werandami ukazywały mi się
wciąż w nowych aspektach. Za willą rozciąga się park, przechodzący potem w
bezdrzewną równinę. Stoją tam dziwne zabudowania, na wpół fabryki, na wpół
budynki folwarczne. Przyłożyłem oczy do szpary w parkanie, to, co ujrzałem,
musiało polegać na złudzeniu. W tej rozrzedzonej od upału aurze wiosennej
przywidują się nieraz rzeczy odległe, zwierciedlone poprzez całe mile
drgającego powietrza. A jednak głowa pęka mi od najsprzeczniejszych myśli.
Muszę poradzić się markownika. |
Ispitao sam ceo
prostor majorata unakolo. Nekoliko puta sam obišao taj veliki teren opkoljen
visokom ogradom. Beli zidovi vile sa njenim terasama, prostranim verandama,
stalno su mi se ukazivali u uvek novim aspektima. Iza vile se pruža park,
koji kasnije prelazi u ravnicu bez drveća. Tamo se dižu čudne građevine
napola fabrike napola majurske zgrade. Prislonio sam oči na pukotinu u
ogradi, ono što sam video, mora da je bila obmana. U toj od žege razređenoj
prolećnoj auri često se priviđaju daleke stvari, odražene kao ogledalom kroz
čitave milje drhtavog vazduha. Pa ipak glava mi puca od najprotivrečnijih misli.
Moram potražiti savet u albumu za marke. |
XXIII |
XXIII |
Czy to możliwe? Willa Bianki terenem
eksterytorialnym? Jej dom pod ochroną traktatów międzynarodowych? Do jakich
zdumiewających odkryć doprowadza mnie studium markownika! Czy jestem sam jeden
tylko w posiadaniu tej zadziwiającej prawdy? A jednak nie można zlekceważyć
wszystkich poszlak i argumentów, które markownik gromadzi dookoła tego
punktu. |
Je li to moguće?
Bjankina vila je eksteritorijalni teren? Njena kuća je pod zaštitom međunarodnih
ugovora? Do kakvih zaprepašćujućih otkrića me dovodi proučavanje albuma za
marke! Znam li samo ja tu čudnu istinu? Pa ipak ne mogu se potceniti svi
dokazi i argumenti, koje album gomila oko te tačke. |
Zbadałem dziś z bliska całą willę. Od
tygodni krążyłem dookoła wielkiej kunsztownie kutej bramy z herbem.
Skorzystałem z chwili, gdy dwa wielkie, puste ekwipaże wyjechały z ogrodu
willi. Skrzydła bramy stały szeroko rozwarte. Nikt ich nie zamykał. Wszedłem
niedbałym krokiem, dobyłem szkicownika z kieszeni, udając, że rysuję, oparty
o filar bramy, jakiś szczegół architektoniczny. Stałem na żwirowanej ścieżce,
którą tylekroć przechodziła lekka nóżka Bianki. Serce stawało mi bezgłośnie z
szczęśliwego strachu na myśl, że z którychś drzwi balkonowych wyjdzie jej
smukła postać w lekkiej sukience białej. Ale wszystkie okna i drzwi
zaciągnięte były zielonymi storami. Najmniejszy szelest nie zdradzał życia
utajonego w tym domu. Niebo chmurniało na horyzoncie, w oddali błyskało. W
ciepłym, rozrzedzonym powietrzu nie było najlżejszego powiewu. W ciszy tego
szarego dnia tylko kredowobiałe ściany willi przemawiały bezgłośną, a wymowną
elokwencją bogato rozczłonkowanej architektury. Jej lekka swada rozchodziła
się w pleonazmach, w tysiącznych wariantach tego samego motywu. Wzdłuż
jaskrawobiałego fryzu biegły w rytmicznych kadencjach płasko rzeźbione
girlandy, na lewo i prawo, i zatrzymywały się na rogach niezdecydowane. Z
wysokości środkowej terasy zbiegały marmurowe schody – patetyczne i
ceremonialne – wśród prędko rozstępujących się balustrad i waz
architektonicznych i spłynąwszy szeroko na ziemię, zdawały się zbierać i
cofać swą wzburzoną szatę w głębokim reweransie. |
Danas sam izbliza
ispitao celu vilu. Već nedelju dana sam kružio oko velike umetnički iskovane
kapije s grbom. Iskoristio sam trenutak kad je dvoje velikih, praznih kočija
izjahalo na vrata vile. Kapijska krila su stajala široko otvorena. Niko ih
nije zatvarao. Ušao sam nemarnim korakom, izvadio sam blok iz džepa, praveći
se da, naslonjen na kapijski stub, crtam neki arhitektonski detalj. Stajao
sam na pošljunčenoj stazi, kojom je toliko puta prelazila laka Bjankina
nožica. Srce mi je nemo zastajalo od srećnog straha pri pomisli da će na neka
od balkonskih vrata izaći njena vitka prilika u lakoj beloj haljini. Ali svi
prozori i vrata bili su zastrti zelenim zavesama. Ni najmanji šušanj nije
odavao prikriven život u toj kući. Nebo se oblačilo na horizontu, u daljini
je sevalo. U toplom razređenom vazduhu nije bilo ni najlakšeg daška. U tišini
tog sivog dana samo su zidovi vile, beli kao kreda, govorili bezglasnom ali
rečitom elokvencijom bogato raščlanjene arhitekture. Njena laka leporečivost
rasplinjavala se u pleonazmima, u hiljadama varijanata jednog istog motiva.
Duž svetlobelog friza pružale su se u ritmičkim kadencama i zadržavale se na
uglovima neodlučne. Sa visine srednje terase spuštale su se mermerne
stepenice – patetično i ceremonijalno – usred balustrada i arhitektonskih
vaza koje su se brzo širile i spustivši se široko na zemlju, izgledale kao da
skupljaju i povlače svoju odeću uznemirenu u dubokom reveransu. |
Mam dziwnie wyczulony zmysł stylu. Ten styl
drażnił mnie i niepokoił czymś niewytłumaczonym. Poza jego, z trudem
opanowanym, żarliwym klasycyzmem, poza tą pozornie chłodną elegancją kryły się
nieuchwytne dreszczyki. Ten styl był za gorący, zbyt ostro pointowany, pełny
niespodzianych pieprzyków. Jakaś kropla nieznanej trucizny wpuszczona w żyły
tego stylu czyniła jego krew ciemną, eksplozywną i niebezpieczną. |
Imam neobično
osetljivo čulo za stil. Taj stil me je dražio i uznemiravao nečim
neobjašnjivim. Sem njegovog, teško savladanog, revnosnog klasicizma, iza te
naizgled hladne elegancije, krili su se neuhvatljivi drhtaji. Taj stil je bio
preterano vatren, suviše oštro poentiran, pun neočekivanih mladeža. Neka
kapljica nepoznatog otrova puštena u žile tog stila činila je njegovu krv
tamnom, eksplozivnom i opasnom. |
Zdezorientowany wewnętrznie, drżąc od
sprzecznych impulsów, obchodziłem na palcach front willi, płosząc uśpione na
schodach jaszczurki. |
Unutrašnje
dezorijentisan, drhteći od protivrečnih impulsa, obilazio sam na prstima lice
vile, plašeći uspavane guštere na stepenicama. |
Dookoła wyschłego, okrągłego basenu ziemia
była spękana od słońca i jeszcze naga. Tu i ówdzie tylko wystrzelało z szpary
gruntu trochę żarliwej, fanatycznej zieleni. Wyrwałem kępkę tego zielska i
schowałem do szkicownika. Drżałem cały z wewnętrznego wzburzenia. Nad tym
basenem stało powietrze szare, nadmiernie przeźroczyste i połyskliwe, falując
z gorąca. Barometr na pobliskim słupie wskazywał katastrofalną zniżkę. Cisza
zalegała dookoła. Żadna gałązka nie poruszyła się od wietrzyka. Willa spała z
zapuszczonymi żaluzjami, świecąc kredową białością w bezgranicznej martwocie
szarej aury. Nagle, jakby ten zastój osiągnął punkt krytyczny, strąciło się
powietrze kolorowym fermentem, rozpadło się na płatki barwne, na migotliwe
łopoty. |
Oko isušenog,
okruglog bazena zemlja je bila ispucana od sunca i još gola. Samo ovde-onde
je iz pukotine u zemlji strčalo malo marljivog, fanatičkog zelenila. Iščupao
sam busen tog zelja i sakrio sam ga u blok. Ceo sam drhtao od unutrašnjeg
uzbuđenja. Nad tim bazenom je stajao siv, neobično prozračan i bleštav
vazduh, talasajući se od vrućine. Barometar na obližnjem stubu pokazivao je
katastrofalan pad. Unaokolo je vladala tišina. Nijedna grančica se nije
pokrenula od vetrića. Vila je spavala sa spuštenim kapcima, sijajući se kao
kreda belom bojom u bezgraničnom mrtvilu sive aure. Iznenada, kao da je taj
zastoj dostigao kritičnu tačku, vazduh se staložio šarenim fermentom, raspao
se na šarene pahuljice, na treperavo šuškanje. |
Były to ogromne, ociężałe motyle zajęte
parami miłosną igraszką. Niedołężny, drgający trzepot utrzymywał się przez
chwilę w martwej aurze. Wyprzedzały się na przemian o piędź i znów łączyły w
locie, tasując w pociemniałym powietrzu całą talię barwnych rozbłysków. Czy
był to tylko szybki rozkład wybujałej aury, fatamorgana powietrza pełnego
haszyszu i fanaberii? Uderzyłem czapką i ciężki, pluszowy motyl opadł na
ziemię, trzepocząc skrzydłami. Podniosłem go i schowałem. Jeden dowód więcej. |
Bili su to
ogromni, tromi leptirovi zauzeti ljubavnom igrom u parovima. Bedno, drhtavo
šuštanje se trenutak zadržalo u mrtvoj auri. Naizmenično su se prestizavali
za jedan pedalj i ponovo sjedinjavali u letu, mešajući u potamnelom vazduhu
celu taliju šarenih blesaka. Je li to bio samo brzi raspad bujne aure,
fatamorgana vazduha punog hašiša i naduvenosti? Udario sam kapom i teški,
somotski leptir je pao na zemlju, lupajući krilima. Digao sam ga i sakrio.
Jedan dokaz više. |
XXIV |
XXIV |
Odgadłem tajemnicę tego stylu. Tak długo
linie tej architektury w swej natarczywej swadzie powtarzały ten sam
niezrozumiały frazes, aż pojąłem ten szyfr zdradliwy, to perskie oko, tę
łaskotliwą mistyfikację. Była to zaprawdę zbyt przejrzysta maskarada. W tych
wyszukanych i ruchliwych liniach o przesadnej wytworności była jakaś papryka
nazbyt ostra, jakiś nadmiar gorącej pikanterii, było coś fertycznego,
żarliwego, zbyt jaskrawo gestykulującego – coś, jednym słowem, kolorowego,
kolonialnego i łypiącego oczyma... Tak jest, styl ten miał na dnie swym coś
niesłychanie odrażającego – był rozpustny, wymyślny, tropikalny i niesłychanie
cyniczny. |
Odgonetnuo sam
tajnu tog stila. Tako su dugo linije te arhitekture u svojoj upornoj
govorljivosti ponavljale jednu istu nerazumljivu frazu, da sam shvatio tu
izdajničku šifru, taj mig, tu golicavu mistifikaciju. Bila je to zaista isuviše
prozirna maskarada. U tim neprirodnim i nemirnim linijama preterane
elegancije bilo je neke preterano ljute paprike, neki suvišak vrele
pikantnosti; bilo je nečeg okretnog, vatrenog, nečeg što je napadno
gestikuliralo – nečeg, jednom rečju šarenog, kolonijalnog, što je treptalo
očima... Da, taj stil je na svom dnu imao nešto nečuveno uvredljivo – bio je
razvratan, tropikalan i nečuveno ciničan. |
XXV |
XXV |
Nie potrzebuję wyjaśniać, jak mną to odkrycie
wstrząsnęło. Odległe linie zbliżają się i łączą, zestrzelają się
niespodzianie raporty i paralele. Pełen wzburzenia, podzieliłem się z
Rudolfem mym odkryciem. Okazał się mało wzruszony. Żachnął się nawet
niechętnie, zarzucając mi przesadę i zmyślanie. Coraz częściej zarzuca mi
blagę, umyślną mistyfikację. Jeżeli miałem dla niego, jako właściciela
albumu, jeszcze pewien sentyment, to jego, zawistne, pełne niepohamowanej
goryczy wybuchy odstręczają mnie coraz bardziej od niego. Nie okazuję mu
jednak urazy, jestem niestety od niego zależny. Cóż zrobiłbym bez markownika?
On wie o tym i wykorzystuje tę przewagę. |
Ne treba da
objašnjavam koliko me je to otkriće uzbudilo. Daleke linije se približavaju i
sjedinjavaju, neočekivano se obaraju raporti i paralele. Pun gneva, saopštio
sam Rudolfu svoje otkriće. Njega je to malo uzbudilo. Čak se neprijateljski
obrecnuo na mene, prebacujući mi preterivanje i izmišljanje. Sve češće mi
prebacuje da sam hvalisavac, da namerno mistifikujem. Ako sam prema njemu,
kao vlasniku albuma, još i imao neke simpatije, njegove zajedljive
eksplozije, pune neuzdržane gorčine, sve više me udaljavaju od njega. Ipak mu
ne pokazujem da sam uvređen, nažalost zavisim od njega. Šta bih učinio bez
albuma za marke? On to zna i iskorišćava tu prednost. |
XXVI |
XXVI |
Zbyt wiele dzieje się w tej wiośnie. Zbyt
wiele aspiracyj, bezgranicznych pretensyj, wezbranych i nie objętych ambicyj
rozpiera te ciemne głębie. Ekspansja jej nie zna granic. Administracja tej
ogromnej, rozgałęzionej i rozrosłej imprezy jest ponad moje siły. Chcąc
przerzucić część ciężaru na Rudolfa, zamianowałem go współregentem.
Naturalnie anonimowo. Wraz z markownikiem jego stanowimy we troje razem
triumwirat nieoficjalny, na którym spoczywa ciężar odpowiedzialności za całą
tę niezgłębioną i nieogarniętą aferę. |
Isuviše mnogo se
dešava u tom proleću. Isuviše mnogo aspiracija, bezgraničnih pretenzija,
nadošlih i neobuhvaćenih ambicija raspinje tu tamnu zemlju. Njena ekspanzija
ne zna granica. Administracija te ogromne, razgranate i rasprostrte priredbe
prelazi moje snage. U želji da deo tereta
prebacim na Rudolfa, imenovao sam ga svojim saregentom. Naravno anonimno.
Zajedno sa njegovim albumom za marke činimo jedan nezvaničan trijumvirat, na
kome leži teret odgovornosti za tu celu nejasnu i neobuhvatnu aferu. |
XXVII |
XXVII |
Nie miałem odwagi obejść willi i dostać się
na drugą stronę. Zostałbym niechybnie dostrzeżony. Dlaczego mimo to mam
uczucie, jak gdybym już tam kiedyś był – bardzo dawno? Czy w gruncie rzeczy
nie znamy już z góry wszystkich krajobrazów, które napotkamy w naszym życiu?
Czy może w ogóle coś zajść jeszcze całkiem nowego, czego byśmy w najgłębszych
naszych rezerwach od dawna nie przeczuli? Wiem, że kiedyś o jakiejś późnej
godzinie stanę tam na progu ogrodów, ręka w rękę z Bianką. Wejdziemy w te
zapomniane zakątki, gdzie między starymi murami zamknięte są zatrute parki,
te sztuczne raje Poego, pełne szaleju, maku i opiatycznych powoi, płonących
pod burym niebem bardzo starych fresków. Zbudzimy biały marmur statuy śpiącej
z pustymi oczyma w tym zamarginesowym świecie, za rubieżą zwiędłego
popołudnia. Spłoszymy jej jedynego kochanka, czerwonego wampira uśpionego na
jej łonie ze złożonymi skrzydłami. Uleci bezgłośnie, miękki, płynny i
falujący bezsilnym, bezcielesnym, jaskrawoczerwonym ochłapem bez szkieletu i
substancji, zawiruje, rozłopoce się, rozkłóci bez śladu w zmartwiałym
powietrzu. Przez małą furtkę wkroczymy na całkiem pustą polanę. Roślinność
będzie tam spalona jak tytoń, jak preria w późne lato indiańskie. Będzie to
może w stanie New Orleans albo Luizjana – kraje wszak są tylko pretekstami.
Siądziemy na kamiennym ocembrowaniu kwadratowej sadzawki. Bianka zamoczy
białe palce w ciepłej wodzie pełnej żółtych liści i nie podniesie oczu. Po
drugiej stronie siedzieć będzie czarna, smukła postać cała zakwefiona.
Zapytam o nią szeptem, a Bianka potrząśnie głową i powie cicho: – Nie bój
się, ona nie słucha, to jest moja zmarła matka, która tu mieszka. – Potem
powie mi rzeczy najsłodsze, najcichsze i najsmutniejsze. Nie będzie już
żadnej pociechy. Zmierzch będzie zapadał... |
Nisam imao
hrabrosti da obiđem vilu i izađem na drugu stranu. Sigurno
bih bio primećen. Zašto i pored toga imam osećaj kao da sam tamo već jednom
bio – vrlo davno? Zar ustvari već unapred ne znamo sve predele koje ćemo
susresti u našem životu? Može li se uopšte desiti nešto sasvim novo što ne
bismo u našim najdubljim rezervama već odavno predosetili? Znam da ću jednom
jednog kasnog sata stati tamo na trgu vrtova, držeći se za ruke sa Bjankom.
Ući ćemo u te zaboravljene zakutke, gde su između starih zidova zatvoreni ti
parkovi, ti veštački Poovi rajevi puni kukute, maka i pobožnih puzalica koje
gore pod mrkim nebom vrlo starih fresaka. Probudićemo beli mramor statue što
spava s praznim očima u tom svetu izvan margine, iza granice uvelog
popodneva. Poplašićemo njenog jedinog ljubavnika, crvenog vampira uspavanog
na njenom krilu sa složenim krilima. Odleteće bez glasa, mek, tečan i
talasujući se nemoćnim bestelesnim svetlocrvenim ostatkom bez skeleta i
supstance, zakružiće, zašuštati, razliće se bez traga u mrkom vazduhu. Kroz
mala vratašca stupićemo na sasvim pustu poljanu. Rastinje će tamo biti
spaljeno kao duvan, kao prerija u pozno indijansko leto. To će možda biti u
državi Nju Orlean ili Luizijani – jer zemlje su samo izgovor. Sešćemo na
kameni zid kvadratnog ribnjaka. Bjanka će zamočiti prste u toplu vodu punu
žutog lišća i neće podići oči. S druge strane će sedeti crna vitka prilika
sva pod velom. Šapatom ću zapitati ko je to, a Bjanka će zatresti glavom i
tiho reći: »Ne boj se, ona ne sluša, to je moja umrla majka koja tu stanuje«.
Zatim će mi reći najslađe, najtiše i najtužnije reči. Više neće biti nikakve
radosti. Sumrak će lagano padati... |
XXVIII |
XXVIII |
Wypadki przeganiają się w oszalałym tempie.
Przyjechał ojciec Bianki. Stałem dziś u zbiegu ulic Fontann i Skarabeusza,
gdy nadjechała lśniąca, otwarta landara z pudłem szerokim i płytkim jak koncha.
W białej tej, jedwabnej muszli ujrzałem Biankę na wpół leżącą w tiulowej
sukience. Łagodny jej profil ocieniony był krezą kapelusza, która, opuszczona
w dół, przytrzymana była wstążką pod brodą. Tonęła niemal cała w szlarach
białego fularu, siedząc obok pana w czarnym tużurku i białej pikowej
kamizelce, na której złocił się ciężki łańcuch z mnóstwem breloków. Pod
czarnym, głęboko zasuniętym melonikiem szarzała zamknięta, ponura twarz z
bokobrodami. Zadrżałem do głębi na ten widok. Nie mogło być wątpliwości. Był
to pan de V... |
Događaji se
prestižu u ludačkom tempu. Doputovao je Bjankin otac. Stajao sam danas na
uglu ulice Vodoskoka i Balegara, kad su naišle sjajne,
otvorene kočije s košem širokim i plitkim kao školjka. U toj
beloj, svilenoj školjki ugledao sam poluležeću Bjanku u haljini od tila. Njen
blagi profil je bio osenčen obodom šešira koji je spušten nadole pridržavala
traka pod bradom. Skoro cela je tonula u trake bele svile, sedeći kraj
gospodina u crnom kaputu i belom prsluku od pikea, na kome se zlatno prelivao
teški lanac sa mnoštvom ukrasa. Pod crnim, duboko nabijenim polucilindrom
sivelo se zatvoreno mračno lice sa bakenbardima. Zadrhtao sam do dna srca kad
sam to video. Nije moglo biti nikakve sumnje. Bio je to gospodin de V... |
Gdy elegancki pojazd mijał mnie, dudniąc
dyskretnie elastycznym pudłem – Bianka powiedziała coś do ojca, który
odwrócił się i skierował na mnie spojrzenie swych wielkich czarnych okularów.
Miał twarz szarego lwa bez grzywy. |
Kad su elegantne
kočije prolazile pokraj mene, tutnjeći diskretno elastičnim košem – Bjanka
reče nešto ocu, koji se okrenu i upravi na mene pogled svojih velikih crnih
naočara. Imao je lice sivog lava bez grive. |
W uniesieniu, nieprzytomny niemal od najsprzeczniejszych
uczuć, zawołałem: – licz na mnie!... – i – do ostatniej kropli krwi... – i
wypaliłem w powietrze z pistoletu dobytego z zanadrza. |
U uzbuđenju skoro
izbezumljen od najprotivurečnijih osećanja povikao sam: »Računaj na mene!...
– i – do poslednje kapi krvi...« i ispalio u vazduh iz pištolja izvučenog iz
nedara. |
[XIII] Iz konačne verzije Proleća [Sanatorium pod
Klepsydrą, 1937] Šulc je izbacio početak (štampan u: "Kamena",
1935); danas se taj fragment štampa pod naslovom Teatr Paschy koji je
priređivač Ježi Ficovski
izvukao iz teksta [Teatar Pashe, u: Republika snova: pripovetke,
fragmenti, eseji / Bruno Šulc, s poljskog preveo Aleksandar Šaranac, Beograd:
Rad, 2001, str. 5-6]:
“Krajem zime, dolazi red trezvenih, običnih, ničim
označenih dana, dana praznog ukusa, poput velikih kolača koji se peku u
četvrtak za celu nedelju, i leže u redu na polici u hladnim, belim, oblačnim
popodnevima.
Ti su dani izrastali iz svojih dvanaest sati kao deca iz
tesnih odela i smrzavali se – svakoga dana sve duži – u pretprolećna popodneva
koja su se lagano vukla, u svetle sumrake koji nisu hteli da se završe. Tada,
naglo, iz kolotečine nedelja izranjali su uskršnji praznici i, iznenada, u
pustinji dana, vreme je u svojoj dubini počelo da se oblikuje bojom i smislom,
i na scenu je stupao čitav taj veliki teatar Pashe, ta višespratna misterija
prastarog egipatskog proleća: ta veličanstvena i bezdana gozba postavljena na
dugim, belim stolovima, u svetlosti srebrnih svećnjaka, što su treperili pod
dodirom prevelike i puste pashalne noći. Te pashalne noći su stajale kao tamne
kulise iz otvorenih vrata kuće, i rasle su do neshvatljivih i ogromnih pitanja,
dok su nad blještavom paradom stola na trenutak zastajale prema biblijskom redu
uložene figure njenog zodijaka: egipatske kletve i rasipale se u zvezdani prah,
samlevene u žrvnju ove noći, koja je drugačija od svih ostalih noći u godini.
Tako je rasla ta tuđa i tvrda prolećna noć u svojoj
dubini od kletvi i poraza, i među zvečanjem njenih zvezda razmnožavale su se u
ogromnim prostranstvima žabe, zmije i svakakve druge gadosti i rojio se čitav
prostor od tajnog dešavanja, a u njenom središtu otvarala se tama lavirintima
soba, crvenih komora, ofarbanih fioka, u kojima su naglo umirali prvorođenci,
dok su se vrata zalupljivala sa roditeljskim plačem.
A kada bi praznična nedelja prošla, vraćan je taj
višespratni teatar [Pashe] opet u ravnodušni zid nedelja, koji se poravnjavao,
i ulice su ponovo tekle prazne, i zaboravljalo se na proleće, [kojeg] još nije
bilo.”
[XVII] To poglavlje nedostaje u časopisnoj verziji
("Skamander", 1936): pojavljuje se u štampanoj veziji zbirke Sanatorium
pod Klepsydrą (1937); prvobitno
štampano pod naslovom Zmierzch wiosenny [Prolećni sumrak] u:
"Wiadomości Literackie" 1937, nr 21.