www.brunoschulz.org

 

Spring

La Primavera

  ILUSTRACIJE

 

 

 

 

 

 

 

 

SANATORIJUM POD KLEPSIDROM

ß GENIJALNA EPOHA

JULSKA NOĆ à

 

 

 

Bruno Šulc

 

 

 

Bruno Schulz

PROLEĆE
WIOSNA

E I-X

 

XI

 

 

XI

 

Tu jest miejsce do rozwinięcia krótkiej paraleli między Aleksandrem Wielkim a moją osobą. Aleksander Wielki czuły był na aromaty krajów. Nozdrza jego przeczuwały niesłychane możliwości. Był on jednym z tych, nad których twarzą przesunął, Bóg swą dłoń we śnie, tak że wiedzą, czego nie wiedzą, stają się pełni domysłów i podejrzeń, a przez zamknięte powieki przesuwają się im refleksy dalekich światów. Wziął on jednak aluzje boskie zbyt dosłownie. Będąc człowiekiem czynu, czyli płytkiego ducha, wytłumaczył sobie misję swoją jako posłannictwo zdobywcy świata. Jego pierś napełniało to samo nienasycenie, co moją, te same westchnienia rozszerzały je, wstępując w jego duszę, horyzont za horyzontem; krajobraz za krajobrazem. Nie miał nikogo, kto by sprostował jego pomyłkę. Nawet Arystoteles go nie rozumiał. Tak umarł rozczarowany, mimo że zdobył świat cały, zwątpiwszy o Bogu, który się wciąż przed nim usuwał, i o Jego cudach. Jego portret zdobił monety i marki wszystkich krajów. Za karę stał się on Franciszkiem Józefem swoich czasów.

Tu je mesto za izlaganje kratke paralele između Aleksandra Velikog i moje sobe. Aleksandar Veliki je bio osetljiv na mirise zemalja. Njegove nozdrve su predosećale nečuvene mogućnosti. On je bio jedan od onih, nad čijim je licem Bog prešao svojom rukom u snu, tako da znaju ono što ne znaju, postaju puni pretpostavki i podozrenja, a kroz spuštene kapke prolaze im refleksi dalekih svetova. Ipak božje aluzije je shvatio doslovno. Kao čovek od čina, što znači plitkog duha, protumačio je sebi svoju misiju kao poslaništvo osvajača sveta. Njegove grudi je ispunjavala ona ista nezasitost, kao i moje, ti isti uzdasi su ih nadimali ulazeći u njegovu dušu, horizont za horizontom, predeo za predelom. Nije imao nikoga ko bi ispravio njegove greške. Čak ni Aristotel ga nije razumeo. Tako je umro razočaran, iako je osvojio ceo svet, posumnjavši u Boga, koji se stalno sklanjao od njega, i njegova čuda. Njegov portret je krasio monete i marke svih zemalja. Za kaznu je postao Franc Jozef svoga vremena.

 

XII

 

XII

 

Chciałbym dać czytelnikowi choć przybliżone wyobrażenie, czym była wówczas ta księga, w której kartach preliminowały się i układały ostateczne sprawy tej wiosny. Niewymowny, niepokojący wiatr szedł lśniącym szpalerem tych marek, udekorowaną ulicą herbów i sztandarów, rozwijając żarliwie godła i emblemy falujące w zatchnionej ciszy, w cieniu chmur groźnie wyrosłym nad horyzontem. Potem zjawiali się nagle pierwsi heroldzi na pustej ulicy, w galowych strojach, z czerwonymi opaskami na ramionach, lśniący od potu, bezradni, pełni misji zaaferowania. Dawali znaki w milczeniu, wzruszeni do głębi i pełni uroczystej powagi, i już mroczniała ulica od nadciągającej demonstracji, ciemniały ze wszystkich przecznic szpalery w chrzęście tysięcy nadchodzących nóg. Była to ogromna manifestacja krajów, uniwersalny pierwszy maj, monstr-parada światów. Świat manifestował tysiącem jak do przysięgi wzniesionych rąk, flag i sztandarów, manifestował tysiącem głosów, że nie jest za Franciszkiem Józefem I, ale za kimś o wiele, o wiele większym. Nad wszystkim falował kolor jasnoczerwony, niemal różowy, niewymowny, wyzwalający kolor entuzjazmu. Z San Domingo, z San Salvador, z Florydy nadchodziły delegacje zdyszane i gorące, całe w garniturach malinowych, i kłaniały się melonikami koloru czereśni, spod których ulatywały rozkrzyczane szczygły, po dwa, po trzy. Lśniący wiatr wyostrzał w szczęśliwych przelotach blask trąb, otrzepywał miękko i bezsilnie kanty instrumentów, roniące na wszystkich brzegach ciche miotełki elektryczności. Mimo natłoku, mimo defilady tysięcy, wszystko odbywało się w porządku, ogromna rewia rozwijała się planowo i w ciszy. Są chwile, iż flagi z balkonów falujące gorąco i gwałtownie, wijące się w zrzedłym powietrzu w amarantowych torsjach, w gwałtownych cichych trzepotach, w daremnych wzlotach entuzjazmu – wstają nieruchomo, jak na apel, i cała ulica staje się czerwona, jaskrawa i pełna milczącego alarmu, podczas gdy w pociemniałej dali odlicza się uważnie głuche saluty kanonady, czterdzieści dziewięć detonacji, w mroczniejącym powietrzu.

Hteo bih da čitaocu dam bar približnu predstavu o tome, šta je tada bila ta knjiga, u čijim listovima su se preliminirale i uređivale poslednje stvari tog proleća. Neizrecivi, uznemirujući vetar je išao sjajnim špalirom tih maraka, iskićenom ulicom grbova i zastava, usrdno razvijajući grbove i ambleme, koji su se talasali u zadihanoj tišini, u senci oblaka koji su preteći izrasli na horizontu. Zatim su se iznenada javljali prvi heroldi na pustoj ulici, u svečanoj odeći, s crvenim trakama na ramenima, sjajni od znoja, bespomoćni, puni misije i zauzetosti. Ćutke su davali znakove, uzbuđeni do dna srca i puni svečane ozbiljnosti, i ulica je već počinjala tamneti od demonstracije što se približavala, u svim sporednim ulicama se smračivalo u topotu hiljada nogu koje su se približavale. Bila je to ogromna manifestacija država, univerzalni Prvi maj monstr-defile svetova. Svet je manifestovao hiljadama kao na zakletvu dignutih ruku zastava i barjaka, manifestovao je hiljadama glasova, da nije za Franca Jozefa I, nego za nekoga mnogo, mnogo većeg. Iznad sviju se talasala svetlo crvena boja, skoro ružičasta, neizreciva, oslobađajuća boja entuzijazma. Iz San Dominga, iz San Salvadora, iz Floride stizale su zadihane i vrele delegacije, cele u odelima malinove boje i pozdravljale polucilindrima trešnjeve boje, ispod kojih su izletali bučni čvorci, po dva, po tri. Sjajni vetar je izoštravao u srećnim preletima blesak truba, meko i nemoćno otresao ivice instrumenata, koji su na svim obalama ronili tihe metlice elektriciteta. I pored gužve, i pored defilea hiljada, sve je teklo u redu, ogromna revija se razvijala po planu i u tišini. Ima trenutaka kad zastave sa balkona koje se strasno i vredno talasaju, lepršajući u proređenom vazduhu u povraćanju amarantove boje, u strasnoj tihoj lupi, u uzaludnim poletima oduševljenja – staju nepokretno, kao u prozivku, i cela ulica postaje crvena, svela i puna neme uzbune, dok se u potamneloj daljini pažljivo odbrojavaju potmuli pozdravi kanonade, četrdeset i devet eksplozija, u sve tamnijem vazduhu.

Potem horyzont chmurnieje raptownie jak przed wiosenną burzą, błyszczą tylko jaskrawo instrumenty orkiestr i w ciszy słychać pomruk ciemniejącego nieba, szum dalekich przestworzy, podczas gdy z pobliskich ogrodów zapach czeremchy nadpływa w skupionych ładunkach i rozładowuje się bezbronnie w niewymownych rozprzestrzeniach.

Zatim se horizont naglo prevlači oblacima kao pred proleće u buru, samo svetlo blešte instrumenti orkestra i u tišini se čuje rika neba koje tamni, šum dalekih prostranstava, dok iz obližnjih vrtova dopire miris divlje trešnje u skoncentrisanim tovarima i rastovaruje se bespomoćno u neizrecivom rasprostiranju.

 

XIII

 

XIII

 

Aż pewnego dnia przy końcu kwietnia było przedpołudnie szare i ciepłe, ludzie szli, patrząc przed siebie w ziemię, zawsze w ten metr kwadratowy wilgotnej ziemi przed sobą, i nie czuli, że bokami mijają drzewa parku, czarno rozgałęzione, pękające w rozlicznych miejscach w słodkie, jątrzące się rany.

Jednoga dana pred kraj aprila bilo je sivo i toplo pre podne, ljudi su išli gledajući pred sebe u zemlju, uvek u onaj kvadratni metar vlažne zemlje pred sobom, i nisu osećali da sa strane prolaze pored drveća parka, crno razgranatog, koje je na raznim mestima pucalo u slatke, gnojne rane.

Uwikłane w czarnej gałęzistej sieci drzew szare, duszne niebo leżało ludziom na karku – wichrowato spiętrzone, bezforemnie ciężkie i ogromne jak pierzyna. Ludzie gramolili się spod niego na rękach i nogach, jak chrabąszcze w tej ciepłej wilgoci, obwąchujące czułymi różkami słodką glinę. Świat leżał głuchy, rozwijał się i rósł gdzieś w górze, gdzieś z tyłu i w głębi – błogo bezsilny – i płynął. Chwilami zwalniał i przypominał coś mglisto, gałęził się drzewami, oczkował gęstą, lśniącą siatką ćwierkania ptasiego, narzuconą na ten dzień szary, i szedł w głąb, w wężowanie podziemne korzeni, w ślepe pulsowanie robaków i gąsienic, w głuche zamroczenie czarnoziemu i gliny.

Upleteno u crnu granatu mrežu drveća sivo, zagušljivo nebo ležalo je ljudima na vratu – iskrivljeno podignuto, bezoblično teško i ogromno kao perina. Ljudi su bauljali ispod njega na rukama i nogama, kao gundelji u toploj vlazi njuškajući osetljivim rožićima slatku glinu. Svet je ležao gluv, razvijao se i rastao negde u visini, negde od pozadi i u dubini – slatko nemoćan – i tekao. Na trenutke je usporavao i podsećao na nešto maglovito, granao se drvećem, pokrivao očima guste, sjajne mreže ptičjeg cvrkutanja, nabačene na taj sivi dan, i išao u dubinu, u podzemno vijuganje korenja, u slepo pulsiranje crva i gusenica, u gluvu zamračenost crnice i gline.

A pod tym bezforemnym ogromem kucali ludzie ogłuszeni i bez myśli w głowie, kucali z głowami w dłoniach, wisieli zgarbieni na ławkach parków, z płatkiem gazety na kolanach, z której tekst spłynął w wielką, szarą bezmyślność dnia, wisieli niezgrabnie w pozie jeszcze wczorajszej i ślinili się bezwiednie.

A ispod te bezoblične ogromnosti čučali su ljudi zaglušeni i bez misli u glavi, čučali s glavama u rukama, visili pogrbljeni na klupama parkova, s komadom novina na kolenima, sa kojih je tekst otekao u veliku, sivu besmislenost dana, visili su nezgrapno još u jučerašnjoj pozi i nesvesno se slinili.

Może ogłuszały ich te gęste grzechotki ćwierkania, te niestrudzone makówki sypiące szary śrut, którym ćmiło się powietrze. Chodzili ospale pod tym gradem ołowianym i rozmawiali na migi w tej ulewie rzęsistej lub zrezygnowani milczeli.

Možda su ih zaglušivale te guste čegrtaljke cvrkutanja, te neumorne čaure maka koje su prosipale sivo olovo, koga je bio prepun vazduh. Išli su sanjivo pod olovnim gradom i razgovarali znacima u tom obilnom pljusku ili rezginirano ćutali.

Ale gdy około jedenastej godziny przed południem gdzieś w jakimś punkcie przestrzeni przez wielkie spęczniałe ciało chmur wykłuło się słońce bladym kiełkiem – wtedy nagle w gałęzistych koszach drzew zaświeciły gęsto wszystkie pączki i szary welon ćwierkania oddzielił się powoli bladozłocistą siatką z twarzy dnia, który otworzył oczy. I to była wiosna.

Ali kad se oko jedanaest sati pre podne negde na nekoj tački prostranstva kroz veliko naduveno telo oblaka prokljuvilo sunce bledom klicom – tada su naglo u granatim koševima drveća gusto zasvetleli svi pupoljci i sivi veo cvrkutanja se lagano odelio bledozlaćanom mrežom od lica dana, koji je otvorio oči. To je bilo proleće.

Wtedy nagle, w jednej chwili, pusta przed chwilą aleja parku zasiana jest ludźmi śpieszącymi w różne strony, jakby była punktem węzłowym wszystkich ulic miasta, i zakwita strojami kobiet. Jedne z tych prędkich i zgrabnych dziewcząt śpieszą do pracy, do sklepów i biur, inne na schadzki, ale przez chwil parę, podczas których przechodzą przez ażurowy kosz alei dyszący wilgocią kwiaciarni i nakrapiany trelami ptaków – należą do tej alei i do tej godziny, są nie wiedząc o tym – statystkami tej sceny w teatrze wiosny, jak gdyby zrodziły się na deptaku razem z tymi delikatnymi cieniami gałązek i listków, pączkującymi w oczach na ciemnozłotym tle wilgotnego żwiru, i biegną parę złotych, gorących i kosztownych pulsów, a potem nagle zbledną i zajdą cieniem, wsiąkną w piasek, jak te filigrany przeźrocze, gdy słońce wejdzie w zamyślenie obłoków.

Tada je iznenada, u jednom trenutku, malo ranije pusta aleja parka bila zasejana ljudima koji su se žurili na razne strane, kao da je bila čvorno mesto svih gradskih ulica, i procvetala ženskim haljinama. Neke od tih brzih i skladnih devojaka žure na posao, u radnje i kancelarije, druge na sastanke, ali nekoliko trenutaka, za vreme kojih prolaze kroz azurni koš aleje koji diše vlagom cvećarnice i poprskan je ptičjom pesmom – pripadaju toj aleji i tom satu, – i ne znajući to – statistkinje su te scene u pozorištu proleća, kao da su se rodile na šetalištu zajedno sa tim finim senkama grančica i listića, koji su pred očima pupeli na tamnozlatnoj pozadini vlažnog šljunka, i pretrče nekoliko zlatnih, vrelih i skupocenih pulseva, a onda iznenada poblede i osenče se, upiju se u pesak, kao oni prozračni filigrani, kad sunce uđe u zamišljenost oblaka.

Ale przez jedną chwilę zaroiły aleję swym świeżym pośpiechem i z szelestu ich bielizny zdaje się płynąć ten bezimienny odór alei. Ach, te przewiewne i świeże od krochmalu koszulki prowadzone na spacer pod ażurowym cieniem wiosennego korytarza, koszulki z plamami mokrymi pod pachą, schnące w fiołkowych powiewach dali. Ach, te młode, rytmiczne, zgrzane od ruchu nogi w nowych, skrzypiących jedwabiem pończoszkach, pod którymi kryją się czerwone plamy i pryszcze – zdrowe, wiosenne wypryski krwi gorącej. Ach, cały ten park jest bezczelnie pryszczaty i wszystkie drzewa wysypują się pączkami pryszczy, które pękają ćwierkaniem.

Ali za jedan trenutak su ispunile aleje svojom svežom žurbom i iz šuštanja njihova rublja izgleda kao da teče taj bezimeni miris aleja. Ah, te lepršave i od štirka sveže košuljice izvedene u šetnju pod prozračnom senkom prolećnog hodnika, košuljice s mokrim mrljama pod pazuhom, koji se suše u ljubičicinim ćuhovima daljine. Ah, te mlade, ritmičke noge, ugrejane kretanjem, u novim šuštavim svilenim čarapama ispod kojih se kriju crveni listovi i bubuljice – zdrave, prolećne ekceme vrele krvi. Ah, ceo taj park je bestidno bubuljičav i sve drveće se osipa pupoljcima bubuljica, koje se rasprskavaju cvrkutom.

Potem aleja znów pustoszeje i po sklepionym deptaku gędoli cicho drucianymi szprychami wózek dziecinny na smukłych resorach. W mały lakierowanym czółenku, pogrążone w grządkę wysokich, krochmalonych szlar fularu śpi jak w bukiecie kwiatów coś od nich delikatniejszego. Dziewczyna, prowadząca powoli wózek, nachyla się czasem nad nim, przechyla na tylne koła, kwiląc osiami obręczy, ten bujający koszyk, rozkwitły białą świeżością, i rozdmuchuje pieszczotliwie ten bukiet tiulu aż do słodkiego, uśpionego jądra, przez którego sen wędruje jak bajka, podczas gdy wózek mija smugi cienia – ten przepływ obłoków i świateł.

Zatim aleja opet postaje pusta i po zasvođenom šetalištu tiho škripuću žičanim paocima dečja kolica na vitkim oprugama. U malom lakiranom čuniću, utonulo u gredicu visokih, uštirkanih svilenih pervaza spava kao u buketu cveća nešto još nežnije od njih. Devojka, koja je lagano gurala kolica, s vremena na vreme se naginje nad njih, podiže na zadnje točkove, cvileći osovinama obruča, tu ljuljuškavu korpicu, rascvetalu belom svežinom, i mazno razduvava taj buket tila sve do slatkog, uspavanog jezgra, kroz čiji san, kao bajka putuje ta reka oblaka i svetlosti, dok kolica prolaze trake senki.

Potem w południe wciąż jeszcze plecie się ten pączkujący wirydarz światłem i cieniem, a przez delikatne oka tej siatki sypie się bez końca świergot ptaszków – z gałęzi na gałązkę, sypie się perliście przez drucianą klatkę dnia, ale kobiety, przechodzące brzegiem deptaku, są już zmęczone i mają włosy rozluźnione od migreny i twarze znękane wiosną, a potem już całkiem pustoszeje aleja, a przez ciszę popołudnia przechodzi powoli zapach restauracji z pawilonu parkowego.

Zatim u podne još uvek se prepliće taj vrt napupeo svetlom i senkama, a kroz fina okca te mreže bez kraja se prosipa cvrkut ptica – sa grane na grančicu, biserno se roni kroz žičani kavez dana, ali žene, prolazeći ivicom staze, već su umorne i imaju kosu raspuštenu od migrene i lica izmučena prolećem, a onda aleja sasvim pusti, a kroz tišinu popodneva lagano prolazi miris restorana iz parkovskog paviljona.

 

XIV

 

 

XIV

 

Codziennie o tej samej godzinie przechodzi Bianka ze swą guwernantką przez aleję parku. Cóż powiem o Biance, jakże ją opiszę? Wiem tylko, że jest w sam raz cudownie zgodna ze sobą, że wypełnia bez reszty swój program. Z sercem ściśniętym głęboką radością widzę za każdym razem na nowo, jak – krok za krokiem – wchodzi w swą istotę, lekka jak tanecznica, jak nieświadomie trafia każdym ruchem w samo sedno.

Svaki dan u isti sat prolazi alejama parka Bjanka sa svojom guvernantom. Šta da kažem o Bjanki, kako da je opišem? Znam samo da je upravo u čudesnoj slozi sa samom sobom, da bez ostatka ispunjava svoj program. Srca stegnuta od duboke radosti vidim svaki put iznova kako – korak po korak – ulazi u svoje biće, laka kao balerina, kako nesvesno svakim pokretom pogađa u samu srž.

Idzie całkiem zwyczajnie, nie z nadmierną gracją, ale z prostotą chwytającą za serce, i serce ściska się ze szczęścia, że można tak po prostu być Bianką, bez żadnych sztuk i bez żadnego natężenia.

Ide sasvim obično, bez preterane gracije, ali s prostotom koja hvata za srce, i srce se steže od sreće, što je moguće tako prosto biti Bjankom bez ikakvih veština i bez ikakvih napora.

Raz podniosła powoli swe oczy na mnie i mądrość tego spojrzenia przeniknęła mnie na wskroś, przeszyła jak strzała na wylot. Odtąd wiem, że nic nie jest jej tajne, że zna wszystkie moje myśli od początku. Od tej chwili oddałem się jej do dyspozycji, bez granic i niepodzielnie. Przyjęła ledwo widocznym skinieniem powiek. Stało się to bez słowa, w przejściu, w jednym spojrzeniu.

Jednom je lagano podigla svoje oči na mene i mudrost toga pogleda me je skroz prožela, probila kao strela naskroz. Od tada znam da ništa nije tajno, da zna sve moje misli od početka. Od toga trenutka stavio sam joj se na raspoloženje bez granica i nedeljivo. Prihvatila je jedva vidljivim pokretom kapaka. To se desilo bez reči, u prolazu, jednim pogledom.

Gdy chcę ją sobie wyobrazić, mogę przywołać tylko jeden szczegół nic nie znaczący: jej spierzchłą skórę na kolanach, jak u chłopca, co jest głęboko wzruszające i prowadzi myśl w dręczące przesmyki sprzeczności, pomiędzy uszczęśliwiające antynomie. Wszystko inne, powyżej i poniżej, jest transcendentne i niewyobrażalne.

Kad hoću da je zamislim, mogu da dozovem u sećanje samo jednu pojedinost koja ništa ne znači: njenu ispucalu kožu na kolenima, kao kod dečaka, što je duboko uzbudljivo i odvodi misao u mučne klance suprotnosti, među antinomije koje usrećavaju. Sve drugo, više i niže, transcedentno je i nezamislivo.

 

XV

 

XV

 

Zagłębiłem się dziś znowu w markownik Rudolfa. Co za cudowne studium! Ten tekst jest pełen odsyłaczy, aluzji, napomknięć i pełen dwuznacznego migotania. Ale wszystkie linie zbiegają się w Biance. Co za uszczęśliwiające supozycje! Od węzła do węzła biegnie moje podejrzenie, jak wzdłuż lontu, zażegnięte świetlistą nadzieją – coraz bardziej olśnione. Ach, jak mi ciężko, jak ściska się serce od tajemnic, które przeczuwam.

Danas sam se opet bio udubio u Rudolfov album za marke. Kakva divna studija! Taj tekst je pun fusnota, aluzija, napomena i pun dvosmislenog treperenja. Ali sve linije se stiču u Bjanki. Kakve usrećujuće supozicije! Od čvora do čvora juri moje podozrenje, kao duž fitilja, zapaljeno svetlom nadom – sve više zaslepljeno. Ah, kako mi je teško, kako mi se srce steže od tajni koje predosećam.

 

XVI

 

XVI

 

W parku miejskim gra teraz codziennie wieczorem muzyka i przez aleje przesuwa się promenada wiosenna. Krążą i nawracają, mijają i spotykają się w symetrycznych, wciąż powtarzających się arabeskach. Młodzi ludzie noszą nowe, wiosenne kapelusze i trzymają niedbale rękawiczki w dłoni. Przez pnie drzew i żywopłoty świecą w sąsiednich alejach sukienki dziewcząt. Idą te dziewczęta parami, kołysząc się w biodrach, napuszone pianą szlar i wolantów, noszą ze sobą, jak łabędzie, te różowe i białe napuszenia – dzwony pełne kwitnącego muślinu i czasami osiadają nimi na ławce – jakby zmęczone ich pustą paradą - osiadają całą tą wielką różą gazy i batystu, która pęka, przelewając się płatkami. I wtedy odsłaniają się nogi założone jedna na drugą i skrzyżowane – splecione w biały kształt pełen nieodpartej wymowy, a młodzi spacerowicze, mijając je, milkną i bledną, rażeni trafnością argumentu, do głębi przekonani i zwyciężeni.

U gradskom parku sada svako veče svira muzika i kroz aleje teče prolećna promenada. Kruže i vraćaju se, obilaze i sreću u simetričnim arabeskama koje se stalno ponavljaju. Mladi ljudi nose nove prolećne šešire i nemarno drže rukavice u ruci. Kroz stabla drveća i živicu svetle se u susednoj aleji devojačke haljine. Idu te devojčice u parkovima, njišući se u bedrima, naduvene penom čipaka i karnera, nose na sebi, kao labudovi, tu ružičastu i belu naduvenost – zvona puna rascvetalog muslina i ponekad se spuštaju njima na klupe – kao umorne od njihove puste parade – spuštaju se celom tom velikom ružom gaze i batista, koji puca prelivajući se pahuljama. I tada se otkrivaju noge prebačene jedna preko druge i prekrštene – spletene u belu figuru punu neodoljive rečitosti, a mladi šetači, prolazeći pokraj njih, ćute i blede poraženi tačnošću argumenata, do kraja ubeđeni i pobeđeni.

Przychodzi chwila przed samym zmierzchem i kolory świata pięknieją. Wszystkie barwy wstępują na koturny, stają się odświętne, żarliwe i smutne. Szybko napełnia się park różowym werniksem, lśniącym lakierem, od którego rzeczy stają się naraz bardzo kolorowe i iluminowane. Ale już w tych barwach jest jakiś lazur zbyt głęboki, jakaś piękność zbyt jaskrawa i już podejrzana. Jeszcze chwila i gąszcz parku ledwie przysypany młodą zielenią, gałęzisty jeszcze i nagi, prześwieca cały na wskroś różową godziną zmierzchu; podbitą balsamem chłodu, napuszczoną niewymownym smutkiem rzeczy na zawsze i śmiertelnie pięknych.

Dolazi trenutak pred sam sumrak i boje sveta postaju lepše. Sve boje postaju uzvišene, svečane, strasne i tužne. Park se brzo puni ružičastim lakom, sjajnom politurom, od koje stvari odjednom postaju šarene i iluminisane. Ali već u tim bojama postoji neko suviše duboko plavetnilo, neka isuviše jarka i već podozriva lepota. Još trenutak i čestar parka, tek posut mladim zelenilom, još granat i nag, ceo se skroz osvetljava rumenim satom sumraka, postavljenim balsamom hlada, zasićen neiskazanom tugom stvari zauvek i samrtno lepih.

Wtedy nagle cały park staje się jak ogromna, milcząca orkiestra, uroczysta i skupiona, czekająca pod podniesioną pałeczką dyrygenta, aż muzyka w niej dojrzeje i wzbierze i nagle nad tą ogromną, potencjalną i żarliwą symfonią zapada szybki i kolorowy zmierzch teatralny, jak gdyby pod wpływem tonów nabrzmiewających gwałtownie w wszystkich instrumentach – wysoko gdzieś przeszywa młodą zieleń głos wilgi, zaszytej w gęstwinie – i nagle naokoło staje się uroczyście, samotnie i późno jak w wieczornym lesie.

Tada iznenada ceo park staje kao ogroman, ćutljiv orkestar, svečan i pažljiv, koji čeka pod podignutom dirigentskom palicom, dok muzika u njemu ne sazri i nadođe i iznenada na tu ogromnu, potencijalnu i vrednu simfoniju pada brz i šaren pozorišni sumrak, kao pod uticajem tonova koji naglo rastu na svim instrumentima – negde visoko, mlado zelenilo probija glas vuge skrivene u gustišu – i naglo unaokolo postaje svečano, samotno i kasno kao u večernjoj šumi.

Ledwo wyczuwalny powiew przepływa przez wierzchołki drzew, z których osypuje się dreszczem suchy nalot czeremchy – niewysłowiony i gorzki. Przesypuje się wysoko pod zmierzchającym niebem i spływa bezgranicznym westchnieniem śmierci ten gorzki aromat, w który pierwsze gwiazdy ronią swe łzy, kwiatki bzu uszczknięte z tej nocy bladej i liliowej. (Ach, wiem: jej ojciec jest lekarzem okrętowym; jej matka była kwarteronką. Na nią to czeka w przystani noc w noc ten mały ciemny parowiec rzeczny z kołami po bokach, i nie zapala latarni.)

Jedva osetljiv dašak prelazi iznad krošanja drveća, sa kojih se u drhtajima osipa suvi miris divlje trešnje – neiskaziv i gorak. Presipa se visoko pod sumračnim nebom i pada bezgraničnim uzdahom smrti taj gorki miris, u koji prve zvezde rone svoje suze, kao cvetići jorgovana otkinuti te blede i ljubičaste noći. (Ah, znam: njen otac je brodski lekar, njena majka je držala samce. Na nju to iz noći u noć čeka taj mali tamni rečni parobrod, s točkovima sa strane i ne pali fenjere.)

Wtedy w te krążące pary, w tych młodzieńców i te dziewczęta, spotykające się wciąż w regularnych nawrotach, wstępuje jakaś dziwna siła i natchnienie. Każdy z nich staje się jak Don Juan piękny i nieodparty, wychodzi z siebie dumny i zwycięski i osiąga w spojrzeniu tę moc zabójczą, od której serca dziewczęce truchleją. A dziewczętom pogłębiają się oczy, otwierają się w nich jakieś głębokie ogrody rozgałęzione alejami, labirynty parków, ciemne i szumiące. Źrenice ich rozszerzają się odświętnym blaskiem, otwierają się bez oporu i wpuszczają tych zdobywców w szpalery swych ciemnych ogrodów, rozchodzących się ścieżkami wielokrotnie i symetrycznie jak strofy kancony, ażeby spotkać się i znaleźć, jak w smutnym rymie, na różowych placach, dookoła klombów, albo przy fontannach płonących bardzo późnym ogniem zorzy i znów rozejść i rozlać się między czarne masy parku, wieczorne gęstwiny, coraz gęstsze i szumniejsze, w których zatracają się i gubią jak wśród zawiłych kulis, aksamitnych kotar i zacisznych alkierzy. I nie wiadomo kiedy zachodzą przez chłód tych mroczniejszych ogrodów w całkiem zapomniane, obce ustronia, w inny jakiś, ciemniejszy szum drzew, płynący żałobnym kirem, w którym ciemność fermentuje i wyradza się, a cisza psuje się w ciągu lat milczenia i rozkłada fantastycznie jak w starych, zapomnianych beczkach po winie.

Tada u te parove koji kruže, u te mladiće i te devojke, koji se stalno susreću u regularnim povracima, ulazi neka čudna snaga i nadahnuće. Svaki od njih postaje lep i neodoljiv kao Don Žuan, izlazi iz sebe ponosan i pobedonosan i u pogledu stiče onu ubistvenu moć od koje drhte srca devojaka. A devojkama oči postaju duboke, u njima se otvaraju neki duboki vrtovi razgranati alejama, lavirinti parkova, tamni i šumni. Njihove zenice se šire svečanim sjajem, otvaraju se bez otpora i puštaju te osvajače u špalire svojih tamnih vrtova, koji se mnogokratno i simetrično razilaze stazama kao strofe kancone, da bi se sreli i našli, kao u tužnom sliku, na rumenim trgovima, oko okruglih leja, ili kraj izvora koji gore vrlo kasnim ognjem sunčeva odsjaja i da se ponovo raziđu i razdele među crne mase parka, večernje gustiše, sve češće i šumnije, u kojima se gube i nestaju kao između komplikovanih kulisa, baršunastih zavesa i tihih ostava. I ko zna kada kroz hlad tih sve mračnijih vrtova zalaze u sasvim zaboravljena, strana skrovita mesta, u neki drugi, tamniji šum drveća, što plovi kao žalosna crnina u kojoj mrak fermentuje i izrođava se, a tišina se fantastično kvari u toku godine ćutanja, kao u starim zaboravljenim buradima od vina.

Tak błądząc po omacku w czarnym pluszu tych parków, spotykają się wreszcie na samotnej polanie, pod ostatnią purpurą zorzy, nad sadzawką, która od wieków zarasta czarnym szlamem, i na kruszejącej balustradzie, gdzieś na rubieży czasu, u tylnej furtki świata, odnajdują się z powrotem w jakimś dawno minionym życiu, w dalekiej preegzystencji, i włączeni w obcy czas, w kostiumach odległych wieków, szlochają bez końca nad muślinem jakiegoś trenu i wspinając się ku niedosięgłym przysięgom i wchodząc po stopniach zapamiętania, docierają do jakichś szczytów i granic, poza którymi już tylko śmierć jest i zdrętwienie nienazwanej rozkoszy.

Tako lutajući, pipajući u crnom somotu tih parkova, sreću se najzad na usamljenoj poljani, pod poslednjim purpurom zalazećeg sunca, na ribnjaku, koji vekovima zarasta u žabokrečinu i na truloj ogradi, negde na ivici vremena, u zadnjim vratima sveta, nalaze se ponovo u nekom davno minulom životu, u dalekoj preegzistenciji, i uključeni u tuđe vreme, u odeću dalekih vekova, jecaju bez kraja nad muslinom neke tužaljke i uzdižući se ka nedosežnim zakletvama i penjući se po stepenicama zaborava, stižu do nekih vrhova i granica, iz kojih su još samo smrt i ukočenost neimenovanog uživanja.

 

XVII

 

XVII

 

Co to jest zmierzch wiosenny?

Šta je to prolećni sumrak?

Czy dotarliśmy do sedna rzeczy, czy dalej już ta droga nie prowadzi? Jesteśmy u końca naszych słów, które już tu stają się majaczliwe, bredzące i niepoczytalne. A jednak dopiero za ich rubieżą zaczyna się to, co w tej wiośnie jest nieogarnięte i niewypowiedziane. Misterium zmierzchu! Dopiero poza naszymi słowami, gdzie moc naszej magii już nie sięga, szumi ten ciemny, nieobjęty żywioł. Słowo rozkłada się tu na elementy i rozwiązuje, wraca w swą etymologię, wchodzi z powrotem w głąb, w ciemny swój korzeń. Jak to w głąb? Rozumiemy to dosłownie. Oto ściemnia się, słowa nasze gubią się wśród niejasnych skojarzeń: Acheront, Orkus, Podziemie... Czy czujecie, jak mrocznieje od tych słów, jak sypie się kretowiskiem, jak powiało głębią, piwnicą, grobem? Co to jest zmierzch wiosenny? Raz jeszcze stawiamy to pytanie, ten refren żarliwy naszych dociekań, na który nie ma odpowiedzi.

Jesmo li stigli do suštine stvari, zar taj put ne vodi dalje? Nalazimo se na kraju naših reči, koje već ovde postaju maglovite, buncave i neuračunljive. A ipak tek iza njihove granice počinje ono što je u tom proleću neobuhvaćeno i neiskazano. Misterija sumraka! Tek iza naših reči, gde moć naše magije već ne doseže, šumi ta tamna, neobuhvatna stihija. Reč se tu razlaže na elemente i raspada, vraća u svoju etimologiju, ponovo ulazi u dubinu, u svoj tamni koren. Kako to u dubinu? Shvatamo to doslovno. Eto, smračuje se, naše reči se gube u nejasnim asocijacijama: Aheront, Podzemlje... Osećate li kako se od tih reči smračuje, kako se osipa krtičnjakom, kako je zamirisalo dubinom, podrumom, grobom? Šta je to prolećni sumrak? Još jednom postavljamo to pitanje, taj strasni refren naših istraživanja, na koga nema odgovora.

Gdy korzenie drzew chcą mówić, gdy pod darnią nazbiera się bardzo wiele przeszłości, dawnych wieści, prastarych historyj, gdy nagromadzi się pod korzeniami zbyt wiele zdyszanego szeptu, nieartykułowanej miazgi i tego ciemnego bez tchu, co jest przed wszelkim słowem – wtedy kora drzew czernieje i rozpada się chropawo w grube łuski, w głębokie skiby, otwiera się rdzeń ciemnymi porami, jak futro niedźwiedzie. Pogrążyć się twarzą w tym puszystym futrze zmierzchu, wtedy staje się przez chwilę całkiem ciemno, głucho i bez tchu jak pod wiekiem. Trzeba wtedy przystawić oczy jak pijawki do najczarniejszej ciemności, zadać im lekki gwałt, przecisnąć je przez nieprzeniknione, przepchać na wskroś przez głuchą glebę – i oto nagle jesteśmy u mety, po drugiej stronie rzeczy, jesteśmy w głębi, w Podziemiu. I widzimy...

Kad korenje drveća hoće da govori, kad se pod busenjem nakupi veoma mnogo prošlosti, davnih povesti, drevnih istorija, kad se pod korenjem nakupi previše zadihanog šapata, neartikulisane mezgre i tog tamnog bez daha, što je pred svakom rečju – tada kora drveća crni i rapavo se raspada na debele ljuske, u duboke brazde, srž se otvara tamnim porama, kao medveđe krzno. Zagnjurite lice u to meko krzno sumraka i za trenutak postaje sasvim mračno, gluvo bez daha kao pod poklopcem. Tada treba pripiti oči kao pijavice uz najcrnji mrak, lako ih prisiliti, protisnuti kroz neprobojno, skroz progurati kroz gluvo zemljište – i, eto, iznenada se nalazimo na meti, s druge strane stvari, u dubini smo, u Podzemlju. I vidimo...

Nie jest tu wcale ciemno, jak można by przypuszczać. Przeciwnie – wnętrze pulsuje całe od światła. Jest to rzecz oczywista, wewnętrzne światło korzeni, błędna fosforescencja, nikłe żyłki poświaty, którymi marmurkowana jest ciemność, wędrujące świetliste majaczenie substancji. Tak samo przecież gdy śpimy, odcięci od świata, daleko zabłąkani w głębokiej introwersji, w powrotnej wędrówce do siebie – widzimy również, widzimy wyraźnie pod zamkniętymi powiekami, gdyż wtedy myśli zapalają się w nas wewnętrznym łuczywem i tlą się majaczliwie wzdłuż długich lontów, zaniecając się od węzła do węzła. Tak dokonuje się w nas regresja na całej linii, cofanie się w głąb, powrotna droga do korzeni. Tak rozgałęziamy się w głębi anamnezą, wzdrygając się od podziemnych dreszczów, które nas przebiegają, roimy podskórnie na całej majaczącej powierzchni. Bo tylko w górze, w świetle – trzeba to raz powiedzieć – jesteśmy drżącą artykułowaną wiązką melodii, świetlistym wierzchołkiem skowronkowym – w głębi rozsypujemy się z powrotem w czarne mruczenie, w gwar, w bezlik nieskończonych historyj.

Tu uopšte nije mračno kako se moglo prepostavljati. Naprotiv – cela unutrašnjost pulsira svetlom. To je, naravno, unutrašnja svetlost korenja, lažna fosforescencija, slabe žilice osvetljenja, kojim je mramorovan mrak, putujuće sjajno treperenje supstancije. Isto tako i kad spavamo, odsečeni od sveta, daleko zalutali u duboku introversiju, u povratan put u sebe – vidimo takođe, vidimo jasno pod spuštenim kapcima, jer se tada misli u nama pale unutrašnjim lučivom i nejasno tinjaju duž dugih fitilja, zapaljujući se od čvora do čvora. Tako se u nama vrši regresija na celoj liniji, povlačenje u dubinu, povratni put do korenova. Tako se u dubini razgranavamo anamnezom, stresajući se od podzemnih drhtaja koji prolaze kroz nas, maštamo potkožno na celoj nejasnoj površini. Jer samo gore, u svetlosti – treba to jednom reći – mi smo drhtav artikulisan snop melodije, sjajni vrh raspevan kao ševa – u dubini se ponovo rasipamo u crno gunđanje, u žagor i bezbroj beskrajnih istorija.

Teraz dopiero widzimy, na czym ta wiosna rośnie, czemu jest tak niewymownie smutna i ciężka od wiedzy. Ach, nie wierzylibyśmy, gdybyśmy na własne oczy nie widzieli. Oto są labirynty wnętrza, magazyny i spichrze rzeczy, oto są ciepłe jeszcze groby, próchno i mierzwa. Prastare historie. Siedem warstw, jak w dawnej Troi, korytarze, komory, skarbce. Ile złotych masek, maska przy masce, spłaszczone uśmiechy, wyżarte twarze, mumie, puste poczwarki... Tu są te kolumbaria, te szuflady na umarłych, w których leżą zaschnięci, czarni jak korzenie i czekają na swój czas. Tu są te wielkie drogerie, gdzie stoją na sprzedaż w łzawnikach, tyglach, słojach. Stoją latami w swych regałach, w długich uroczystych porządkach, choć nikt ich nie kupuje. Może ożyli już w przegrodach swych gniazd, już całkiem ozdrowieni, czyści jak kadzidło i wonni – świegocące specyfiki, obudzone niecierpliwe leki, balsamy i maści poranne ważące swój wczesny smak na końcu języka. Te zamurowane gołębniki pełne są wykłuwających się dzióbków i najpierwszego, próbującego, świetlistego ćwierkania. Jak porannie i przed wszelkim czasem robi się nagle w tych pustych i długich szpalerach, gdzie umarli budzą się rzędem, głęboko wypoczęci – do całkiem nowego świtu!...

Tek sada vidimo na čemu raste to proleće, zašto je tako neizrecivo tužno i teško od znanja. Ah, ne bismo verovali, da nismo sopstvenim očima videli. To su lavirinti unutrašnjosti, magacini i ambari stvari, to su još topli grobovi, trulež i gnoj. Prastare istorije. Sedam slojeva, kao u drevnoj Troji, hodnici, odaje, riznice. Koliko zlatnih maski, maska do maske, spljošteni osmesi, izjedena lica, mumije, prazne čaure... Tu su ti kolumbarijumi, te fioke za mrtvace, u kojima leže sasušeni, crni kao korenje i čekaju na svoje vreme. Tu su te velike drogerije, gde stoje na prodaju u suznim sudovima, loncima i kalenicama. Godinama stoje u svojim policama, u dugim svečanim redovima, iako ih niko ne kupuje. Možda su već oživeli u pregradama svojih gnezda, već sasvim prezdraveli, čisti kao kandilo i mirisni – cvrkutavi gotovi lekovi, nestrpljivo probuđene lekarije, balzami i jutarnje masti koje na vrhu jezika odmeravaju svoj jutarnji ukus. Ti zazidani golubarnici puni su kljunića koji su se tek prokljuvili i prvih pokušaja svetlog cvrkutanja. Kako tu pre svakog vremena i naglo odjutri u tim pustim i dugim špalirima, gde se umrli bude redom, dobro odmorni – za sasvim novi osvit!...

 

*

 

*

 

Ale nie tu koniec jeszcze, zstępujemy głębiej. Tylko bez strachu. Proszę mi podać rękę, krok jeszcze i jesteśmy u korzeni i natychmiast staje się gałęzisto, mrocznie i korzennie jak w głębokim lesie. Pachnie darnią i próchnem, korzenie wędrują w ciemności, plączą się, wstają, soki wstępują w nich w natchnieniu, jak w pijących pompach. Jesteśmy po drugiej stronie, jesteśmy u podszewki rzeczy, w ciemności fastrygowanej plączącą się fosforescencją. Co za krążenie, ruch i ciżba! Co za mrowie i miazga, ludy i pokolenia, tysiąckrotnie rozmnożone biblie i iliady! Co za wędrówka i tumult, plątanina i zgiełk historii! Dalej już ta droga nie prowadzi. Jesteśmy na samym dnie, u ciemnych fundamentów, jesteśmy u Matek. Tu są te nieskończone inferna, te beznadziejne obszary ossjaniczne, te opłakane nibelungi. Tu są te wielkie wylęgarnie historii, te fabryki fabulistyczne, mgliste fajczarnie fabuł i bajek. Teraz wreszcie rozumie się ten wielki i smutny mechanizm wiosny. Ach, ona rośnie na historiach. Ile zdarzeń, ile dziejów, ile losów! Wszystko, cośmy kiedykolwiek czytali, wszystkie zasłyszane historie i wszystkie te, które się nam majaczą od dzieciństwa – nigdy nie zasłyszane – tu, nie gdzie indziej, jest ich dom i ojczyzna. Skądże by pisarze brali swe koncepcje, skądże by czerpali odwagę do wymyślania, gdyby nie czuli za sobą tych rezerw, tych kapitałów, tych rozliczeń stokrotnych, którymi wibrują Podziemia. Co za plątanina szeptów, co za mruczący gwar ziemi! O ucho twoje pulsuje niewyczerpana perswazja. Idziesz z przymkniętymi oczyma w tym cieple szeptów, uśmiechów i propozycyj, nagabywany bez końca, nakłuwany tysiąckrotnie pytaniami jak milionami słodkich ssawek komarzych. Chciałyby, byś wziął coś od nich, cokolwiek, szczyptę choć tych bezcielesnych, szepcących dziejów, i przyjął to w swe młode życie, w krew swoją, i ocalił, i żył z tym dalej. Bo czymże jest wiosna, jeśli nie zmartwychwstaniem historyj. Ona jedna wśród tych bezcielesnych jest żywa, rzeczywista, chłodna i nic nie wiedząca. O, jakże ciągnie te widma do jej młodej zielonej krwi, do jej roślinnej niewiedzy, wszystkie te fantomy, te larwy, te farfarele. A ona bierze je w swój sen, bezbronna i naiwna, i śpi z nimi, i budzi się nieprzytomna o świcie, i nic nie pamięta. Dlatego jest tak ciężka tą całą sumą zapomnianego i tak smutna, bo musi sama jedna żyć za tyle żywotów, za tyle odrzuconych i poniechanych być piękną... A ma na to tylko bezdenną woń czeremchy, płynąca jednym, wiecznym, nieskończonym tokiem, w którym jest wszystko... Bo cóż znaczy zapomnieć? Na starych historiach wyrosła przez noc nowa zieleń, miękki nalot zielony, jasne, gęste pączkowanie wysypało się wszystkimi porami równomierną szczecinką jak czuprynki chłopów nazajutrz po ostrzyżeniu. Jak zazielenia się wiosna zapomnieniem, jak odzyskują te stare drzewa słodką i naiwną niewiedzę, jak budzą się gałązkami nie obciążone pamięcią, mając korzenie pogrążone w starych dziejach! Ta zieleń będzie je jeszcze raz czytała jak nowe i sylabizowała od początku i od tej zieleni odmłodzą się historie i zaczną się raz jeszcze, jakby się nigdy nie odbyły.

Ali tu još nije kraj, silazimo još dublje. Samo bez straha. Molim vas dajte mi ruku, još jedan korak i nalazimo se kraj korenja i odmah postaje granato, mračno i korenasto kao u dubokoj šumi. Miriše na busenje i trulež, korenje putuje u mraku, sapliće se, ustaje, sokovi ulaze u njih u nadahnuću, kao tečnost u pumpe koje rade. Nalazimo se s druge srane, nalazimo se kod naličja stvari, u mraku prošivenom fosforescencijom koja se mrsi. Kakvo kruženje, kretanje i gužva! Kakav mravinjak i mezgra, ljudi i pokolenja, hiljadama puta umnožene biblije i ilijade! Kakvo seljenje i gužva, haos i krkljanac istorije! Dalje već nema puta. Nalazimo se na samom dnu, kod mračnih temelja, nalazimo se kod Majki. Tu su ti beskrajni inferni, ti beznadežni osijanski prostori, ti jadni nibelunzi. Tu su ta velika legališta istorije, te fabulistične fabrike, maglovite pušionice fabula i bajki. Sada najzad shvatate taj veliki i tužni mehanizam proleća. Ah, ono raste na istorijama! Koliko događaja, koliko povesti, koliko sudbina! Sve što smo ikada čitali, sve čuvene istorije i sve te, koje nam lebde od detinjstva – nikada ne čuvene – tu je a ne negde drugde njihov dom i otadžbina. Odakle bi pisci uzimali svoje koncepcije, odakle bi crpli hrabrost za psovanje, da ne osećaju iza sebe te zalihe, taj kapital, te stostruke obračune od kojih vibrira Podzemlje. Kakav haos šapata, kakav mumlav žagor zemlje! O tvoje uvo udara neiscrpno ubeđivanje. Ideš zatvorenih očiju kroz tu toplinu šapata, osmeha i predloga, uznemiravan bez kraja, hiljadama puta bockan pitanjima kao milionima slatkih rilica komaraca. Hteli biste da uzmete nešto od njih, bilo šta, makar mrvicu te bestelesne šaputave istorije, i primiš to u svoj mladi život, u svoju krv, i spaseš, i živiš dalje sa tim. Jer šta je proleće, ako ne vaskrsenje istorije! Jedina je ona živa među tim bestelesnim, stvarna, hladna i sasvim bez znanja. O kako te utvare privlači njena mlada, zelena krv, njeno biljno neznanje, svi ti fantomi, te larve, te tere-fere. A ona ih uzima u svoj san, bezaštitna i naivna, i spava s njima, i budi se besvesna u zoru, i ničega se ne seća. Zato je tako teška celom tom sumom zaboravljenog i tako tužna, jer mora sama da živi za toliko života, da bude lepa za toliko odbačenih i ostavljenih... A za to ima samo beskrajan miris divlje trešnje, što teče jednim, večnim, beskrajnim tokom u kome je sve... Jer šta znači zaboraviti? Na starim istorijama je preko noći izraslo novo zelenilo, meka zelena skrama, svetlo, gusto pupoljenje prosulo se svim porama ravnomernom čekinjom kao kose dečaka sutradan posle šišanja. Kako ozelenjava proleće zaboravom, kako to staro drveće povraća slatko i naivno neznanje, kako se budi grančicama i neopterećeno pamćenjem, sa korenjem zagnjurenim u stare istorije! To zelenilo će ih još jednom čitati kao nove i sricati od početka i od tog zelenila će se podmladiti istorije i početi još jednom, kao da se nikad nisu dogodile.

Tyle jest nie urodzonych dziejów. O, te żałosne chóry wśród korzeni, te przegadujące się nawzajem gawędy, te niewyczerpane monologi wśród nagle wybuchających improwizacyj! Czy starczy cierpliwości, by ich wysłuchać? Przed najstarszą zasłyszaną historią były inne, których nie słyszeliście, byli bezimienni poprzednicy, powieści bez nazwy, epopeje ogromne, blade i monotonne, bezkształtne byliny, bezforemne kadłuby, giganci bez twarzy, zalegający horyzont, ciemne teksty pod wieczorne dramaty chmur, a dalej Jeszcze – książki-legendy, książki nigdy nie napisane, książki-wieczni pretendenci, błędne i stracone książki in partibus infidelium...

Toliko je nerođenih istorija. O ti žalosni horovi među korenjem, ta ćaskanja koja se uzajamno nadćaskavaju, ti neiscrpni monolozi u iznenadnim eksplozijama improvizacija! Hoćete li imati dovoljno strpljivosti da ih saslušate? Pre najstarije saslušane istorije bile su druge, koje niste slušali, bili su bezimeni prethodnici, romani bez imena, epopeje ogromne, blede i monotone, bezoblične biljke, trupovi bez forme, giganti bez lica, koji prekrivaju horizont, tamni tekstovi za večernje drame oblaka, a još dalje knjige-legende, knjige nikada nenapisane, knjige večiti pretendenti, lutajuće i izgubljene knjige in partibus infidelium...

 

*

 

*

 

Między wszystkimi historiami, które się tłoczą nie wyplątane u korzeni wiosny, jest jedna, która już dawno przeszła na własność nocy, osiadła na zawsze na dnie firmamentów - wieczny akompaniament i tło gwiaździstych przestworzy. Przez każdą noc wiosenną, cokolwiek by się w niej działo, przechodzi ta historia wielkimi krokami ponad ogromny rechot żab i nieskończony bieg młynów. Idzie ten mąż pod mlewem gwiaździstym sypiącym się z żaren nocy, idzie wielkimi krokami przez niebo, tuląc dzieciątko w fałdach płaszcza, ciągle w drodze, w nieustannej wędrówce przez nieskończone przestrzenie nocy. O, żałość ogromna samotności, o, niezmierzone sieroctwo w przestrzeniach nocy, o, blaski dalekich gwiazd! W tej historii czas nic już nie zmienia. W każdym momencie przechodzi ona właśnie przez gwiezdne horyzonty, właśnie mija nas wielkimi krokami i tak już będzie zawsze, wciąż na nowo, gdyż raz wykolejona z torów czasu już stała się niezgruntowana, bezdenna, przez żadne powtarzanie niewyczerpana. Idzie ten mąż i tuli dziecko w ramionach – rozmyślnie powtarzamy ten refren, to motto żałosne nocy, ażeby wyrazić tę intermitującą ciągłość przechodzenia, chwilami przesłanianą plątaniną gwiazd, chwilami całkiem niewidoczą przez długie, nieme interwały, przez które przewiewa wieczność. Dalekie światy podchodzą całkiem blisko – straszliwie jaskrawe, przesyłają przez wieczność gwałtawne sygnały w niemych, niewymownych raportach – a on idzie i uspokaja bez końca dziewczynkę, monotonnie i bez nadziei, bezsilny wobec tamtego szeptu, tych straszliwie słodkich perswazyj nocy, tego jedynego słowa, w które formują się usta ciszy, gdy nikt jej nie słucha...

Između svih istorija, koje se guraju neispletene među korenjem proleća, ima jedna koja je već odavno prešla u sopstvenost noći, zauvek se staložila na dnu firmamenata – večna pratnja i tle zvezdanih prostranstava. Kroz svaku prolećnu noć, ma šta se u njoj dešavalo, prolazi ta istorija velikim koracima preko ogromnog kreketa žaba i beskrajni hod mlinova. Ide taj muž pod zvezdanim mlivom koje se sipa iz žrvanja noći, ide velikim koracima preko neba, privijajući detence u naborima ogrtača, stalno na putu, u neprestanom lutanju kroz beskrajna prostranstva noći. O, ogromna tugo samoće, o neizmerno sirotanstvo u prostranstvima noći, o sjaju dalekih zvezda! U toj istoriji vreme već ništa više ne menja. U svakom trenutku ona baš prelazi preko zvezdanih horizonata, upravo nas obilazi velikim koracima i tako će već biti uvek, stalno nanovo, jer jednom ispala iz koloseka vremena, već je postala neispitana, bezdana, neiscrpena nikakvim ponavljanjem. Ide taj muž i pritiska dete u rukama – namerno ponavljamo taj refren, taj žalostan moto noći, da bismo izrazili tu intermitujuću stalnost prelaženja, ponekad zaklanjanu haosom zvezda, ponekad sasvim nevidljivu, zbog dugih nemih intervala, kroz koje provejava večnost. Daleki svetovi prilaze sasvim blizu – grozno sjajni, šalju kroz večnost burne signale u nemim, neiskazanim raportima – a on ide i bez kraja umiruje devojčicu, monotono i bez nade, nemoćan prema tom šapatu, tim strašno slatkim nagovaranjima noći, toj jedinoj reči u koju se slažu usta tišine, kad je niko ne sluša...

To jest historia o porwanej i zamienionej księżniczce.

To je istorija o otetoj i zamenjenoj princezi.

 

XVIII

 

XVIII

 

A gdy późną nocą wracają cicho do rozległej willi wśród ogrodów, do białego, niskiego pokoju, w którym stoi długi, czarny, lśniący fortepian i milczy wszystkimi strunami, a przez wielką szklaną ścianę, jakby przez szyby oranżerii, cała noc wiosenna się nachyla – blada i mżąca gwiazdami – z wszystkich flakonów i naczyń pachnie gorzko czeremcha nad chłodną pościelą białego łóżka – wtedy przez wielką i bezsenną noc biegną niepokoje i nasłuchiwania i serce przez sen gada, i leci, i potyka się, i szlocha przez rozległą i rosną, ćmami zarojoną noc, gorzką od czeremchy i świetlistą... Ach, to ta gorzka czeremcha rozszerza tak noc bezdenną i serce znękane od lotów, zbiegane od gonitw szczęśliwych, chciałoby usnąć na chwilę na jakiejś napowietrznej granicy, na jakiejś najcieńszej krawędzi, ale z tej bladej nocy bez końca wciąż nowa noc się wyprzestrzenia, coraz bledsza i bardziej bezcielesna, porysowana w świetliste linie i gzygzaki, w spirale gwiazd i bladych lotów, tysiąckrotnie nakłuta od ssawek niewidzialnych komarów, bezszelestnych i słodkich od krwi dziewczęcej, i serce niestrudzone już znów plecie przez sen, niepoczytalne, zaplątane w gwiaździste i zawiłe sfery, w zdyszane pośpiechy, w księżycowe popłochy, wniebowzięte i stokrotne, wplecione w blade fascynacje, w drętwe, lunatyczne sny i dreszcze letargiczne.

A kad se kasno u noć tiho vraćaju u prostranu vilu među vrtovima, u belu, nisku sobu, u kojoj stoji dugi, crni sjajni klavir i ćuti svim strunama, a kroz veliki stakleni zid, kao kroz okna oranžerije naginje se cela prolećna noć – bleda i sanjiva od zvezda – iz svih bočica i posuda gorko miriše divlja trešnja nad hladnom posteljinom belog kreveta – tada kroz veliku i besanu noć jure nemiri i osluškivanja i srce priča kroz san, i leti, spotiče se i jeca kroz prostranu i rosnu, mušicama zarojenu noć, gorku od divlje trešnje i sjajnu... Ah, to ta gorka divlja trešnja širi tako bezdanu noć, i srce izmučeno letovima, zadihano od srećne jurnjave, htelo bi da zaspi za trenutak na nekoj vazdušnoj granici, na nekoj najtanjoj ivici, ali se iz te blede beskrajne noći stalno izleže i širi nova noć, sve bleđa i sve bestelesnija, iscrtana svetlim cik-cak linijama, spiralama zvezda i bledih letova, hiljadama puta izbodena rilicama nevidljivih komaraca, bešumnih i slatkih od devojačke krvi, i neumorno srce opet već priča kroz san, neuračunljivo, zamršeno u zvezdane i komplikovane afere, u zadihane žurbe, u mesečeve panike, uznesene i stokratne, zapleteno u blede fascinacije, u skočanjene, mesečarske snove i letargične drhtaje.

Ach, te wszystkie porwania i gonitwy tej nocy, zdrady i szepty, Murzyni i sternicy, kraty balkonów i nocne żaluzje, muślinowe sukienki i welony wiejące za zdyszaną ucieczką!... Aż wreszcie poprzez nagłe zmroczenie, głuchą i czarną pauzę, przychodzi ta chwila – wszystkie marionetki leżą w swych pudełkach, wszystkie firanki zasunięte i wszystkie oddechy dawno przesądzone idą spokojnie tam i sam przez całą szerokość tej sceny, podczas gdy na uspokojonym rozległym niebie świt buduje bezgłośnie swe dalekie miasta różowe i białe, swe jasne, wydęte pagody i minarety.

Ah, sve te otmice i jurnjave te noći, izdaje i šapati, crnci i kormilari, ograde balkona i noćni prozorski kapci, muslinske haljine i velovi koji lepršaju za zadihanim bekstvom!... Najzad kroz iznenadno zamračenje, gluvu i tamnu pauzu, stiže taj trenutak – sve marionete leže u svojim kutijama, sve zavese su navučene i sva disanja davno presuđena idu spokojno tamo i ovamo preko cele širine te scene dok na umirenom širokom nebu osvit bezglasno gradi svoje daleke ružičaste i bele gradove, svoje jasne, naduvene pagode i minareta.

 

XIX

 

XIX

 

Dopiero dla uważnego czytelnika Księgi staje się natura tej wiosny jasną i czytelną. Te wszystkie poranne przygotowania dnia, cała jego wczesna toaleta, wszystkie te wahania, wątpliwości i skrupuły wyboru – odsłaniają swe sedno wtajemniczonemu w marki. Marki wprowadzają w tę zawiłą grę dyplomacji porannej, w te przewlekłe rokowania, lawirowania atmosferyczne, które poprzedzają ostateczną redakcję dnia. Z rudych mgieł tej dziewiątej godziny – widać to wyraźnie – chciałby wysypać się pstry i plamisty Meksyk z wężem wijącym się w dzióbie kondora, gorący i spierzchły jaskrawym wypryskiem, ale, w przerwie błękitu, w wysokiej zieleni drzew papuga powtarza wciąż: "Gwatemala", uparcie, w równych odstępach, z tą samą intonacją i od tego zielonego słowa staje się powoli czereśniowo, świeżo i liściasto. I tak powoli wśród trudności i konfliktów odbywa się głosowanie, ustala się tok ceremonii, lista parady, protokół dyplomatyczny dnia.

Tek za pažljivog čitaoca Knjige priroda tog proleća postaje jasna i čitljiva. Sve te jutarnje pripreme dana, cela njegova rana toaleta, sve te dvoumice, sumnje i skrupuli izbora – otkrivaju svoju suštinu onome ko je posvećen u marke. Marke uvode u tu zamršenu igru jutarnje diplomatije, u te otegnute pregovore, atmosferska laviranja, koja prethode krajnjoj redakciji dana. Iz riđih magli tog devetog sata – to se jasno vidi – hteo bi da se prospe šareni i pegavi Meksiko sa zmijom koja se previja u kljunu kondora, vatren i rapav od drečave ospe, ali u pukotini plavetnila, u velikom zelenilu drveća papagaj stalno ponavlja: »Gvatemala«, tvrdoglavo, u jednakim razmacima, sa jednom istom intonacijom i od te zelene reči sve lagano postaje trešnjeve boje, sveže i olistalo. I tako lagano usred teškoća i konflikata vrši se glasanje, ustaljuje se tok ceremonije, lista parade, diplomatski protokol dana.

W maju były dni różowe jak Egipt. Na rynku blask wylewał się ze wszystkich granic i falował. Na niebie spiętrzenia letnich obłoków klęczały skłębione pod szczelinami blasku, wulkaniczne, obrysowane jaskrawo, i – Barbados, Labrador, Trinidad – wszystko zachodziło w czerwień, jakby widziane przez rubinowe okulary, i przez te dwa, trzy pulsy, zmroczenia, przez to czerwone zaćmienie krwi, uderzającej do głowy, przepływała przez całe niebo wielka korweta Gujany, eksplodując wszystkimi żaglami. Sunęła wzdęta, prychając płótnem, holowana ciężko wśród wypiętych lin i krzyku holowników, przez wzburzenia mew i czerwony blask morza. Wtedy wyrastał na całe niebo i rozbudowywał się szeroko ogromny, pogmatwany takielunek sznurów, drabin i żerdzi i, grzmiąc wysoko rozpiętym płótnem, rozbijał się wielokrotny, wielopiętrowy spektakl napowietrzny żagli, rejów i brasów, w którego lukach ukazywali się przez chwilę mali zwinni Murzynkowie i rozbiegali się w tym płóciennym labiryncie, gubiąc się wśród znaków i figur fantastycznego nieba zwrotników.

U maju su dani bili ružičasti kao Egipat. Na trgu se blesak presipao preko svih granica. Na nebu su gomile letnjih oblaka klečale sklupčane pod pukotinama svetlosti, vulkanske, oštro ocrtane, i – Barbados, Labrador, Trinidad – sve se prekrivalo crvenilom, kao da je gledano kroz rubinske naočare, i preko ta dva-tri pulsa, zamračenja, preko te crvene pomračenosti krvi, koja udara u glavu, plovila je preko celog neba velika korveta gijane, eskplodirajući svim jedrima. Plovila je naduvena, prskajući platnom, teško vučena usred zategnute užadi i vike onih što su vukli, kroz uzbune galebova i crveni sjaj mora. Tada je izrastala preko celog neba i postajala široka i ogromna, zamršena takelaža užadi, lestvica i motaka i, grmeći visoko razapetim platnom, razvijao se mnogostruki, mnogospratni spektakl vazdušnih jedara, križeva i praća, u čijim su se otvorima na trenutak pokazivali mali spretni crnci jureći po tom platnenom lavirintu, gubeći se između znakova i figura fantastičnog neba povratnika.

Potem sceneria zmienia się, na niebie, w masywach chmur kulminowały aż trzy naraz różowe zaćmienia, dymiła lśniąca lawa, obrysowując świetlistą linią groźne kontury obłoków, i – Kuba, Haiti, Jamajka – rdzeń świata szedł w głąb, dojrzewał coraz jaskrawiej, docierał do sedna i nagle wylewała się czysta esencja tych dni: szumiąca oceaniczność zwrotników, archipelagijskich lazurów, szczęśliwych roztoczy i wirów, ekwatorialnych i słonych monsunów.

Zatim se dekor menja, na nebu, u masivima oblaka kulminirala su čak tri ružičasta pomračenja, dimila se sjajna lava, opervažujući svetlom linijom strašne konture oblaka, i – Kuba, Haiti, Jamajka – koren sveta je išao u dubinu, sazrevao sve drečaviji, dopirao do srži i naglo se izlivao čistom esencijom tih dana: šumna okeaničnost povratnika, arhipelaškog plavetnila, srećnih razliva i virova, ekvatorijalnih i slanih monsuna.

Z markownikiem w ręku czytałem tę wiosnę. Czyż nie był on wielkim komentarzem czasów, gramatyką ich dni i nocy? Ta wiosna deklinowała się przez wszystkie Kolumbie, Kostaryki i Wenezuele, bo czymże jest w istocie Meksyk i Ekwador, i Sierra Leone, jeśli nie jakimś wymyślnym specyfikiem, jakimś zaostrzeniem smaku świata, jakąś krańcową i wyszukaną ostatecznością, ślepą uliczką aromatu, w którą zapędza się świat w swych poszukiwaniach, próbując się i ćwicząc na wszystkich klawiszach.

Sa albumom za marke u rukama čitao sam to proleće. Zar nije on bio veliki komentar vremena, gramatika njihovih dana i noći? To proleće se dekliniralo kroz sve Kolumbije, Kostarike i Venecuele, jer šta su u suštini Meksiko i Ekvador, i Siera Leone, do neki vanredni lek, neko zaoštravanje ukusa sveta, neka granična i prefinjena krajnost, slepa uličica mirisa, u koju se svet zaleće u svojim traženjima, probajući i vežbajući na svim dirkama.

Główna rzecz, ażeby nie zapomnieć – jak Aleksander Wielki – że żaden Meksyk nie jest ostateczny, że jest on punktem przejścia, który świat przekracza, że za każdym Meksykiem otwiera się nowy Meksyk, jeszcze jaskrawszy – nadkolory i nadaromaty...

Glavna stvar je ne zaboraviti – kao Aleksandar Veliki – da nikakav Meksiko nije krajnji, da je on prelazna tačka koju svet prekoračuje, da se iza svakog Meksika stvara novi Meksiko, još drečaviji – nadboje i nadmirisi...

 

XX

 

XX

 

Bianka jest cała szara. Jej śniada cera ma w sobie jakby rozpuszczoną ingrediencję wygasłego popiołu. Myślę, że dotknięcie jej dłoni musi przekraczać wszystko wyobrażalne.

Bjanka je cela siva. Njena mrka koža ima u sebi kao neku rastvorenu primesu ugašenog pepela. Mislim da dodir njene ruke mora da prelazi sve što se može zamisliti.

Całe pokolenia tresury tkwią w jej zdyscyplinowanej krwi. Wzruszające jest to zrezygnowane poddanie pod nakazy taktu, świadczące o przezwyciężonej przekorze, o buntach przełamanych, o cichych salochach po nocy i gwałtach zadanych jej dumie. Każdym swym ruchem wkłada się ona, pełna dobrej woli i smutnego wdzięku, w formy przepisane. Nie robi nic ponad konieczność, każdy gest jej jest skąpo odmierzony, ledwo wypełniający formę, wchodzący w nią bez entuzjazmu, jakby tylko z biernego poczucia obowiązku. Z głębi tych przezwyciężeń czerpie Bianka swe przedwczesne doświadczenie, swą wiedzę wszystkich rzeczy. Bianka wie wszystko. I nie uśmiecha się nad tą wiedzą, jej wiedza jest poważna i pełna smutku, a usta przymknięte nad nią w linię skończonej piękności – brwi zarysowane z surową akuratnością. Nie, z wiedzy swej nie czerpie ona żadnego asumptu do pobłażliwego rozluźnienia, do miękkości i rozwiązłości. Wprost przeciwnie. Jak gdyby tej prawdzie, w którą wpatrzone są jej smutne oczy, można było sprostać tylko natężoną bacznością, tylko najściślejszym przestrzeganiem formy. I jest w tym niechybnym takcie, w tej lojalności wobec formy całe morze smutku i z trudem przezwyciężonego cierpienia.

Cela pokolenja dresure žive u njenoj disciplinovanoj krvi. Dirljivo je to rezignirano predavanje naredbama takta, koje svedoči o savladanom prkosu, o slomljenim pobunama, o tihim jecajima i nasiljima učinjenim nad njenim ponosom. Svakim svojim pokretom pridržava se ona, puna dobre volje i tužne privlačnosti, propisanih formi. Ne čini ništa što nije neophodno, svaki njen gest je škrto odmeren, jedva ispunjava formu, ulazi u nju bez oduševljenja, kao samo po nekom pasivnom osećanju odgovornosti. Iz dubine tih savlađivanja crpe Bjanka svoje prerano iskustvo, svoje znanje svih stvari. Bjanka zna sve. I ne osmehuje se tom znanju, njeno je znanje ozbiljno i puno tuge, a usta zatvorena nad njim u linije savršene lepoteobrve izvučene sa surovom tačnošću. Ne, iz svoga znanja ona ne crpe nikakav povod za snishodljivu razuzdanost, mekoću i preteranu slobodu. Sasvim suprotno. Kao da se sa tom istinom, u koju su zagledane njene tužne oči, moglo izaći nakraj samo napetom pažnjom, samo najstrožijim čuvanjem forme. I u tom nepogrešivom taktu, u toj lojalnosti prema formi, postoji celo more tuge i s mukom savladane patnje.

A jednak, choć złamana formą, wyszła spod niej zwycięsko. Lecz jakąż ofiarą okupiła ten triumf!

Pa ipak iako slomljena formom, ona je izašla kao pobednica nad njom. Ali kakvom žrtvom je otkupila taj trijumf.

Gdy idzie – smukła i prosta – nie wiadomo czyją dumę nosi z prostotą na niewyszukanym rytmie swego chodu, czy pokonaną dumę własną, czy triumf zasad, którym uległa.

Kad idevitka i uspravnako zna čiji ponos nosi s jednostavnošću u prirodnom ritmu svoga hoda, da li sopstveni ponos ili trijumf nazora kojima se podvrgava.

Ale za to, gdy spojrzy prostym, smutnym podniesieniem oczu – nagle wie wszystko. Młodość nie uchroniła jej przed odgadnięciem rzeczy najtajniejszych. Cicha jej pogoda jest ukojeniem po długich dniach płaczu i szlochania. Dlatego oczy jej są podkrążone i mają wilgotny, gorący żar w sobie i tę nieskorą do rozrzutności celowość spojrzeń, która nie chybia.

Ali zato, kad pogleda prostim, tužnim podizanjem očijunaglo zna sve. Mladost je nije sačuvala od odgonetke najtajnijih stvari. Njeno tiho raspoloženje je umirenje posle dugih dana plača i jecanja. Zato njene oči imaju kolutove i vlažni vreli žar u sebi i tu svesnost pogleda koja se nerado razbacuje i ne promašuje.

 

XXI

 

XXI

 

Bianka, cudowna Bianka jest dla mnie zagadką. Studiuję ją z uporem, z zaciekłością – i rozpaczą – na podstawie markownika. Jak to? Czy markownik traktuje także o psychologii? Naiwne pytanie! Markownik jest księgą uniwersalną, jest kompendium wszelkiej wiedzy o ludzkim. Naturalnie w aluzjach, potrąceniach, w niedomówieniach. Trzeba pewnej domyślności, pewnej odwagi serca, pewnego polotu, ażeby znaleźć wątek, ten ślad ognisty, tę błyskawicę przebiegającą stronice księgi.

Bjanka, divna Bjanka je za mene zagonetka. Proučavam je uporno, s besom – i očajanjem – pomoću albuma za marke. Kako to? Zar se u albumu za marke govori i o psihologiji! Album za marke je univerzalna knjiga, kompendijum sveg znanja o ljudskom. Naravno u aluzijama, napomenama, nedorečenostima. Potrebna je izvesna dosetljivost, izvesna hrabrost srca, izvestan polet, da se nađe nit, taj vatreni trag, ta munja što seva preko stranice knjiga.

Jednej rzeczy trzeba się wystrzegać w tych sprawach: ciasnej małostkowości, pedanterii, tępej dosłowności. Wszystkie rzeczy są powiązane, wszystkie nici uchodzą do jednego kłębka. Czy zauważyliście, że między wierszami pewnych książek przelatują tłumnie jaskółki, całe wersety drgających spiczastych jaskółek? Należy czytać z lotu tych ptaków...

Jedne stvari se treba čuvati pri tome: uskog sitničarstva, pedanterije, tupe doslovnosti. Sve stvari su povezane, sve niti odlaze u jedno klupko. Jeste li primetili da između redova izvesnih knjiga u jatima proleću lastavice, celi verseti drhtavih, šiljatih lastavica? Treba čitati iz leta tih ptica...

Ale powracam do Bianki. Jakże wzruszająco piękne są jej ruchy. Każdy z nich uczyniony jest z rozwagą, od wieków zadecydowany, podjęty z rezygnacją, jak gdyby z góry znała wszystkie przebiegi, nieuchronną kolejność swych losów. Zdarza się, że chcę ją o coś zapytać wzrokiem, poprosić o coś w myśli – siedząc naprzeciw niej w alei parku – i próbuję sformułować mą pretensję. I zanim mi się to udało, ona już odpowiedziała. Odpowiedziała ze smutkiem, jednym głębokim, zwięzłym spojrzeniem.

Ali vraćam se Bjanki. Kako su dirljivo lepi njeni pokreti. Svaki od njih napravljen razumno, odlučen još pre mnogo vekova, učinjen s rezignacijom, kao da je unapred znala sve tokove, neumitni red svoje sudbine. Dešava se da hoću nešto da je zapitam pogledom, da je u mislima zamolim za nešto – sedeći nasuprot nje u aleji parka – i pokušavam da formulišem svoju pretenziju. I pre no što mi je to pošlo za rukom, ona je već odgovorila. Odgovorila je tužno, jednim dubokim, sažetim pogledom.

Dlaczego trzyma głowę pochyloną? W co wpatrzone są jej oczy z uwagą, z zamyśleniem? Czy tak bezdennie smutne jest dno jej losu? A jednak, mimo wszystko, czy nie niesie ona tej rezygnacji z godnością, z dumą, jak gdyby tak właśnie być miało, jak gdyby ta wiedza, pozbawiając ją radości, obdarzała za to jakąś nietykalnością, jakąś wyższą wolnością znalezioną na dnie dobrowolnego posłuszeństwa? To nadaje jej uległości wdzięk triumfu i to ją przezwycięża.

Zašto drži glavu pognutu? U šta su s pažnjom zagledane njene zamišljene oči? Zar je tako beskrajno tužno dno njene sudbine? Pa ipak, i pored svega, ne nosi li ona tu rezignaciju s dostojanstvom, s ponosom, kao da baš tako treba da bude, kao da je to znanje, lišavajući se radosti, dariva za to nekom neprikosnovenošću, nekom višom slobodom nađenom na dnu dobrovoljne poslušnosti? To njenoj popustljivosti daje čar trijumfa i to je pobeđuje.

Siedzi naprzeciw mnie na ławce obok guwernantki, obie czytają. Jej biała sukienka – nigdy nie widziałem jej w innym kolorze – leży jak rozchylony kwiat na ławce. Wysmukłe nogi o śniadej karnacji przełożone są z niewymownym wdziękiem przez siebie. Dotknięcie jej ciała musi być aż bolesne od skupionej świętości kontaktu.

Sedi nasuprot mene na klupi pored guvernante, obe čitaju. Njena bela haljina – nikad je nisam video u drugoj boji – leži kao otvoren cvet na klupi. Vitke noge mrke puti sa neiskazivom ljupkošću prebačene su jedna preko druge. Doticaj njenog tela mora da je čak bolan od napregnute svetosti kontakta.

Potem wstają obie, złożywszy książki. W jednym krótkim spojrzeniu Bianka bierze i oddaje moje żarliwe pozdrowienie i jakby nie obciążona oddala się meandrycznym przeplatańcem swych nóg, wpadającym melodyjnie w rytm wielkich, elastycznych kroków guwernantki.

Zatim ustaju obe, zatvorivši knjige. Jednim kratkim pogledom Bjanka prima i predaje moj vatreni pozdrav i kao neopterećena udaljuje se krivudavim prepletajima svojih nogu, koje melodično padaju u ritam velikih, elastičnih koraka guvernante.

 

XXII

 

XXII

 

Zbadałem cały obszar majoratu dookoła. Okrążyłem kilkakrotnie cały ten rozległy teren obwarowany wysokim parkanem. Białe ściany willi z jej tarasami, rozległymi werandami ukazywały mi się wciąż w nowych aspektach. Za willą rozciąga się park, przechodzący potem w bezdrzewną równinę. Stoją tam dziwne zabudowania, na wpół fabryki, na wpół budynki folwarczne. Przyłożyłem oczy do szpary w parkanie, to, co ujrzałem, musiało polegać na złudzeniu. W tej rozrzedzonej od upału aurze wiosennej przywidują się nieraz rzeczy odległe, zwierciedlone poprzez całe mile drgającego powietrza. A jednak głowa pęka mi od najsprzeczniejszych myśli. Muszę poradzić się markownika.

Ispitao sam ceo prostor majorata unakolo. Nekoliko puta sam obišao taj veliki teren opkoljen visokom ogradom. Beli zidovi vile sa njenim terasama, prostranim verandama, stalno su mi se ukazivali u uvek novim aspektima. Iza vile se pruža park, koji kasnije prelazi u ravnicu bez drveća. Tamo se dižu čudne građevine napola fabrike napola majurske zgrade. Prislonio sam oči na pukotinu u ogradi, ono što sam video, mora da je bila obmana. U toj od žege razređenoj prolećnoj auri često se priviđaju daleke stvari, odražene kao ogledalom kroz čitave milje drhtavog vazduha. Pa ipak glava mi puca od najprotivrečnijih misli. Moram potražiti savet u albumu za marke.

 

XXIII

 

XXIII

 

Czy to możliwe? Willa Bianki terenem eksterytorialnym? Jej dom pod ochroną traktatów międzynarodowych? Do jakich zdumiewających odkryć doprowadza mnie studium markownika! Czy jestem sam jeden tylko w posiadaniu tej zadziwiającej prawdy? A jednak nie można zlekceważyć wszystkich poszlak i argumentów, które markownik gromadzi dookoła tego punktu.

Je li to moguće? Bjankina vila je eksteritorijalni teren? Njena kuća je pod zaštitom međunarodnih ugovora? Do kakvih zaprepašćujućih otkrića me dovodi proučavanje albuma za marke! Znam li samo ja tu čudnu istinu? Pa ipak ne mogu se potceniti svi dokazi i argumenti, koje album gomila oko te tačke.

Zbadałem dziś z bliska całą willę. Od tygodni krążyłem dookoła wielkiej kunsztownie kutej bramy z herbem. Skorzystałem z chwili, gdy dwa wielkie, puste ekwipaże wyjechały z ogrodu willi. Skrzydła bramy stały szeroko rozwarte. Nikt ich nie zamykał. Wszedłem niedbałym krokiem, dobyłem szkicownika z kieszeni, udając, że rysuję, oparty o filar bramy, jakiś szczegół architektoniczny. Stałem na żwirowanej ścieżce, którą tylekroć przechodziła lekka nóżka Bianki. Serce stawało mi bezgłośnie z szczęśliwego strachu na myśl, że z którychś drzwi balkonowych wyjdzie jej smukła postać w lekkiej sukience białej. Ale wszystkie okna i drzwi zaciągnięte były zielonymi storami. Najmniejszy szelest nie zdradzał życia utajonego w tym domu. Niebo chmurniało na horyzoncie, w oddali błyskało. W ciepłym, rozrzedzonym powietrzu nie było najlżejszego powiewu. W ciszy tego szarego dnia tylko kredowobiałe ściany willi przemawiały bezgłośną, a wymowną elokwencją bogato rozczłonkowanej architektury. Jej lekka swada rozchodziła się w pleonazmach, w tysiącznych wariantach tego samego motywu. Wzdłuż jaskrawobiałego fryzu biegły w rytmicznych kadencjach płasko rzeźbione girlandy, na lewo i prawo, i zatrzymywały się na rogach niezdecydowane. Z wysokości środkowej terasy zbiegały marmurowe schody – patetyczne i ceremonialne – wśród prędko rozstępujących się balustrad i waz architektonicznych i spłynąwszy szeroko na ziemię, zdawały się zbierać i cofać swą wzburzoną szatę w głębokim reweransie.

Danas sam izbliza ispitao celu vilu. Već nedelju dana sam kružio oko velike umetnički iskovane kapije s grbom. Iskoristio sam trenutak kad je dvoje velikih, praznih kočija izjahalo na vrata vile. Kapijska krila su stajala široko otvorena. Niko ih nije zatvarao. Ušao sam nemarnim korakom, izvadio sam blok iz džepa, praveći se da, naslonjen na kapijski stub, crtam neki arhitektonski detalj. Stajao sam na pošljunčenoj stazi, kojom je toliko puta prelazila laka Bjankina nožica. Srce mi je nemo zastajalo od srećnog straha pri pomisli da će na neka od balkonskih vrata izaći njena vitka prilika u lakoj beloj haljini. Ali svi prozori i vrata bili su zastrti zelenim zavesama. Ni najmanji šušanj nije odavao prikriven život u toj kući. Nebo se oblačilo na horizontu, u daljini je sevalo. U toplom razređenom vazduhu nije bilo ni najlakšeg daška. U tišini tog sivog dana samo su zidovi vile, beli kao kreda, govorili bezglasnom ali rečitom elokvencijom bogato raščlanjene arhitekture. Njena laka leporečivost rasplinjavala se u pleonazmima, u hiljadama varijanata jednog istog motiva. Duž svetlobelog friza pružale su se u ritmičkim kadencama i zadržavale se na uglovima neodlučne. Sa visine srednje terase spuštale su se mermerne stepenice – patetično i ceremonijalno – usred balustrada i arhitektonskih vaza koje su se brzo širile i spustivši se široko na zemlju, izgledale kao da skupljaju i povlače svoju odeću uznemirenu u dubokom reveransu.

Mam dziwnie wyczulony zmysł stylu. Ten styl drażnił mnie i niepokoił czymś niewytłumaczonym. Poza jego, z trudem opanowanym, żarliwym klasycyzmem, poza tą pozornie chłodną elegancją kryły się nieuchwytne dreszczyki. Ten styl był za gorący, zbyt ostro pointowany, pełny niespodzianych pieprzyków. Jakaś kropla nieznanej trucizny wpuszczona w żyły tego stylu czyniła jego krew ciemną, eksplozywną i niebezpieczną.

Imam neobično osetljivo čulo za stil. Taj stil me je dražio i uznemiravao nečim neobjašnjivim. Sem njegovog, teško savladanog, revnosnog klasicizma, iza te naizgled hladne elegancije, krili su se neuhvatljivi drhtaji. Taj stil je bio preterano vatren, suviše oštro poentiran, pun neočekivanih mladeža. Neka kapljica nepoznatog otrova puštena u žile tog stila činila je njegovu krv tamnom, eksplozivnom i opasnom.

Zdezorientowany wewnętrznie, drżąc od sprzecznych impulsów, obchodziłem na palcach front willi, płosząc uśpione na schodach jaszczurki.

Unutrašnje dezorijentisan, drhteći od protivrečnih impulsa, obilazio sam na prstima lice vile, plašeći uspavane guštere na stepenicama.

Dookoła wyschłego, okrągłego basenu ziemia była spękana od słońca i jeszcze naga. Tu i ówdzie tylko wystrzelało z szpary gruntu trochę żarliwej, fanatycznej zieleni. Wyrwałem kępkę tego zielska i schowałem do szkicownika. Drżałem cały z wewnętrznego wzburzenia. Nad tym basenem stało powietrze szare, nadmiernie przeźroczyste i połyskliwe, falując z gorąca. Barometr na pobliskim słupie wskazywał katastrofalną zniżkę. Cisza zalegała dookoła. Żadna gałązka nie poruszyła się od wietrzyka. Willa spała z zapuszczonymi żaluzjami, świecąc kredową białością w bezgranicznej martwocie szarej aury. Nagle, jakby ten zastój osiągnął punkt krytyczny, strąciło się powietrze kolorowym fermentem, rozpadło się na płatki barwne, na migotliwe łopoty.

Oko isušenog, okruglog bazena zemlja je bila ispucana od sunca i još gola. Samo ovde-onde je iz pukotine u zemlji strčalo malo marljivog, fanatičkog zelenila. Iščupao sam busen tog zelja i sakrio sam ga u blok. Ceo sam drhtao od unutrašnjeg uzbuđenja. Nad tim bazenom je stajao siv, neobično prozračan i bleštav vazduh, talasajući se od vrućine. Barometar na obližnjem stubu pokazivao je katastrofalan pad. Unaokolo je vladala tišina. Nijedna grančica se nije pokrenula od vetrića. Vila je spavala sa spuštenim kapcima, sijajući se kao kreda belom bojom u bezgraničnom mrtvilu sive aure. Iznenada, kao da je taj zastoj dostigao kritičnu tačku, vazduh se staložio šarenim fermentom, raspao se na šarene pahuljice, na treperavo šuškanje.

Były to ogromne, ociężałe motyle zajęte parami miłosną igraszką. Niedołężny, drgający trzepot utrzymywał się przez chwilę w martwej aurze. Wyprzedzały się na przemian o piędź i znów łączyły w locie, tasując w pociemniałym powietrzu całą talię barwnych rozbłysków. Czy był to tylko szybki rozkład wybujałej aury, fatamorgana powietrza pełnego haszyszu i fanaberii? Uderzyłem czapką i ciężki, pluszowy motyl opadł na ziemię, trzepocząc skrzydłami. Podniosłem go i schowałem. Jeden dowód więcej.

Bili su to ogromni, tromi leptirovi zauzeti ljubavnom igrom u parovima. Bedno, drhtavo šuštanje se trenutak zadržalo u mrtvoj auri. Naizmenično su se prestizavali za jedan pedalj i ponovo sjedinjavali u letu, mešajući u potamnelom vazduhu celu taliju šarenih blesaka. Je li to bio samo brzi raspad bujne aure, fatamorgana vazduha punog hašiša i naduvenosti? Udario sam kapom i teški, somotski leptir je pao na zemlju, lupajući krilima. Digao sam ga i sakrio. Jedan dokaz više.

 

XXIV

 

XXIV

 

Odgadłem tajemnicę tego stylu. Tak długo linie tej architektury w swej natarczywej swadzie powtarzały ten sam niezrozumiały frazes, aż pojąłem ten szyfr zdradliwy, to perskie oko, tę łaskotliwą mistyfikację. Była to zaprawdę zbyt przejrzysta maskarada. W tych wyszukanych i ruchliwych liniach o przesadnej wytworności była jakaś papryka nazbyt ostra, jakiś nadmiar gorącej pikanterii, było coś fertycznego, żarliwego, zbyt jaskrawo gestykulującego – coś, jednym słowem, kolorowego, kolonialnego i łypiącego oczyma... Tak jest, styl ten miał na dnie swym coś niesłychanie odrażającego – był rozpustny, wymyślny, tropikalny i niesłychanie cyniczny.

Odgonetnuo sam tajnu tog stila. Tako su dugo linije te arhitekture u svojoj upornoj govorljivosti ponavljale jednu istu nerazumljivu frazu, da sam shvatio tu izdajničku šifru, taj mig, tu golicavu mistifikaciju. Bila je to zaista isuviše prozirna maskarada. U tim neprirodnim i nemirnim linijama preterane elegancije bilo je neke preterano ljute paprike, neki suvišak vrele pikantnosti; bilo je nečeg okretnog, vatrenog, nečeg što je napadno gestikuliralo – nečeg, jednom rečju šarenog, kolonijalnog, što je treptalo očima... Da, taj stil je na svom dnu imao nešto nečuveno uvredljivo – bio je razvratan, tropikalan i nečuveno ciničan.

 

XXV

 

XXV

 

Nie potrzebuję wyjaśniać, jak mną to odkrycie wstrząsnęło. Odległe linie zbliżają się i łączą, zestrzelają się niespodzianie raporty i paralele. Pełen wzburzenia, podzieliłem się z Rudolfem mym odkryciem. Okazał się mało wzruszony. Żachnął się nawet niechętnie, zarzucając mi przesadę i zmyślanie. Coraz częściej zarzuca mi blagę, umyślną mistyfikację. Jeżeli miałem dla niego, jako właściciela albumu, jeszcze pewien sentyment, to jego, zawistne, pełne niepohamowanej goryczy wybuchy odstręczają mnie coraz bardziej od niego. Nie okazuję mu jednak urazy, jestem niestety od niego zależny. Cóż zrobiłbym bez markownika? On wie o tym i wykorzystuje tę przewagę.

Ne treba da objašnjavam koliko me je to otkriće uzbudilo. Daleke linije se približavaju i sjedinjavaju, neočekivano se obaraju raporti i paralele. Pun gneva, saopštio sam Rudolfu svoje otkriće. Njega je to malo uzbudilo. Čak se neprijateljski obrecnuo na mene, prebacujući mi preterivanje i izmišljanje. Sve češće mi prebacuje da sam hvalisavac, da namerno mistifikujem. Ako sam prema njemu, kao vlasniku albuma, još i imao neke simpatije, njegove zajedljive eksplozije, pune neuzdržane gorčine, sve više me udaljavaju od njega. Ipak mu ne pokazujem da sam uvređen, nažalost zavisim od njega. Šta bih učinio bez albuma za marke? On to zna i iskorišćava tu prednost.

 

XXVI

 

XXVI

 

Zbyt wiele dzieje się w tej wiośnie. Zbyt wiele aspiracyj, bezgranicznych pretensyj, wezbranych i nie objętych ambicyj rozpiera te ciemne głębie. Ekspansja jej nie zna granic. Administracja tej ogromnej, rozgałęzionej i rozrosłej imprezy jest ponad moje siły. Chcąc przerzucić część ciężaru na Rudolfa, zamianowałem go współregentem. Naturalnie anonimowo. Wraz z markownikiem jego stanowimy we troje razem triumwirat nieoficjalny, na którym spoczywa ciężar odpowiedzialności za całą tę niezgłębioną i nieogarniętą aferę.

Isuviše mnogo se dešava u tom proleću. Isuviše mnogo aspiracija, bezgraničnih pretenzija, nadošlih i neobuhvaćenih ambicija raspinje tu tamnu zemlju. Njena ekspanzija ne zna granica. Administracija te ogromne, razgranate i rasprostrte priredbe prelazi moje snage. U želji da deo tereta prebacim na Rudolfa, imenovao sam ga svojim saregentom. Naravno anonimno. Zajedno sa njegovim albumom za marke činimo jedan nezvaničan trijumvirat, na kome leži teret odgovornosti za tu celu nejasnu i neobuhvatnu aferu.

 

XXVII

 

XXVII

 

Nie miałem odwagi obejść willi i dostać się na drugą stronę. Zostałbym niechybnie dostrzeżony. Dlaczego mimo to mam uczucie, jak gdybym już tam kiedyś był – bardzo dawno? Czy w gruncie rzeczy nie znamy już z góry wszystkich krajobrazów, które napotkamy w naszym życiu? Czy może w ogóle coś zajść jeszcze całkiem nowego, czego byśmy w najgłębszych naszych rezerwach od dawna nie przeczuli? Wiem, że kiedyś o jakiejś późnej godzinie stanę tam na progu ogrodów, ręka w rękę z Bianką. Wejdziemy w te zapomniane zakątki, gdzie między starymi murami zamknięte są zatrute parki, te sztuczne raje Poego, pełne szaleju, maku i opiatycznych powoi, płonących pod burym niebem bardzo starych fresków. Zbudzimy biały marmur statuy śpiącej z pustymi oczyma w tym zamarginesowym świecie, za rubieżą zwiędłego popołudnia. Spłoszymy jej jedynego kochanka, czerwonego wampira uśpionego na jej łonie ze złożonymi skrzydłami. Uleci bezgłośnie, miękki, płynny i falujący bezsilnym, bezcielesnym, jaskrawoczerwonym ochłapem bez szkieletu i substancji, zawiruje, rozłopoce się, rozkłóci bez śladu w zmartwiałym powietrzu. Przez małą furtkę wkroczymy na całkiem pustą polanę. Roślinność będzie tam spalona jak tytoń, jak preria w późne lato indiańskie. Będzie to może w stanie New Orleans albo Luizjana – kraje wszak są tylko pretekstami. Siądziemy na kamiennym ocembrowaniu kwadratowej sadzawki. Bianka zamoczy białe palce w ciepłej wodzie pełnej żółtych liści i nie podniesie oczu. Po drugiej stronie siedzieć będzie czarna, smukła postać cała zakwefiona. Zapytam o nią szeptem, a Bianka potrząśnie głową i powie cicho: – Nie bój się, ona nie słucha, to jest moja zmarła matka, która tu mieszka. – Potem powie mi rzeczy najsłodsze, najcichsze i najsmutniejsze. Nie będzie już żadnej pociechy. Zmierzch będzie zapadał...

Nisam imao hrabrosti da obiđem vilu i izađem na drugu stranu. Sigurno bih bio primećen. Zašto i pored toga imam osećaj kao da sam tamo već jednom bio – vrlo davno? Zar ustvari već unapred ne znamo sve predele koje ćemo susresti u našem životu? Može li se uopšte desiti nešto sasvim novo što ne bismo u našim najdubljim rezervama već odavno predosetili? Znam da ću jednom jednog kasnog sata stati tamo na trgu vrtova, držeći se za ruke sa Bjankom. Ući ćemo u te zaboravljene zakutke, gde su između starih zidova zatvoreni ti parkovi, ti veštački Poovi rajevi puni kukute, maka i pobožnih puzalica koje gore pod mrkim nebom vrlo starih fresaka. Probudićemo beli mramor statue što spava s praznim očima u tom svetu izvan margine, iza granice uvelog popodneva. Poplašićemo njenog jedinog ljubavnika, crvenog vampira uspavanog na njenom krilu sa složenim krilima. Odleteće bez glasa, mek, tečan i talasujući se nemoćnim bestelesnim svetlocrvenim ostatkom bez skeleta i supstance, zakružiće, zašuštati, razliće se bez traga u mrkom vazduhu. Kroz mala vratašca stupićemo na sasvim pustu poljanu. Rastinje će tamo biti spaljeno kao duvan, kao prerija u pozno indijansko leto. To će možda biti u državi Nju Orlean ili Luizijani – jer zemlje su samo izgovor. Sešćemo na kameni zid kvadratnog ribnjaka. Bjanka će zamočiti prste u toplu vodu punu žutog lišća i neće podići oči. S druge strane će sedeti crna vitka prilika sva pod velom. Šapatom ću zapitati ko je to, a Bjanka će zatresti glavom i tiho reći: »Ne boj se, ona ne sluša, to je moja umrla majka koja tu stanuje«. Zatim će mi reći najslađe, najtiše i najtužnije reči. Više neće biti nikakve radosti. Sumrak će lagano padati...

 

XXVIII

 

XXVIII

 

Wypadki przeganiają się w oszalałym tempie. Przyjechał ojciec Bianki. Stałem dziś u zbiegu ulic Fontann i Skarabeusza, gdy nadjechała lśniąca, otwarta landara z pudłem szerokim i płytkim jak koncha. W białej tej, jedwabnej muszli ujrzałem Biankę na wpół leżącą w tiulowej sukience. Łagodny jej profil ocieniony był krezą kapelusza, która, opuszczona w dół, przytrzymana była wstążką pod brodą. Tonęła niemal cała w szlarach białego fularu, siedząc obok pana w czarnym tużurku i białej pikowej kamizelce, na której złocił się ciężki łańcuch z mnóstwem breloków. Pod czarnym, głęboko zasuniętym melonikiem szarzała zamknięta, ponura twarz z bokobrodami. Zadrżałem do głębi na ten widok. Nie mogło być wątpliwości. Był to pan de V...

Događaji se prestižu u ludačkom tempu. Doputovao je Bjankin otac. Stajao sam danas na uglu ulice Vodoskoka i Balegara, kad su naišle sjajne, otvorene kočije s košem širokim i plitkim kao školjka. U toj beloj, svilenoj školjki ugledao sam poluležeću Bjanku u haljini od tila. Njen blagi profil je bio osenčen obodom šešira koji je spušten nadole pridržavala traka pod bradom. Skoro cela je tonula u trake bele svile, sedeći kraj gospodina u crnom kaputu i belom prsluku od pikea, na kome se zlatno prelivao teški lanac sa mnoštvom ukrasa. Pod crnim, duboko nabijenim polucilindrom sivelo se zatvoreno mračno lice sa bakenbardima. Zadrhtao sam do dna srca kad sam to video. Nije moglo biti nikakve sumnje. Bio je to gospodin de V...

Gdy elegancki pojazd mijał mnie, dudniąc dyskretnie elastycznym pudłem – Bianka powiedziała coś do ojca, który odwrócił się i skierował na mnie spojrzenie swych wielkich czarnych okularów. Miał twarz szarego lwa bez grzywy.

Kad su elegantne kočije prolazile pokraj mene, tutnjeći diskretno elastičnim košem – Bjanka reče nešto ocu, koji se okrenu i upravi na mene pogled svojih velikih crnih naočara. Imao je lice sivog lava bez grive.

W uniesieniu, nieprzytomny niemal od najsprzeczniejszych uczuć, zawołałem: – licz na mnie!... – i – do ostatniej kropli krwi... – i wypaliłem w powietrze z pistoletu dobytego z zanadrza.

U uzbuđenju skoro izbezumljen od najprotivurečnijih osećanja povikao sam: »Računaj na mene!... – i – do poslednje kapi krvi...« i ispalio u vazduh iz pištolja izvučenog iz nedara.

 

F XXIX-XL

 

 

 

 

[XIII] Iz konačne verzije Proleća [Sanatorium pod Klepsydrą, 1937] Šulc je izbacio početak (štampan u: "Kamena", 1935); danas se taj fragment štampa pod naslovom Teatr Paschy koji je priređivač Ježi Ficovski izvukao iz teksta [Teatar Pashe, u: Republika snova: pripovetke, fragmenti, eseji / Bruno Šulc, s poljskog preveo Aleksandar Šaranac, Beograd: Rad, 2001, str. 5-6]:

“Krajem zime, dolazi red trezvenih, običnih, ničim označenih dana, dana praznog ukusa, poput velikih kolača koji se peku u četvrtak za celu nedelju, i leže u redu na polici u hladnim, belim, oblačnim popodnevima.

Ti su dani izrastali iz svojih dvanaest sati kao deca iz tesnih odela i smrzavali se – svakoga dana sve duži – u pretprolećna popodneva koja su se lagano vukla, u svetle sumrake koji nisu hteli da se završe. Tada, naglo, iz kolotečine nedelja izranjali su uskršnji praznici i, iznenada, u pustinji dana, vreme je u svojoj dubini počelo da se oblikuje bojom i smislom, i na scenu je stupao čitav taj veliki teatar Pashe, ta višespratna misterija prastarog egipatskog proleća: ta veličanstvena i bezdana gozba postavljena na dugim, belim stolovima, u svetlosti srebrnih svećnjaka, što su treperili pod dodirom prevelike i puste pashalne noći. Te pashalne noći su stajale kao tamne kulise iz otvorenih vrata kuće, i rasle su do neshvatljivih i ogromnih pitanja, dok su nad blještavom paradom stola na trenutak zastajale prema biblijskom redu uložene figure njenog zodijaka: egipatske kletve i rasipale se u zvezdani prah, samlevene u žrvnju ove noći, koja je drugačija od svih ostalih noći u godini.

Tako je rasla ta tuđa i tvrda prolećna noć u svojoj dubini od kletvi i poraza, i među zvečanjem njenih zvezda razmnožavale su se u ogromnim prostranstvima žabe, zmije i svakakve druge gadosti i rojio se čitav prostor od tajnog dešavanja, a u njenom središtu otvarala se tama lavirintima soba, crvenih komora, ofarbanih fioka, u kojima su naglo umirali prvorođenci, dok su se vrata zalupljivala sa roditeljskim plačem.

A kada bi praznična nedelja prošla, vraćan je taj višespratni teatar [Pashe] opet u ravnodušni zid nedelja, koji se poravnjavao, i ulice su ponovo tekle prazne, i zaboravljalo se na proleće, [kojeg] još nije bilo.”

 

[XVII] To poglavlje nedostaje u časopisnoj verziji ("Skamander", 1936): pojavljuje se u štampanoj veziji zbirke Sanatorium pod Klepsydrą (1937); prvobitno štampano pod naslovom Zmierzch wiosenny [Prolećni sumrak] u: "Wiadomości Literackie" 1937, nr 21.