Augusztus. Madarak. Pán. Csótányok. A valóság mitizálása.
BRUNO SCHULZ Karakony |
BRUNO SCHULZ Csótányok |
Było to w
okresie szarych dni, które nastšpiły po wietnej kolorowoci genialnej epoki mego
ojca. Były to długie tygodnie depresji, ciężkie tygodnie bez niedziel i
wišt, przy zamkniętym niebie i w zubożałym krajobrazie. Ojca już wówczas nie
było. Górne pokoje wysprzštano i wynajęto pewnej telefonistce. Z całego
ptasiego gospodarstwa pozostał nam jedyny egzemplarz, wypchany kondor,
stojšcy na półce w salonie. W chłodnym półmroku zamkniętych firanek stał on
tam, jak za życia, na jednej nodze, w pozie buddyjskiego mędrca, a gorzka
jego, wyschła twarz ascety skamieniała w wyraz ostatecznej obojętnoci i
abnegacji. Oczy wypadły, a przez wypłakane, łzawe orbity sypały się trociny.
Tylko rogowate egipskie narole na nagim potężnym dziobie i na łysej szyi,
narole i gruzły spłowiałobłękitnej barwy nadawały tej starczej głowie co
dostojnie hieratycznego. |
Azokban a szürke napokban történt, amelyek apám
zseniális korszakának pompás tarkaságára következtek. A depresszió hosszú
hetei teltek el, súlyos hetek, vasárnapok és ünnepek nélkül, a bezárult ég
alatt, sivár tájon. Apám akkor már nem volt közöttünk. Az emeleti szobákat
kitakarították, és kiadták valami telefonos kisasszonynak. Az egész
madárseregletből egyetlen példány maradt, egy kitömött keselyű amely egy
polcon állt a szalonban. A behúzott függönyök hűvös félhomályában
gubbasztott, akárcsak életében: fél lábon, egy buddhista bölcs tartásában, és
keserű, szikkadt aszkétaarca a végső lemondás és egykedvűség kifejezésébe
kövült. Szemei kiestek, kisírt, könnyes szemgödréből fűrészpor pergett. Csak
az elszarusodott egyiptomi szemölcsök hatalmas, csupasz csőrés és kopasz
nyakán, a fakókék szemölcsök és gumók kölcsönöztek ennek az elaggott fejnek
valami illőképpen szent kifejezést. |
Pierzasty habit
jego był już w wielu miejscach przeżarty przez mole i gubił miękkie, szare pierze,
które Adela raz w tygodniu wymiatała wraz z bezimiennym kurzem pokoju W
wyłysiałych miejscach widać było workowe, grube płótno, z którego wyłaziły
kłaki konopne. Miałem ukryty, żal do matki za łatwoć, z jakš przeszła do
porzšdku dziennego nad stratš ojca. Nigdy go nie kochała mylałem a
ponieważ ojciec nie był zakorzeniony w sercu żadnej kobiety, przeto nie mógł
też wróć w żadnš realnoć i unosił się wiecznie na peryferii życia, w
półrealnych regionach, na krawędziach rzeczywistoci. Nawet na uczciwš
obywatelskš mierć nie zasłużył sobie mylałem wszystko u niego musiało
być dziwaczne i wštpliwe. Postanowiłem w stosownej chwili zaskoczyć matkę
otwartš rozmowš. Owego dnia (był ciężki dzień zimowy i od rana już sypał się
miękki puch zmierzchu) matka miała migrenę i leżała na sofie samotnie w
salonie. |
Tollas ruháját már sok helyütt megrágták a
molyok, egyre hullajtotta puha, szürke tollazatát, amit Adela a szoba
névtelen porával együtt hetente egyszer kisöpört. A megkopaszodott helyeken
látszott a zsákszerű, durva anyag, melyből kilógott a kenderkóc. Titokban
nehezteltem anyámra, hogy oly könnyen napirendre tért apám elvesztése felett.
Sohasem szerette - gondoltam -, s mivel apám egyetlen asszony szívében sem
vert gyökeret, nem tudott belenőni semmiféle realitásba, és örökké az élet
perifériáján, félvalós régiókban, a valóság peremén lebegett. Még a tisztes,
polgári halált sem szolgálta meg - gondoltam -, nála mindennek furcsának és
kétesnek kellett lennie. Eltökéltem, hogy alkalmas pillanatban, nyílt
beszéddel fogom meglepni anyámat. Azon a napon (súlyos, téli nap volt, már
reggeltől kezdve lágy pelyhekben szitált az alkony) anyámnak migrénje volt,
és magányosan feküdt a szalonban egy kanapén. |
W tym rzadko
odwiedzanym, paradnym pokoju panował od czasu zniknięcia ojca wzorowy
porzšdek, pielęgnowany woskiem i szczotkami przez Adelę. Meble przykryte były
pokrowcami; wszystkie sprzęty poddały się żelaznej dyscyplinie, jakš Adela
roztoczyła nad tym pokojem. Tylko pęk piór pawich, stojšcych w wazie na
komodzie, nie dał się utrzymać w ryzach. Był to element swawolny,
niebezpieczny, o nieuchwytnej rewo-lucyjnoci, jak rozhukana klasa
gimnazjastek, pełna dewocji w oczy, a rozpustnej swawoli poza oczyma.
widrowały te oczy dzień cały i wierciły dziury w cianach, mrugały, tłoczyły
się, trzepocšc rzęsami, z palcem przy ustach, jedne przez drugie, pełne
chichotu i psoty. Napełniały pokój wiergotem i szeptem, rozsypywały się, jak
motyle, dookoła wieloramiennej lampy, uderzały tłumem barwnym w matowe, starcze
zwierciadła odwykłe od ruchu i wesołoci, zaglšdały przez dziurki od kluczy.
Nawet w obecnoci matki, leżšcej z zawišzanš głowš na sofie, nie mogły się
powstrzymać, robiły perskie oczko, dawały sobie znaki, mówiły niemym,
kolorowym alfabetem, pełnym sekretnych znaczeń. Irytowało mnie to szydercze
porozumienie, ta migotliwa zmowa poza mymi plecami, z kolanami przyciniętymi
do sofy matki, badajšc dwoma palcami, jakby w zamyleniu, delikatnš materię
jej szlafroka, rzekłem niby mimochodem: Chciałem cię już od dawna zapytać:
prawda, że to jest on? I chociaż nie wskazałem nawet spojrzeniem na kondora
matka odgadła od razu, zmieszała się bardzo i spuciła oczy. Dałem umylnie
upłynšć chwili, żeby wykosztować jej zmieszanie, po czym z całym spokojem, opanowujšc
wzbierajšcy gniew, spytałem: Jaki sens majš w takim razie te wszystkie
plotki i kłamstwa, które rozsiewasz o ojcu? |
Ebben a ritkán látott vendégszobában apám
eltűnése óta példás rend uralkodott, amelyet Adela viasszal és kefékkel
ápolt. A bútorokat huzat borította, minden tárgy megadta magát a
vasfegyelemnek, amellyel Adela gondoskodott erről a szobáról. Csak a komódon,
a vázában díszelgő pávaszemcsokor hányt fittyet a szigorra. Féktelen,
veszélyes pontja volt a szobának, valami megfoghatatlan forradalmiság
érződött benne, mint egy osztályra való gimnazistalányban, akiknek a szemében
áhitat ül, azon túl azonban már zabolátlan önfejűség tanyázik bennük. Ezek a
szemek egész nap döfködtek, lyukakat fúrtak a falba, kacsingattak,
hunyorogtak, s ujjaikat ajkukra szorítva, egymást túlszárnyalva verdestek
szempilláikkal, tele voltak kacarászással és vásottsággal. Csiripeléssel és
susogással töltötték be a szobát, szétszóródtak, akár a lepkék a sokkarú
lámpa körül, színes tömegben ütköztek a fakó és elaggott tükrökbe, amelyek
elszoktak a mozgástól meg a vidámságtól, bekukkantottak a kulcslyukakba. Még
anyám jelenlétében, aki bekötött fejjel feküdt a kanapén, sem tudták fékezni
magukat: kacsingattak, jeleket adtak egymásnak, titkos jelentésekkel teli,
néma és színes ábécéjükkel beszélgettek. Bosszantott ez a gúnyos egyetértés,
ez a hátam mögött szerveződő villongó összeesküvés. Térdemet anyám
kanapéjához szorítottam, két ujjammal - mint aki eltűnődik - köntöse finom
anyagát vizsgálgattam, s mintegy mellékesen kérdeztem: - Már régen meg
akartam kérdezi tőled: igaz, hogy ez ő? - És jóllehet rá sem néztem a
keselyűre, anyám rögtön megértett, zavarba jött, és lesütötte a szemét.
Szándékosan hagytam múlni a pillanatokat, hogy kiélvezzem zavarát, aztán
tökéletes nyugalommal, növekvő haragomon uralkodva azt kérdeztem: - Akkor mi
értelme azoknak a pletykáknak és hazugságoknak, amelyeket apámról
terjesztesz? |
Lecz jej rysy,
które w pierwszej chwili rozpadły się były w panice, zaczęły się znowu porzšdkować.
Jakie kłamstwa? spytała mrugajšc oczyma, które były puste, nalane ciemnym
błękitem, bez białka. Znam je od Adeli rzekłem ale wiem, że pochodzš od
ciebie; chcę wiedzieć prawdę. |
De anyám vonásai, amelyek a pániktól hirtelen
szétestek, kezdtek újra elrendeződni. Miféle hazugságok? - kérdezte
pislogva. Szeme üres volt, sötéten kéklett, a fehérje nem is látszott. -
Adelától hallottam - mondtam -, de tudom, hogy tőled erednek: tudni akarom az
igazat. |
Usta jej drżały
lekko, renice, unikajšc mego wzroku, powędrowały w kšt oka. Nie kłamałam
rzekła, a usta jej napęczniały i stały się małe zarazem. Uczułem, że mnie
kokietuje jak kobieta mężczyznę. Z tymi karakonami to prawda sam przecież
pamiętasz... Zmieszałem się. Pamiętałem w istocie tę inwazję karakonów, ten
zalew czarnego rojowiska, które napełniało ciemnoć nocnš, pajęczš bieganinš.
Wszystkie szpary pełne były drgajšcych wšsów, każda szczelina mogła
wystrzelić z nagła karakonem, z każdego pęknięcia podłogi mogła zlęgnšć się
ta czarna błyskawica, lecšca oszalałym zygzakiem po podłodze. Ach, ten dziki
obłęd popłochu, pisany błyszczšcš, czarnš liniš na tablicy podłogi. Ach, te
krzyki grozy ojca, skaczšcego z krzesła na krzesło z dzirytem w ręku. Nie
przyjmujšc jadła ani napoju, z wypiekami goršczki na twarzy, z konwulsjš
wstrętu wrytš dookoła ust, ojciec mój zdziczał zupełnie. Jasne było, że tego
napięcia nienawici żaden organizm długo wytrzymać nie może. Straszliwa
odraza zamieniła jego twarz w stężałš maskę tragicznš, w której tylko
renice, ukryte za dolnš powiekš, leżały na czatach, napięte jak cięciwy, w
wiecznej podejrzliwoci. Z dzikim wrzaskiem zrywał się nagle z siedzenia,
leciał na olep w kšt pokoju i już podnosił dziryt, na którym utkwiony
ogromny karakon przebierał rozpaczliwie gmatwaninš swych nóg. Adela
przychodziła wówczas blademu ze zgrozy z pomocš i odbierała lancę wraz z
utkwionym trofeum, ażeby jš utopić w cebrzyku. Już wówczas jednak nie
umiałbym był powiedzieć, czy obrazy te zaszczepiły mi opowiadania Adeli, czy
też sam byłem ich wiadkiem. Ojciec mój nie posiadał już wtedy tej siły
odpornej, która zdrowych ludzi broni od fascynacji wstrętu. Zamiast
odgraniczyć się od straszliwej siły atrakcyjnej tej fascynacji, ojciec mój,
wydany na lup szału, wplštywał się w niš coraz bardziej. Smutne skutki nie
dały długo na siebie czekać. Wnet pojawiły się pierwsze podejrzane znaki,
które napełniły nas przerażeniem i smutkiem. Zachowanie ojca zmieniło się.
Szał jego, euforia jego podniecenia przygasła. W ruchach i mimice jęły się
zdradzać znaki złego sumienia. Zaczšł nas unikać, krył się dzień cały po
kštach, w szafach, pod pierzynš. Widziałem go nieraz, jak w zamyleniu
oglšdał własne ręce, badał konsystencję skóry, paznokci, na których
występować zaczęły czarne plamy, jak łuski karakona. |
Ajka könnyedén megremegett, pupillája, amely
kerülte a pillantásomat, szeme sarkába vándorolt. - Nem hazudtam - mondta, és
szája megduzzadt, majd mindjárt azután keskenyre húzódott. Megéreztem, hogy
úgy incselkedik velem, mint nő a férfival. - Ami a csótányokat illeti, az
igaz: hiszen magad is emlékszel
- Zavarba jöttem. Valóban emlékeztem arra a
csótány-invázióra, arra a feketén nyüzsgő áradatra, amely pókszerű
futkosással töltötte be az éjszakát. Minden résből rezgő bajszok kandikáltak
ki, minden hasadék váratlanul csótányokat lövellhetett, a padló minden
repedéséből kikelhetett ez a fekete villanás, amely őrült cikkcakkban
rohangált a földön. Ó, a pánik vad tébolya, melyet fénylő fekete vonal rótt a
padló táblájára! Ó, apám rémült kiáltásai, amint székről székre ugrott
dárdával a kezében! Nem evett és nem ivott, a láz vörösen parázslott arcán,
szája köré az undor görcsös vonaglása vésődött: apám tökéletesen megvadult.
Nyilvánvaló volt, hogy a gyűlölet ekkora feszültségét egyetlen szervezet sem
bírhatja sokáig. A szörnyű undor merev és tragikus maszkká változtatta arcát,
melyen csak alsó szemhéjával elfedett pupillája állt a vártán, feszülten,
mint a húr, örökös gyanakvásban. Hirtelen vad kiáltozással pattant fel
ültéből, vaktában a szoba sarkába rohant, s már emelte is a dárdát, melyen a
fennakadt csótány kétségbeesetten kapálózott összekuszált lábaival. Adela
ilyenkor a rémülettől sápadt féri segítségére sietett, elvette a lándzsát a
felszúrt trófeával, hogy belefojtsa a dézsába. Már akkor sem tudtam volna
megmondani, hogy ezeket a képeket Adela elbeszélése oltotta-e belém, vagy
magam is tanúja voltam a jeleneteknek. Apám akkor már nem rendelkezett azzal
az ellenálló erővel, amely az egészséges embert megvédi az undor bűvöletétől.
Ahelyett, hogy elhatárolta volna magát efféle varázs szörnyűséges
vonzerejétől, az őrület prédájaként mind jobban belekeveredett. A szomorú
következmények nem sokáig várattak magukra. Hamarosan megjelentek az első
gyanús jelek, amelyek félelemmel és szorongással töltöttek el bennünket. Apám
viselkedése megváltozott. Tébolya, izgatott eufóriája lelohadt. Mozgása és
arckifejezése rossz lelkiismeretről árulkodott. Kerülni kezdett minket.
Egész nap sarkokban, szekrényekben meg a dunyha alatt bújkált. Nemegyszer láttam,
amint merengve szemlélte saját kezét, tanulmányozta bőre, körme állapotát,
amelyen sötét foltok kezdtek megjelenni, sötét foltok, akár a csótány
páncélja. |
W dzień opierał
się jeszcze ostatkami sił, walczył, ale w nocy fascynacja uderzała nań
potężnymi atakami. Widziałem go pónš nocš, w wietle wiecy stojšcej na
podłodze. Mój ojciec leżał na ziemi nagi, popstrzony czarnymi plamami totemu,
pokrelony liniami żeber, fantastycznym rysunkiem przewiecajšcej na zewnštrz
anatomii, leżał na czworakach, opętany fascynacjš awersji, która go wcišgała
w głšb swych zawiłych dróg. Mój ojciec poruszał się wieloczłonkowym,
skomplikowanym ruchem dziwnego rytuału, w którym ze zgrozš poznałem imitację
ceremoniału karakoniego. |
Napközben maradék erejével még ellenállt, de
éjszakánként a bűvölet hatalmas rohamokban tört rá. Láttam őt késő éjjel, a
padlóra állított gyertya világánál. Apám mezítelenül feküdt a földön, sötét
totemfoltokkal telepingálva, bordái rajzolatával, anatómiáját kivetítő
fantasztikus ábraként összefirkálva, hason feküdt, az undor elragadtatásában
vergődve, mely tekervényes útjai mélyébe vonta őt. Apám egy különös rítus
soktagú, bonyolult mozdulatait végezte, amelyben rémülten ismertem rá a
csótány-szertartás utánzatára. |
Od tego czasu
wyrzeklimy się ojca. Podobieństwo do karakona występowało z dniem każdym
wyraniej mój ojciec zamieniał się w karakona. |
Ettől fogva lemondtunk apámról. Hasonlatossága a
csótányhoz napról napra világosabb lett: apám csótánnyá változott. |
Zaczęlimy się
przyzwyczajać do tego. Widywalimy go coraz rzadziej, całymi tygodniami
znikał gdzie na swych karakonich drogach przestalimy go odróżniać, zlał się
w zupełnoci z tym czarnym niesamowitym plemieniem. Kto mógł powiedzieć, czy
żył gdzie jeszcze w jakiej szparze podłogi, czy przebiegał nocami pokoje,
zaplštany w afery karakonie, czy też był może między tymi martwymi owadami,
które Adela co rana znajdowała brzuchem do góry leżšce i najeżone nogami i
które ze wstrętem brała na mietniczkę i wyrzucała? |
Lassan
hozzászoktunk a gondolathoz. Egyre ritkábban láttuk apámat, egész hetekre
eltűnt valahol csótány-útjain - már nem tudtuk megkülönböztetni, teljesen
egybeolvadt ezzel a rendkívüli fekete fajjal. Ki tudta volna megmondani, él-e
még valami padlóhasadékban, végigfutja-e éjjelenként a szobákat a csótányok
ügyeibe bonyolódva, vagy azok között a holt rovarok között van, amelyeket
Adela talált reggelente a hátukon fekve, összekuszált lábakkal, s amelyeket
utálkozva felsöpört és kihajított. |
A jednak powiedziałem zdetonowany jestem pewny,
że ten kondor to on. Matka spojrzała na mnie spod rzęs: Nie dręcz mnie,
drogi mówiłam ci już przecież, że ojciec podróżuje jako komiwojażer po
kraju przecież wiesz, że czasem w nocy przyjeżdża do domu, ażeby przed
witem jeszcze dalej odjechać. |
- De mégis - mondtam megzavarodva -, biztos
vagyok benne, hogy ez a keselyű ő. - Anyám szempillája alól rám tekintett: -
Ne gyötörj, drágám - hisz mondtam már, hogy apád mint ügynök járja az
országot; hiszen tudod: sokszor éjjel jön haza, hogy pirkadat előtt még
messzibb útra induljon. |
|
|
|
Galambos Csaba fordítása |
|
Bruno Schulz: Fahajas boltok
(Jelenkor Kiadó, Pécs, 1998) |