Bruno ŠULC

 

 SANATORIJUM POD KLEPSIDROM

 

 E  I  II  III  IV  V

 

 

 

V

 

 

V

Nie wiem, czy jest to wpływ późnej pory roku, ale dni poważnieją coraz bardziej w barwie, mroczą się i ciemnieją. Jest tak, jakby patrzyło się na świat przez całkiem czarne okulary.

Ne znam je li to uticaj kasnog godišnjeg doba, ali dani dobijaju sve ozbiljniju boju, smračuju se i tamne. Izgleda tako kao da svet gledate kroz sasvim crne naočari.

Cały krajobraz jest jakby dnem ogromnego akwarium – z bladego atramentu. Drzewa, ludzie i domy zlewają się w czarne sylwetki, falujące jak rośliny podwodne na tle tej atramentowej toni.

Ceo predeo je kao dno ogromnog akvarijuma od bledog mastila. Drveće, ljudi i kuće slivaju se u crne siluete, koje se talasaju kao podvodne biljke na tlu te mastiljave dubine.

W pobliżu Sanatorium roi się od czarnych psów. Różnej wielkości i kształtu, przebiegają nisko w zmierzchu wszystkie drogi i ścieżki, wciągnięte w swoje psie sprawy, ciche, pełne napięcia i uwagi.

U blizini Sanatorijuma vrvi od crnih pasa. Razne veličine i oblika, pretrčavaju nisko u sumrak sve puteve i staze, zauzeti svojim psećim problemima, tihi, puni napetosti i pažnje.

Przelatują po dwa, po trzy z wyciągniętymi czujnymi szyjami, uszy spiczasto nastawione, z żałosnym tonem cichego skomlenia, które się mimo woli wydziera z krtani, sygnalizując najwyższe wzburzenie. Zaprzątnięte swoimi sprawami, pełne pośpiechu, zawsze w drodze, zawsze pochłonięte niezrozumiałym celem – ledwo zwracają uwagę na przechodnia. Czasem tylko łypną ku niemu oczyma w locie i wtedy z tego zeza czarnego i mądrego wyziera wściekłość, hamowana w swych zapędach jedynie brakiem czasu. Czasami nawet, dając folgę swej złości, podbiegają do nogi, z pochyloną głową i ze złowróżbnym warczeniem, ale tylko po to, by w połowie drogi poniechać zamiaru i polecieć dalej w wielkich psich pląsach.

Preletaju po dva, po tri, ispruženih, opreznih vratova, ušiju načuljenih, sa žalosnim tonom tihog cviljenja, koje se i protiv volje otima iz grkljana, signalizirajući najviše uzbuđenje. Zauzeti svojim problemima, uvek puni žurbe, uvek na putu, uvek obuzeti nerazumljivim ciljem, jedva obraćaju pažnju na prolaznika. Ponekad samo u trku zatrepte očima na njega i tada iz tog crnog i mudrog prekog pogleda proviri bes, kočen u svojim zaletima samo nedostatkom vremena. Ponekad čak, puštajući na volju svom besu, pritrčavaju vašoj nozi, pognute glave i sa zloslutnim režanjem, ali samo zato da na pola puta ostave svoju nameru i polete dalje u velikim psećim igrama.

Na tę plagę psów nie ma rady, ale po co u licha zarząd Sanatorium trzyma na łańcuchu ogromnego wilczura, straszliwą bestię, prawdziwego wilkołaka o demonicznej wprost dzikości?

Tom zlu od pasa nema leka, ali zašto, do đavola, uprava Sanatorijuma drži na lancu ogromnog vučjaka, strašnu zver, pravog vukodlaka, prosto demonske divljine?

Ciarki przechodzą mnie, ile razy mijam jego budę, przy której stoi unieruchomiony na krótkim łańcuchu, z nastroszonym dziko kołnierzem kudłów dookoła głowy, wąsaty, szczeciniasty i brodaty, z maszynerią potężnej paszczy pełnej kłów. Nie szczeka wcale, tylko jego dzika twarz staje się na widok człowieka jeszcze straszniejsza, rysy drętwieją w wyraz bezdennej wściekłości i, podnosząc powoli straszną mordę, zanosi się w cichej konwulsji całkiem niskim, żarliwym, z głębi nienawiści wydobytym wyciem, w którym brzmi żałość i rozpacz bezsilności.

Žmarci me podiđu kad god prolazim pokraj njegove štenare, kraj koje stoji nepokretan na kratkom lancu, sa divlje narogušenom ogrlicom dlaka oko glave, brkat, čekinjast i bradat, sa mašinerijom moćne čeljusti pune očnjaka. Uopšte ne laje, samo kad ugleda čoveka njegovo divlje lice postaje još strašnije, crte mu se koče u izraz beskrajnog besnila i, lagano dižući strašnu njušku, u tihom grču se zacenjuje sasvim niskim, strašnim, sa dna mržnje izvučenim zavijanjem, u kome zvuče žalost i očaj nemoći.

Mój ojciec przechodzi z obojętnością obok tej bestii, gdy razem wychodzimy z Sanatorium. Co do mnie, to jestem za każdym razem wstrząśnięty do głębi tą żywiołową manifestacją bezsilnej nienawiści. Przerastam teraz o dwie głowy ojca, który mały i chudy drepce obok mnie swym drobnym starczym kroczkiem.

Moj otac prolazi ravnodušno pokraj te bestije kad zajedno izlazimo iz Sanatorijuma. Što se mene tiče, svaki put se duboko potresem tom stihijskom manifestacijom nemoćnog besa. Sada sam rastom za dve glave viši od oca, koji, mali i mršav, tapka pored mene svojim sitnim staračkim korakom.

Już zbliżając się do rynku, widzimy ruch niezwykły. Tłumy ludzi przebiegają ulice. Dochodzą nas nieprawdopodobne wieści o wtargnięciu nieprzyjacielskiej armii do miasta.

Već približujući se trgu vidimo neobičnu živost. Gomile ljudi pretrčavaju ulice. Do nas dopiru neverovatne vesti o upadu neprijateljske armije u grad.

 

 

Wśród powszechnej konsternacji ludzie podają sobie alarmujące i sprzeczne wiadomości. Trudno to pojąć. Wojna nie poprzedzona pociągnięciami dyploma-tycznymi? Wojna wśród błogiego spokoju, nie zakłóconego żadnym konfliktem? Wojna z kim i o co? Informują nas, że inwazja nieprzyjacielskiej armii ośmieliła partię malkontentów w tym mieście, którzy wylegli na ulice z bronią w ręku, terroryzując spokojnych mieszkańców. Ujrzeliśmy w samej rzeczy grupę tych zamachowców, w czarnych cywilnych ubraniach, z białymi rzemieniami skrzyżowanymi na piersi, posuwających się w milczeniu, z pochylonymi karabinami. Tłum cofał się przed nimi, tłoczył się na chodniki, a oni szli, posyłając spod cylindrów ironiczne ciemne spojrzenia, spojrzenia, w których malowało się poczucie przewagi, błysk złośliwego ubawienia i jakieś porozumiewawcze mruganie, jak gdyby powstrzymywali parsknięcie śmiechu demaskujące całą tę mistyfikację. Niektórzy z nich zostają rozpoznani przez tłum, ale wesoły okrzyk tłumiony jest przez grozę pochylonych luf. Mijają nas, nie zaczepiwszy nikogo. Znowu wszystkie ulice przelewają się trwożnym, ponuro milczącym tłumem. Głuchy gwar płynie nad miastem. Wydaje się, że z daleka słychać turkot artylerii, dudnienie jaszczyków. – Muszę przedostać się do sklepu – mówi ojciec blady, lecz zdeterminowany. – Nie potrzebujesz mi towarzyszyć; będziesz mi tylko przeszkadzał – dodaje – wracaj do Sanatorium. – Głos tchórzostwa doradza mi być posłusznym. Widzę, jak ojciec wciska się w zwartą ścianę tłumu, i tracę go z oczu.

Usled opšte konsternacije ljudi saopštavaju jedni drugima alarmantne i protivrečne vesti. Teško je to shvatiti. Rat kome nisu prethodili diplomatski potezi? Rat usred tihog mira nenarušenog nikakvim konfliktom? Rat s kim i oko čega? Obaveštavaju nas da je invazija neprijateljske armije ohrabrila nezadovoljnike u gradu, koji su izašli na ulice sa oružjem u rukama, terorišući mirne građane. I zaista, ugledali smo grupu tih zaverenika, u crnim civilnim odelima, sa belim kaiševima ukrštenim na grudima, kako se kreću napred sa oborenim karabinima. Gomila se povlačila ispred njih, tiskala se na pločniku, a oni su išli šaljući ispod cilindera ironične tamne poglede, u kojim se ocrtavalo osećanje nadmoći, blesak pakosne radosti i neko značajno namigivanje kao da su zadržavali prasak smeha koji bi demaskirao celu tu mistifikaciju. Neke od tih gomila prepoznaje, ali veseli uzvik prigušuje grozota oborenih cevi. Prolaze pokraj nas, ne dirnuvši nikoga. Sve ulice se ponovo prelivaju preplašenom mračno-ćutljivom gomilom. Potmuli žagor bukti nad gradom. Izgleda kao da se izdaleka čuje tutnjava artiljerije, kloparanje topovskih kara. »Moram stići do radnje«, govori otac bled, ali odlučan. »Ne treba da me pratiš, samo ćeš mi smetati«, dodaje, »vrati se u Sanatorijum.« Glas kukavičluka savetuje mi poslušnost. Vidim kako se otac utiskuje u čvrsti zid gomile i gubim ga iz vida.

Bocznymi uliczkami przekradam się w pośpiechu w górę miasta. Zdaję sobie sprawę, że na tych stromych drogach uda mi się obejść w półkolu śródmieście zamknięte natłokiem ludzkim.

Sporednim uličicama žurno se prokradam u gornji deo grada. Svestan sam da će mi na tim strmim putevima poći za rukom da u polukrugu obiđem centar grada zatvoren ljudskim gomilama.

Tam, w górnej części miasta, tłum był rzadszy, wreszcie znikł zupełnie. Szedłem spokojnie pustymi ulicami do parku miejskiego. Paliły się tam latarnie ciemnym, niebieskawym płomykiem, jak żałobne asfodele. Każda obtańczona była rojem chrabąszczy, ciężkich jak kule, niesionych ukośnym, bocznym lotem wibrujących skrzydeł. Niektóre opadłe gramoliły się na piasku niedołężnie, z wypukłym grzbietem, zgarbione twardymi pokrywami, pod które próbowały złożyć rozpostarte delikatne błony skrzydeł. Po trawnikach i ścieżkach spacerowali przechodnie, pogrążeni w beztroskich rozmowach. Ostatnie drzewa zwieszają się nad podwórzami domów leżących nisko w dole i przypartych do muru parkowego. Wędrowałem wzdłuż tego muru, który od mojej strony sięga zaledwie do piersi, ale na zewnątrz opada ku poziomowi podwórzy wysokimi na piętro szkarpami. W pewnym miejscu podchodziła spomiędzy podwórzy rampa z ubitej ziemi, aż do wysokości muru. Przekroczyłem z łatwością barierę i wąską tą groblą przecisnąłem się pomiędzy stłoczonymi zabudowaniami domów na ulicę. Moje obliczenia, wsparte znakomitą intuicją przestrzenną, były trafne. Znajdowałem się niemal na wprost budynku sanatoryjnego, którego oficyna bieleje niewyraźnie w czarnej oprawie drzew. Wchodzę jak zwykle od tyłu przez podwórze, przez bramę w żelaznym ogrodzeniu i widzę już z daleka psa na jego posterunku. Jak zawsze przechodzi mnie dreszcz awersji na ten widok. Chcę go minąć czym prędzej, by nie słyszeć tego, z głębi serca dobytego jęku nienawiści, gdy ku memu przerażeniu, nie wierząc oczom własnym, widzę, jak oddala się w podskokach od budy, nie uwiązany, biegnie dookoła podwórza z głuchym, jakby z beczki dobytym szczekaniem, chcąc odciąć mi odwrót.

Tamo u gornjem delu grada gomila je bila ređa, najzad je potpuno nestala. Išao sam mirno pustim ulicama u gradski park. Fenjeri su tu goreli tamnim, plavičastim plamičkom, kao žalosni zlatoglav. Oko svakog je igrao roj gundelja, teških kao kugle, nošenih ukoso, bočnim letom treperavih krila. Neki koji su bili pali nespretno su bauljali po pesku, ispupčenih leđa, zgrbljeni tvrdim oklopima, pod koje su pokušavali da slože raširene fine tkanine krila. Po travnicima i stazama su šetali prolaznici, udubljeni u bezbrižne razgovore. Poslednje drveće se nadnosi nad dvorištima kuća koje leže nisko u dolji i pritisnute uz zid parka. Išao sam duž toga zida, koji je s moje strane jedva dopirao do prsiju, ali s unutrašnje strane pada prema nivoima dvorišta u nagibima visokim po čitav sprat. Na jednom mestu iz dvorišta do njega je dopirala rampa od nabijene zemlje, sve do visine zida. Sa lakoćom sam preskočio barijeru i tim uskim nasipom provukao se između sitnih zgrada na ulicu. Moji proračuni, potpomognuti sjajnom prostorskom intuicijom, bili su tačni. Nalazio sam se skoro nasuprot zgrade Sanatorijuma, čije se krilo nejasno belasalo u crnom okviru drveća. Ulazim kao obično od pozadi kroz dvorište, kroz kapiju na železnoj ogradi, i još izdaleka vidim psa na straži. Kao i uvek kad ga ugledam, kroz mene prolazi drhtaj averzije. Hoću da ga obiđem što pre da ne bih slušao taj iz dubine srca ispušten jauk mržnje, kad, na moje zaprepašćenje, ne verujući sopstvenim očima, vidim kako se u skokovima udaljuje od štenare, nevezan, i trči oko dvorišta s potmulim lajanjem, kao iz bureta, u nameri da mi preseče povlačenje.

 

Zdrętwiały ze zgrozy cofam się w przeciwległy, najdalszy kąt podwórza i instynktownie szukając jakiegoś ukrycia, chronię się do małej altanki tam stojącej, z całym przeświadczeniem daremności moich wysiłków. Kudłata bestia zbliża się w podskokach i oto morda jego jest już u wejścia altanki i zamyka mnie w pułapce. Ledwo żywy ze strachu, miarkuję, że rozwinął on całą długość łańcucha, który wlókł za sobą przez podwórze, i że sama altanka jest już poza zasięgiem jego zębów. Zmaltretowany, zmiażdżony zgrozą, ledwo odczuwam jakąś ulgę. Słaniając się na nogach, bliski zemdlenia, podnoszę oczy. Nigdy nie widziałem go z tak bliska i dopiero teraz opadają mi łuski z oczu. Jak wielka jest moc uprzedzenia! Jak potężna jest sugestia strachu! Co za zaślepienie! Toż to był człowiek. Człowiek na łańcuchu, którego w upraszczającym, metaforycznym, ryczałtowym skrócie brałem niepojętym sposobem za psa. Proszę mnie źle nie rozumieć. Był to pies – niezawodnie, ale w postaci ludzkiej. Jakość psia jest jakością wewnętrzną i może się manifestować równie dobrze w postaci ludzkiej, jak zwierzęcej. Ten, który stał przede mną w otworze altany, z paszczą niejako na wywrót odwiniętą, ze wszystkimi zębami wyszczerzonymi w strasznym warczeniu – był mężczyzną średniego wzrostu, z czarnym zarostem. Twarz żółta, koścista, oczy czarne, złe i nieszczęśliwe. Sądząc z czarnego ubrania, z cywilizowanej formy brody – można by go wziąć za inteligenta, za uczonego. Mógłby to być starszy nieudany brat Doktora Gotarda. Ale ten pierwszy pozór mylił. Jego wielkie, powalane klejem ręce, dwie brutalne i cyniczne bruzdy dookoła nosa, gubiące się w brodzie, poziome ordynarne zmarszczki na niskim czole rozwiewały prędko to pierwsze złudzenie. Był to raczej introligator, krzykacz, mówca wiecowy i partyjnik – człowiek gwałtowny, o ciemnych wybuchowych namiętnościach. I tam właśnie, w tych czeluściach pasji, w tym konwulsyjnym zjeżeniu wszystkich fibrów, w tej furii szaleńczej, wściekle oszczekującej koniec skierowanego doń kija – był on stuprocentowym psem.

Ukočen od straha, povlačim se u suprotni, najdalji kut dvorišta i, instinktivno tražeći neki zaklon, sakrivam se u mali venjak koji se tamo nalazi, sa punim ubeđenjem u uzaludnost mojih napora. Dlakava bestija se približava u skokovima i evo njena njuška je već na ulazu u venjak i zatvara me u klopku. Jedva živ od straha, primećujem da je odvio celu dužinu lanca, koji je vukao za sobom kroz dvorište, i da je sam venjak već izvan domašaja njegovih zuba. Izmaltretiran, zdrobljen strahom, jedva osećam neko olakšanje. Teturajući se na nogama, blizak gubljenju svesti, dižem oči. Nikad ga nisam video iz takve blizine i tek sada mi padaju ljušture s očiju. Kako je velika snaga predrasuda! Kako je moćna sugestija straha! Kakva zaslepljenost! Pa to je bio čovek. Čovek na lancu, koga sam u uprošćujućem, metaforskom, opštem konspektu na neki neshvatljiv način držao za psa. Molim da me ne shvatite pogrešno. Bio je pas – nesumnjivo, ali u ljudskom obliku. Pseći kvalitet je unutrašnji kvalitet i može se manifestovati isto tako dobro i u ljudskom obliku kao i u životinjskom. Ovaj koji je stajao preda mnom u otvoru venjaka, sa čeljustima nekako prevrnutim na naličje, sa svim zubima iskeženim u strašnom režanju – bio je muškarac srednjeg rasta, sa crnom bradom i brkovima. Lice žuto, koščato, oči crne, zlobne i nesrećne. Sudeći po crnom odelu i civilizovanoj formi brade, mogao je biti intelektualac, naučnik. Mogao je to biti stariji neuspeli brat Doktora Gotarda. Ali taj prvi izgled je varao. Njegove velike ruke umazane lepkom, dve brutalne i cinične brazde oko nosa, koje su se gubile u bradi, ordinarne vodoravne bore na niskom čelu razvejavale su brzo taj prvi utisak. To je pre mogao biti knjigovezac, larmadžija, govornik na zborovima i partijac – čovek nagao i mračnih eksplozivnih strasti. I upravo tamo, u tim čeljustima mržnje, u toj grčevitoj naježenosti svih nerava, u tom ludačkom besu, besno lajući na kraj štapa ispružen prema njemu – bio je stoprocentni pas.

Jeślibym przelazł przez tylną barierę altanki – myślę sobie – uszedłbym w zupełności z zasięgu jego wściekłości i mógłbym boczną ścieżką dojść do bramy Sanatorium. Już przerzucam nogi przez poręcz, gdy nagle zatrzymuję się w połowie ruchu. Czuję, że byłoby zbyt okrutne odejść po prostu i zostawić go tak z jego bezradną wściekłością wyprowadzoną ze wszystkich granic. Wyobrażam sobie jego straszne rozczarowanie, ból nieludzki, gdyby mnie widział uchodzącego z pułapki, oddalającego się raz na zawsze. Zostaję. Podchodzę doń i mówię naturalnym, spokojnym głosem: – Niech się pan uspokoi, ja pana odczepię.

Ako bih prešao preko zadnje ograde venjaka – mislio sam u sebi – potpuno bih izašao izvan domašaja njegovog besa i sporednom stazom bih mogao stići do kapije Sanatorijuma. Već prebacujem noge preko ograde, kad naglo zastajem u polovini pokreta. Osećam da bi bilo suviše okrutno prosto otići i ostaviti ga tako sa njegovim bespomoćnim besom izvedenim iz svih granica. Zamišljam u sebi njegovo strašno razočaranje, neljudski bol, kad bi me video kako odlazim iz klopke, udaljavajući se jednom zasvagda. Ostajem. Prilazim mu i govorim prirodnim, mirnim glasom: »Umirite se, gospodine, ja ću vas pustiti s lanca.«

Na to twarz jego, posiekana drgawkami, wzburzona wibracją warczenia, całkuje się, wygładza i z głębi wynurza się oblicze niemal zupełnie ludzkie. Podchodzę bez obawy i odczepiam sprzączkę na jego karku. Idziemy teraz obok siebie. Introligator jest w porządnym czarnym ubraniu, ale bosy. Próbuję nawiązać z nim rozmowę, ale z jego ust wychodzi tylko niezrozumiały bełkot. Tylko w oczach, w tych czarnych wymownych oczach czytam dziki entuzjazm przywiązania, sympatii, który mnie zdejmuje grozą. Chwilami potyka się o kamień, o grudę ziemi i wtedy wskutek wstrząśnięcia twarz jego natychmiast łamie się, rozpada, przerażenie wynurza się do połowy, gotowe do skoku, a tuż za nim wściekłość, czekająca tylko na moment, ażeby znów zamienić tę twarz w kłębowisko syczących żmij. Przywołuję go wtedy do porządku szorstkim koleżeńskim upomnieniem. Klepię go nawet po plecach. I czasem próbuje się na jego twarzy uformować zdziwiony, podejrzliwy, nie dowierzający sobie uśmiech. Ach! jak mi ciąży ta straszna przyjaźń. Jak mnie przeraża ta niesamowita sympatia. Jak pozbyć się tego człowieka kroczącego obok mnie i uwisłego okiem, całą żarliwością swej psiej duszy na mojej twarzy. Nie wolno mi jednak zdradzić mego zniecierpliwienia. Wyciągam portfel i mówię rzeczowym tonem: – Potrzeba wam pewnie pieniędzy, mogę wam z przyjemnością pożyczyć – ale na ten widok twarz jego nabiera tak strasznej dzikości, że chowam czym prędzej pugilares. I jeszcze czas długi nie może się uspokoić i opanować rysów, które wciąż wykrzywia konwulsja wycia. Nie, tego dłużej nie zniosę. Wszystko raczej niż to. Sprawy już i tak powikłały się, splątały beznadziejnie. Nad miastem widzę łunę pożaru. Ojciec gdzieś w ogniu rewolucji w płonącym sklepie. Doktor Gotard nieosiągalny, i w dodatku niepojęte pojawienie się matki, incognito, w jakiejś tajemnej misji! Są to ogniwa jakiejś wielkiej, niezrozumiałej intrygi zaciskającej się dookoła mej osoby. Uciekać, uciekać stąd. Gdziekolwiek. Zrzucić z siebie tę okropną przyjaźń, tego cuchnącego psem introligatora, który mnie nie spuszcza z oka. Stoimy przed bramą Sanatorium. – Proszę pana do mego pokoju – mówię z uprzejmym gestem. Cywilizowane ruchy fascynują go, usypiają jego dzikość. Puszczam go przed sobą do pokoju. Sadzam go na krześle.

Nato se njegovo lice, izbrazdano vibracijama režanja, uopštava, izglađuje i iz dubine se pojavljuje skoro sasvim ljudski lik. Prilazim mu bez straha i skidam kopču sa njegova vrata. Idemo jedan pokraj drugog. Knjigovezac u crnom pristojnom odelu, ali bos. Pokušavam da započnem razgovor s njim, ali iz njegovih usta izlazi samo nerazumljivo mucanje. Samo u očima, u tim crnim rečitim očima čitam divlje oduševljenje odanosti, simpatije koja me prožima jezom. Povremeno se spotiče o kamen, i tada se usled potresa njegovo lice odmah lomi, raspada, strah se pomalja do polovine, spreman za skok, a tik iza njega bes, koji samo čeka na trenutak da odmah to lice promeni u klupko siktavih zmija. Tada ga opominjem na red grubom prijateljskom opomenom. Čak ga tapšem po plećima. I s vremena na vreme na njegovom licu pokušava da se formira osmeh, začuđen, podozriv i nepoverljiv prema samom sebi. Ah, kako mi teško pada to strašno prijateljstvo. Kako me plaši ta đavolska simpatija. Kako da se oslobodim čoveka što ide pokraj mene i svom strašću svoje pseće duše upijena pogleda u moje lice. Ne smem čak ni da odam svoju nestrpljivost. Izvlačim novčanik i govorim razumnim tonom: »Sigurno vam je potreban novac, sa zadovoljstvom vam mogu pozajmiti«, ali na taj prizor njegovo lice postaje tako strašno divlje da ja brže-bolje sakrivam novčanik. I još dugo vremena on ne može da se smiri i savlada svoje crte, koje stalno iskrivljuje grč zavijanja. Ne, to duže ne mogu podneti. Sve pre nego to. Stvari su se ionako zamrsile, beznadežno uplele. Iznad grada vidim odsjaj požara. Otac negde u ognju revolucije u radnji koja gori. Doktor Gotard nedostižan, a povrh svega neshvatljiva majčina pojava, inkognito, u nekoj tajnoj misiji. To su karike neke velike, nerazumljive intrige koja se steže oko moje ličnosti. Bežati, bežati odavde. Bilo kuda. Zbaciti sa sebe to strašno prijateljstvo knjigovesca što smrdi na psa koji me ne pušta s oka. Stojimo pred kapijom Sanatorijuma. »Izvolite u moju sobu«, govorim uz ljubazni gest. Civilizovani pokreti ga fasciniraju, uspavljuju njegovu divljinu. Puštam ga ispred sebe u sobu. Dao sam mu stolicu da sedne.

 

– Pójdę do restauracji przynieść koniaku – mówię.

– Idem u restoraciju da donesem konjak – govorim.

Na to zrywa się z przerażeniem, chcąc mi towarzyszyć. Uspokajam jego popłoch z łagodną stanowczością.

Nato on prestrašeno skače u nameri da mi pravi društvo. Umirujem njegovu paniku s blagom odlučnošću.

– Pan będzie siedział, pan będzie czekał spokojnie - mówię doń głębokim, wibrującym głosem, na którego dnie brzmi ukrywany strach. Siada z niepewnym uśmiechem.

– Vi ćete sedeti, vi ćete mirno čekati – govorim mu dubokim treperavim glasom na čijem dnu zvuči skriveni strah. Seda sa nesigurnim osmehom.

Wychodzę i idę powoli korytarzem, potem schodami na dół, korytarzem do wyjścia, przekraczam bramę, przemierzam podwórze, zatrzaskuję za sobą żelazną furtkę i teraz zaczynam biec bez tchu, z bijącym sercem, walącymi skroniami, ciemną aleją wiodącą do dworca kolejowego.

Izlazim i lagano idem hodnikom, zatim stepenicama nadole, hodnikom od izlaza, prolazim kapiju, prelazim preko dvorišta, zalupio sam vrata iza sebe i sada počinjem trčati bez daha, uzbuđena srca, tamnom alejom koja vodi na železničku stanicu, dok slepoočnice hoće da mi puknu.

W głowie piętrzą mi się obrazy, jeden straszliwszy od drugiego. Niecierpliwość potwora, jego przerażenie, rozpacz, gdy pozna, że jest oszukany. Powrót furii, recydywa wściekłości wybuchająca z niepohamowaną siłą. Powrót mego ojca do Sanatorium, jego nic nie przeczuwające pukanie do drzwi i niespodziane twarzą w twarz ze straszliwą bestią.

U glavi mi se gomilaju slike, jedna strašnija od druge. Nestrpljivost čudovišta, njegov strah, očajanje kad sazna da je prevaren. Čudovište furije, recidiv besa koji izbija nezadrživom snagom. Povratak moga oca u Sanatorijum, njegovo kucanje na vrata koje ništa ne naslućuje i neočekivano licem u lice sa groznom bestijom.

Szczęście, że ojciec już w gruncie rzeczy nie żyje, że go już to właściwie nie dosięga – myślę z ulgą i widzę już przed sobą czarny ciąg wagonów kolejowych stojących u wyjazdu.

Sreća što otac u stvari već ne živi, što ga zapravo to ne pogađa – mislim sa olakšanjem i već vidim pred sobom dug niz železničkih vagona koji stoje kraj izlaza.

Siadam do jednego z nich i pociąg jakby czekał na to, rusza z miejsca powoli, bez gwizdu.

Sedam u jedan od njih, i voz, kao da je samo na to čekao, kreće lagano bez zvižduka.

W oknie jeszcze raz przesuwa się i obraca powoli ta ogromna misa horyzontu, nalana ciemnymi szumiącymi lasami, wśród których bieleją mury Sanatorium. Żegnaj, ojcze, żegnaj, miasto, którego już nie zobaczę.

U prozoru još jednom promiče i lagano se okreće ta ogromna linija horizonta, nalivena crnim bučnim šumama usred kojih se bele zidovi Sanatorijuma. Zbogom, oče, zbogom, grade, koga više neću videti.

Od tego czasu jadę, jadę wciąż, zadomowiłem się niejako na kolei i tolerują mnie tam, wałęsającego się z wagonu do wagonu. Ogromne jak pokoje, wozy pełne są śmiecia i słomy, przeciągi przewiercają je na wskroś w szare bezbarwne dni.

Od toga vremena putujem, stalno putujem, nekako sam se odomaćio na železnici i svi me trpe dok se skitam iz vagona u vagon. Vagoni ogromni kao sobe puni su đubreta i slame, promaje ih buše skroz za vreme sivih bezbojnih dana.

Moje ubranie podarło się, postrzępiło. Podarowano mi znoszony mundur kolejarza. Twarz mam obwiązaną brudną szmatą wskutek spuchniętego policzka. Siedzę w słomie i drzemię, a gdy jestem głodny, staję w korytarzu przed przedziałami drugiej klasy i śpiewam. I wrzucają mi drobne monety do mojej konduktorskiej czapki, do czarnej czapki kolejarza, z oddartym daszkiem.

Moje odelo se pocepalo, pretvorilo se u rite. Poklonili su mi iznošenu železničku uniformu. Lice mi je uvezano prljavom krpom zbog nateklog obraza. Sedim na slami i dremam, a kad sam gladan, stajem u hodnik pred kupe druge klase i pevam. I bacaju mi sitan novac u moju konduktersku kapu, u crnu kapu železničara sa oderanim štitom.

 

 

Pierwodruki:

 

Sanatorium pod Klepsydrą / Bruno Schulz. – [Ilustrator: Bruno Schulz]. – Wiadomości Literackie (Warszawa), 1935 (21. IV), nr 16; s. 4-5; 6 ill. 

 

 >> Sanatorium pod Klepsydrą / Bruno Schulz. – Warszawa: Towarzystwo Wydawnicze "Rój", 1937. – 262 p., 33 ill.

 

Izvor:

PRODAVNICE CIMETOVE BOJE – pripovetke / Bruno Šulc. Prevod s poljskog i predgovor dr Stojan Subotin. – Beograd: Nolit, 1961. – 264 str. Tvrd povez, tiraž 3000. (Biblioteka Nolit)

 

 

F

www.brunoschulz.org